środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 7

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 7

*Clary*
Nie znałam Jace'a od tej strony. To, że wszedł w nieodpowiednim momencie... to... to nie była moja wina. Próbowałam go odepchnąć. Naprawdę próbowałam. A Cecily? Zraniła mnie jak nigdy. Była dla mnie jak siostra... była. Po tym wszystkim, trudno będzie mi jej wybaczyć. Isabelle... ona mnie wysłucha. W jak najszybszym tempie pobiegłam do sypialni Izzy. Grzecznie zapukałam.
- Proszę - odpowiedziała. Gdy weszłam do środka, dodała: - Clary, to coś ważnego? Trochę mi się śpie...
- Tak - przerwałam jej i podeszłam bliżej. Gdy zobaczyła, jak łzy spływają po moich polikach wyciągnęła ręce w moją stronę. Wtuliłam się w nią i oddychałam szybko. Ciężko było mi złapać oddech.
- Clary, no już. Ciii, ciii. Spokojnie, jestem przy tobie. Chodź - odsunęła się ode mnie i obie usiadłyśmy na łóżku. - Mów, co się stało.
- Podobno ci się śpieszy - odrzekłam.
- Nie aż tak bardzo - uśmiechnęła się szeroko.
- Dobrze. Ja... widziałam ich. Razem.
- KOGO? Clary, mów ze szczegółami. Inaczej ci nie pomogę - powiedziała z urazą.
- Jace'a. I Cecily - łzy znowu zaczęły skapywać po moich polikach.
- Och... Clary. Tak mi przykro...
- Nie oszukuj się. Nie wiesz, co czuję - odwróciłam od niej wzrok.
- Clary, ja... ja wiem. Kiedyś przeżyłam podobną sytuację. Nie mogłam się pozbierać. Moje serce było w strzępach. Myślałam, że już nigdy nikogo nie pokocham. Minęło wiele dni, zanim postanowiłam wyjść z pokoju i stawić czoło światu. Ale ty... ty jesteś silniejsza ode mnie. Wiem to - spojrzałam na nią. 
- Jeszcze nigdy nikomu tego nie mówiłaś, prawda? - spytałam z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Skąd wiesz? - była zaskoczona, albo udawała.
- Czuję to.

*Jace*
Po tej niekomfortowej sytuacji nie wiedziałem, co ma zrobić. Iść wytłumaczyć wszystko Clary, czy może lepiej zostawić ją w spokoju z jej myślami. Z drugiej strony, nie powinna być sama... ale pewnie Izzy z nią jest. Wiem to. A Cecily? Właśnie, Cecily. Muszę jej to wyjaśnić. Podszedłem pod drzwi jej pokoju i cicho zapukałem. Gdy nikt nie odpowiedział, postanowiłem wejść. Ujrzałem Cecily na swoim łóżku w słodkiej nocnej koszuli. Spojrzałem szybko na zegar, myśląc, że jest już późno. Natychmiast odwróciłem wzrok, gdy zobaczyłem, że nawet nie ma dwunastej rano.
- Wiedziałam, że przyjdziesz - wstała i podeszła do mnie. Owinęła swoje ręce wokół mojej szyi. Och, dlaczego mi się to podobało? Zbliżyłem swoje usta do jej warg. Nagle zobaczyłem ciemny tunel. Zbliżałem się do wyjścia, gdy nagle usłyszałem krzyki. Szybko się odwróciłem. Za mną stała Clary. Była umazana krwią. Obok mnie pojawiły się kolejne rudowłose piękności. Dopiero wtedy zrozumiałem, kto jest dla mnie najważniejszy. Clary. Odepchnąłem od siebie Cecily, najszybciej jak mogłem i bez żadnych wyjaśnień wybiegłem z pokoju.

*Isabelle*
Clary zasnęła w moich ramionach. Powoli położyłam ją na łóżku. Miałam nadzieję, że jej nie obudziłam. "No dobra. Teraz idę urwać łeb mojemu bratu" - pomyślałam i skierowałam się do wyjścia. Zaraz pod wyjrzeniu na korytarz, moim oczom ukazał się Jace.
- No proszę. Kogo my tu mamy... ZDRAJCA! - krzyknęłam, wskazując palcem na blondyna.
- Izzy, proszę. Musze z nią porozmawiać. Jest tu, prawda? - zbliżył się do drzwi mojego pokoju. Szybko zasłoniłam mu przejście swoim ciałem.
- Jest, ale śpi. Poza tym, naprawdę myślisz, że po tym, co jej zrobiłeś, będzie chciała z tobą porozmawiać? - spytałam z udawaną irytacją. Tak naprawdę szkoda mi było mojego brata. Chłopak w końcu znalazł miłość...
- Izzy. To ja ich pierwszy zobaczyłem.
- Kogo? Clary i Cecily?
- Nie bądź głupia! Clary i Jamesa! - podniósł głos.
- Nie krzycz na mnie, dobrze? Ciesz się, że Clary jest bezpieczna, bo na ciebie nie może już liczyć! - krzyczałam na niego. - Rozliczę się z nimi! - warknęłam i poszłam wzdłuż korytarza.
- Z kim?! - krzyczał za mną. Odwróciłam się.
- Z Cecily i Jamesem! - lekko ściszyłam głos, by nikt prócz Jace'a mnie nie usłyszał. Cecily było łatwo znaleźć. Jak zwykle była w salonie i przeglądała różne książki. Uważałam ją za przyjaciółkę, Clary z resztą też. Zraniła nas obie...
- Cecily... - zaczęłam. Podeszłam bliżej i usiadłam obok niej na kanapie.
- Ty też chcesz mnie oczerniać?! - warknęła.
- Wiesz, że mam ku temu prawo - spuściłam głowę w dół.
- Nie! Nie masz prawa oczerniać mnie o coś, czego nie zrobiłam! To twój brat idiota pierwszy mnie pocałował!
- Nie mów na niego idiota! Jeśli ktoś nim jest, to ty! - podniosłam głos. Jak zwykle ktoś mnie wyprowadził z równowagi. 
- Myśl co chcesz, Izzy! - wstała z kanapy. Już miała wyjść, ale w ostatniej chwili złapałam ją za rękę i pociągnęłam do siebie. - Puść mnie, idiotko! 
- Po pierwsze, dla ciebie jestem Isabelle. Tylko PRZYJACIELE - powiedziałam z naciskiem na słowo "przyjaciele" - mogą mówić mi Izzy. A po drugie... - uderzyłam ją w policzek. Co prawda, lekko. Ale podejrzewam, że będzie miała małe draśnięcie. 
- Wszyscy jesteście idiotami! - popędziła schodami w górę. Oburzona wróciłam na kanapę i zaczęłam przeglądać czasopisma. Po chwili usłyszałam trzask zrzucanych walizek. Wyjrzałam na korytarz. Cecily. Czemu mnie to nie dziwiło...
- Droga wolna. Mam cię odprowadzić? - warknęłam.
- Nie trzeba. Jaśnie pani połamałaby sobie paznokcie - rzekła z irytacją i wyszła, trzaskając drzwiami. "Jeśli tak dalej pójdzie, w Instytucie zapanuje cisza. Muszę jeszcze pogadać z Jamesem". 

*Clary*
Sama nie wiem czy usnęłam, czy straciłam przytomność. Ale znów miałam wizję. Tańczyłam w sali treningowej, a kilka metrów dalej stał Jace i celował do tarczy. Za każdym razem pudłował. Gdy podeszłam bliżej, obraz zniknął, a ja zostałam sama w ciemnym pomieszczeniu. Usłyszałam za sobą głośny huk, więc szybko odwróciłam się do źródła dźwięku. Jace. Trafił w tarczę. Tym razem, gdy podeszłam, obraz się nie rozmazał... i nie zniknął. Położyłam dłoń na ramieniu Jace'a. A gdy odwrócił się w moją stronę, zobaczyłam twarz Jamesa. Krzyknęłam i upadłam na ziemię. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Wtedy się obudziłam. Miałam podkrążone oczy od płaczu i poplątane włosy. "Chyba mogę skorzystać z toaletki Izzy." - pomyślałam i wzięłam kosmetyczkę, by ukryć pod makijażem cienie pod oczami. Przebrałam się w pierwszy lepszy strój i wyszłam z pokoju. Nogi same prowadziły mnie do sali treningowej. Gdy otworzyłam wysokie drzwi, moim oczom ukazała się postać. Jasne blond włosy i strój bojowy. Jace. Już miałam wyjść, ale ten się odwrócił.
- Możemy porozmawiać? - spytał.
- Nie mamy o czym.
- Clary, proszę. To ważne... - dodał.
- Dlaczego, Jace. Dlaczego... - nie słuchałam go, tylko mówiłam swoje.
- Daj mi to wytłumaczyć - podchodził bliżej.
- Ale nie ma o czym! - cofnęłam się i uniosłam ręce w górę, wymachując nimi przez kilka sekund.
- Proszę... - był irytujący, ale jednocześnie uroczy. A jeśli mówił prawdę? Naprawdę mu zależy... na mnie?
- Masz 5 minut. I ani sekundy więcej - oznajmiłam, a ten zaczął przepraszać i mówić, jak to bardzo mu przykro. Nie to chciałam usłyszeć. Chciałam usłyszeć prawdziwe słowa... płynące z głębi serca. 
- Daj mi szansę... daj szansę nam - prosił.
- Jace, zmarnowałeś już swoją szansę - odwróciłam się do wyjścia. Jace ujął mą dłoń, zatrzymując mnie przed wyjściem z sali.
- Spójrz na mnie i powiedz mi, że ci nie zależy - nie mogłam tego zrobić, bo bym go okłamała. "Powiedz mu prawdę, Clary. Dasz radę..." - dodawałam sobie otuchy.
- Nie - odwróciłam się i spojrzałam na niego. - Nie zrobię tego, bo to by było kłamstwo.
- Czyli jest... - zaczął.
- Nie, Jace. Nie ma żadnej szansy - odrzekłam, nie dając mu dokończyć zdania.
- Dobrze. W takim razie opowiedz mi, jak ty to widzisz. 
- Co? - spytałam zdziwiona.
- Opowiedz swoją wersję wydarzeń.
- Z przyjemnością - i opowiedziałam mu wszystko. Wszystko, od momentu pocałunku z Jamesem, do teraz.
- Było... miło? - spojrzałam na niego pytająco. Byłam kilka kroków od wybaczenia mu. Widać, że naprawdę mu zależy... - No wiesz... z Jamesem - szturchnęłam go z całej siły w ramię.
- Nienawidzę cię - odrzekłam.
- Mam nadzieję, że to był sarkazm - zaśmialiśmy się. - Czyli... mi wybaczyłaś?
- Nie widać? Mam ci to udowodnić na piśmie?

