poniedziałek, 17 lipca 2017

SEVEN

new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!


To jeden z tych dni, w których powoli wszystko staje się jasne. W których wiesz, że to już nie ma sensu. Ta ciągła walka, ciągłe cierpienie. Ciągłe łzy i ciągły ból. To co było już nie wróci. Zamknęło cały ten rozdział za ciebie. Jedyne, co teraz musisz zrobić, to zapomnieć. Zapomnieć o tym, co uważałaś za najważniejsze. Za najbardziej właściwe, odpowiednie dla ciebie. I mimo poczucia straty, musisz iść dalej tą krętą drogą, choćby nieważne co się działo. Nie możesz okazać kolejnej słabości. Nie możesz się poddać, kiedy jesteś tak blisko celu. Podejmujesz pewne wybory zbyt szybko albo są one podejmowane za ciebie. Więc znowu stajesz na rozdrożu. Masz tyle ścieżek do wyboru, a ty i tak wybierzesz tą jedną, która zaprowadzi cię do niego. I choćbyś miała przez niego znowu się głodzić, znowu nie spać, znowu nie oddychać, znowu stwarzać pozory, że wszystko jest w porządku...
wybierzesz tą drogę. Będziesz by nim nie tylko sercem, ale i ciałem, mimo tego, że on sobie tego nie życzył. Dopowiadasz sobie własne historie, własne zakończenia. I w każdym z nich jesteście szczęśliwi, wtuleni w siebie i wpatrzeni jak w obrazek, choć rzeczywistość mocno od tego odbiega.
Bo kiedy ty płaczesz, on się z tego śmieje.
Bo kiedy ty masz uśmiech na twarzy, on ma w głowie to, jak szybko się go pozbyć.
Bo kiedy ty cierpisz, on czuje, że ma nad tobą władzę i kiedy tylko kiwnie palcem, będziesz potulna jak baranek.
To nie ta bajka. Nigdy nią nie była, a przynajmniej nie w jego głowie. Patrzy na ciebie, jakbyś zrobiła mu największą krzywdę, choć to wcale nie ty zawiniłaś. Pomylił strony działania, uważa, że jest panem swojego losu i to, co zrobi w danym momencie nie będzie miało wpływu na późniejsze wydarzenia.
To nie tak sobie to wyobrażałaś, prawda?
Miało być zupełnie inaczej.
Tak, jak planowałaś.
Tak, jak układałaś w głowie.
Tak, jak sobie wyobrażałaś, gdy nie mogłaś zasnąć od nadmiaru łez w oczach.
Ale nadal masz wybór. Możesz podjąć decyzję. Sama i bez niczyjej pomocy. Jesteś tu tylko ty, nikt więcej. Nikt nie patrzy na twoje ruchy, nikt nie ma wglądu do twojego umysłu.
Drzwi się otwierają i czekają, aż wejdziesz w jedne z nich.
wygrywasz albo przegrywasz
jesteś albo cię nie ma
stoisz albo upadasz
żyjesz albo umierasz
Czy już wybrałaś...?


Niesamowite uczucie, kiedy budzisz się rano i na starcie czujesz motylki w brzuchu. Kiedy wiesz, że ta osoba, która leży obok ciebie jest tą jedyną, którą przypisałaś do twojego serca. Kiedy czujesz, że nie masz się czego bać, gdy jest obok. Kiedy możesz powierzyć tej osobie każdy możliwy i najmniejszy sekret, a to i tak nic nie zmieni w waszej relacji. Kiedy widzisz, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w tak uspokajającym rytmie, że mogłabyś przy tym usnąć i nic nie byłoby w stanie wybudzić cię z tego snu. Kiedy słyszysz dźwięk jego serca, które bije tylko i wyłącznie dla ciebie, bez wyjątku. Kiedy możesz wtulić się w jego klatkę piersiową, obejmując całe jego ciało tak, że nie może zaczerpnąć tchu.
