sobota, 31 grudnia 2016

ONE

To jeden z tych dni, w których wiesz, że uśmiech na twarzy jest wskazany, by nie popaść w melancholię lub nostalgię. Robisz to. Unosisz kąciki, mimo tego, że wiesz, że i tak zatęsknisz. Że i tak sobie wszystko przypomnisz i będziesz o tym myśleć do wieczora, a może nawet następnego ranka. W końcu i tak nie masz tutaj nic do roboty. Nic, tylko siedzieć w - przynajmniej własnej - celi, bez możliwości spojrzenia na świat przez zakratowane okno, bez możliwości wyjścia i ujrzenia tego, czego nie widziałeś przez dobre kilka miesięcy. Nie wiesz dokładnie jak długo siedzisz w tym bagnie, w końcu przestałaś liczyć po skreśleniu trzydziestego pierwszego rzędu czterech pojedynczych kreseczek.
Nie wiem, dlaczego do tego dopuściłam. Nie wiem, dlaczego udawałam, że nie słyszę cichego śmiechu moich pseudo przyjaciół. Nie wiem, dlaczego natychmiast nie zrezygnowałam, skoro wiedziałam, że coś jest nie tak. Albo dlaczego nie wyszłam z pokoju, słysząc nadjeżdżający radiowóz. Lub też dlaczego nie starałam się tego wytłumaczyć, tylko od razu się poddałam i przegrałam dwa miesiące wakacji oraz kolejne cztery ciężkiej pracy. Nie wiem wielu rzeczy. I do tego momentu nie znalazłam na to wszystko odpowiedzi. Nie wiem, dlaczego w tak młodym wieku zostałam sierotą. Nie wiem, dlaczego pomarańcze w sklepie za rogiem są pakowane w papierowe torby z logo mięsnej hurtowni z końca miasta. Nie wiem, dlaczego dwa plus dwa równa się cztery. Nie wiem, dlaczego kot miauczy, a nie szczeka. Nie wiem, dlaczego drzewa sięgają tak wysoko. Dlaczego codziennie rano budzą nas zimną wodą wylaną na twarz. Dlaczego podnoszą głos, skoro nie robimy nic złego. Albo dlaczego muszę słuchać głośnego chrapania kolegi zza ściany.
DlaczegoDlaczegoDlaczegoDlaczego.
Ciągle to samo pytanie, którym zadręczam się od dłuższego czasu.
Dlaczego?
Nie wiem.
Mówię sobie: zaciśnij pięści i spróbuj, po prostu spróbuj zapomnieć. Spróbuj to wszystko zignorować i ciesz się, że nie dali ci większej kary, dłuższego wyroku.
Zignoruj gorzki smak wody z więziennego kibla w ustach.
Wilgoć unoszącą się w powietrzu.
Ból, który od codziennych katów rozsadza cię od środka.
Nie, nie płacz.
Nie możesz. Nie warto.
Dlaczego?
Bo zostały tylko trzy dni.
I to jest jedyne dlaczego, na jakie znam odpowiedź.
W sumie to trochę zabawne. Uczyć się w szkole tyle lat, a nie wiedzieć nic pożytecznego. Po co mi znajomość podstaw arytmetyki, skoro większość działań i tak obliczam na kalkulatorze? Po co mi znajomość tylu kolorów, skoro nie mogę rozróżnić fuksji od fioletowego? Po co mi znajomość definicji figur retorycznych, skoro i tak posługuję się językiem potocznym, gdzie nikt nie zwraca uwagi, czy zastosowano się apostrofę, metaforę, czy ożywienie? Po co mi to wszystko? Po co przyjaciele? Po co tlen? Po co te kraty? Po co...
- Fray! Do mnie! - wtem, ni z gruszki, ni z pietruszki, przy mojej celi zjawił się jeden z sierżantów.
- Przerwał mi Pan refleksję... czy to jest karalne? - powiedziałam nieco wyższym tonem, zapominając trochę przed kim stoję.
- Na myślenie będziesz miała jeszcze całe życie, skarbie. Jesteś wolna.
To jakiś żart, prawda? Dzień dobroci dla więźniów albo ukryty gdzieś haczyk?
- Ale... przedtem ktoś chce cię widzieć. Potem możesz spakować manatki i się stąd wynosić, raz na zawsze.