- Wróciła moja dawna Clary... - objął mnie ramieniem. "Moja Clary". Te dwa słowa wymówił cicho, ale było w nich słychać... miłość.

Jak się wam podobał kolejny rozdział i reakcja Isabelle :)?
Lub naprawa relacji Clary i Jace'a? Co prawda, JESZCZE nie są razem, ale... ^^
Dobranoc misiaki <3!

Rozdział 6

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 6

Na samym początku rozdział chciałabym zadedykować mojej przyjaciółce, która obchodzi dzisiaj czternaste urodziny, także wszystkiego najlepszego!

*Clary*
"Nie uciekaj od tego, czym jesteś. 
Niech cały świat się dowie, że jesteś Nocnym Łowcą"
Po tych słowach wtuliłam się w poduszkę i zaczęłam płakać. Sama nie wiem, dlaczego. Powinnam się cieszyć, że odkryłam prawdę. Prawdę o sobie i o swoim losie. Moim zadaniem jest chronić świat... i zabijać... demony. Na samą myśl o nich robiło mi się niedobrze. Może powinnam iść porozmawiać z Ceci... usłyszałam krzyki. Ich źródłem dźwięku był pokój wyżej. Odepchnęłam od siebie wszelkie myśli, ubrałam szlafrok i szybko wybiegłam z pokoju, kierując się na drugie piętro. Idąc długim korytarzem przed pokojem zobaczyłam pełno poduszek, kocy i drobnych figurek. Wszystkie były rozbite. Widok ten bardzo mnie zszokował, a zarazem przestraszył. Podeszłam bliżej o kilka kroków... i właśnie w tym momencie stałam jak wryta. Na podłodze leżała Cecily, cała roztrzęsiona. Płakała... Szybko do niej podbiegłam i ją przytuliłam. Nie mogła być teraz sama.
- Cecily, tak mi przykro... - pocieszałam ją.
- Akurat. Będziesz miała ciekawe życie, a ja? Będę nadal zwykłym człowiekiem widzącym rzeczy, których inni nie widzą.
- Nie mów tak. Właśnie to czyni cię wyjątkową - oznajmiłam.
- Będziesz miała wszystko... - obwiniała mnie o wszystko. - Będziesz...
- Przestań! - przerwałam jej i wypuściłam ją z objęć. - Przestań tak mówić, jakby była to wszystko moja wina! - podniosłam głos.
- A nie jest?! - również podniosła głos.
- Nie! To... to... to... - jąkałam się. - To wszystko wina moich rodziców... - po moich polikach popłynęły łzy.
- Clary... - nie usłyszałam, co mówiła dalej, bo szybko wstałam i wychodząc, trzasnęłam drzwiami, dziwiąc się, jak ona mogła powiedzieć takie rzeczy. "Przecież to nie była moja wina, tylko moich rodziców... mojej matki, mojego ojca... nie. Nie myśl o tym". Roztrzęsiona pobiegłam do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i popędziłam do sali treningowej. Gdy już tam dotarłam, zaczęłam tańczyć. "Taniec... jedyna rzecz, która naprawdę mnie uspokaja". Po tych myślach dałam dalej ciągnąć się muzyce.

*Jace*
Po porannym prysznicu i przebraniu się w czyste ubrania wyszyłem z pokoju, by poszukać Clary. Na Anioła, nie mogłem przestać o niej myśleć. Była piękna, a zarazem inteligentna, więc na pewno dałaby sobie radę sama, gdyby wynik wskazywał zerową obecność bycia Nocnym Łowcą. Moje rozmyślenia przerwały krzyki za moimi plecami. Wołały moje imię.
- Jace! Jace! - Isabelle, oczywiście. Kto inny może krzyczeć w Instytucie o szóstej rano... - Mam wyniki! - wtedy szybko się odwróciłem i popędziłem w jej stronę. Złapałem ją za rękę i zaprowadziłem do rogu korytarza.
- Mów - pośpieszyłem ją.
- Więc... Cecily jest tylko Przyziemną...
- A Clary? - spytałem podirytowany. Cecily może i była bardzo ładna i pociągająca, ale w tej chwili obchodziła mnie tylko Clary.
- Clary... - zrobiła chwilę przerwy. - Jest Nocnym Łowcą! - krzyknęła. Po tej wiadomości zupełnie nad sobą nie panowałem. Szybko uściskałem Izzy i popędziłem korytarzem, gdy nagle Isabelle pociągnęła mnie w swoim kierunku.
- Braciszku, o co chodzi? Co tak nagle zacząłeś interesować się Clarissą? - szepnęła.
- Nieważne - wyrwałem swoją rękę z jej uścisku i pobiegłem najszybciej jak mogłem, by to ciekawskie babsko mnie nie dopadło.
- I TAK SIĘ DOWIEM! - krzyczała na cały głos. Dziwiłem się, jakim cudem jeszcze nie obudziła całego Instytutu.
Byłem już przed sypialnią Clary. Zapukałem. Cisza. Postanowiłem więc cicho otworzyć drzwi. Zajrzałem do środka. Pusto. "Cholera. Gdzie ona może...WIEM! Sala treningowa" - pomyślałem i szybko pobiegłem w jej kierunku.

*Isabelle*
"Dureń. I tak dowiem się prawdy". Zeszłam na dół do kuchni, by ugotować obiad. Wiedziałam, że nikt tego nie zje, ale zaryzykowałam. "Przecież nie gotuję tak źle... przynajmniej lepiej od chłopaków" - zachichotałam. Wtedy usłyszałam, jak ktoś zbiega po schodach, ciągle pociągając nosem. Albo ta osoba płakała, albo po prostu miała katar... wtedy w drzwiach kuchni pojawiła się Cecily. Była cała czerwona, miała podkrążone oczy od płaczu.
- Cecily... - ruszyłam w jej kierunku, ale ta zatrzymała mnie ręką.
- Nie! Nie chcę mieć z wami nic wspólnego! Lepiej będzie, jeśli od razu się stąd wyniosę! 
- Cecily, proszę cię, poczekaj! Rozmawiałam na twój temat z moją matką. To ona rządzi tym Instytutem, ale teraz przebywa w Idrisie, rodzinnym mieście Nocnych Łowców. Marys powiedziała, że możesz zostać...
- Naprawdę? - uśmiechnęła się lekko.
- Tak, ale... postawiła jeden warunek - rzekłam.
- Jaki? - spytała z podniesioną brwią.
- Nie możesz o niczym powiedzieć swoim rodzicom. Musisz ich opuścić bez słowa... i pożegnania. Wiem, że może być ci ciężko, ale masz Clary... 
- Nie - przerwała mi. - Nie mam Clary. I nie mam nikogo.
- Jak to? - spytałam zdziwiona.
- Niedawno się z nią pokłóciłam. Och, Isabelle, zrobiłam jej największe świństwo w życiu! - podeszła bliżej i wtuliła się we mnie.  -Nigdy mi tego nie wybaczy! - zaczęła płakać.
- Wybaczy. Znam Cary wystarczająco i wiem, że wybaczy - powiedziałam. Nagle się od siebie odsunęłyśmy.
- Słyszysz? Ktoś puka - rzekła Cecily.
- Tak, chodź ze mną - wzięłam ją za rękę i zaprowadziłam do drzwi wejściowych.
- Izzy, nie. A jeśli... to moi rodzice? Przecież nie mogę mieć Wzroku tak po prostu, prawda? Muszą coś wiedzieć o moim darze!
- Nie nazwałabym tego darem, ale masz rację. Idź na górę, zawołam cię potem - rzekłam i otworzyłam drzwi.
- Witam - zobaczyłam wysokiego mężczyznę. 
- H-hej - jąkałam się. Nie mogę zaprzeczyć, że jego widok mnie urzekł.
- Izzy?! Kto to? - usłyszałam Cecily.

James Al
- Och, to nie twoi rodzice. Możesz zejść! - krzyknęłam do przyjaciółki i odwróciłam się do szatyna.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się James Al. A... - wskazał na mnie palcem.
- Isabelle Lightwood. A... - odwróciłam się w stronę schodów. - A to moja przyjaciółka Cecily.
- Cecily Adams, miło mi.
- Mi również miło panie poznać - rzekł uśmiechnięty.
- Zaraz, zaraz. Co cię do nas sprowadza? - spytałam zszokowana swoją postawą. Na Anioła, jak faceci mogą zakręcić mi w głowie.
- Och, no tak. Przyszedłem tutaj w ramach pokoju. Po prostu chciałbym tutaj zamieszkać - wytłumaczył.
- Rodzice wygonili cię z domu? - spytałam z irytacją.
- Jakby... wolałbym o tym nie mówić. To jak? Mogę wejść? - spytał z determinacją.
- Naturalnie - zaprosiłam go gestem do środka.
- To może być zły pomysł - szepnęła do mnie Cecily i pobiegła na górę.