I te wszystkie rzeczy są tak bardzo naturalnym i codziennym widokiem, że inni mogliby się śmiać z emocji, jakie wypływają ze mnie, gdy mogę je oglądać. Ale po prostu nawet te drobne rzeczy biorę za największą w świecie perfekcję, bo to należy do niego, a wszystko, co należy do niego kocham całym sercem i całą sobą. I nie ma nic, co mogłoby temu zaprzeczyć lub co mogłoby sprawić, że ulegnie to jakiejkolwiek zmianie.
- Ekhem - usłyszałam i natychmiast zwolniłam uścisk wokół talii blondyna, udając, że nadal śpię.
Odsunęłam się metr od niego, czując jednocześnie, że materac ugina się nie tylko pod moim ciężarem. Siedział na jego krańcu, podpierając łokcie na kolanach. Twarz schował w dłoniach, oddychając głęboko, jakby coś nie pozwalało mu zrobić żadnego ruchu. Jego wszystkie mięśnie automatycznie się napięły, gdy poczuł moją dłoń na swoim ramieniu. Jęknął z bólu, jakby był sparaliżowany nagłą zmianą temperatury ciała. Objął szybko ręką mój nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Jace... - wyszeptałam, lekko wystraszona obecną sytuacją.
- Przejdzie. Niedługo.
Przez moje ciało przeszły ciepłe prądy. Jego ton był tak niski, jak nigdy dotąd. Sama też nie rozumiałam czym to było spowodowane.
- Zawsze przechodzi - i znów jęknął, zsuwając się z łóżka na kolana.
Zakryłam ręką usta, po czym natychmiast objęłam jego szyję. Zacisnął dłonie w pięści, nie dając sobie rady z wewnętrznym sobą.
- Bądź tutaj, proszę. Nie poradzę sobie bez ciebie - skinęłam głową, ocierając brodą o kosmyki jego włosów.
Oddychałam ciężko, cudem powstrzymując łzy. Przytuliłam go do siebie mocniej, jedną ręką bawiąc się jego włosami. Zawsze stawał się spokojny, gdy masowałam skórę jego głowy w taki, a nie inny sposób. Zawsze...
tylko nie teraz.
Moje ciało trzęsło się niczym galareta od dobrych kilku minut i nie chciało ustąpić. Siedziałam przy chłopaku i w przyjemny sposób rysowałam kółka na jego nagim torsie. Moje mięśnie zdrętwiały od niekomfortowej dla mnie pozycji, ale wiedziałam, że jeśli się ruszę, tylko mu zaszkodzę. Żaden z nas nie odzywał się do siebie ani słowem. Żaden z nas nawet nie drgnął, ani nie zmienił swojego położenia. Tkwiliśmy ciągle w tym samym miejscu i ciągle wtuleni w siebie.
- Już lepiej? - odezwałam się w końcu, spoglądając w jego oczy.
- Tak - odepchnął mnie od siebie delikatnie, by potem znów ująć moje sine już nadgarstki i pociągnąć w górę.
Przyciągnął mnie bliżej siebie i ułożył dłonie w okolicy talii. Podparł brodę na moim ramieniu, kołysząc lekko moim ciałem. Wyswobodziłam ręce z uścisku blondyna i szybkim ruchem objęłam jego szyję, tracąc powoli grunt pod nogami. Jego obecność i zapach perfum, który utrzymuje się od wczorajszego wieczora wcale mi nie pomagał w utrzymaniu równowagi.
Westchnął ciężko, po czym odsunął się ode mnie i podszedł do okna. Podparł się o parapet wyprostowanymi w łokciach rękoma, po czym spojrzał na mnie w odbiciu szyby.
- To zdarzyło się już drugi raz. Zawsze, kiedy ona jest w pobliżu.
Ona?
