środa, 29 lipca 2015

Rozdział 19

Księga II
Rozdział 19

*Clary*
~9 miesięcy później...
Poprzednie miesiące spędziłam w Instytucie, by Maryse miała mnie na oku. Codziennie mi powtarzała, bym się nie przemęczała, choć nie robiłam nic wielkiego. Od czasu do czasu zdarzyło mi się porysować lub pomóc Isabelle sprzątać po obiedzie lub kolacji. Nic poza tym.
Ostatnio, gdy Sebastian zabrał mnie na spacer, bym mogła pooddychać świeżym powietrzem spotkałam na drodze Matta ze swoją bandą wampirów. Co prawda widok tego kłamcy tylko sprawił, że czarujący uśmiech na mojej twarzy zastąpił grymas obrzydzenia. Nie ukrywałam tego, nawet wyznałam mu, co czuję do jego osoby, a ten zamiast być na mnie wściekł tylko tajemniczo się uśmiechnął i odesłał swoje Dzieci Nocy z dala od nas, by pogratulować mi zajścia w ciążę. Spodobał mi się jego miły gest, nawet się tego nie spodziewałam. Odchodząc zauważyłam, jak ich przerażające kły wysuwają się na zewnątrz, by tylko posmakować mojej krwi, a oczy wpatrzone były w ciężarny brzuch.
"Za nic w świecie nie pozwolę, by te istoty wpoiły się w moje dziecko" - pomyślałam i dumnie wróciłam do Instytutu z Sebastianem u boku, który po dostaniu ode mnie drugiej szansy zmienił się i zaczął zachowywać się naprawdę jak starszy brat, którego nie wymieniłabym na żadnego innego.
Leżałam w skrzydle szpitalnym. Nade mną pochylały się Maryse i Isabelle. Nikogo innego nie wpuszczano do Sali, nawet Jace'a, który był ojcem, jak i moim mężem. Jeśli dobrze się orientuję z zewnątrz słyszałam śmiech Jii i Tessy. A jeśli jest tu Zmiennokształtna to zapewne jest z nią Jem.
"Idealnie" - pomyślałam. "Cała rodzina w komplecie" - i zamknęłam powoli oczy, by złagodzić w jakiś sposób ból, który miał niedługo nadejść.

*Jace*
Minuty stawały się wiecznością. Za drzwiami była moja żona, a ja nie mogłem tam wejść. Nie mogłem być przy niej, gdy mnie potrzebowała. Otuchy dawała mi Tessa, która swoją wyjątkową mocą wcielała się w różne postacie, o które prosiłem. Na samym końcu ubłagałem ją, by zmieniła się w Willa, mojego pradziadka. Wymieniła spojrzenie z Jemem, po czym posłusznie spełniła prośbę. Jej ciało po chwili przybrało męskie kształty, a gdy blada mgła zniknęła mogłem dostrzec ogromne podobieństwo. Jego rysy twarzy były identyczne do moich. Spojrzałem ukradkiem na męża Tessy, który cofnął się o parę kroków i usiadł załamany na ławce widząc swojego parabatai. Nie dziwiłem mu się, postąpiłbym tak samo, a nawet gorzej. Wybiegłbym z Instytutu, by jego obraz nie przypominał mi o chwili jego śmierci i reszcie przyjemnych oraz złych momentów, które między nami zaszły. Spojrzałem ostatni raz, tym razem dokładnie na twarz Willa, po czym skinąłem głową na znak, by Tessa wróciła. Łzy spływały po policzku, kapiąc powoli na drewnianą podłogę. Podszedłem bliżej, ocierając słone krople kciukiem. Nie chciałem, żeby płakała. Nie wiedziałem, że tak zareaguje. Choć mogłem się tego domyślić. Była jego żoną przez tyle lat. Mieli dzieci, które teraz są na Uniwersytecie. Uśmiechnąłem się do niej, mówiąc ciche "przepraszam". Nie odpowiedziała, tylko wtuliła się we mnie, przelewając cały swój ból na mnie. Odsunęliśmy się do siebie, siadając obok siebie na ławce. Znów czekałem zdesperowany, aż ktoś wychyli się zza drzwi i nakaże mi wejść do środka.