*Clary*
Tańczyłam już dobre pół godziny, gdy nagle drzwi do sali się otworzyły, a w nich stanął Jace. Rozejrzał się po pomieszczeniu, aż spojrzał na mnie i popędził w moją stronę. Podeszłam wolno o kilka kroków, gdy blondyn chwycił mnie w ramiona, uniósł i kręcił się ze mną w koło. 
- Jace! O co chodzi?
- O ciebie! Zostajesz w Instytucie, Nocna Łowczyno! - puścił mnie i powoli postawił na ziemi.
- Nie wiedziałam, że tak się tym przejmiesz. Jasie Wayland, nie znałam cię od tej strony - szturchnęłam go w ramię, po czym oboje się roześmialiśmy. - A tak na marginesie... skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Znam cię wystarczająco. Kochasz taniec - roześmiał się.
- Nie mogę się nie zgodzić - uśmiechnęłam się. Patrzyliśmy się na siebie bez słowa. Wtedy Jace szybko ujął mą dłoń, spoglądając na mnie pytająco. Skinęłam głową. Pociągnął mnie w stronę wyjścia, a po chwili byliśmy już w salonie, gdzie czekała nas miła niespodzianka.
- Dzień dobry - ukłonił się przede mną szatyn.
- Dzień dobry? Kim pan jest? - spytałam zszokowana.
- James Al. Będę tutaj mieszkać przez długi czas - oznajmił.
- Kto tak powiedział? - wtrącił się Jace.
- Ja?! - krzyknęła Izzy. - Poza tym, Jace... Instytut jest schronieniem dla Nocnych Łowców. Ach, zapomniałabym - popatrzyła na mnie. - Cecily zostaje w Instytucie.
- Jakoś nie jestem z tego zadowolona - odrzekłam i popędziłam do swojej sypialni.

*James*
Po rozmowie z rudowłosą zrozumiałem, że w tym Instytucie mieszkają same piękne kobiety. Niestety nie znam jej imienia... ale... co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.
- Isabelle, jak ta rudowłosa piękność ma na imię? - spytałem zaciekawiony.
- Clary Fray - wtrącił blondyn z irytacją.
- A ty? - skierowałem na niego wzrok.
- Jace Wayland. Najprzystojniejszy i najlepszy Nocny Łowca w całym Idrisie.
- Za wysoko się cenisz - odparłem. - Pójdę pozwiedzać Instytut. SAM - odparłem i pobiegłem w górę po schodach. To była tylko mała wymówka, by zapoznać się z... Clary. Idąc korytarzem, usłyszałem płacz. Zapukałem do drzwi, za którymi kryło się źródło szlochu.
- Wejść - usłyszałem. Uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka.
- Mogę? - skinęła głową, więc wszedłem. Podszedłem bliżej do rudowłosej.
- Czego chcesz? - jęknęła.
- Jesteś Clary, prawda? - skinęła głową. - Wiedziałem, że twoje imię jest równie piękne, jak ty - odrzekłem.
- A ty... jesteś typowym podrywaczem. Wiesz o tym? - odrzekła z irytacją.
- Daj spokój. Przecież wszystkie dziewczyny padają mi do stóp - powiedziałem.
- Najwidoczniej ja jestem wyjątkiem - rzekła. Położyłem swoją dłoń na jej dłoni i przysunąłem się bliżej. Próbowała się odsunąć, ale jej na to nie pozwoliłem. Przytrzymałem jej głowę. Pochyliłem się i złączyłem nasze usta w pocałunku.
*Clary*

Przysunął się bliżej i złączył nasze usta w pocałunku. Nie zdążyłam odepchnąć go w odpowiedniej chwili, bo drzwi do mojej sypialni nagle się otworzyły, a w nich stanął Jace. 
- Nie chciałem wam przeszkadzać - odrzekł. Wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Cholera! - krzyknęłam.
- Chyba nie powiesz, że go kochasz?  -spytał. Był taki irytujący.
- Kocham go, a teraz masz stąd wyjść. Natychmiast! - podniosłam głos o pół tonu.
- Jeszcze zobaczymy - odrzekł.

*Jace*
Wiem, że powinienem zapukać, ale odniosłem wrażenie, że coś jest nie tak. I miałem rację. Wiedziałem, że nic do mnie nie czuje. Na końcu korytarza zauważyłem dziewczynę o blond włosach. "Cecily" - pomyślałem. "A gdyby tak...nie. Jace, nie możesz. Skup się. Może i Cecily jest ładna, ale nie jest Clary. Ale skoro osoba, którą kochałem całym sercem zraniła mnie w ten sposób... cóż, Clary. Nie pozostawiasz mi wyboru". Byłem już wystarczająco blisko Cecily, by jej dotknąć. Podeszłam jeszcze bliżej i złapałem ją za ramiona, odwracając ją w swoją stronę. Z jej miny wyczytałem zaskoczenie. 
- Ciii - uciszałem ją. - Nic nie mów - powiedziałem i przysunąłem się bliżej niej, łącząc nasze usta w pocałunku. "Miała to być tylko zemsta, ale... podoba mi się" - pomyślałem. Jej też się to najwyraźniej podobało, bo przesunęła dłonie na moje ramiona i owinęła je sobie wokół mojej szyi. Wtedy usłyszałem, jak drzwi pokoju się otwierają. "Clary" - pomyślałem. "Mam przerwać, czy..."
- Jace? - usłyszałem swoje imię. Odsunąłem się od Cecily i odwróciłem. Tak jak myślałem... Clary. - Myślałam, że jesteś inny. Zupełnie inny - z jej oczu płynęły łzy. - A ty... - spojrzała na swoją przyjaciółkę. - Nie dość już mnie dziś zraniłaś? - odwróciła się i pobiegła wzdłuż korytarza. Usłyszałem tylko, jak schodzi w dół po schodach.
- Jestem idiotą - rzekłem. Dopiero wtedy zorientowałem się, że powiedziałem to na głos.

I jak wam się podobał mały zwrot akcji? 
Relacje Jace'a i Clary popsuły się. Winę tego ponosi nowy mieszkaniec Instytutu - James Al, który dorównuje blondynowi urodą. Czy Jace i Clary będą razem? Czy los sprawi im upominek i zapewni szczęśliwe życie... razem? Czy uda im się to przetrwać?

Pamiętaj, że jak już tu jesteś... to zostaw po sobie pamiątkę ^^

niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 5

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 5

MIŁEGO CZYTANIA :)!

*Alec*
Po rozmowie z Jace'em i dziewczynami natychmiast wybiegłem z salonu w poszukiwaniu Magnusa. Usłyszałem dźwięku dochodzące z biblioteki. Otworzyłem drzwi za przez nie zajrzałem.
- Magnusie? - wszedłem do środka.  -Magnusie?
- Na dole - usłyszałem głos czarownika. Zszedłem na dół po schodach.
- Magnusie, potrzebujemy twojej pomocy. Jace przyprowadził dwie dziewczyny. Trzeba sprawdzić, czy są Nocnymi Łowczyniami - wytłumaczyłem.
- Salon? - skinąłem głową. - Zaraz będę.
Po tych słowach popędziłem do salonu. Wbiegłem do środka jak burza.
- Magnus zaraz będzie - odrzekłem.
- Dobrze. W tym czasie pokażę dziewczynom ich sypialnie - zaangażowała się Isabelle.
I we trójkę wyszły z salonu. Zostałem tylko ja i Jace.