- Manatki? Zabraliście mi wszystko co miałam przy wejściu, mam stąd zabrać ścianę, tamto kamienne łóżko w rogu, czy jak, bo nie rozumiem?
Splunął w moją stronę, zastanawiając się chwilę, czy ma coś dopowiedzieć, czy po prostu odejść.
- Rób co chcesz, najwyżej posiedzisz tutaj kolejne pół roku. Za miesiąc Gwiazdka, każdy z was dostanie jakiś drobny upominek. Może faktycznie się zastanów.
Uśmiechnęłam się do niego czarująco, popychając żelazne kraty.
- Dzięki za hojność. Ale chyba nie skorzystam - uniosłam ręce w geście poddania i splotłam je za głową - Chociaż w sumie... to nie taki głupi pomysł - zaśmiałam się. Pierwszy raz od sześciu miesięcy, i do tego tak głośno, że nie mógł mnie nie słyszeć żaden z moich pobratymców.
- Do zobaczenia, Carl!
Może wkrótce się spotkamy - dodałam półszeptem, tak, by z drugiego końca korytarza nie mógł tego usłyszeć.
Zadowolona, jak nigdy dotąd, czekałam na oficera, który ma mnie zabrać do jednego z komisarzy. To on chciał mnie widzieć. Nie wiem po co. Nie wiem dlaczego. Nikt mi tego nie powiedział. Gdyby było to coś ważnego, z pewnością by mnie o tym poinformowali, więc praktycznie rzecz biorąc, tracą tylko mój czas, który wolałabym wykorzystać na coś innego, odbiegającego nieco od klimatu więzienia. Nie wiem, może w końcu porobiłabym coś pożytecznego, trochę mniej kryminalnego, jak dotąd? Znalazła dobrze płatną pracę, odkryła nowe zainteresowania, albo kontynuowała i bardziej wcieliła w życie te stare? Lub po prostu darowała sobie te postanowienia, poczekała do końca roku i wtedy zaczęła to nazywane przez wszystkich 'nowe życie'?
Tyle opcji, a tylko jedna decyzja do wyboru.
Tyle opcji, a pewnie żadnej z nich nie wybiorę...
- Clarissa Fray? - głos wysokiego mężczyzny sprowadził mnie na ziemię.
- Zgadza się - cicho westchnęłam i poszłam za nim w kierunku małego korytarzyka.
To chyba jedyne miejsce, które jest związane z całą tą budą, a nie wygląda ani trochę obskurnie. Odświeżone siwą farbą ściany oraz biała, połyskująca podłoga dodawały temu miejscu niesamowitej elegancji i przytulności. Nie dziwię się, że chodzą tędy tylko wyznaczone osoby, a więźniowie mają ewidentny zakaz choćby patrzenia na te cudeńka.
- To tutaj. Prosto i drugie drzwi na lewo.
- Niesamowite, że macie do mnie tyle zaufania. Dajecie mi wolną rękę przez całe trzy metry, wiecie co to oznacza?
- Tak. Jeden zły ruch, a posiedzisz sobie tutaj do Gwiazdki - skrzyżował ręce na piersi, obserwując mnie w skupieniu.
- Carl dzisiaj mówił to samo.
- I co w związku z tym?
- No nie wiem. Wnioskuję, że jestem na tyle słodka i urocza, że po prostu oboje nie chcecie, żebym wyszła z tego pudła - przekrzywiłam głowę na bok, spoglądając na niego rozbawiona. Już po chwili mogłam dostrzec, jak kąciki jego ust wyginają się ku górze.
- Cieszę się, że po tak długim czasie nadal masz jakieś marzenia.
- Cieszę się, że po tych wszystkich docinkach nadal masz wszystkie zęby na miejscu.
- Sugerujesz coś?
- Drugie na lewo? - przerwałam, ignorując jego każde słowo, nie mówiąc już o przeszywającym spojrzeniu i słodkim uśmiechu - Wiesz, za tobą chyba będę tęsknić najbardziej. Nie ze względu na to, że katowałeś mnie najlżej. Po prostu fajnie się z tobą gada - przyłożył do ust podparte na kolanach ręce i zaśmiał się krótko.
- Idź już. Komendant czeka.