*Clary*
Poród minął szybko, choć był strasznie bolesny. Kiedyś, gdy byłam małym dzieckiem przewróciłam się na rowerze, zdzierając skórę. Cholernie piekło, gdy mama odkażała ranę wodą. Wtedy myślałam, że nic gorszego nie może mi się przytrafić. Ale teraz żałuję, że kiedykolwiek to powiedziałam. Upozorowana śmierć rodziców, Cecily w szpitalu, śmierć Simona, Jace jako mój brat, wojna z ojcem, a teraz poród. Dziecięcy wypadek był niczym w porównaniu do przeżyć z ostatnich trzech lat.
Wtem usłyszałam płacz dziecka, potem krzyk, a potem znowu płacz, lecz już nie ten sam.
- Bliźniaki - wycedziła Izzy, a po moim poliku spłynęły łzy szczęścia.
- Nie ciesz się jeszcze - ostrzegła Maryse.
- D-dlaczego? - spytałam przerażona. Obawiałam się najgorszego. Tego, że dzieci są chore. Coś im się stało, ale nie. Wiadomość była dużo gorsza.
- Trojaczki. Jedno nie żyje.
Zakryłam ręką usta, z trudem powstrzymując krzyk i łzy. Zaczęłam się wyrywać, wierzgać nogami. Płakałam, krzyczałam. Moje starania na nic. Wtedy do pokoju wbiegła cała grupa czekająca na zewnątrz, w tym Jace na czele. Podbiegłam do niego, zarzucając mu ręce na szyję.
- Clary, co się stało? - pytał, ściskając mnie w talii i głaszcząc po głowie.
- J-jedno d-d-d... - jąkałam się.
- Ja powiem - odrzekła Izzy widząc mój stan. - Usiądź - nakazała.
Jace wziął mnie na ręce i położył na jednym z łóżek, siadając obok. Nie chciałam siedzieć. Nie mogłam. Musiałam coś robić, byłam cała roztrzęsiona. Podeszłam do Sebastiana, który jako jedyny stał jak wryty, nic nie mówiąc.
- Clary, tak mi przykro - wyszeptał, nawet na mnie nie patrząc. Pokiwałam głową, byłam bezsilna. Chciałam tylko, by mnie objął jako brat i powiedział, że nic złego się nie stało i wytłumaczył wszystkie niedogodności.
- Przytul mnie - nakazałam, a on posłusznie spełnił polecenie. Jego uścisk był silny, pełen miłości.
Odsunęłam się od niego i wróciłam do Jace'a. Jego twarz wyrażała mniej emocji niż ściana. Oczy były lekko załzawione, wpatrzone w jeden punkt.
- Jace - wyszeptałam. Tak bardzo go teraz potrzebowałam, a on najzwyczajniej w świecie był zby zajęty swoimi myślami, by na mnie spojrzeć.
- Jace - powtórzyłam, siadając obok niego.
- To moja wina - odrzekł.
- Nie możesz się oskarżać, idioto.
- Ale to...
- Przestaniesz się w końcu o wszystko obwiniać?! - uniosłam głos. Wzrok każdego był skupiony na mnie, czułam to.
- Clary, posłuchaj mnie...
- Nie, Jace. To ty posłuchaj. Za każdym razem, gdy coś złego się stanie zwalasz całą winę na siebie, choć nic nie zawiniłeś! Niedługo zaczniesz mówić, że głód na świecie również jest twoją winą! - krzyczałam. - Mam tego dość, rozumiesz?!
Nie patrzył na mnie, ale wyraźnie słuchał. Docierało to niego każde słowo.
- Muszę wyjść na świeże powietrze - wydusił i wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.
- Idiota - wyszeptałam, zrzucając szklaną doniczkę z okna.
- Mam po niego iść? - spytał zszokowany Alec.
- Nie. Jak będzie chciał to wróci. Mam nadzieję, że wszystko dokładnie przemyśli i dojdzie do wniosku, że nie może się oskarżać o byle jaką rzecz - odrzekłam i podeszłam do łóżeczka, na którym leżały moje dzieci.
- Chłopiec i dziewczynka? - spytałam, zwracając się do Maryse.