- Yen. Yen Verlac, tak dla sprostowania. Byłaś wczoraj świadkiem naszej... rozmowy, o ile można tak nazwać wymianę zdań z tą blond żmiją. Pojawiła się tutaj, by naprawić to, co zepsuła spory czas temu, a następnie kontynuować to, co miała wtedy w planach. Ale jej na to nie pozwolę - spojrzał na mnie, tym razem nie jako postać z lustra i zrobił kilka kroków do przodu, by swobodnie zamknąć w dłoniach moje policzki - Nie, kiedy mam ciebie tak blisko - i wpoił się w moje usta tak zachłannie i tak natarczywie, że znów moje nogi zamieniły się w watę.

************

- Jak ty to robisz, Jasie Waylandzie? - spytałam, opierając głowę na jego klatce piersiowej i znów rysując wyimaginowane kółka dookoła obojczyków.
- Masz na myśli to, jak nie możesz oprzeć się mojej osobie, gdy jestem obok? Jak nie możesz przestać o mnie myśleć, gdy nie widzisz mnie kilka minut? Jak widzisz mnie wszędzie, nawet w miejscach, w których nigdy mnie nie było? Lub jak chcesz powiedzieć "nie", ale mówisz "tak", bo ja tego chcę?
Zaśmiałam się i podniosłam do pozycji siedzącej, by nasze głowy znalazły się na równym poziomie.
- Bingo -  musnęłam delikatnie jego usta, śmiało się do niego uśmiechając.
- Urok osobisty, kochanie. Nawet ja tego nie rozumiem. Po prostu mam w sobie coś, co cię do mnie przyciąga, tak samo, jak ty masz w sobie coś, co przyciąga mnie do ciebie. Działamy na tych samych falach.
- Albo oboje połknęliśmy magnes, gdy byliśmy dzieciakami.
- Możliwe, byłem ponoć bardzo energiczny i nie zdawałem sobie sprawy z własnych błędów.
- Czyli jedyne co się zmieniło do tej pory to fakt, że jesteś starszy i wyprzystojniałeś?
- Nie, stałem się też bardziej pewny siebie, jestem znacznie silniejszy, nie ekscytuję nie na widok drewnianego mieczyka i nie zasłaniam oczu, gdy przypadkiem zauważę nagą kobietę.
- Jesteś pojebany - rzuciłam w niego poduszką, kręcąc rozbawiona głową.
- Ty jesteś pojebana, ja jestem niezły.
Oboje rozpętaliśmy pomiędzy sobą prawdziwą wojnę. Pióra ze środka naszych posiadających cztery rogi, miękkich przyjaciół latały dookoła nas i powoli opadały na podłogę. Sami byliśmy sprawcami tego, że jutrzejszego ranka nie będziemy dobrze wypoczęci ze względu na fakt, iż nasze poduszki nie są już tak delikatne, jak wcześniej. Leżeliśmy w pojedynczych kawałkach bawełny, które były porozrzucane po całej sypialni. Bawiliśmy się wzajemnie włosami drugiej osoby, wyciągając z ich kosmyków sztuczne, białe pióra.
- Powinniśmy już zejść na śniadanie?
- Jeszcze trochę, niech Isabelle się trochę za nami stęskni - powiedział i natychmiast odnalazł moje usta. Wyszczerzyłam zęby w promiennym uśmiechu, znajdując tym samym wspólny rytm pocałunków z blondynem. Nie czułam się dobrze z myślą, że te usta należały kiedyś do dziewczyny, którą będę zmuszona widywać na korytarzu, ale sam fakt, że należą teraz do mnie trochę sprowadził mnie na ziemię, co spowodowało również masę nowych myśli.
Jace jest mój. Tylko i wyłącznie. A Yen może tylko pomarzyć, by mogła choćby go dotknąć, a co dopiero mieć na własność.


************

Zeszliśmy po schodach do holu, ciągle trącając się bokiem i nie dając dojść do słowa drugiej osobie. Zachowywaliśmy się tak, jak przystało na dzieci bawiące się w piaskownicy i nie wychodzące z niej przez większą część swojego życia, ale byliśmy po prostu szczęśliwi. Ale zrodziły się kolejne myśli.
Byliśmy szczęśliwi, bo byliśmy razem?
Czy byliśmy razem, bo byliśmy szczęśliwi?
