środa, 31 maja 2017

SIX

To jeden z tych dni, w których wszystko, co uważałeś za prawdziwe, zmienia się.
To jeden z tych dni, w których osoby, które kiedyś były ci bliskie, teraz są nikim. Mijacie się bez słów, jakby jeszcze niedawno nie łączyło was zupełnie nic, żadna więź. Jakbyście nigdy nie byli na "ty", nie siedzieli razem przy stole, nie śmiali się nawzajem ze swoich żartów.
Gdybyście oboje przestali być sobą. Gdybyście oboje zapomnieli o tym, co było między wami.
A może to on nie chce pamiętać? Może zrozumiał, że to nie jest to?
Ale może źle rozumiał?
Może odszedł, bo musiał, a nie, bo chciał? Bo ktoś go do tego zmusił?
I tak czy siak, już sama nie wiesz, czy masz czekać, czy sobie odpuścić. Bo być może to nie ma największego sensu, to czekanie...
Może on nie chce, żebyś czekała. Może chce, byś zapomniała, bo to już nie wróci.
A może wróci, ale w innym wcieleniu, w innej formie...
Pod innym pretekstem.
Pod innym działaniem.
Pod inną nazwą.
Imieniem. Nazwiskiem. Rasą. Kolorem. Barwą.
Może właśnie tak będzie...
Może to wszystko wróci. A może już wróciło, tylko nie jesteśmy tego świadomi?
Może tak naprawdę te osoby są cały czas koło nas, w postaci wiatru, słów?
W końcu tyle rzeczy ci się z nim kojarzy, prawda?
Pamiętasz? Ten park z fontanną, przy której zawsze siadaliście i jedliście nadziewane czekoladą pączki.
Ten kawałek ścieżki, przy której cię zatrzymał i spojrzał ci głęboko w oczy, mówiąc, jak bardzo mu na tobie zależy.
Ten szkolny korytarz, po którym biegaliście, szukając i wołając siebie nawzajem.
Pamiętasz?
Tak miało być zawsze.
Zawsze...
Tylko to "zawsze" czasami nie znaczy tyle dla tej drugiej osoby, ile znaczy dla ciebie.
Bo może to "zawsze" jest dla tej osoby zwykłym słowem, a nie przysięgą.
Bo może to twoje "zawsze" nie jest dla niego tym jego "zawsze".
I tak, jak są pytania, nie ma na nie odpowiedzi.
I do słowa "dlaczego"
nagle dochodzi słowo "może".
Bo może to, może tamto.
Bo dlaczego to, dlaczego tamto.
Bo może zawsze...
Ale dlaczego zawsze...
Bo może cię kocha, może zapomniał.
Ale dlaczego zapomniał, skoro może kochał?