- Tak.
- A to trzecie dziecko?
- Chłopiec. Jacob miałby braciszka - uśmiechnęła się.
- Nie. Ma brata. Tylko nie będzie go przy nim, tak samo jak przy mnie nie ma teraz Jace'a.
- Ale...
- Stephen jest po prostu wśród Aniołów - wydusiłam, przerywając jej.
Odwróciłam się do niej. Jej uśmiech był pełen podekscytowania z odpowiedniego doboru słów.
- Jesteś bardzo inteligentna, Clary. Ciri i Jacob na pewno to po tobie odziedziczyli.
- Tak - potwierdziłam.
Na głowie dzieci już można było zauważyć kolor włosów, lecz wszystko mogło się jeszcze zmienić. W końcu to dopiero noworodki.
- Zabiorę je, nakarmię i umyję. Potem do ciebie wrócą, dobrze? - spytała matka Izzy.
- Jasne. I tak muszę odpocząć.
Uśmiechnęłam się do niej, głaszcząc moje dzieci po główkach, po czym wyszłam z pomieszczenia, ciągnąc z sobą Sebastiana.
- Idziemy na spacer - odrzekłam.
- Na poszukiwania Jace'a?
- Chyab żartujesz. Nie zamierzam go szukać po całym Nowym Jorku - prychnęłam i wbiegłam na górę. - Pójdę się przebrać, zaczekaj - skinął głową, siadając na ławce.
***
Założyłam na siebie pierwsze lepsze rurki, koszulkę i buty, po czym zeszłam na dół.
- Idziemy? - spytałam.
- Mhm - mruknął i otworzył drzwi, przepuszczając mnie pierwszą.
- Jesteś jakiś przygnębiony - zauważyłam. - Dlaczego?
- Wydaje ci się - odrzekł.
- Jestem twoją siostrą. Znam cię zbyt dobrze, byś coś przede mną ukrył.
- To moja wina, że twoje dziecko nie żyje, Clary.
- Teraz ty będziesz się obwiniać? Czy na tym świecie jest jeszcze normalny bliski mi facet?
- Nie, mówię prawdę. Clary, ja... ja przepraszam. Mogłem powstrzymać Lilith, gdy była blisko mnie.
Zaniemówiłam. Ta suka naprawdę oczekuje od mojego brata, że mnie zabije.
- Co ona od ciebie chce?
- Twojej śmierci, przecież ci mówiłem.
- Ale dlaczego nie zabiła mnie, tylko moje dziecko?
- Nie ma do ciebie dostępu. Jesteś chroniona przez Anioły.
- Chyba nie chcesz mnie zabić, prawda? - wystraszyłam się.
- Rozważam tą propozycję - zaśmiał się. - Przecież żartuję - dodał, gdy zobaczył moje spanikowane spojrzenie. - Jesteś moją młodszą siostrą. Jedyną osobą, której mogę powiedzieć wszystko.
- Wiem - wtuliłam swoją głowę w zagłębienie jego szyi. - Jaki masz plan?
- Nie mam planu. Chcę się po prostu oddać w jej ręce. To jedyne wyjście, by...
- Chyba żartujesz! Ta kobieta nigdy nie zostawi nas w spokoju, nie rozumiesz?!
- Więc co chcesz zrobić?! Czekać, aż zabije nas wszystkich?!
- Nie - powiedziałam cicho. Jeszcze nigdy na mnie nie uniósł głosu.
- Przepraszam, nie powinienem krzyczeć.
- Chcę po prostu poczekać na odpowiedni moment, wy wybrać się do Edomu.
- Sama?
- Nie. Nie pozwolą mi na to - prychnęłam.
- Ja ci nie pozwolę. Poszedłbym z tobą, dobrze o tym wiesz.
- Gdy stanęłabym z nią twarzą w twarz...
- Zaczęłoby się prawdziwe piekło - dokończył.
- Nie - zaprzeczyłam.
- Jak to? - spytał.
- Zabiłabym ją.
- N-nie. Jesteś za słaba, Clary.
- Ja? Słaba? Mam niezwykłą moc, o której ona nie wie. Moc tworzenia nowych run...
- Władanie ogniem i uzdrawianie - dokończył, na co ja skinęłam głową.
- Muszę tylko poczekać, aż zrobi pierwszy krok - odrzekłam. - Już się nie mogę doczekać - uśmiechnęłam się chytrze, po czym wróciliśmy zmęczeni do Instytutu.