A może byliśmy szczęśliwi, będąc razem?
Lub byliśmy razem, będąc szczęśliwi?
Czy też byliśmy i szczęśliwi, i razem?
I razem, i szczęśliwi?
Tak. Zawsze musi być to "i". Bo "i" jest łącznikiem. Łączy coś z czymś.
Miłość i pożądanie.
Radość i szczęście.
Śmiech i zabawa.
Clary i Jace...
Zawsze "i".
Nigdy "bo".
Bo od razu powstają zbędne pytania, które nie mają odpowiedzi. Lub mają odpowiedzi, ale ciężko je znaleźć.
Bo są dobrze schowane?
Bo nikt ich jeszcze nie odkrył?
Bo musisz do nich dojść sam?
Zawsze odpowiedź zaczyna się od "bo"...
A "i"? Od "i" nic się nie zaczyna...
Na "i" również się nic nie kończy.
Bo "i" trwa zawsze. Jest i zawsze będzie dopowiadać resztę historii, której ty wcale nie musisz znać. I właśnie to jest najpiękniejsze...
- No w końcu, już myślałam, że nigdy nie wyjdziecie - usłyszałam dobrze znajomy mi głos, który od razu zastąpił silny uścisk w okolicy mojej szyi.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie mogłaś popsuć nasze plany? - spytał Jace, krzyżując ręce na piersi i patrząc na Iz tak chłodnym wzrokiem, jakiego nigdy nie chciałabym poczuć na sobie.
- Plany?
- Plany. Dotyczące między innymi tego, by unikać cię cały dzień - uniósł jedną brew do góry, a gdy zobaczył zdezorientowane spojrzenie brunetki, roześmiał się na cały głos.
- Ha ha, bardzo zabawne, naprawdę - wywróciła oczami Iz, po czym odeszła od nas kilka kroków - Makaron stygnie, na waszym miejscu nie stałabym tutaj jak słupy, skoro na stole leżą takie frykasy.
- A kto gotował? - spytał Jace, odsuwając krzesło i czekając, aż zajmę miejsce obok niego.
- Ja?
- Tak, w takim razie podziękuję.
- Jeszcze będziesz mnie prosił o zwykłą, pieprzoną kanapkę, kiedy będziesz chodził głodny aż do popołudnia - spiorunowała wzrokiem blondyna.
- Swój głód mogę zaspokoić w inny sposób - zaśmiał się i spojrzał prosto w moje oczy, unosząc delikatnie brwi do góry.
- Tak, masz strasznie wybujałą wyobraźnię - wyciągnęłam rękę w prawą stronę, delikatnie odpychając od siebie twarz chłopaka - Równie dobrze mogła gotować ta blondi z pokoju obok, więc się ciesz, że masz szansę nie zjeść czegoś, po czym możesz mieć problemy żołądkowe.
- Mówisz o Yen? Spotkałam ją rano, gdy wyszłam do toalety. Jace, mogłeś mnie uprzedzić, że będziemy mieć gościa, przygotowałabym jej pokój.
- Sam nie wiedziałem, że tutaj będzie - wydusił Jace przez zapchane jedzeniem usta.
- Wspomniała o tobie w każdym razie i prosiła, żebym ci coś przekazała. Czeka na ciebie w bibliotece, chce, żebyś pomógł jej w znalezieniu jakiejś książki.
- A co, jest analfabetką, że nie da rady znaleźć jej sama? Spis leci równym ciągiem od A do Z - odrzekłam, poirytowana faktem, że na siłę będzie starała się nas poróżnić.
- Clary... - spojrzała na mnie wymownie brunetka, ale zignorowałam jej uwagę.
- O, a może jest zbyt niska, żeby sięgnąć do ostatniej półki? Z tego co wiem, jest takie coś jak drabina, może jej użyć.
- Nie, kochanie. Wydaje mi się, że może mieć prawdopodobieństwo Alzheimera, bo mimo tego, co mówiłem jej i wczoraj, i jakieś 2 lata temu, nadal tutaj siedzi i ma nadzieję, że jeszcze będziemy razem.