Spacerowałam, stawiając pojedyncze kroki na granitowych płytkach. Nie wiem czemu, ale stukot szpilek przyprawiał moje ciało o delikatne dreszcze. Jakby było mi ich mało w ostatnim czasie...
Nagle z prawej strony korytarza otworzyły się drzwi, do których chcąc nie chcąc musiałam wejść.
- Clarissa Fray? - usłyszałam głos kobiety. Odwróciłam się w jej stronę, mierząc jej ciało od stóp do głów.
- Wystarczy Clary.
Skinęła do mnie nieśmiało głową, jakby miała do czynienia z jakąś wpływową osobą.
- Zapraszam do środka - wskazała ręką na wciąż otwarte drzwi, które podpierała tyłkiem. Miała na sobie długą, idealnie dopasowaną do ciała sukienkę w ciemnym kolorze. Sama do końca nie wiedziałam, czy podchodzi on pod czerwony, zielony, czy może czarny.
Westchnęłam głęboko, przechodząc przez próg pokoju. Biło od niego perfekcyjnie śnieżną bielą, dookoła nie było nic, do czego można byłoby się przyczepić.
- Tędy proszę - nim zdążyłam się rozejrzeć, poczułam na swoich plecach czyjąś dłoń. Była to ta sama dziewczyna, która wyczytała moje imię i nazwisko.
Zaprowadziła mnie do czerwonych, związanych czarną wstążką zasłon, przypominających choćby te w miejskich teatrach. Odsłoniła delikatnie jedną z nich, byśmy obie mogły przejść do kolejnego pomieszczenia. W porównaniu z poprzednim, to było w większym zasobie kolorów. Lawendowe ściany, na których wisiały liczne obrazy sławnych malarzy z całego świata, lub na moje raczej ich reprodukcje, dodawały temu miejscu czegoś takiego, przez co przyjemnie było tutaj siedzieć.
- Usiądź proszę, niedługo przyjdzie po ciebie Konsul i zaprowadzi cię do odpowiedniej celi.
- Nie pamiętam, kiedy przeszłyśmy na "ty", możesz mi przypomnieć? Swoją drogą, dlaczego TY nie możesz tego zrobić, skoro już tutaj jesteś? - oparłam się tyłkiem o wysoką komodę, obserwując blondynkę z odpowiedniego kąta.
- Przepraszam, to po pierwsze - wywróciła szybko oczami, jakby miała nadzieję, że tego nie zauważę - A po drugie, to nie leży w moich obowiązkach. Nie mogę wchodzić dalej niż za tamte drzwi, chyba, że mam na to pozwolenie.
- Masz moje pozwolenie, wystarczy?
- Odpowiednie pozwolenie - powiedziała z naciskiem na pierwsze słowo - A nie wydaje mi się, żebyś była... przepraszam, żeby pani była... kimś wpływowym w naszym świecie.
Przeszyłam ją wzrokiem. Ręce trzęsły mi się z nerwów, a ja nie mogłam tego opanować. Czułam, że jeśli ktoś tutaj zaraz nie wejdzie, jej śliczna buźka nawet po kupie kasy wydanej na operacje plastyczne nigdy nie będzie taka sama.
- No co? Już nie szczekasz, jak kilka sekund przedtem?
- Panienko Fray, czekamy na panią - zza drzwi wychyliła się głowa młodego mężczyzny, prawdopodobnie syna największej szychy w Idrisie.
- Już idę, tylko muszę porządnie wytresować tego pudla przede mną - powiedziałam, nie odrywając oczu od dziewczyny.
- To tylko Sam, ona nic nie znaczy i nie powinna pani zawracać sobie nią głowy, szkoda zdrowia.
Po jego słowach uśmiechnęłam się w duchu, idąc szybkim krokiem do kolejnego pokoju. Nawet nie zwróciłam większej uwagi na ową Sam, wysyłając w jej stronę tylko krótkiego buziaka i zaraz znikając jej z oczu.
- Poczeka pani 5 minut? Mamy maleńkie opóźnienia w...
- Tak, jasne - odrzekłam krótko, siadając wygodnie w fotelu i biorąc do ręki pierwszą lepszą książkę.
- Przepraszam, ale nie powinnaś tego czytać, to ściśle zabronione.
- I mówi to do mnie pryszczaty nerd w okularach? - spojrzałam na niego spoza stronic lektury - No już, nie złość się tak. Trzymaj - podałam mu "zakazany owoc", po czym wstałam, by być z nim na równi.
- Nie powinnaś mnie za takiego brać.
- Słucham?
- Nie powinnaś brać mnie za totalnego, aspołecznego chłopaka bez marzeń i dziewczyny, którego pasją są gry komputerowe i wszystko związane ze ścisłymi naukami. Może i tak wyglądam, ale to tylko głupie pozory.
- Ach, tak?
- Tak. Daleko mi do ścisłowca, a gry to wszystko czego nienawidzę. Niszczą dziecięcą wyobraźnię i marnują cenny czas.
- Nieprawdopodobne, jak bardzo nie należy oceniać książki po okładce - uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił.
- Jesteś w porządku. I cieszę się, że dokopałaś Sam. Uważa się za kogoś wyższego, niż jest i zawsze mi dokucza, jakby nie wiedziała, że wystarczy jedno moje słowo, i nie ma ani pracy, ani mieszkania. Życia też nie.
Zaśmiałam się cicho, wyobrażając sobie tą natrętną blondynkę, jak siedzi pod najbliższym sklepem i żebrze o najmniejszy kawałek chleba. Może i nie należy śmiać się z takich rzeczy, ale widok tak eleganckiej dziewczyny, która potem siedzi i błaga o jedzenie z puszką obok byłby dość komiczny.
- A ty? Kim jesteś, że możesz ustanawiać takie prawa?
- Jednym z dzieci Konsula. Jestem najstarszy, więc to mi ojciec ufa najbardziej i to mi powierza wszystkie odpowiedzialne zadania, dlatego mam prawo wyboru.
- To musi być fajna robota, ale chyba wymaga sporego poświęcenia.
- Może dlatego nie lubię gier, bo nie mam na nie czasu - zaśmiał się głośno, trzymając się lekko za brzuch.
- Jeśli poświęcenie jest dla ciebie synonimem braku czasu, to jest to bardzo możliwe - dołączyłam do niego, padając zmęczona na oparcie z tyłu.
- Pójdę sprawdzić, dlaczego to tak długo trwa. Nigdy nasze pięć minut nie trwało tak długo - skinęłam głową, rozglądając się po pokoju, by zabić czas.
Po krótkiej chwili zza ściany wyłoniła się postać w długim płaszczu z sporą blizną na policzku.
- Zapraszam, Clary. Teraz twoja kolej.
- Powodzenia - szepnął do mnie okularnik, po czym gdy już miałam zamykać za sobą drzwi, pociągnął mnie za rękaw bluzy - Jestem Gideon, tak swoją drogą. Wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem.
Uśmiechnęłam się do niego szczerze, a po chwili znów odwróciłam się do niego plecami i zniknęłam za kolejnymi drzwiami.
- Usiądź tutaj, zaraz go przyprowadzę. Oby tym razem nie próbował się wyrwać...
Tak jak powiedział ojciec Gideona, tak też zrobiłam. Rozsiadłam się w małym, drewnianym krześle, które wyglądem odstawało od reszty. W ogóle całe to pomieszczenie było jakoś dziwnie smętne, pozbawione blasku i jakichkolwiek kolorów. Kamienne ściany przypominały mi więzienie, w którym spędziłam całe 6 miesięcy życia, nie robiąc nic poza spaniem i odliczaniem dni do wyjścia z tej przykrej dziury.
- Clary - podniosłam głowę na dźwięk znajomego głosu - Cześć.
- Zagapiłam się, przepraszam - uśmiechnęłam się nieśmiało, stojąc przed chłopakiem, którego jeszcze niedawno tak bardzo nienawidziłam, a teraz tak bardzo mi go żal. Nie miałam siły, ani odwagi do niego podejść i po prostu stanąć przed nim twarzą w twarz. Przed oczami wciąż miałam sytuację, która miała miejsce około 2 tygodni temu.
- Właśnie widzę. O czym myślałaś?
Jeśli myślisz, że ci powiem, to się grubo mylisz, Alec. Nie mogę ci od tak znów zaufać, nie po tym, co się stało.
- O niczym ważnym, naprawdę. Opowiadaj lepiej co u ciebie.
Zaśmiał się pod nosem.
- Co u mnie? Siedzę tutaj jak debil i liczę owieczki, a ty co robiłaś siedząc w kiciu?
- I jak długo jeszcze będziesz to robił?
- Dopóki Jace nie wycofa zeznań, w końcu to on wniósł oskarżenie.
Przełknęłam nerwowo ślinę, bawiąc się swoimi palcami pod stołem, cały czas unikając kontaktu wzrokowego z chłopakiem.
- Dziwisz mu się?
- Nie.
I to wszystko? Zero przepraszam, zero błagania o przebaczenie?
Skinęłam delikatnie głową, biorąc głęboki wdech.
- A co będzie z waszą więzią, przysięgą? Jesteście nierozłącznymi towarzyszami w walce, nie możecie tak po prostu przestać nimi być...
- Clary, spokojnie. Dopóki Razjel nie stanie po jego stronie i nie wypali naszych Znaków, nadal jesteśmy i będziemy parabatai.
- A co z nami?
- A są jacyś "my"?
- Nie ma opcji, żeby pomiędzy nami było to, co było kiedyś, ale możemy zostać po prostu przyjaciółmi.
- Wiesz, że to będzie niekomfortowe? Wiesz, jak się będę czuł?
- Tak, wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jeszcze bardziej żenujące będzie to, jak będziemy się nawzajem unikać. Nie zatrzesz tego, co było. Tego nie można od tak zapomnieć, Alec.
- I myślisz, że powiedzonko "zostańmy przyjaciółmi" wszystko załatwi? Nie wiem, czy wiesz, ale w większości przypadków i tak się to nie sprawdza.
- Dlatego my możemy być inni, udowadniając wszystkim, że wystarczy tylko chcieć, żeby to powiedzonko przeistoczyć w czyste realia.
- Nie piszę się na to, wybacz.
Prychnęłam zażenowana jego postawą, nie wiedząc, czego on sam tak naprawdę chce lub do czego zmierza.
- Więc masz zamiar mnie unikać, tak? Unikać kontaktu wzrokowego, dotyku, a nawet zwykłej wymiany zdań?
- A mam inne wyjście, które jest według mnie słuszne i właściwe?
- Nie wiem, Alec. Nie wiem, co jest według ciebie słuszne i właściwe. W ogóle nic o tobie nie wiem.
- Aż tak się zmieniłem?
- Nie ty, tylko nasza relacja. I to, co nas otacza.
- Nie wiedziałem, że świat jest w stanie tak szybko się zmienić - zaśmiał się głupio, kręcąc głową.
- Zależy o jakim świecie mówimy. Istnieje wiele jego postaci, Alec. Może i świat jako planeta nie jest w stanie zmienić się pod wpływem chwili, ale świat w postaci pewnej osoby już tak. I właśnie ten świat uległ zmianie.
- To tylko twoje głupie spostrzeżenia.
- Mogą być głupie, ale są prawdziwe. To, że nie umiesz tego dostrzec jest tylko i wyłącznie wynikiem twojego pieprzonego egoizmu i arogancji. Myślisz tylko o sobie, jak zawsze.
- W takim razie nie wiem po co nadal tutaj jesteś.
Spojrzałam na niego lekko załzawionymi oczami, nie wiedząc, czy zostać, czy faktycznie iść. Byłam na totalnym rozdrożu...
- Masz rację. Nie wiem, po co nadal tutaj siedzę, skoro równie dobrze mogłabym robić o wiele ciekawsze rzeczy. Ale starałam się do ciebie jakoś dotrzeć, zrozumieć twoje działania.
- Nie na wiele ci się to zdało, jak widać. Beethovenie, odprowadź ją do drzwi, proszę - powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Poradzę sobie sama, nie trzeba - uśmiechnęłam się pod nosem, ocierając pojedyncze łzy opuszkiem palca. Zatrzymałam się na moment przy drzwiach, patrząc na niego ostatni raz, po czym podeszłam bliżej stołu, rzucając na niego znany Alecowi wisiorek, a następnie wyszłam, zostawiając go samego w sali odwiedzin. Nawet Konsul Beethoven z nim nie został, jakby poszedł po rozum do głowy i przestał zwracać uwagę na chłopaka.
Z jednej strony go rozumiałam, czuł się zdradzony przez własnego parabatai.
Ale z drugiej strony jego osoba stała mi się zupełnie obca. Myślałam, że wiem o nim wszystko, kiedy tak naprawdę nie wiem teraz nic.
Kompletnie nic...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------