Jak się podobało? Poród Clary, jej plan i Sebastian? A Jace, który nadal nie wrócił? Jak myślicie, gdzie poszedł? Gdzie się ukrył? I czy wróci?
10 komentarzy - kolejny rozdział, pamiętajcie :D!
Do zobaczenia!

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 18

Księga II
Rozdział 18

*Isabelle*
Instytut o 10:00 wyglądał jak boisko szkolne w czasie przerwy. Wszyscy biegali w tą i z powrotem, nawet Alec, który zawsze był strasznie leniwy. Ojciec znów został wezwany do Idrisu... już trzeci raz w tym miesiącu. I tym razem był tam zajęty na tyle, by nie odbierać telefonu.
Od ostatniego tygodnia dużo się zmieniło. Choćby wygląd pokoju młodych Herondale'ów. Odkąd postanowili zamieszkać w rezydencji te pomieszczenia stały się puste, więc zmieniliśmy trochę ułożenie mebli. Pozostało tylko czekać, aż jakiś Nocny Łowca pojawi się w Instytucie prosząc o nocleg.
Po wspólnym śniadaniu rozeszliśmy się w dobrze znane nam strony. Jedynie ja z Sebastianem i Alex u boku poszliśmy na krótki spacer po pobliskim parku, który wyjątkowo o tej godzinie był opustoszały.
- Dzieciaki mają już wakacje? - spytałam zdziwiona.
- Dlaczego pytasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- To miejsce wygląda na oblężone przez duchy, nie uważasz?
- Jest dopiero 12:00 - oznajmił.
- Tak, ale zwykle o tej godzinie tamte huśtawki były zajęte przez małe dziewczynki, które ustawiały się długi ogonek, a dookoła tej karuzeli biegali chłopcy z patykami w ręce i bawili się w "Gwiezdne Wojny".
- Spójrz w niebo, zaraz będzie padać - zauważył. - To nie jest pogoda na zabawę.
- Może i masz rację - podrapałam się po głowie, na co ten zaśmiał się pod nosem. - Co się tak bawi? - spytałam.
- Ty - oznajmił. - Jesteś urocza, gdy to robisz - zarumieniłam się.
- Mamo, moge iść sie pohuśtać? - spytała moja mała córeczka, która miała już swoje dwa lata i potrafiła wymówić każde słowo. No... prawie każde. Wciąż miała problemy z wymową litery "r", jak każde dziecko w jej wieku.
- No nie wiem. Nie sądzę, by sąsiedzi byli zadowoleni, gdyby zobaczyli huśtawkę, która sama się buja - zaśmiałam się.
- Plose - zrobiła oczy kotka ze Shreka. Wiedziała, jak wzbudzić we mnie emocje, dlatego odwróciłam wzrok i spojrzałam na ukochanego. - Tatooo - przeciągnęła. - Moge? - spojrzała na niego tym samym wzrokiem.
- Hmm... pójdziesz się pobujać, ale w zamian nie dostaniesz ani jednego cukierka.
- A jeśli nie pójde?
- To dostaniesz taką dużą - pokazał gestem ilość słodkości. - górę cukierków.
- To zostaje - zachichotała.
- Chodźmy już do domu - poprosiłam. - Nie chcę zmoczyć włosów, a potem męczyć się z ich ułożeniem kilka godzin.
- Och, tak. To straszne - szturchnęłam go w ramię, po czym wróciliśmy do Instytutu.