***

Otworzyłam lekko uchylone drzwi, od razu mierząc wzrokiem wielkie biurko na środku pomieszczenia. Czarne jak węgiel idealnie dopasowało się do ciepłych barw obu skrzydeł pokoju. Zdjęcie, przedstawiające początki budowy tego miejsca, ozdobione były szerokimi i różnego typu ramami.
- Usiądź, nie krępuj się - spoglądnęłam ukradkiem w kierunku źródła dźwięku. Blondyn, uśmiechnięty od ucha do ucha, podpierał łokcie na stole i bacznie mi się przyglądał. Puścił do mnie oczko, kiedy zauważył, że przeniosłam na niego swój wzrok.
- Myślałam, że to gabinet Collinsa - zajęłam miejsce na skórzanym fotelu ustawionym najbliżej mężczyzny, przy ścianie.
- Wczoraj, mniej więcej o tej porze, trwały licytacje. Biuro przydzielono mi. Byłem najszybszy.
- A z jakiej to okazji chciano komukolwiek powierzyć tak wysokie stanowisko?
- Gerard nie żyje, zmarł dwa dni temu w niewiadomych okolicznościach. Nadal szukamy sprawcy.
- Dlaczego mi się wydaje, że chcesz mnie w to wmieszać...
panie Wayland? - dodałam.
Uśmiechnął się pod nosem, kręcąc przecząco głową.
- Jesteś zwinna i inteligentna. Nadawałabyś się do tej roboty.
- Ale...?
- Ale wiem też, że jesteś strasznie drobna. Nie umiałabyś poradzić sobie z utrzymaniem prawdziwej broni. Skaleczyłabyś się, lub zrobiła większą krzywdę. Wolę nie ryzykować.
- Jesteś uroczy, ale umiem sama o siebie zadbać. Nie musisz się o mnie aż tak martwić.
- Wiesz, gdybyś nadal była na odsiadce, mogłabyś skrócić sobie tym wyrok. A teraz, narażasz nie tylko swoje życie, ale i nasze. To bardzo egoistyczne i nieodpowiednie podejście.
- Osądzasz mnie po pozorach, to bardzo niekulturalne, zwłaszcza, że znasz mnie tak krótko. Masz coś na swoją obronę? - odczekał chwilę. Był bardzo skupiony, jakby rozważał wszystkie za i przeciw.
- Wchodzisz w to? - objęłam jego rękę swoimi dłońmi, śmiejąc się głośno.
- Takiego pytania od ciebie oczekiwałam, komendancie - upiłam łyk kawy z jego kubka, nie spuszczając z niego wzroku.
- Odmaszerować - mruknął, maksymalnie do mnie przybliżony. Uwolnił swoją dłoń z mojego uścisku, drugą wyrwał szklankę i już po chwili zatapiał się w idealnym smaku czarnego espresso.