Wróciłam do Instytutu, omijając szerokim łukiem miejsca, w których mógłby ktokolwiek być o tej porze dnia. Było ciemno, niemal dochodziła 11 w nocy. Racjonalnie myśląc, powinnam leżeć o tej godzinie w łóżku, a rano wstać i iść wypoczęta na trening, jak co tydzień.
Ale coś mi zaprzątało głowę. Coś, czego nie byłam w stanie wytłumaczyć nawet sobie.
Chodziłam zdenerwowana po pokoju, sama nie wiedząc czym.
To się jeszcze leczy?
Wykluczałam od siebie wszystkie myśli, które i tak wracały, na dodatek z dwojoną siłą. Byłam zagubiona w własnym ciele, jak taka mała owieczka, która zgubiła swoją trzodę i czeka, aż ktoś ją uratuje przed niebezpieczeństwem. A jest ono ogromne. I czai się za każdym możliwym drzewem, a nawet krzakiem.
Czy to jakaś metafora? Ukryte znaczenie, definicja?
Wizjom nie było końca...
Wyszłam na korytarz, siadając na pierwszym od góry schodku. Wpatrywałam się zapłakanymi oczami w tarczę zegara, obserwując ruch wskazówek. Bujałam się na tyłku jak małe dziecko, zagubione wśród tłumu obcych mu ludzi, do momentu, aż złapałam wspólny rytm z dźwiękiem tykającego budzika.
Nagle usłyszałam kroki i przyspieszony oddech, jakby ktoś biegł, a potem szedł ze zmęczenia, potem znowu biegł, znowu szedł. I tak w kółko. Wychyliłam się zza poręczy, obserwując dolny korytarz.
Cisza.
Wstałam, poprawiłam koszulkę i wystąpiłam naprzeciw ogromnemu, ciemnemu korytarzowi. Spojrzałam w lewo, w prawo. Jedynym źródłem światła była lampa uliczna, której blask przedzierał się przez okno.
To samo. Cisza.
Po chwili znów usłyszałam przerywany stukot kroków. Zeszłam kilka schodków niżej, próbując zobaczyć cokolwiek lub kogokolwiek. Przełknęłam ślinę na widok nieznajomej sylwetki, która ukazała mi się tuż obok wejścia do salonu. Wyjęłam stelę z kieszeni spodni, rysując na wewnętrznej części dłoni runę jasnowidzenia, a na odwrotnej tę od bezdźwięczności.
Kiedy obie rozbłysły jasnym światłem, zeszłam na parter, chowając się zaraz za pierwszą ścianą, jaką napotkałam. Wychyliłam się zza niej, obserwując w ciszy, jak się niedługo okazało, dziewczynę. Kolejną blondynkę, co nie uszło mojej uwadze.
Jasnowłosa ewidentnie na kogoś czekała. Była wręcz trochę poddenerwowana faktem, że ten ktoś się spóźnia.
Cofnęłam się delikatnie do tyłu, kiedy moim oczom ukazał się kolejny cień. Nie miałam odwagi wyjść i nakryć tajemniczą dwójkę na nocnych spotkaniach w Instytucie, zwłaszcza, że dziewczyna nie jest w ogóle z naszego rejonu.
Przycisnęłam plecy bardziej do ściany, chcąc słyszeć każde słowo wypowiedziane z ich ust. Zamknęłam oczy, by bardziej wytężyć słuch.
- Skończyliśmy ten rozdział wieki temu, nie mam pojęcia dlaczego nadal to ciągniesz.
- Skoro byliśmy razem szczęśliwi, nie widzę przeszkody, by znowu nie mogło tak być.
- I jak masz zamiar to rozegrać? Zmusisz mnie, bym rzucił jedyną osobę, dla której jeszcze oddycham i nałożyć złotą obrączkę na serdeczny palec?
- Jeśli byłaby taka potrzeba to owszem, a ta ruda szmata nie stanie mi na drodze w wykonaniu celu.
- Uważaj przy mnie na te słowa, proszę. Gdyby nie to, że wyczuwam tutaj jej obecność, już dawno byłabyś za drzwiami.
- Więc dlaczego mnie nie wyrzucisz? Mógłbyś tym udowodnić, jak bardzo mnie nienawidzisz za te wszystkie błędy, ale skoro tego nie robisz, przeczysz sam sobie.
- Nie mogę cię wyrzucić, bo jesteśmy w Instytucie. Masz do niego takie same prawa co każdy z nas i dopóki nie będę jego szefem, będziesz musiała tutaj zostać, oczywiście pod odpowiednim pretekstem.
- Poszukuję schronienia przed ludźmi obcej rasy, jestem amatorką w zakresie posługiwania się bronią, nie możesz mnie stąd odesłać - przybrała głos niemowlaka. Co jak co, ale aktorką byłaby niezłą.
- Idź na górę i zajmij pokój, byle jakiś wolny. Jutro pomyślę co z tobą zrobić.
- Oczywiście, kochanie - wychyliłam się automatycznie zza ściany, bym mogła widzieć sytuację na własne oczy, zwłaszcza dlatego, że przyzwyczaiłam się do ciemnego otoczenia.
kochanie, tak?
- Nie... - odepchnął ją od siebie jednym ruchem - ... podchodź do mnie, a tym bardziej do Clary na odległość większą niż 3 metry. Wyjątkiem jest oczywiście korytarz i misje, na które lepiej, żebyś nie szła. Mam nadzieję, że się rozumiemy.
- Pewnie - rzuciła szybko, nie zmieniając pozycji ułożenia głowy i reszty ciała.
- I żeby było jasne, nawet nie próbuj rozmawiać o tym, co było kiedyś między nami, jeśli w ogóle mogę tak to nazwać. Teraz liczy się dla mnie tylko i wyłącznie Clary i nic w świecie tego nie zmieni.
- Zobaczymy - wyszeptała, kierując się na górę razem ze swoją torbą.