*Clary*
- Clary, ty masz pokój po prawej. Cecily... ty chodź ze mną - powiedziała Izzy, dała mi klucz do mojej nowej sypialni, a następnie razem z Cec popędziły korytarzem. Przekręciłam klamkę. Szybko otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się wielki, kwadratowy pokój. Miał łóżko z baldachimem, czarne ściany, wyglądał prześlicznie. Gdy zapoznałam się ze wszystkimi szczegółami, postanowiłam jeszcze zobaczyć łazienkę. Była równie śliczna, jak reszta pomieszczenia. Przypomniało mi się o spotkaniu z Magnusem. Szybko wybiegłam z pokoju i powędrowałam korytarzem. Na szczęście, zapamiętałam drogę, więc bez problemu trafiłam do salonu. 
Magnus Bane
- Magnusa jeszcze nie ma? - spytałam. Wszyscy pokręcili głowami. Po chwili do pokoju wszedł mężczyzna. Miał kocie oczy... i czarne włosy, a w nich... BROKAT? "W tym budynku mieszkają strasznie dziwni ludzie" - pomyślałam, nie odrywając wzroku od czarownika. Gdy przyjrzałam mu się bliżej, poznałam go z czasów dzieciństwa. Mama mnie do niego przyprowadzała... Podszedł do Aleca i pocałował go w policzek. Teraz nie miałam żadnych wątpliwości, jeśli chodzi o mieszkańców tego Instytutu. Później porozmawiam na ten temat z Isabelle albo Jace'em. Jeśli miałabym tu zamieszkać, muszą mi wszystko wyjaśnić. Po chwili do salonu weszła Izzy. Ciągnęła za sobą moją przyjaciółkę.
- Teraz, gdy jesteśmy wszyscy, mogę zacząć badania? - spytał zniecierpliwiony Magnus. Wszyscy
skinęliśmy głową. W tym momencie z rąk czarownika błysnęły niebieskie iskry i powędrowały w moim kierunku. Czułam, jak wirują wokół mnie. Zamknęłam oczy i dałam unieść się magii. Minęło kilka chwil, zanim mogłam panować nad swoim umysłem. Czułam dziwne wibracje. Potem ugięły się pode mną kolana. Szybko otworzyłam oczy. Nade mną stali Jace, Izzy, Cecily i Alec. Z ich twarzy wyczytałam niepokój i strach. 
- Możecie się odsunąć? - spytałam. Odsunęli się. Wszyscy oprócz Jace'a. Ten wyciągnął do mnie rękę. Wahałam się, ale po chwili ja ujęłam. To miłe z jego strony, że pomógł mi wstać. Równie dobrze poradziłabym sobie sama. - Dzięki - uśmiechnęłam się, a ten odwzajemnił uśmiech. Nastała chwila ciszy. Przerwał ją Magnus:
- Twoja kolej - wskazał na Cecily. Wtedy iskry znów błysnęły z rąk Magnusa i wirowały nad moją przyjaciółką. Po długiej ciszy i skończonym badaniu czarownik wyszedł z pokoju. Wtedy pokój wypełniły głośne rozmowy. Ktoś pociągnął mnie do tyłu. Jace.
- O co chodzi? - spytałam?
- Chcę ci coś pokazać - ujął mą dłoń - Mogę? - skinęłam głową. Blondyn pociągnął mnie korytarzem.
- Nie poczekamy na wyniki? - spytałam po chwili ciszy.
- Dowiecie się jutro. To nie trwa tak szybko, jak myślisz -wyjaśnił.
- Rozumiem - nastąpiła niefortunna cisza. - Jace... czy...
- Tak?
- Czy Alec jest... - skinął głową. Wiedział o co mi chodzi... - Och.
- To nic wielkiego. Przyzwyczailiśmy się. Ty też się przyzwyczaisz.
- Jeśli będę tu mieszkać...
- Dlaczego sądzisz, że nie? - spytał kierując na mnie swój wzrok.
- Tylko Nocni Łowcy mogą zamieszkiwać Instytut. Jeśli jestem zwykłą Przyziemną...
- Nie jesteś - przerwał mi.
- Skąd to wiesz? - spytał, również podnosząc na niego swój wzrok.
- Bo wiem. Wiem wszystko - zaśmiałam się.
- Dokąd mnie prowadzisz? - spytałam po chwili.
- Na dach. Chcę ci pokazać Oranżerię - oznajmił. Trzymając mnie za rękę, przyśpieszył tempo. 
                                                                                  **
- To tu? - spytałam. Staliśmy przed dużymi drzwiami.
- Tak - uwolnił moja rękę z uścisku i otworzył drzwi. Wtedy moim oczom ukazał się piękny widok. Dookoła pełno przeróżnych kwiatów.
- Jak tu pięknie - powiedziałam. Spojrzałam na blondyna. Uśmiechał się, patrząc na mnie. Odwróciłam wzrok, by dalej ekscytować się niezwykłymi okazami kwiatów. Usłyszałam kroki. Jace znów ujął mą dłoń i pociągnął w kierunku schodów.
- Spójrz. Widzisz ten kwiat? - wskazał palcem na najmniejszy gatunek z tego pomieszczenia. Skinęłam głową. - To kwiat północy. O północy rozwija swoje płatki, wypuszczając dookoła pyłki. Widok jest wtedy nieziemski.
Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. 
- Czy w Instytucie jest sala treningowa? - skinął głową. - Zaprowadź mnie do niej.
Wyprowadził mnie z Oranżerii i razem popędziliśmy wzdłuż długiego korytarza. 
- Jesteśmy. Po co chciałaś tu przyjść? To chyba nie najlepsza godzina na zwiedzanie Instytutu.
- Zamknij się i nie marudź. Z resztą, możesz iść. Dalej sama sobie poradzę.
- Nie pójdę, póki nie powiesz mi, o co ci chodzi - oznajmił.
- Och, ale z ciebie uparciuch. Dobrze. Chciałam potańczyć.
- Potańczyć? - spytał zaskoczony.
- Tak. To moja pasja. Nie rozumiem, co cię tak zaskoczyło. 
- Teraz na pewno nie wyjdę - powiedział z nutą rozbawienia w głosie.
- Jak chcesz - powiedziałam i zniknęłam za drzwiami sali. Wyjęłam z kieszeni odtwarzacz MP3. Wyszłam na środek sali. Wtedy po sali rozległ się dźwięk utworu "River Flows In You". Zamknęłam oczy i zaczęłam tańczyć. Muzyka sama mnie prowadziła. Usłyszałam kroki. Szły w moją stronę. Jace. Z każdą sekundą podchodził bliżej. Starałam się nie zwracać na niego uwagi. Usłyszałam skrzyp ławki, co oznaczało, że ktoś na niej usiadł. Wtedy się rozluźniłam swoje mięśnie. Wiedziałam, że blondyna nie ma obok i dałam się dalej ciągnąć muzyce. 
                                                                                  **
Tańczyłam dobrą godzinę. Byłam już strasznie zmęczona, nie tylko tańcem, ale i ostatnimi wydarzeniami. Przestałam tańczyć i podeszłam do odtwarzacza.
- Ślicznie tańczysz - oznajmił Jace.
- Dzięki - nastała niekomfortowa cisza.
- Słuchaj... - usłyszeliśmy dźwięk zegara. 
- Trzecia w nocy. Już późno - stwierdziłam.
- Rzeczywiście - potwierdził moje słowa. - Pamiętasz drogę do swojej sypialni? - dodał. Pokręciłam głową. - W takim razie cię odprowadzę.
- Nie trudź się. Dam sobie radę... - wziął mnie za rękę, przerywając mi. Wybiegł z sali, ciągnąc mnie za sobą. Po chwili byliśmy na korytarzu.
- Czym się interesujesz? Poza tańcem? - dopytywał się.
- Rysuję.
- Coś jeszcze?
- Gram na pianinie... - oznajmiłam.
- Od kiedy? - nie przestawał pytać.
- Jesteś strasznie ciekawski... - stwierdziłam. - Od dziecka. Przestałam w wieku 10 lat, gdy trafiłam do sierocińca.
- Rozumiem. Tęsknisz za rodzicami? - nie odpowiedziałam. Po chwili dodał:
- Przepraszam. Nie powinienem o to pytać, przecież to oczywis...
- Nie. 
- Słucham?
- Nie tęsknię. Znam Magnusa. Teraz wszystko sobie przypomniałam.
- Co takiego? - spytał.
- Mama mnie do niego przyprowadzała, gdy byłam dzieckiem. Nie wiem po co, ale się dowiem.
- Jesteśmy - rzeczywiście dotarliśmy na miejsce. - Jesteś zmęczona?
- Wystarczająco. 
- W porządku - rzekł zrezygnowany. - Ale...
- Ale?
- Mogę... cię przytulić na dobranoc? - zaskoczył mnie. Nawet Simon nie pytał mi się o takie rzeczy. Simon... wypadało by go poinformować o całej tej sytuacji...
- Jeśli to ma ci sprawić przyjemność... - rzekłam z nutą sarkazmu w głosie i podeszłam do niego. Wtuliłam się w jego tors. Może i to dziwne, ale w jego objęciach czułam się bezpiecznie... "Skończ majaczyć, Clary". Odsunęłam się od niego i skierowałam do drzwi sypialni. Odwróciłam się, by spojrzeć na blondyna.
- Dobranoc - rzekłam z radośnym uśmiechem.
- Dobranoc - odpowiedział, odwzajemniając uśmiech i popędził korytarzem. "Nagle zrobił się całkiem miły. Może jeśli się go lepiej pozna i spędzi z nim chwilę czasu... Och, Clary. Skończ śnić na jawie". Gdy Jace szedł w kierunku swoje sypialni, ja brałam zimny prysznic. Po chwili położyłam się do łóżka. Ostatnie, co zobaczyłam przed snem do blask księżyca.

*Isabelle*
Po dobrze przespanej nocy byłam przygotowana na wyzwania, jakie spotkają mnie w ciągu reszty dnia. Pomaszerowałam radosnym krokiem do pokoju Clary. Miałam nadzieję, że już się obudziła. Usłyszałam kroki. Odwróciłam się.
- Magnus?
- Och, Isabelle. Mam wyniki.
-  NO TO MÓW! SZYBKO,SZYBKO, SZYBKO! - krzyczałam na cały głos.
- Ciii, Izzy - uciszał mnie. - Nie krzycz tak.
- Dobrze, ale mów wreszcie...  -podał mi kartkę papieru. - Na Anioła! Clary... jest Nocną Łowczynią! 
- Czytaj dalej.
- Cecily? - skierował wzrok z powrotem na kartkę. - Och... - rzekłam zażenowana. - Nie jest.
- Przyziemna. Nie może tutaj mieszkać, Izzy - oznajmił.
- Wiem. Znam Prawo.
- Musisz o tym powiedzieć Clary. Natychmiast - rzekł, wskazując palcem na drzwi rudowłosej.
- Dobrze - odwróciłam od niego wzrok i zapukałam.