- A może po prostu znam tutaj tylko ciebie, a wstydzę się poprosić obcą mi osobę o pomoc?
O proszę, wywołaliśmy wilka z lasu. Pojawiła się po raz kolejny w nieodpowiednim momencie i mam nadzieję, że był to ostatni raz.
Spojrzałam na blondyna, który pozostał niewzruszony i dalej zajadał się swoim śniadaniem. Za to Yen stała oparta o ścianę, bawiąc się kosmykiem swoich włosów i dusząc mnie na odległość. Czułam na sobie jej zimne spojrzenie, przenikała mnie nim na wylot i jeszcze dalej.
- Wiem, że jesteś tu zaledwie kilka godzin, ale to miejsce nie przypomina mi biblioteki. A to właśnie tam miałaś czekać na mojego chłopaka - powiedziałam, oczywiście z naciskiem na dwa ostatnie słowa.
Odwróciłam się przodem do dziewczyny, bym mogła swobodnie obserwować jej reakcję na każde wypowiedziane przeze mnie słowo. I nie ukrywam, bawił mnie sposób, w jaki je odbierała. Wpierw uśmiechnięta od ucha do ucha i wpatrzona w blondyna, jakby dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. A teraz? Teraz cała w nerwach, z poplątanym językiem i piorunami iskrzącymi przy jej głowie.
- Clarissa Fray - odrzekła w końcu. Każda para oczu spoglądała w jej stronę, oczekując czegoś więcej. Nawet Jace'a, który do tej chwili przyjmował obojętną postawę wobec obecności Yen - Cieszę się, że w końcu się widzimy. Dużo o tobie słyszałam, każdy w Idrisie wychwala ciebie, twoje umiejętności i wrodzone piękno. Nikt niestety nie wspomniał, że jesteś taka pyskata. Sądziłam, że nie będę miała z tobą żadnych problemów i po prostu dasz mi to, czego chcę.
- Problemy zaczęły się w tym samym czasie, w którym przekroczyłaś próg tego budynku. Instytut ma na celu ochronę przed Światem Cieni dla każdego Nocnego Łowcy, ale nawet i tu nie znajdziesz przede mną schronienia. A uwierz, kiedy się zdenerwuję, mogę być naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem i wtedy lepiej nie wchodzić mi w drogę.
Cały czas paraliżowała mnie wzrokiem. Nie drgnęła nawet wtedy, kiedy blondyn gwałtownym ruchem odsunął krzesło i stanął między nami. Lecz nawet to nie zwiększyło między nami dystansu. Mało tego, chłopak pierwszy raz stał się jakby niewidzialny, a ja nie byłam zależna od jego decyzji. Ciągle byłyśmy blisko siebie. Wystarczyło kilka sekund, żebyśmy skoczyły sobie do gardeł. Byłyśmy obie tak samo zdeterminowane. Obie tak samo zachłanne. Obie tak samo napalone na tego samego faceta. Ale jednak jest coś, co nas różni. 
Ja mam Jace'a.
Mam to, czego ona chce.
I za nic w świecie jej tego nie oddam, choćbym miała przypłacić za to własnym życiem.
Choćbym miała przebić się do samego piekła, by nadal mieć go dla siebie na wyłączność.
Choćbym miała porzucić wszelkie nadzieje i wszelkie marzenia.
To się nazywa poświęcenie. Poświęcenie dla kogoś, kogo się kocha. Dla kogoś, kto jest całym naszym światem. Dla kogoś, kogo darzymy najsilniejszym uczuciem. Dla kogoś, kto jest naszym najpiękniejszym powitaniem i najgorszym pożegnaniem. Dla kogoś, z kim się jest, z kim się żyje i z kim wiążesz swoją przyszłość. 
I choć to wszystko wypowiedziane jest tak szybko i tak nagle, jest prawdziwe oraz w stu procentach odwzajemnione. Tego jestem pewna.
Yennefer Verlac, szykuj się na wojnę.
Bo ja nie odpuszczę.