Odetchnęłam z ulgą, klęcząc przy lodowatej ścianie korytarza. Schowałam twarz w dłoniach i oddychałam powoli. Wzięłam głęboki wdech, po czym podpierając się jedną ręką, wstałam na obie nogi z zamiarem powrotu do pokoju.
- Nigdzie się nie ruszasz, kochanie - zatrzymał mnie w pół kroku Jace, napierając na mnie całym ciałem.
- Dużo swoich byłych będziesz tutaj gościł? - spytałam, nie kontrolując tak naprawdę własnych słów.
- Mówiłem jej z początku, żeby wcale tutaj nie przychodziła, bo nie ma dla niej miejsca ani w Instytucie, ani w moim sercu, ale nie posłuchała.
- I nie mogła stąd wyjść?
- Prawo jest sprzeczne wedle naszego zdania. Mówi, że ten, kto wejdzie przez bramy naszej świątyni, zostanie w niej do momentu kryzysowego, to znaczy, kiedy ukradnie święty artefakt lub coś w tym rodzaju. Sam nie wiem o co chodzi, ale w każdym razie nie mogłem jej pozbawić tutaj opieki.
- Dura lex, sed lex, prawda?
- Szybko się uczysz - ujął dłonią mój podbródek, zadzierając moją głowę do tyłu, by miał łatwy dostęp do szyi. Zachichotałam, kiedy jego zwilżone wargi dotknęły mojego rozpalonego ciała.
- W końcu mam dobrego nauczyciela - wplotłam palce w jego włosy, bawiąc się każdym pojedynczym pasmem.
Splotłam swoje dłonie na jego karku, uśmiechając się do niego szeroko. Widziałam, jak kąciki jego ust również wygięły się w górę, a jego oczy miały w sobie pełno iskierek. Napiął wszystkie mięśnie, podnosząc mnie aż pod sam sufit, bym później znalazła się bezpiecznie w jego ramionach.
- Mówiłem ci już, że cię kocham? - szepnął mi do ucha.
Mruknęłam zadowolona, tuląc się do jego klatki piersiowej.
- A to, że jesteś niesamowicie seksowna też?
- Mhm.
- A to, że nie mogę się kontrolować, kiedy jesteś blisko mnie?
- Mhm.
- Lub to, że gdyby nie ty, byłbym zupełnie skończony?
- Też - zaśmiałam się pod nosem.
- A czy ty czujesz to samo? - spytał, sadzając mnie delikatnie na łóżku.
Złapałam za kawałek jego koszulki, przyciągając go bliżej siebie. Spojrzałam mu głęboko w oczy, trącając swój nos o jego.
- Nigdy nie czułam się bardziej szczęśliwa, niż przy tobie. Zawsze, kiedy cię widzę, moje serce podskakuje mi aż do gardła i nie jestem w stanie nad tym zapanować. Twój uśmiech jest moim uśmiechem. To samo jest też z innymi emocjami. Działamy na siebie po prostu tak samo i gdyby nie fakt, że mam cię blisko siebie, nie widziałabym sensu w dalszej egzystencji. Albo byłabym tuż obok, ale nie byłoby mnie w ogóle, bo nie umiałabym walczyć z dzielącą nas drogą.
- I gdyby nie to, że jesteś Nocną Łowczynią, nie mogłabyś tutaj być, spać w tym samym łóżku co ja, budzić się i zasypiać koło mnie oraz obserwować, jak moja klatka piersiowa unosi się i opada tylko i wyłącznie z twojego powodu.
- I gdyby kiedyś nas coś rozłączyło...
- A nie rozłączy.
- ... będziesz na zawsze w mojej pamięci. Ty i każda chwila z tobą spędzona. Ta dobra i ta zła. Ta smutna i radosna. Ta powodująca uśmiech i płacz. Po prostu każda. Bez wyjątku.
- I jeśli istnieją słowa większe, które mogłyby opisać moją miłość do ciebie niż zwykłe 'kocham cię' lub te, które przed chwilą powiedziałem, chciałbym umieć je powtórzyć, byś o tym wiedziała już na zawsze.
- A prawda jest taka, że nie musisz mi nic udowadniać, tylko po prostu być obok już do końca.
- I będę. Obiecuję ci to teraz i w trakcie naszych zaślubin, na których będziesz wyglądać tak samo pięknie jak teraz, tylko jedyną różnicą będzie złota sukienka i to, że przybierzesz moje nazwisko.
- I nic nie zmieni już tej decyzji?
Pokiwał przecząco głową, ujmując moją twarz swoimi dłońmi i całując mnie w sam środek czoła, następnie w koniuszek nosa, a na samym końcu w usta, już na tym poprzestając. Gdybym tylko mogła opisać uczucie, które mi towarzyszyło, musiałabym przeczytać wszystkie książki świata, a i tak nie znałabym odpowiedzi.
Bo na takie coś po prostu odpowiedzi nie ma.
Bo żeby wiedzieć, trzeba poczuć.
Żeby poczuć, trzeba żyć.
A żeby żyć, wystarczy tylko chcieć.
I ja chcę. Ale tylko i wyłącznie z nim przy sobie.