*Clary*
Z głębokiego snu wybudziły mnie krzyki. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam. Moim oczom ukazała się czarnowłosa postać. - Izzy? Coś się stało? - mówiłam zaspanym głosem.
- Och, obudziłam cię? Przepraszam, ale... mam wyniki.
- No to mów i daj mi dalej spać... - podała mi kartkę papieru. - Och...
- Nie cieszysz się? Jesteś Nocną Łowczynią!
- Cieszę, ale... Cecily... nie będzie mogła tu mieszkać, prawda? - skinęła głową.
- Tak mi przykro - podeszła bliżej i objęła mnie ramieniem. Wtuliłam się w nią, szlochając cicho.
- Zostawisz mnie samą, Izzy?  -skinęła głową i wyszła z sypialni. Zostałam tylko ja i moje myśli... położyłam się na łóżko i szlochałam w poduszkę. Gdy się trochę uspokoiłam, usłyszałam głos w mojej głowie:
"Nie uciekaj od tego, czym jesteś. 
Niech cały świat się dowie, że jesteś Nocnym Łowcą".

Niestety, jutro chyba nie będzie rozdziału, dlatego dodałam jeden jeszcze dziś :)!
Pamiętaj:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ, MNIE MOTYWUJESZ!

Rozdział 4

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 4

*Clary*
Brama się otworzyła, a ja zobaczyłam wysoki i masywny budynek. Podeszłam bliżej. Na drzwiach widniał napis.
"INSTYTUT".
- Instytut? - wtedy przed moimi oczami pojawiły się różne obrazy. Zobaczyłam... siebie? W wieku 5 lat... moi rodzice... mój brat... - NIE! - i nagle wszystko zniknęło, a ja siedziałam wstrząśnięta na łóżku. "A jeśli to ma mi pomóc znaleźć prawdę? Prawdę o mnie i o moich rodzicach... i bracie? Prawdę o Aniołach, Świecie Cieni? Muszę znaleźć Cecily". 
Wstałam z łóżka, wzięłam odprężający prysznic i przebrałam się w śliczny komplecik. Wzięłam bransoletkę i kolczyki z pudełeczka, które podarowała mi mama na ósme urodziny. Z dolnej szafy wyciągnęłam czarne buty na obcasie, a następnie po cichu wyszłam z pokoju i skierowałam się schodami w dół. Rozejrzałam się w lewo, prawo, czy nikogo nie ma w pobliżu. "Pusto". I wyszłam z sierocińca. Szłam wąską ścieżką, by być jak najszybciej u Cecily.

*Cecily*
Z głębokiego snu wybudziły mnie odgłosy na podwórku. Odsunęłam zasłony i wyjrzałam przez okno. "Clary? Co ona tu robi?" Pokazałam jej gest, żeby weszła do środka. Po chwili znalazła się w moim pokoju.
- Więc? O co chodzi? - spytałam pocierając oczy ze zmęczenia.
- Przepraszam, że cię obudziłam, ale to naprawdę ważne - tłumaczyła się.
- Na tyle ważne, żeby mnie obudzić? - skinęła głową. - Mów.
- Miałam wizję. Wizję... jakiegoś wysokiego budynku. Drogi do niego. I... chciałabym to sprawdzić - opowiadała.
- I mam ci przy tym towarzyszyć, mam rację?
- Tak. Sądzę, że dzięki temu obie poznamy prawdę o nas - oznajmiła.
- Dobrze. Pójdę się przebrać, a ty już możesz zejść i poczekać na mnie na dole - skinęła głową i wyszła. Zainteresowała mnie tą opowieścią. Może... rzeczywiście poznamy prawdę?
*Clary*
Czekałam na ławce już 30 minut, a Cecily nadal nie...
- Jestem! - krzyknęła.
- Nareszcie - jęknęłam.
- Dobrze, a więc... prowadź - doszła do mnie, a wtedy obie poszłyśmy w kierunku parku.
                                                                                **
- Dobrze. Od tego miejsca wszystko się zaczęło - powiedziałam i rozejrzałam się dookoła. Nagle moje rozmyślenia przerwały krzyki. Ludzkie krzyki. Byłam przerażona, ale złapałam Cecily za rękę i pociągnęłam w kierunku wycia. Musiała też to usłyszeć, bo gdy dotknęłam jej dłoni, podskoczyła ze strachu.
- Spokojnie. Jestem z tobą - oznajmiłam i uśmiechnęłam się do niej. Skinęła głową.
Coraz bardziej zbliżałyśmy się do wyjścia z parku. Z każdym krokiem dźwięk był głośniejszy i intensywniejszy.
- Clary... bo... bo...bo - jąkała się. - Boję się. Tak bardzo się boję - po jej policzku spływały łzy. Wzmocniłam uścisk dłoni, by było jej raźniej. Obejrzałam się w prawo i zobaczyłam... wilka. Widziałam wilka.
- Cecily... bądź cicho i nie wydawaj głośnych dźwięków - szepnęłam.
- Dlacze... - podążyła za moim wzrokiem.
- Nie krzycz.
Cofnęłyśmy się o kilka kroków z nadzieją, że bestia nas nie zauważy. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś, czym będę mogła nas obronić. Wiedziałam, że gdy wilk skończy ze swoją ofiarą, rzuci się na nas.
- Poczekaj tu, dobrze? - skinęła głową i schowała się za krzakami.
Cofnęłam się cicho i poszłam w przeciwległą stronę w poszukiwaniu czegoś do obrony. Nagle usłyszałam za sobą cichy warkot. Spojrzałam za siebie i wytrzeszczyłam oczy. Za mną stały następne wilki, a za nimi szły jeszcze następne. Rzuciłam się do ucieczki. Wróciłam po Cecily, złapałam ją za rękę i obie pobiegłyśmy do wyjścia. 
- Sprowadziłaś na nas całe stado?! - krzyczała w biegu.
- Zamknij się... - wysyczałam. 
- Ale... - potknęła się i pociągnęła mnie za sobą. Szybko się odwróciłyśmy, żeby spojrzeć na gromadę wilków. 
- To koniec, Cecily - oznajmiłam. - Koniec.
Jace Wayland/Lightwood
Słyszałam, jak moja przyjaciółka szlocha. Miała ku temu prawo. Z każdą sekundą wilki były o krok bliżej. Były w odpowiedniej odległości, by skoczyć i nas rozszarpać. "Trzy... dwa... jed..." Przed nami wyrósł wysoki mężczyzna. Dziwnym trafem wilki się cofnęły i zostawiły nas w spokoju. Mężczyzna jeszcze przez krótki czas obserwował stado, a potem odwrócił się w nasza stronę. Pomógł wstać wpierw mi, a następnie Cecily.
- Dziękujemy? - rzekłam.
- Nie powinniście tutaj być o tej porze. Ten park po północy staje się niebezpieczny - oznajmił.
- Tak? A ty co tutaj robisz? - spytała Cecily.
- Bronię was. To chyba jasne - odrzekł z nutą goryczy.
- Jak się nazywasz? - spytałam.
- Jace Wayland - odpowiedział i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Clarissa Fray. Dla przyjaciół Clary - oznajmiłam.
- Więc... mogę ci mówić Clary? - spytał tym samym tonem, co wcześniej.
- Jak chcesz.
- A twoja śliczna przyjaciółka? - spytał. Czułam, że chciał wywołać u mnie zazdrość. Co za typ...
- Cecily Adams. Miło mi - odpowiedziała słodko. Nigdy nie mówiła uroczym głosem chyba że spodobał się jej jakiś chłopak. Cóż... nie wiedziałam, że gustuje w takich typach...
Nastąpiła chwila nieprzyjemnej ciszy. Przerwał ją Jace.
- Interesuje mnie fakt, jakim cudem widziałyście tamte wilki. Przyziemni tego nie potrafią, chyba że mają Wzrok. 
- Przyziemni? - spytała Cecily.
- Wzrok? - poszłam w jej ślady.
Isabelle Lightwood
- Przyziemni do ludzie z normalnego świata. A ci, którzy mają Wzrok - spojrzał na mnie. - Mogą widzieć istoty ze Świata Cieni. Coś jeszcze? - pokręciłyśmy głowami.
- Dobrze. Powinienem was teraz zabrać do Instytutu. Magnus musi coś stwierdzić... - mówił o Instytucie. Przypomniała mi się wizja.
- Instytut... - powiedziałam na głos. Blondyn skierował na mnie pytający wzrok. - Miałam wizję, w której szłam drogą. Na końcu stał wysoki i masywny budynek, a gdy podeszłam bliżej, by mu się przyjrzeć... na drzwiach widniał napis. Instytut.
- Teraz tym bardziej Magnus musi was zbadać - oznajmił. - Ty też miałaś takie wizje? - spojrzał na Cecily.
- Anioły. Tylko Anioły. 
- Rozumiem. A teraz chodźcie. Rodzice nie powinni się o was martwić. W razie czego...
- Ja nie mam rodziców - przerwałam mu.
- To tak jak ja. Matka zginęła zaraz po moich narodzinach. Ojca zamordowano na moich oczach w wieku 10 lat. Wtedy trafiłem do Instytutu w Nowym Yorku.
- Też straciłam moich rodziców w wieku 10 lat. Tyle że ja trafiłam do sierocińca - wytłumaczyłam.
- Próbowali ukryć przed tobą prawdę. Nie chcieli, żebyś się dowiedziała o Świecie Cienia... Pamiętasz coś z przeszłości? Zanim trafiłaś do sierocińca? - rzekł.
- Nie. Ale... Magnus... coś mi to mówi - odrzekłam.
- Przekonasz się, gdy go zobaczysz. Jesteśmy na miejscu - przed nami wyrósł ogromny budynek. Budynek z mojej wizji... Jace zaprosił nas gestem do środka.
- Jace... możesz mi wytłumaczyć, jakim cudem wilki cofnęły się na twój widok? - spytałam.
- Jestem zabójczo przystojny - odrzekł. Przewróciłam oczami i dodałam:
- A tak na serio...
Alec Lightwood
- Mamy pokój z Podziemnymi. Wliczają się w to Wilki, Fearie i Czarownicy. Jeśli jeden z nich zabije Nocnego Łowcę, lub na odwrót... Porozumienia znikną - wytłumaczył.
- A wtedy w Świecie Cieni zapanuje chaos... - skinął głową.
- Chodźcie, poznacie resztę Instytutu i jego mieszkańców. Jeśli jeszcze nie śpią... - zaprowadził nas do salonu.
- Jace, a któż to? - zapytał chłopak z czarnymi włosami. Był nawet przystojny... ciekawe, czy wolny. Clary, skup się. 
- Dziewczyny, to Alec. Alec, to... - wskazał ręką na mnie - Clarissa Fray. Przyjaciele nazywają ją Clary i... - teraz wskazał na Cecily - Cecily Adams. 
- Miło poznać - skinął głową w geście przywitania.
- A ta czarnowłosa dziewczyna to Isabelle. Siostra Aleca - dziewczyna podeszła do mnie i do Cec.
- Po prostu Izzy - uśmiechnęła się i podała nam ręce. Grzecznie się przywitała i wróciła na kanapę. 
- Jest jeszcze Hodge... nauczyciel naszej trójki. Ale go poznacie kiedy indziej.
- A Magnus? - spytała grzecznie Cecily.
- No tak, zapomniałbym. Alec, idź po Magnusa. Musi im zrobić testy.
- Bolesne? - spytałam.
- Nie. Absolutnie nie - zaśmiał się blondyn.