*Clary*
Obudziły mnie mdłości, które pojawiały się u mnie od ostatnich kilku dni.
"Może rzeczywiście jestem w ciąży?" - pytałam sama siebie, biegnąc do łazienki. Rozważaliśmy z Jace'em taką możliwość. Co prawda wymioty nie muszą koniecznie oznaczać dziecka w drodze. Zwykła grypa żołądkowa też mogła być brana pod uwagę.
- Jak się czujesz? - spytał, pomagając mi wstać.
- Gorzej niż wczoraj - odparłam.
-  Ciąża? Dziecko?
- Myślisz, że naprawdę spodziewam się dziecka?
- Ostatnio była to tylko grypa, ale teraz... może?
- Pójdę się przewietrzyć - oznajmiłam.
- W koszuli nocnej? - zaśmiał się.
- Och - zarumieniłam się, spoglądając na ubranie. - To pójdę się przebrać, a dopiero potem spacer brzegiem morza.
***
Po szybkim prysznicu powędrowałam do walizki. Do tej pory się nie rozpakowałam. Wyciągnęłam biały crop top, czarne szorty z ćwiekami oraz czarne roshe. Skoro wszyscy mieli te buty, to dlaczego ja nie miałabym mieć, prawda? Włosy rozczesałam i związałam w koka. Pojedyncze pasma włosów opadały mi na szyję. Dopiero teraz poczułam silne bóle w okolicy brzucha, lecz kompletnie je zignorowałam. Ze szkatułki wyjęłam uroczą bransoletę z przywieszką w kształcie złotego serduszka. Cała kreacja komponowała się idealnie. Byłam za leniwa, by zrobić jakikolwiek makijaż, dlatego z daleka można było zauważyć moje sine wory pod oczami. Były bardzo widoczne, gdyż moja blada jak ściana karnacja zupełnie ich nie ukrywała. Może "naturalne jest piękne"... ale nie tym razem.
Gdy już byłam gotowa otworzyłam szeroko drzwi wejściowe i wyszłam na zewnątrz, by pooddychać świeżym powietrzem. Dziecku też dobrze to zrobi. Nie miałam żadnych wątpliwości, że spodziewam się małego szkraba. Na samą myśl o tym robiło mi się ciepło w środku. Od razu przypomniałam sobie Alex, wtedy jeszcze tycią. Tęskniłam za nią. Tak cholernie za nią tęskniłam. Zrezygnowałam ze spaceru. Jedyne, co zrobiłam to nakarmienie naszych wierzchowców, które aż podskoczyły z radości, gdy mnie zobaczyły. Nie chciałam się z nimi rozstawać, ale nie miałam innego wyjścia. Takie duże zwierzęta nie zmieszczą się przez Bramę, a ja nie potrafię stworzyć jej większej. Wróciłam do domu.
- Jace! - wykrzyczałam imię męża, który natychmiast podbiegł do mnie, gdy zobaczył mnie obezwładnioną na podłodze.
- Clary? - potrząsał moimi ramionami. - Clary! - otworzyłam powoli oczy. Fakt, zrobiło mi się słabo zaraz po przekroczeniu progu. Upadłam. Dalej była tylko ciemność, kroki i wrzaski. Gdy zobaczył moje tajemnicze spojrzenie od razu skojarzył to z jakąś wizją. I miał rację, jak zawsze.
- Co widziałaś? - spytał.
- Dziecko - wyszeptałam. - Widziałam dziecko - pomógł mi wstać i nakazał usiąść na kanapie.
- Jest jeszcze coś - oznajmiłam po chwili. - Nie mam żadnych wątpliwości co do ciąży. Mdłości, bóle... i wizja - uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Och, Clary - wyszeptał uradowany. Podbiegł do mnie, porwał w ramiona i obrócił o 360°.
- Przygotuj Bramę, a ja nas spakuję. Jedziemy do domu - oznajmił.
Dom. Już nawet zapomniałam, jak on wygląda. Jasne, czy ciemne ściany? Dwie, czy trzy łazienki? Kuchnia na lewo, czy na prawo od holu? I co miał na myśli mówiąc "dom"? Instytut... czy Rezydencja?
Po narysowaniu Bramy zadzwoniłam do Izzy, by poinformować ją, że wracamy do... no właśnie, gdzie? Do Idrisu? Czy Nowego Jorku? 1 sygnał, drugi, trzeci... nic. W końcu usłyszałam odrzucenie połączenie.
"Nie odbiera" - pomyślałam. Spróbowałam jeszcze raz. Pierwszy, drugi, trzeci...
- Halo? - odezwał się męski głos po drugiej stronie telefonu.
- Halo? Alec?
- Nie, Zakład Pogrzebowy "Radość", w czym mogę pomóc?
- Ty i twoje poczucie humoru - skarciłam go. - Izzy nie ma?
- Jest zajęta, kazała odebrać. Więc... jaki kolor trumny pani wybiera?
- Wracamy.
- Nie dosłyszałem?
- Wracamy! - krzyknęłam tak głośno, że wzrok ludzi dookoła mnie skierował się na moją osobę.
- C-co? A, wracacie! Tak wcześnie, dlaczego?
- Spodziewam się dziecka - powiedziałam po kilkusekundowej przerwie zawahania.
- Na Anioła, naprawdę?
- Tak. Przekaż reszcie. Załatwimy z Jace'em jeszcze kilka spraw i...
- W porządku, rozumiem - przerwał mi. Wcale nic nie rozumiał. Cały Alec.
- Do zobaczenia.
Rozłączył się pierwszy. Wróciłam do ukochanego, który stał już w progu z walizkami.
- Wiedziałeś, że Alec założył swój własny zakład pogrzebowy? - zażartowałam, całując go w policzek. Odebrałam od niego swoją torbę i zaprowadziłam go do miejsca, gdzie emanowała błękitna mgła.
- Gotowa? - spytał. Nie odpowiedziałam, tylko ujęłam jego dłoń, westchnęłam, po czym oboje weszliśmy w sam środek niebieskiego dymu.