poniedziałek, 1 maja 2017

FIVE

*przed czytaniem radzę zapoznać się z krótką uwagą po prawej stronie ;)* →→

To jeden z tych dni, w których najnormalniej w świecie wiesz, że się do tego nie nadajesz, a i tak ciągniesz to dalej. Jakbyś chciała zabłysnąć. Pokazać, że coś potrafisz. Że nie jesteś bezużyteczna, że nie przydasz się tylko jako przynęta na zwabienie czegoś lub kogoś.
To jeden z tych dni, w których stawiasz kolejne przecinki w miejscach, gdzie już dawno powinnaś postawić kropkę. I znów ciągniesz to dalej, sama nie wiesz, dlaczego. Z przyzwyczajenia? A może z samej świadomości, że coś takiego w ogóle istnieje lub kiedykolwiek istniało w twoim życiu i nie masz ochoty tego wymazać? Nieważne, jaka krzywda ci się przytrafiła?
To również jeden z tych dni, gdzie nawet czas jest przeciwko tobie. Jesteś młoda, niezaawansowana, bez szczypty wiedzy o tym otaczającym cię świecie, ale wymagają od ciebie znajomości wszystkiego, od podstaw. Masz już wiedzieć, co chcesz robić dalej, jaką drogę obierzesz, jakich ludzi poznasz. Masz już wiedzieć wszystko. Kiedy tak naprawdę nie wiesz nic lub w większej części się zastanawiasz. A przyszłość nadchodzi. Bardzo szybko, Tak naprawdę z każdą sekundą jesteś bliżej swojej śmierci. Swojego końca.
A ty nic nie wiesz...
nic.



Miło było w końcu zjeść coś normalnego, nie przypominającego wyglądem i smakiem więziennej papki warzyw. Mimo to, nie czuję się tutaj komfortowo. Jest wspaniale, nie ukrywam. Nawet lepiej niż kiedykolwiek. Chodzi po prostu o sam fakt zaznajomienia się z nowymi poglądami, z nową sobą. Potrzebuję na to czasu, i to sporo. Może nawet całe życie, kto wie...
- Ziemia do Clary! - szturchnął mnie w ramię blondyn - Odpocznij chwilę i za pół godziny widzimy się w sali treningowej, Isabelle ci wszystko wyjaśni po drodze.
- Z przyjemnością - uśmiechnęła się szeroko dziewczyna, odprowadzając wzrokiem Jace'a. Teraz wydawał się o wiele wyższy. Wyższy niż kiedykolwiek, ubrany w kruczoczarny kombinezon. Jego średniej długości włosy opadały na pół twarzy, co dodawało mu pewnego uroku. Spod lwiej grzywy wydobywał się blask złotych oczu. Pociągał mnie. Pociągał mnie wszystkim. Całym sobą. I szczerze, miałam ochotę się na niego rzucić, niż siedzieć tutaj z Iz, rozmawiając zapewne o paznokciach i najnowszych kolorach farb do włosów.
- No, szybko zostałam twoją opiekunką. Staraj się nie robić nic głupiego, proszę. Wolałabym nie szukać cię po korytarzach. Jest ich tutaj odrobinę, a nie chcę spędzić całego dnia na zabawie w chowanego.
- Nie zamierzam się bez ciebie nigdzie ruszać - uspokoiłam ją, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Świetnie! A więc, kierunek: biblioteka. Muszę poszukać dla ciebie jakiegoś stroju i odpowiednich butów. Dasz radę iść, czy potrzymać cię za rękę?
Zaśmiałam się, rzucając w nią poduszką.
- Dam radę, Iz.
I po chwili ciszę w salonie wypełnił śmiech nas obu.