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 3

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 3

*Cecily*
-Clary?! Clary, proszę cię, obudź się - potrząsałam jej ramieniem. - Proszę - po moim poliku spłynęła łza. - Razjelu - skierowałam na niego wzrok, ale ten zniknął i zostawił mnie samą z Clary na zboczu klifu. Dopiero po zniknięciu Anioła wróciłam do mojej poprzedniej wizji. Rozejrzałam się dookoła. Ten sam biały pokój. Ten sam Anioł przede mną. Co się tu dzieje, do cholery?
- Na ciebie już pora - rzekł Rafael.
- Zaczekaj! Kim są... - zniknął. - Nocni Łowcy. 
Wtedy wszystko stało się czarne. Wróciłam do punktu wyjścia.
*Clary*
Minęła już godzina, a Cecily nadal się nie obudziła. Wiem, co może mnie w tej chwili uspokoić...
- Natalie. Możemy już iść? 
- Oczywiście - położyła rękę na moich plecach i poprowadziła do wyjścia. Po chwili ujrzałam światło dnia i mogłam w końcu pooddychać świeżym powietrzem.
- Jedź sama. Ja muszę jeszcze coś zrobić - rzekłam.
- Ma to jakiś związek z Simonem? - spytała zaniepokojona.
- Absolutnie nie - odrzekłam i  pobiegłam do parku. Gdy się odwróciłam, Natalie już nie było.
Musiałam przejść przez park, żeby dotrzeć do sali gimnastycznej. Spojrzałam na zegarek. "Ósma wieczorem. Jestem przekonana, że sala będzie pusta". I pobiegłam w stronę sali treningowej.
                                                                            **
Tak jak myślałam. Pusto. Wyjęłam z kieszeni odtwarzacz muzyki, włączyłam moją ulubioną piosenkę. Po chwili w mojej głowie rozbrzmiewały nuty piosenki "River Flows In You". Wyszłam na środek sali i zaczęłam tańczyć. To mnie zawsze uspokajało. Szczególnie, gdy nikt na mnie nie patrzył. I tak oto minęła kolejna godzina.
**
Byłam zbyt zmęczona, żeby iść na pieszo do sierocińca, dlatego też wezwałam taksówkę. Przyjechała w 10 minut. Kierowca opuścił szybkę.
- Dzień... cześć, Clary - poznałam ten głos. To...
- Jonson? Cześć, dawno się nie widzieliśmy, prawda? - byłam zszokowana. Po tylu latach odnalazłam dawnego przyjaciela mamy. Zawsze go lubiłam.
- Prawda. Wsiadaj, po drodze pogadamy. Sierociniec, mam rację? - skinęłam głową i wsiadłam do auta.
                                                                            **
Na szczęście, byłam już w swoim pokoju. To jakiś cud, że Natalie nie czekała na mnie z urażoną miną, jak zawsze. Spojrzałam w górę. Zegarek wskazywał dziesiątą w nocy. "O-o. Pora iść spać". Wzięłam szybki prysznic, wskoczyłam w koszulę nocną i położyłam się do łóżka. Po kilku chwilach wpadłam w objęcia Morfeusza.
*Cecily*
Bałam się, że się już nigdy nie obudzę. Cały czas ten sam obraz. Ciemny i straszny. Próbowałam otworzyć oczy, jednak na darmo. Ile dni mogłam jeszcze tak leżeć? Podejrzewałam, że niedługo znów ujrzę tę piękną białą salę. Że znów będę rozmawiać z Aniołem. I że tym razem wszystko mi wyjaśni. Świat Cieni? Nocni Łowcy? Wampiry, Wilkołaki, Czarownicy... i Fearie? To wszystko istnieje?

*Clary*
Jak zwykle rano dzwonił budzik, by obudzić mnie do szkoły. I jak zwykle chowałam głowę w poduszkę, by uciszyć ten dźwięk. I jak zwykle nie tylko budzik próbował mnie wyciągnąć z łóżka.
- Clary, wstawaj - Natalie. Potrząsała moim ramieniem.
- Natalie, proszę. Daj mi 5 minut - mówiłam zmęczonym głosem.
- Nie idziesz do szkoły - oznajmiła.
- CO? Jak to? - szybko zerwałam się z łóżka.
- Dzwonili ze szpitala. Cecily się obudziła. Potrzebuje cię. - mówiła. Podeszła do budzika, uderzając w niego. - Tak lepiej - i skierowała się w stronę drzwi.
Cecily... się obudziła. To była najlepsza wiadomość, jaką mogłam usłyszeć po ostatnich wydarzeniach. Po szybkim wystrojeniu się, zeszłam na dół. Ominęłam resztę dzieciaków z sierocińca i wybiegłam na podwórko. 

*Cecily*
Po moich cichych rozmyśleniach usłyszałam głos lekarza. Uznałam, że jestem gotowa, żeby otworzyć oczy i ujrzeć światło dzienne. Tym razem się udało. To wszystko było jakieś pogmatwane. Ale nie miałam ochoty się tym przejmować, bo nareszcie jestem wolna. Prawie wolna. Muszę się tylko wypisać ze szpitala...
- Panno Adams? Jak się pani czuje? - dopytywał się lekarz.
- Dobrze. 
- Da pani radę wstać?
- Jasne - wstałam, żeby mu to udowodnić. 
- Wspaniale. Niedługo będę mógł panią wypisać, jeszcze tylko poszczególne badania...
- Jak długo to potrwa? - przerwałam mu.
- Kilka minut. Pobiorę pani krew i zbadam puls...
- I będę wolna? - znów mu przerwałam.
- T-tak - jąkał się. - Naturalnie.
- Dobrze. Więc niech pan się streszcza - pośpieszałam go.
Po jakiś dziesięciu minutach podeszłam do recepcji w celu wypisania mnie ze szpitala. Podałam jej karteczkę od doktora.
- Dobrze. Proszę o podpis w tym miejscu - rzekła recepcjonistka. Bez chwili namysłu podpisałam. - Dziękuję. Jest pani wolna. Miłego dnia.
"Nareszcie! Kierunek, sierociniec". 