***

Stałam przy jednej z najbardziej zaciemnionych uliczek Nowego Jorku, przed moim mieszkaniem. Nie wiem, dlaczego tak długo zastanawiałam się nad wejściem do środka. Okolica nie zmieniła się ani trochę, wszystko było takie samo. Może poza maleńkimi kwiatami w ogródku, które posadzili tam, by pewnie rozjaśnić to miejsce. Nie wiem, czy gdy otworzę drzwi, zastanę wszystko na swoim pierwotnym miejscu. Czy aby na pewno to nadal należy do mnie. Czy czeka na mnie tam coś nowego. Albo czy zardzewiała kłódka przy drzwiach cały czas jest zamknięta na trzy spusty.
Powoli weszłam po kamiennych schodach. Ręce i nogi drżały mi jak przed pierwszym szkolnym przedstawieniem. Nie wiedziałam, czy aby na pewno jestem na to gotowa. A co, jak każdy element każdego pomieszczenia zastanę w opłakanym stanie? W końcu nikt nie robił nic, by pobudzić to mieszkanie do życia, przez całe 6 miesięcy.
Przyłożyłam zmarzniętą dłoń do pozłacanej, okrągłej gałki. Drugą wyciągnęłam pęk kluczy z kieszeni, przekręcając jeden z nich w zamku. Zamknęłam oczy, przyciągając klamkę do siebie. Od razu zasypała mnie fala kurzu i gorąca, co nie było dobrym połączeniem. Przełknęłam ślinę, naciskając włącznik po prawej. Światło zapaliło się kilka razy, a potem zgasło na dobre. Przeklinałam w myśli tanio kupione żarówki na chińskiej wyprzedaży. Co jak co, ale po tak długim czasie nie używania ich stan powinien być w miarę stabilny. Westchnęłam, przypominając sobie, że nie tylko nie posiadam w żadnej szafce zastępczego źródła światła, ale jego innej formy, typu latarka lub mała lampka, także.
Nagle ciszę przerwał dźwięk dzwoniącego w rytm dobrze znanej mi piosenki telefonu. Wyciągnęłam go z kieszeni kurtki i przesunęłam palcem po ekranie, tym samym odbierając połączenie.
- Tak? - spytałam spokojnym tonem, udając się ślepo w stronę kanapy.
- Zapomniałem cię powiadomić, o której masz się stawić na komendzie.
Zaśmiałam się cicho, siadając wygodnie w oparciu sofy.
- A już myślałam, że się rozmyśliłeś.
- Jakżebym śmiał... napaliłaś się na tę robotę bardziej niż Hawkins na darmowe tankowanie paliwa. Nigdy nie widziałem go tak zaangażowanego.
- To chyba dobrze, macie dodatkowe dwie ręce do pomocy.
- Tak, dodatkowe godziny ćwiczeń także.
- Nie potrzebuję szkolenia, dam sobie radę bez tego.
- I jesteś w pełni przekonana, że dasz radę wystrzelić prosto w serce demona?
- Demona?
Cisza. Trwała jakieś dziesięć, może dziewięć sekund. Nie odpowiadał, ale słyszałam jego przyspieszony oddech. Jakby powiedział coś, czego nie miał.
- 7:00 obok placyku wojennego, nie spóźnij się.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, w słuchawce odezwało się równomierne "bip", sygnalizujące zakończenie rozmowy.
Bardzo...
ale to bardzo dziwnej rozmowy.

sobota, 24 grudnia 2016

REACTIVATION - PROLOGUE

Nie wiem, dlaczego do tego dopuściłam. Nie wiem, dlaczego udawałam, że nie słyszę cichego śmiechu moich pseudo przyjaciół. Nie wiem, dlaczego natychmiast nie zrezygnowałam, skoro wiedziałam, że coś jest nie tak. Albo dlaczego nie wyszłam z pokoju, słysząc nadjeżdżający radiowóz. Lub też dlaczego nie starałam się tego wytłumaczyć, tylko od razu się poddałam i przegrałam dwa miesiące wakacji oraz kolejne cztery ciężkiej pracy. Nie wiem wielu rzeczy. I do tego momentu nie znalazłam na to wszystko odpowiedzi.
Nie wiem, dlaczego w tak młodym wieku zostałam sierotą. Nie wiem, dlaczego pomarańcze w sklepie za rogiem są pakowane w papierowe torby z logo mięsnej hurtowni z końca miasta. Nie wiem, dlaczego dwa plus dwa równa się cztery. Nie wiem, dlaczego kot miauczy, a nie szczeka. Nie wiem, dlaczego drzewa sięgają tak wysoko. Dlaczego codziennie rano budzą nas zimną wodą wylaną na twarz. Dlaczego podnoszą głos, skoro nie robimy nic złego. Albo dlaczego muszę słuchać głośnego chrapania kolegi zza ściany.
DlaczegoDlaczegoDlaczegoDlaczego.
Ciągle to samo pytanie, którym zadręczam się od dłuższego czasu.
Dlaczego?
Nie wiem.
Mówię sobie: zaciśnij pięści i spróbuj, po prostu spróbuj zapomnieć. Spróbuj to wszystko zignorować i ciesz się, że nie dali ci większej kary, dłuższego wyroku.
Zignoruj gorzki smak wody z więziennego kibla w ustach.
Wilgoć unoszącą się w powietrzu.
Ból, który od codziennych katów rozsadza cię od środka.
Nie, nie płacz.
Nie możesz. Nie warto.
Dlaczego?
Bo zostały tylko trzy dni.
I to jest jedyne dlaczego, na jakie znam odpowiedź.