*Alec*
Powiadomiłem wszystkich o małej niespodziance, którą sprawiła nam Clary. Każdy z osobna zaczął skakać z radości. Nie dziwiłem im się. Byłą to naprawdę wspaniała wiadomość. Osobą, która ucieszyła się najbardziej była oczywiście Izzy. W końcu była parabatai rudowłosej.
Chwile mijały wyjątkowo szybko. Nawet nie zorientowałem się kiedy usłyszałem ciche dźwięki dochodzące z podziemi.

*Jace*
Odłożyliśmy nasze bagaże w Rezydencji, po czym znaleźliśmy się w podziemiach Instytutu. Miejsca, w którym dorastałem. Miejsca, które zawsze było moim domem.
Po otworzeniu małych, drewnianych drzwi spodziewałem się wiwatów, jakiegoś wielkiego powitania. A zastałem kompletną nicość. Te same jasne ściany i zapalone kinkiety przy suficie. Weszliśmy z Clary do salonu. Nic.
- Dziwne - oznajmiła cicho.
- Bardzo dziwne - potwierdziłem i ruszyłem dalej korytarzem. Zatrzymałem się przed masywnymi wrotami biblioteki.
- Wchodzimy?
- A mamy inne wyjście? - spytałem, po czym otworzyłem drzwi. Dopiero wtedy zobaczyłem znajomą grupkę osób.