*Clary*
Byłam już przed szpitalem. Wbiegałam po schodach, gdy nagle zobaczyłam moją przyjaciółkę.
- Cecily? - powiedziałam, łapiąc co chwilę oddech.
- Clary? - pobiegła w moim kierunku. Wpadłyśmy sobie w ramiona.
- Nawet nie wiesz jak tęskniłam! - kręciłyśmy się w kółko.
- Ja też! A Simon... - rzekła. - No tak. Nie przyszedł, prawda?
- Nie dzwoniłam. Nie chcę go widzieć, tobie też radzę tak zrobić - odrzekłam z urazą.
- Dlaczego? To nasz przyjaciel...
- Przez którego trafiłaś do szpitala i omal nie umarłaś - przerwałam jej.
- Wiem, ale nie mogę go obwiniać. To ja chciałam wejść...
- Cecily, proszę. Zróbmy sobie od niego przerwę - znów jej przerwałam.
- Dobrze. Clary, czy... czy... - jąkała się. - Czy był u ciebie Anioł? W wizji?
- Anioł? W wizji? O czym ty... - zaskoczyła mnie. Po chwili zorientowałam się, o co może jej chodzić. Dziwne postacie, a nad nimi Anioły i Demony...
- Więc muszę ci wszystko wyjaśnić. Tylko od czego mam zacząć... - zaciągnęłam ją na ławkę przed szpitalem. Opowiedziała mi o swojej wizji. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Moi rodzice żyją? A ja mam brata, o którym nie miałam bladego pojęcia? A świat, w którym żyjemy zamieszkiwany jest przez Wampiry, Wilkołaki, Fearie, Czarowników i... Nocnych Łowców? A ja i Cec jesteśmy jednymi z nich...
- To niemożliwe. Nie wierzę - z moich oczu zaczęły płynąć łzy.
- W-wiem, że trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda, Clary.
- Mogę o tym komuś powiedzieć? Natalie? Simonowi? 
- A jednak interesuje cię Simon - powiedziała z uśmiechem. - Nie. Nikomu ani słowa, póki nie porozmawiasz z Aniołem.
- Kiedy to się stanie, Cecily? KIEDY? - dopytywałam się.
- Kiedy Anioł uzna, że jesteś gotowa - wstała z ławki. - Chodź. Pójdziemy do Java Jones.
                                                                           **
Chwile z Cecily mijały bardzo szybko. Przyjemnie mi się z nią rozmawiało. Naprawdę traktowałam ją jak własną siostrę. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zegara. 
- Cecily. Muszę już iść. Godzina policyjna.
- Jasne. Spotkamy się jutro, prawda?
- Jak zawsze - uśmiechnęłam się do niej. Przytuliłyśmy się na pożegnanie. Zatrzymałam się przy drzwiach, żeby spojrzeć na przyjaciółkę. Stała przy ladzie, zamawiając kolejną kawę. Uśmiechnęłam się i wyszłam. Pobiegłam szybko w kierunku "domu". Tym razem, Natalie czekała na mnie na schodach pożarowych.
- Nareszcie. I jak z Cecily? - dopytywała się. Najwyraźniej też się o nią martwiła.
- Wypisali ją. Jest cała i zdrowa - uśmiechnęłam się i powędrowałam po schodach do mojego pokoju. Ku mojemu zdziwieniu, Natalie nie poszła za mną tylko skierowała się do kuchni. Po szybkim prysznicu byłam gotowa do snu. Szybko wpadłam w objęcia Morfeusza.
                                                                           **
Śniło mi się nasze piękne miasto. Nowy York, pełen dymu i pędzących samochodów. Znajdowałam się na środku parku, przy fontannie. Nagle coś przykuło moją uwagę. Podeszłam do iskrzącego się w blasku księżyca przedmiotu. Kartka papieru. "Dziwne. Od kiedy kartki się błyszczą?". Przeczytałam tekst, który był na niej napisany:
"Prawda nadchodzi. Jesteś blisko". 
Brzmi przerażająco. Nagle kartka rozpadłą mi się w dłoni. W oddali zauważyłam kolejną.
"Bliżej".
Co to za dziwna gra? Mam iść za kartkami? I co mi to da? Już widziałam koniec drogi. A raczej bramę zagradzającą przejście. 
Świetnie. I co teraz?
Podeszłam bliżej. Na murze obok bramy wyryty był napis.
"Hasło jest w głębi twojej duszy".
ALE JA NIE ZNAM ŻADNEGO HASŁA!
- Łatwe jest zejście do piekieł - głos wydarł się z moich ust. "Przecież ja tego nie powiedziałam".
Brama się otworzyła, a ja zobaczyłam wysoki i masywny budynek. Podeszłam bliżej. Na drzwiach widniał napis.
"INSTYTUT".

Rozdział 3 już za nami :)!
Do tego momentu rozdziały będą nieco nudne, ale już w kolejnym, czwartym rozdziale pojawi się KTO? 
Jace ^^
*Jutro POWINIEN pojawić się rozdział*

Rozdział 2

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 2

*Clary*
To, co tam ujrzałam... zmroziło moje serce. Cecily leżała na łożu śmierci, a ja nic nie mogłam zrobić. Do jej klatki piersiowej były podłączone cienkie kabelki sprawdzające częstotliwość bicia serca. Naprawdę się o nią martwiłam. Była cała blada... biedna. To wszystko wina Simona, nie...
- Clary? - Natalie. Przerwała moje rozmyślenia. Odwróciłam się i zobaczyłam Simona. Nie chciałam, żeby tu przychodził... nie mogłam na niego patrzeć. 
- To wszystko twoja wina - szepnęłam, kierując na niego wzrok. - Twoja wina.
- Clary, ja... ja nie chciałem, żeby tak wyszło - usprawiedliwiał się.
- Jak zwykle najpierw czynisz, później myślisz. Straciłeś wartość w moich oczach, nie rozumiesz?! Byłeś dla mnie jak brat, ale wszystko schrzaniłeś - odwróciłam się do przyjaciółki. Poczułam, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu. Simon.
- Naprawdę przepraszam.
- To nic nie zmieni. Cecily nadal tutaj leży, ciężko jej oddychać. Nie wiadomo nawet, czy przeżyje, rozumiesz? - podniosłam głos. - Lekarze walczą o jej życie!
Objął mnie bardziej, odwrócił twarzą do siebie i pocałował w czoło. Nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony. 
-Simon, ja... nie. Proszę, puść mnie - powiedziałam cicho. Natychmiast wypuścił mnie z objęć. Odwróciłam się w kierunku drzwi.
- Chodź - wzięłam go za rękę i wyprowadziłam z sali.
- To znaczy, że mi... wybaczyłaś? - zawahał się. Czułam to.
- Nie - odpowiedziałam stanowczo. - Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz i przemyślisz pewne sprawy - skinął głową i wyszedł.

*Cecily*
Od momentu omdlenia widziałam tylko ciemność. Czułam, że jestem w ciemnym tunelu i... idę przez niego. Zbliżam się do jakiegoś miejsca. Nagle wszystko dookoła rozświetliło się białym światłem.
- Umarłam? - powiedziałam cicho. - Gdzie ja jestem? - dodałam po chwili.
- Cecily, moja droga. Nadal żyjesz. To dar... dar od Aniołów. Więc to uszanuj - powiedział głos w mojej głowie. Co się tu działo? Nagle ktoś wyszedł zza ściany. Postać, ubrana cała na biało. Zrobiłam krok do przodu, żeby lepiej przyjrzeć się istocie, ale natychmiast się cofnęłam, bo owa istota rozwinęła swoje skrzydła. Anioł. 
- Jes... jest... jest... Jesteś Aniołem? - jąkałam się. Nie odpowiedział, tylko skinął głową. Zauważyłam, że odkąd tutaj wszedł... nie uśmiechnął się ani razu. Z tego, co mówiła mi katechetka w szkole... Anioły się nie uśmiechają. Wszystkie, oprócz jednego, którego imienia nie pamiętam.
- Jestem Rafael. Twój Anioł Stróż. I będę cię chronić za wszelką cenę.
- Rozumiem, ale... dlaczego tutaj jestem? - spytałam zafascynowana białym pomieszczeniem.
- Jesteś tutaj z mojego powodu. Chciałbym, żebyś coś wiedziała. Coś o sobie... i o Clary. Twojej przyjaciółce, prawda? - skinęłam głową. O co mu chodzi? Chce mi coś pokazać? Przyszłość, czy przeszłość? A może teraźniejszość? To, co dzieje się teraz w szpitalu...
- Przestań rozmyślać, bo nie mogę wkroczyć do twojego umysłu, Cecily - rzekł Rafael.
- Oczywiście, przepraszam - powiedziałam. Potem wszystko, co widziałam dookoła siebie... zniknęło. I pojawił się nowy obraz. Widziałam... siebie. Siebie i Clary. Byłyśmy na wysokim klifie. Z góry widziałyśmy zieloną polanę i... jezioro. Na wodzie pojawiały się... fale? Ale skąd fale w jeziorze. Nagle obie uszsłyszałyśmy pewien odgłos. Źródłem dźwięku była woda. Wtedy z jeziora wyłoniła się pewna postać. Również ubrana na biało, tak jak Rafael, tylko... o wiele wyższa. Przy niej wyglądałyśmy jak małe mróweczki. 
- Clary, spokojnie. Nie bój się, to tylko Anioł. Chodź tutaj - objęłam ją ramieniem. Czułam, jak się uspokaja w moich objęciach. 
Wtedy Anioł przemówił:
- Clarissa Fray i Cecily Adams. Jestem Razjel, najwyższy z Archaniołów.
- Chodzi ci o wzrost, czy... AŁA! - szturchnęłam ją w ramię. Nie można tak się zwracać do Aniołów, a szczególnie do Archaniołów. 
- Razjel... słyszałam o tobie - powiedziałam cicho. - Chcesz nam coś przekazać, prawda? - skinął głową, a następnie wskazał ręką na pole pod nami. Obie spojrzałyśmy w tamtą stronę. W tym momencie Anioł pstryknął palcami, a na wielkiej polanie toczyła się... bitwa? 
- O...o... o co chodzi? Co to jest? - spytała przerażona Clary. - Zaraz, zaraz... wiem co to jest! A raczej kto...
- Clary? O czym ty mówisz?  -spytałam z zaciekawieniem.
- Nie widzisz? Tam, w dole... postacie w czarnych i czerwonych strojach. Widziałam je... w moich wizjach.
- WIZJACH? - powtórzyłam.
- Oczywiście. Clarissa ma Wzrok... ty również, Cecily. Clary, moja droga. Opowiedz, co widziałaś w tych wizjach - rzekł Razjel.
- Dobrze. Widziałam dwie grupy, tak jak teraz. Tyle że... nad nimi były ich przedstawiciele. Aniołowie i Demony - opowiedziała o wszystkim z uśmiechniętym wyrazem twarzy.
- Rozumiem. Cecily, ty też miałaś podobne wizje? - spytał Anioł.
- Widziałam tylko potężny i dobrze zbudowany budynek. Stałam przed nim. Nad masywnymi drzwiami wyryty był napis "INSTYTUT". Za plecami usłyszałam krzyki, więc postanowiłam pobiec w ich kierunku. Wtedy zobaczyłam małego chłopca... otaczały go wilki. Zagryzły go na śmierć. Żeby nie zostać ich kolejną ofiarą, uciekłam. Wtedy na murku zobaczyłam olśniewającą bramę. Wyglądała, jakby ktoś ją narysował. Pobiegłam w jej kierunku. Przeszłam przez nią. I wtedy znalazłam się w jakimś mieście. Dookoła mnie były małe budynki i szklane wieże. Rozejrzałam się, ale wtedy coś uderzyło mnie w głowę i... obudziłam się.
- Wszystko jasne. Pewnie teraz czekacie na wyjaśnienia, prawda? - skinęłyśmy głową. - Dobrze. Te czarne postacie w dole to Nocni Łowcy. Zamieszkują Świat Cieni. Oprócz nich, są jeszcze Wilkołaki, Fearie, Wampiry i Czarownicy.
- Rozumiemy. A te czerwone pos...