Biblioteka była naprawdę ogromna. Ciemna, pełna wysokich regałów. Potężne, drewniane, kręcone schody z obu stron zezwalały na dostęp do drugiego piętra. Na środku, pod piękną, fioletową rozetą stał postument Anioła, prawdopodobnie Razjela. Na krawędziach długiego dywanu były ustawione zaszklone wystawki, zamknięte na klucz. Zdjęcia, kryształy, biżuteria i inne dokumenty tożsamości wypełniały szerokie półki. Wszystko idealnie się dopełniało, a atmosfery dodawało perfekcyjne brzmienie fortepianu z kąta pomieszczenia. Isabelle podeszła do zakurzonego kufra, dmuchając w jego wieczko. Otworzyła skrzynię, kreśląc Znak na jednej ze ścian.
- Voilà! Trzymaj, idź się przebierz za tamtym parawanem.
Niemożliwa. Ona jest po prostu niemożliwa. Kilkucentymetrowe obcasy pod kolana, elastyczne spodnie z kilkoma wycięciami przy udzie, koszulka zasłaniająca wszystko, nawet nadgarstki, tylko nie dekolt, skórzane mitenki z regulowanymi zapięciami na rzep... i to wszystko czarne. Można by powiedzieć, że wyglądałam jak Pani Śmierć. A może i nawet gorzej, nie wiem. Bałam się spojrzeć w lustro.
- Clary, biorę kąpiel krócej niż ty się przebierasz, a to nie powinno ze sobą współgrać! - usłyszałam.
- Nie pokażę ci się w tym, rozumiesz? Nie ma takiej opcji!
- Co, za dużo czarnego? Przyzwyczaisz się, wychodź!
- Nie o to chodzi, ja...
- Słuchaj, wiem, że przed więzieniem pracowałaś miesiąc w klubie go go, a biorąc to pod uwagę, nosiłaś tam bardziej skąpe i dziwkowate ubrania, więc nie masz się czego bać, a tym bardziej wstydzić.
Przesunęłam parawan, zsuwając gumkę do włosów z upiętego wysoko, rudego kucyka.
- Kurwa, jestem w szoku - wyszeptała, a potem krzyknęła - WYGLĄDASZ CUDOWNIE! Czegoś ty się bała, dziewczyno?
- Izzy, proszę, ciszej. Łeb mi pęka.
- Wybacz - uśmiechnęła się czarująco, lekko podenerwowana i zawstydzona.
Spojrzałam na nią, a ona na mnie. Przenikałyśmy się na wylot. W ciszy. Tylko cisza nam towarzyszyła.
- Kiedyś wrócimy do tematu mojej przeszłości. Nie myśl, że o tym zapomnę.
Skinęła delikatnie głową, zszokowana moją reakcją. Ja się za to odwróciłam, wyszłam z biblioteki i idąc za wskazówkami na ścianach skierowałam swoje kroki do sali treningowej. Isabelle natomiast dalej pozostała w bezruchu, oddychając głęboko.

Otworzyłam dwuskrzydłowe wrota z wyrzeźbionymi, nieznanymi mi dotąd elementami. Pierwszy raz nie zastałam spokojnej, martwej pustki. Wielką, prostokątną salę wypełnił dźwięk skrzypienia drzwi.
- Tak szybko? Masz jeszcze 10 minut przerwy - oznajmił Jace.
- Uznałam, że lepiej ją spędzić w twoim towarzystwie - mrugnęłam do niego okiem, przekręcając klucz w zamku.
Zaśmiał się cicho, podchodząc bliżej mnie. Objął mnie rękoma w talii, całując namiętnie moją szyję. W jego oczach rozbłysły iskierki podniecenia.
- Wyglądasz zajebiście seksownie w tym kombinezonie - powiedział między pocałunkami.
- Jak na przynętę na Podziemnych przystało.
- Zamiast nich zwabiłaś mnie. To chyba wbrew wszystkiemu.
- Oderwijmy się od tych pieprzonych zasad choć na chwilę.
- Jak sobie życzysz, kochanie.
Szybko i zwinnie zrzucił papiery ze stołu, sadzając mnie na nim jeszcze szybciej. Po chwili leżałam przygnieciona jego lekko umięśnionym ciałem.
- Taki trening mi się podoba, panie nauczycielu - jęknęłam żartobliwie. Echo rozniosło się po całym pomieszczeniu i prawdopodobnie wypłynęło na korytarz.
- Wstawię ci tyle szóstek w dzienniku, ile tylko będę mógł.
Wrócił ustami do mojej szyi, kreśląc na niej koła swoim językiem. Poczułam zapach jego ekstrawaganckich perfum wymieszanych z idealną perfekcją swoich własnych. Wypuściłam gwałtownie powietrze z ust, zachwycając się nie tylko naszą bliskością, ale i właśnie dzikim aromatem z marki Chanel i Creed.
Nasze przyjemności przerwał zegar, który właśnie wybił godzinę 13:00.
- Czas zacząć prawdziwy trening.