- To jest przyszłość, która was czeka, jeśli nie powstrzymacie brata Clarissy. Musicie uważać, bo ma swoich sprzymierzeńców. Valentine'a Morgensterna i Jocelyn Morgenstern - wtedy zobaczyłam, jak Clary osuwa się na ziemię. Ma brata, a jej rodzice... ŻYJĄ?

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :)!
Do zobaczenia już jutro... lub dziś wieczorem ;)

piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 1

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 1

*Clary*
- Clarisso? CLARISSO! - krzyczała nade mną Natalie. Była właścicielką ośrodka, a zarazem
Natalie - właścicielka/opiekunka sierocińca
najmilszą opiekunką na świecie. Czasami miewała swoje humorki, ale uważam to za normalną rzecz. Przecież każdemu zdarza się wyprowadzić z równowagi. - Wstań dziecko, dzisiaj poniedziałek. Twoje przyjaciele czekają na dole.
- Co? Ach, tak. Szkoła, zapomniałabym - rzekłam zmęczonym głosem. - Koniecznie muszę iść? Dzisiaj nie ma nic ważnego... - dodałam po chwili namysłu.
- Bez wymówek, kochanie. Wstawaj! Śniadanie masz na szafce nocnej - powiedziała uradowana. Natalie jest moim autorytetem. Codziennie z rana jest zadowolona i przygotowana na wyzwania, jakie spadają na nią w ciągu reszty dnia. Jest dla mnie jak matka... nie myśl o tym Clary. Pogódź się z twoim losem, nie przejmuj się i idź przez życie z uniesioną głową. Bądź z siebie dumna. Taką motywację zawsze powtarzała mi mama... - Clary... no już - rzekła ze zniecierpliwieniem Natalie, stojąc w drzwiach.
- Idę. Simon i Cecily naprawdę są na dole? - spytałam nieufnie.
- Nie, tylko żartowałam, żebyś szybciej wstała z łóżka. Ale jak widzę... nawet to cię nie pogania.
- Przepraszam. Wiesz, że z rana lubię sobie pomyśleć - na te słowa się zaśmiałyśmy. 
Wstałam z łóżka. Zachwiałam się. Świat wokół mnie wirował.
- CLARY! Dobrze się czujesz? - spytała zszokowana Natalie.
- Tak. Po prostu zakręciło mi się w głowie.
Po tej przyjemnej rozmowie szybko się wyszykowałam, żeby zdążyć do szkoły. Oh... jak ja nienawidzę poniedziałków. Po chwili byłam już na podwórku i czekałam na moich przyjaciół.
- Clary? Hej! - krzyknęła Cecily i rzuciła mi się na szyję.
- Cecily! - kręciłyśmy się w kółko.
- Hej, Fray! - przybiłam piątkę z Simone. Zawsze się tak witamy. 
- Hej, Simon! - szturchnęłam go w ramię. - Idziemy? - dodałam po chwili ciszy, zwracając się do dwójki.
- Tak! - odpowiedzieli w równym czasie. Wszyscy się zaśmialiśmy. 
PO SZKOLE...
Dzień w szkole minął dość szybko. Nauczycielka się rozchorowała, więc nie mieliśmy 2 lekcji. 
- Hej, dziewczyny. Co powiecie na mały wypad do parku? Na przykład na lody? - przerwał moje rozmyślenia.
- Brzmi nieźle - odrzekła Cecily. Ja po prostu kiwnęłam głową.
Cecily Adams 
W trójkę szybko wybiegliśmy z budynku, idąc prosto do parku. Był piękny, słoneczny dzień. Wręcz idealny na odpoczynek z przyjaciółmi... przy lodach. Już dawno nigdzie razem nie wychodziliśmy. 
- Clary, spójrz! - wskazała Cecily na wielką skałę naprzeciwko nas. - Założysz się, że wejdę na jej szczyt?
- Nie ma mowy! Jeszcze sobie coś zrobisz! - martwiłam się o nią. Była dla mnie jak siostra...
- Dawaj, Cec! Pokaż, co potrafisz, chudzielcu! - nalegał Simon. Co za dureń...

- Simon! - zrobiłam urażoną minę. - Dobrze się czujesz? Wiesz, jak takie sytuacje się ko... - przerwał mi i nadal zachęcał Cecily... a ta go słuchała. Gdy nie patrzałam na moją przyjaciółkę, ta pobiegła w stronę skały.
- CECILY! WRACAJ! - krzyczałam za nią, ale nie zwracała na mnie uwagi. Wiedziałam, że robiła to specjalnie. Pobiegłabym za nią, ale Simon pociągnął mnie za rękę.
- Puść mnie! - wyrywałam się. - Słyszysz, idioto? Puść mnie!
- Nie ładnie tak się odzywać do przyjaciół, których znasz od 2 roku życia - uśmiechnął się szyderczo. Nienawidziłam tego uśmiechu.
- Naraziłeś ją na niebezpieczeństwo! Jak coś jej się stanie, nie wybaczę ci tego! - miałam łzy w oczach. Bądź silna, Clary. Bądź...
- Cec! - podbiegłam do mojej przyjaciółki. Wiedziałam... wiedziałam, że coś sobie zrobi. - Cec.... Cec... Cecily? - jąkałam się.
- Clary... - odpowiedziała z trudem. Nie mogła oddychać. Czułam to. - Przepraszam.
- Ciiii.... nic nie mów. Leż, zadzwonię po pogotowie - mówiłam przez łzy. 
- Halo? Pogotowie? Dzień dobry. Moja przyjaciółka miała wypadek. Tak. Nie może oddychać. Dobrze. Central Park. Dobrze, dziękuję. Do widzenia.
Rozłączyłam się.
- Już... o boże. Cecily... ty... ty... ty... - jąkałam się. - Krwawisz! - po moim policzku skapywały łzy. - SIMON! PODEJDŹ! - natychmiast podbiegł. - Widzisz to? Ona krwawi! I to wszystko twoja wina! - oskarżałam go.
- Moja? Sama chciała... - nie przyznawał się.
- Sama chciała? ZMUSIŁEŚ JĄ! - obarczałam go winą.
- Proszę, nie kłóćcie się... to mi nie pomoże - schyliłam się do przyjaciółki.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało - uspokajałam ją.
Simon Lewis
- Kocham cię, Clary. Jak siostrę... - straciła przytomność. Bałam się, że były to jej ostatnie słowa.

*Simon*
Pogotowie przyjechało zaraz po tym, jak Cecily zemdlała. Teraz zdawałem sobie sprawę z tego, co uczyniłem. Moja przyjaciółka jest nieprzytomna... i to z mojej winy.
- Clary... ja... ja... przepraszam - rzekłem ze smutkiem w oczach. 
- Twoje przeprosiny nic nie zmienią. 
- Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę... - usprawiedliwiałem się.
- Było zdać sobie z tego sprawę wcześniej... - miała łzy w oczach. Chciałem ją przytulić, pocieszyć. Ale wiedziałem, że nie chcę teraz ze mną rozmawiać. "Jak coś jej się stanie, nie wybaczę ci tego".
*Clary*
Byłam wściekła na Simona. Jedyne, co mogłam teraz zrobić, żeby się uspokoić to pobiec w stronę ośrodka. Natalie zrozumie. Wszystko jej wytłumaczę. Zrozumie... prawda?
Wzięłam torbę z trawnika i pobiegłam do domu dziecka. Tam czekała już na mnie zdenerwowana Natalie.
- Gdzie ty się szlajasz? Już dawno po... - przerwałam jej.
- Wiem, ale... Natalie - zaczęłam płakać.
- Boże, Clary. Co się stało? - pytała zaniepokojona.

*Natalie*
- Boże, Clary. Co się stało? - spytałam zaniepokojona. - Wytłumacz mi, proszę. Postaram się zrozumieć. 
Opowiedziała mi wszystko od początku. Tak bardzo chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam jak. Próbowałam postawić się w jej sytuacji, ale nie potrafiłam. 
- Chcesz... chcesz jechać do szpitala? Zawiozę cię - zaproponowałam.
- Zrobiłabyś to? - kiwnęłam głową. - Jesteś najlepsza! - krzyknęła i wtuliła się we mnie.
- Hej, spokojnie. Idź odłożyć torbę i schodź szybciutko na dół - uśmiechnęłam się.
Po chwili byłyśmy już w szpitalu. Znajdowałyśmy się przed salą, w której leżała nieprzytomna Cecily. Na końcu korytarza zobaczyłam lekarza.
- Clary, lekarz. Spójrz - wskazałam palcem na koniec korytarza.
- Oh... zaraz wrócę.

*Clary*
- Przepraszam... dzień dobry. Ja jestem przyjaciółką jednej z pacjentek, czy mogłabym wejść się z nią zobaczyć?
- Oczywiście. Nazwisko? - spytał doktor.
- Yyyy... Adams. Cecily Adams - odpowiedziałam.
- Proszę za mną - zaprowadził mnie do sali Cecily.
To, co tam ujrzałam... zmroziło moje serce.

Komentujesz - motywujesz <3
Jak się podobał pierwszy rozdział :)?