Podbiegłam do pierwszej stacji, przeskakując przez coraz mniejsze obręcze. Ześlizgnęłam się z wysokiej rampy, omijając metalowe druty i tym samym pokonując kolejny etap toru. Wzięłam do ręki łuk, strzelając kolejno do ustawionych dookoła mnie manekinów. Przekoziołkowałam się w przód, skacząc na pierwszą z brzegu równoważnię, wchodząc coraz wyżej. Metodą prób i błędów dotarłam bezpiecznie do ostatniej tury. Sięgnęłam po seraficki miecz, skracając o głowę słomianą kukłę, i następnie gwałtownie przykładając ostrze do szyi blondyna.
- Jak mi poszło? - spytałam, wciąż trzymając rozpalony Znakami sztylet blisko ciała Jace'a.
- Lepiej niż komukolwiek. Naprawdę. Żaden nowicjusz nie był w stanie przejść go tak bezbłędnie i tak szybko.
- Czyli, jesteś pod wrażeniem?
- Jakże mógłbym nie być - uśmiechnął się czarująco, szybko odsuwając się ode mnie i unikając nacięcia na policzku.
- Punkt dla ciebie, skarbie - musnęłam ustami jego skroń, odkładając następnie miecz na swoje miejsce.
- Może dokończymy to, co zaczęliśmy przed twoim małym egzaminem? - zaproponował.
- Brzmi obiecująco, niech będzie - uniosłam zadowolona brwi, łapiąc chłopaka za kurtkę i przyciągając bliżej siebie.
Zaśmiałam się krótko, po czym złączyłam nasze usta w pocałunku. Jace objął ręką moje udo, unosząc je lekko w górę, dzięki czemu szybko skoczyłam na jego tors, owijając się nogami dookoła talii blondyna. W ten sposób miał łatwy dostęp do mojej klatki piersiowej, jak i szyi. Ułożył mnie bezpiecznie na biurku, rozpinając trzy pierwsze guziki mojego gorsetu. Szybkim ruchem znalazł się przy dekolcie, jeżdżąc po nim językiem i zostawiając na nim mokre ślady. Jego oczy wręcz błyszczały, a dłonie chodziły z namiętności. Oddychał ciężko, jakby właśnie skończył biec kilkukilometrowy maraton.
- Jace - przerwałam - Jace, przestań!
Podniósł wzrok znad mojego biustu, spoglądając na mnie pytająco.
- Ktoś pukał. Ubieraj koszulkę.
- Ale dokończymy potem? - zaśmiał się, obejmując dłońmi moją twarz i całując delikatnie w czoło - No już, żartowałem. Zapnij guziki, a ja pójdę otworzyć.
- Koszulka - upomniałam.
- Równie dobrze mogłem trenować bez niej, prawda? W twoim wypadku byłoby to co najmniej podejrzane - mrugnął jednym okiem, podbiegając następnie do drzwi.
- Ktokolwiek tam był, już poszedł. Więc możemy wrócić do przyjemniejszych zajęć.
- Jesteś niemożliwy, cały czas myślisz tylko i wyłącznie o jednym.
- Nie jestem niemożliwy, jestem jak czekoladowy batonik. Słodki, a pierwsze co robię to dobieram się do twoich bioder.
- Słuszna uwaga. I chętnie bym z tobą spędziła jeszcze chwilę czasu, ale wybacz, przez tego batonika zrobiłam się odrobinę głodna. Widzimy się potem - pocałowałam go w środek nosa i pobiegłam do wyjścia z sali.

Skręciłam w prawy korytarz, idąc do mojego pokoju, by przebrać się w coś bardziej normalnego, mniej ściskającego żołądek i uda. Otworzyłam drzwi, wchodząc powoli do pomieszczenia. Ściągnęłam kurtkę, rzucając nią na materac łóżka. Zanim obejrzałam się w stronę szafy, ktoś zasłonił mi ręką usta i skrzyżował ręce na plecach. Starałam się jak najszybciej wyszarpnąć z niekomfortowego dla mnie uścisku. Zgięłam się wpół, kopiąc nieznajomego w kostkę i wymierzając mu policzek. Chłopak natychmiast się odsunął, masując obolałe miejsce i jęcząc z bólu.
- Alec? Nie mogłeś po prostu zapukać?
- I zepsuć niespodziankę? Nie, nie mogłem.
Westchnęłam cicho, opierając się tyłkiem o krawędź komody.
- Myślałam, że nie masz zamiaru być blisko mnie. Rozmawiać, utrzymywać kontaktu. Wzrokowego także.
- Nie miałem, ale przez ostatnie kilka godzin wszystko sobie przemyślałem. I przepraszam. Wiem, że nie było to fair wobec ciebie. W końcu byliśmy tylko przyjaciółmi.
- Ze specjalnymi przywilejami.
- Ale jednak byliśmy tylko przyjaciółmi. Niepotrzebnie na ciebie naskoczyłem, możesz sobie ułożyć życie beze mnie i zerwać umowę. Nawet, jeśli byłoby to wbrew zasadom.
- To umowa na całe życie. Nie powinnam była w ogóle się w to pakować.
- Ale wpakowałaś.
- I było przyjemnie. Nawet bardzo. W sumie to był najlepszy eksperyment w moim życiu.
- Było... - zaśmiał się - No właśnie.
Zajął miejsce obok mnie, wgapiając wzrok w swoje buty. Uniósł delikatnie dłoń, kładąc ją powoli na mojej. Zimno i chłód przeszły przez całe moje ciało, powodując natychmiastowe dreszcze i delikatny paraliż.
- Spróbujmy od nowa. Z nowymi zasadami. Z nowym kontraktem.
- Wiesz, że nie mogę.
- Wiem. Ale wiem też, że chcesz. I to mi wystarczy - wplótł rękę w moje rude włosy, bawiąc się pojedynczymi kosmykami. Założył mi jeden z nich za ucho, wędrując ręką do policzka. Schodził coraz niżej, znów rozprzestrzeniając lodowate zimno po moim ciele. Powędrował opuszkami palców do ramiączka gorsetu, jak i biustonosza, zsuwając mi go pomału z ramienia.
- Alec, przestań. Proszę.
- Chcę, żebyś znów była moja i tylko moja, Clary. Pewnie w tej chwili 857346 ludzi na świecie ucieka przed czymś, panicznie się tego bojąc. 747456 ludzi płacze. 388948 ludzi są chorzy. A Jace? Jace wyłożył nogi na swoje biurko, zapalił kolejnego papierosa, popił wódką i ma wyjebane na to, gdzie jesteś, z kim jesteś i jak się czujesz. On nie umie kochać. Nie to, co ja. I ty to wiesz. Nie zapewni ci bogatej i pięknej przyszłości. Znów trafisz do paki. Być może nawet z nim. W końcu po jakimś czasie dowiesz się, że jesteś w ciąży, bo oboje wiemy, że zależy mu tylko na seksie, nie na tobie. Wykorzystuje cię i twoją dobroć. Usługujesz mu, bo jesteś zbyt urocza, by komuś odmówić. To jesteś ty, Clary. Ty, i cała twoja przyszłość w kilku zdaniach.
- Przestań, to nie prawda!
- Boisz się tej wersji zdarzeń. Boisz się tej świadomości, bo wiesz, że nie kłamię. Przypomnij sobie, jak było ci ze mną niecały tydzień, czy dwa tygodnie temu, a jak z nim kilkanaście minut wstecz. Przyznaj, że to nie to samo. Że było inaczej.
- Zamknij się, gadasz totalne bzdury - odepchnęłam go, jak i wszystkie jego słowa od siebie, skupiając się na punkcie ucieczki.
- Bądź moja, Clary. Moja. I tylko moja...
Popchnął mnie delikatnie w stronę łóżka, siadając na mnie okrakiem. Zaczął rozpinać guziki mojego gorsetu. Byłam za bardzo przyciśnięta do materaca, by móc zrobić jakikolwiek ruch. Modliłam się w myśli o jakiś niespodziewany dźwięk, który choć na chwilę zwróciłby uwagę Alexandra, dzięki czemu mogłabym nad nim zapanować.
- Dotknij ją jeszcze raz, a nasza więź parabatai przejdzie do historii - nagle, jak na zawołanie, pojawił się Jace. Przez otwarte okno przenikało zimne powietrze.
- Przyszedłeś na ratunek, czy chciałbyś może zabawić się w trójkącik? - spytał brunet, odwracając się w kierunku głosu swojego przyjaciela.
- Powinieneś się domyślić, skoro zależy mi tylko na seksie, a miłość jest dla mnie niczym innym jak zabawką na pięć minut.
Usłyszałam, jak głośny śmiech Aleca wypełnia pomieszczenie. Jace'owi natomiast nie było wcale do śmiechu. Jego mina była kamienna i chłodna, jak posąg Razjela z biblioteki. Wzrok blondyna przenikał Aleca na wlot.
- I co teraz, pobijesz mnie? A może nakablujesz na mnie rodzicom, lub co gorsza Clave?
- Dura lex, sed lex, mój drogi. Chyba nie mam wyjścia.
Alec uśmiechnął się szeroko, po czym skierował na mnie swoje spojrzenie. Było pełne nieskazitelnego blasku i poczucia dominacji.
- Spójrz - jego dłoń znów spoczęła na moim poliku - Dotykam ją. Czyż teraz nasza więź nie powinna przejść do historii?
Ręce Jace'a zacisnęły się w pięści. Miałam wrażenie, że niedługo rzuci się na bruneta i połamie mu wszystkie kości.
- Wiedziałem, że jesteś chujem. Wiedziałem to, odkąd cię poznałem i odkąd zabierałeś mi wszystkie drewniane sztylety, chowając je w trudno dostępnych dla mnie miejscach. Ale nie sądziłem, że byłbyś w stanie posunąć się do takiej zdrady.
- Jak widać, jeszcze dobrze mnie nie znasz.
- Mimo to, i tak dostaniesz drugą szansę. Lecz tym razem nie ode mnie.
Drzwi do mojego pokoju gwałtownie się otworzyły, ukazując kilka postaci w kapturach. Ich kroki były strasznie ciche, nawet niesłyszalne. Najwyższy z nich podszedł do Aleca, kładąc mu dłoń na czole i kreśląc na nim jakiś symbol. Za nim utworzyło się perfekcyjne półkole pozostałych Braci. Nasłuchiwali, co mówił do nich ich Mistrz. Unosili i opuszczali dłonie, rysując w powietrzu runiczne znaki, prawdopodobnie odprawiając jakiś rytuał.
Siedziałam cały czas na łóżku, sparaliżowana całą tą chorą sytuacją. Mieszkanie pod jednym dachem z tym człowiekiem nie będzie już nigdy takie samo i mam nadzieję, że każdy zrozumie i zaakceptuje moją wciąż planowaną zmianę Instytutu. A jeszcze bardziej mam nadzieję, że nie będę musiała być sama, to jest, że Jonathan stanie za mną murem i pójdzie ze mną nawet na koniec świata, tak jak obiecywał, kiedy się bliżej poznaliśmy.
- Pójdę - szepnął mi do ucha. Nawet nie zauważyłam, kiedy zostaliśmy sami.
Wtuliłam się w jego ramiona. Po policzkach zaczęły spływać łzy.
- Przepraszam. Mogłam ci powiedzieć, ale myślałam, że ten rozdział już dawno zamknęliśmy. Nie wiedziałam, nawet nie mogłam przewidzieć, że...
- Zamknij się i chodź tutaj - objął mnie silniej, całując w czubek głowy - I nigdy więcej nie mów tego słowa. Miłość polega na tym, że nigdy nie musisz mówić przepraszam. To już nieważne. Bo nieważne, co by się stało, zawsze będę obok ciebie. I nieważne, co postanowisz, zawsze poprę twoje zdanie i razem będziemy się go trzymać.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie w nieskazitelnej ciszy. Oboje mogliśmy słuchać swoich oddechów, bicia serca. Serca, które bije dla nas obojgu, nawzajem.
- Clary... - zaczął.
Uniosłam głowę, dając mu tym samym znak, by mówił dalej.
- Chcę, żebyś wiedziała, że to, co mówił Alec jest nieprawdą. Zwykłym łganiem z jego strony. Bo ja cię naprawdę kocham. Kocham cię bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro. Mówię to po to, byś to pamiętała. Zawsze pamiętała.
- Nigdy nie miałam chwili zwątpienia, że jest inaczej, Jace - musnęłam ustami jego usta, splatając nasze ręce razem.

kocham cię bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro..
mniej niż jutro.