*Clary*
Przywitaliśmy się z wszystkimi, wylewając łzy szczęścia, po czym wszyscy zaczęli mi gratulować. Były to przyjemne życzenia, prosto z serca. Nie urządziliśmy imprezy ze względu na dzieci. Bałam się, że może im się coś stać. W zamian za to usiedliśmy przy stole, zjedliśmy wspólną kolację, pogadaliśmy. Ciche, skromne spotkanie. Nic wielkiego. Alex pokazała mi swoje rysunki, które wyszły jej wyjątkowo ślicznie. Byłam z niej dumna jak nigdy. Uśmiechnięta biegała raz w prawo, raz w lewo prawie się nie przewracając, co strasznie zdenerwowało Izzy. Była wspaniałą matką dla Alexandry. Opiekuńcza, czasem nawet za bardzo. Była dla niej przykładem do naśladowania. Bałam się, co Alex będzie robić, gdy będzie mieć... 10 lat. Malować się kosmetykami matki? Chodzić na zakupy i wydawać pieniądze na ubrania, które nie będą mieścił się jej w szafie? Albo co gorsza chodziła w szpilkach o wysokości siedmiu cali. Wróciłam myślami do teraźniejszości.
Po kilku godzinach rozmowy pożegnaliśmy się ze sobą. Co prawda było ciężko. Czasem nawet zastanawiałam się, czy nie namówić Jace'a na powrót do murów Instytutu. Ale wolałam nie próbować.
***
~2 godziny później...
Nasza pierwsza kłótnia... nie, to za mocne słowo. Mała sprzeczka, nic wielkiego.
- Mary! - krzyczał swoją propozycję imienia dla dziewczynki, gdyż dla chłopca już ustaliliśmy. Chociaż w tym byliśmy jednoznaczni. Jackob.
- Cirilla! - to była moja propozycja. Brzmi ślicznie, jakby królewsko.
- Mary!
- Ciri! - tym razem użyłam zdrobnienia.
- Mary!
- Ciri!
I tak w kółko. W końcu ustaliliśmy, że nasza córeczka będzie nosiła dwa imiona.
Cirilla Mary Herondale.
Oraz Jackob Herondale.
Nie spodziewałam się bliźniaków, choć byłoby wspaniale mieć dwójkę dzieci. Imiona uzgodniliśmy na zapas, by potem nie było żadnych problemów. Komu to szkodzi?
Miałam do zrobienia drobną papierkową robotę, z którą uwinęłam się w oka mgnieniu. Zmęczona położyłam się do łóżka, wtulona w tors Jace'a. Nawet nie zauważyłam, kiedy zamknęłam oczy, wpadając w objęcia Morfeusza.

I jak się podobało?
Mam nadzieję, że jesteście zachwyceni wiadomością o ciąży :)!
A co sądzicie o imionach?
Chłopiec - Jakob
Dziewczynka - Cirilla Mary.
Pamiętajcie... 10 komentarzy - piszę nowy rozdział!
A może uda wam się wbić 15? Było by nieziemsko :3!
SPRÓBUJCIE :D!
A! I jeszcze jedno! Jak mogliście zauważyć w pierwszej wypowiedzi, gdzie Izzy, Sebastian i Alex są na spacerze mała Alexandra błaga rodziców o pobujanie się na huśtawce. Tam, gdzie nie ma polskich znaków oraz w słowie "PLOSE" - te wyrazy nie są błędnie napisane! Próbowałam napisać to tak, jak powiedziałaby to Alex. :) Mam nadzieję, że rozumiecie.
Więc... miłego dnia, kochani!


sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 17

Księga II
Rozdział 17

*Jace*
Obudziłem się w wczorajszych ubraniach. Rozejrzałem się dookoła, lecz szybko odwróciłem wzrok, by uniknąć łez spływających po policzkach.
"Cholerne słońce" - pomyślałem i obróciłem się na drugi bok, by spojrzeć na małżonkę. "Małżonka"... tak pięknie to brzmi. Wyciągnąłem rękę do przodu, głaszcząc ukochaną po policzku. Wtem ta zareagowała, przeciągając się i otwierając wciąż zaspane oczy.
- Dzień dobry - powiedziałem cicho i pocałowałem ją w nos.
- Cześć - znów się przeciągnęła.- Jak się spało?
- Wspaniale. Co prawda wolę nasze łóżko w rezydencji, ale...
- Zawsze masz jakieś "ale" - zaśmiała się.
- ...ale tutaj mam cię również na wyciągnięcie ręki, więc nie jest źle.
- Zauważyłam. Obudziłeś mnie, głaszcząc po policzku.
- I muszę przyznać, że masz strasznie delikatną skórę - zaśmiałem się.
- Stwierdziłeś to dopiero po dwóch latach?
- Nie, dużo wcześniej. Ale po prostu ci tego nie mówiłem.
Nastała chwila błogiej ciszy.
- Muszę wziąć odświeżający prysznic - oznajmiła, patrząc na swoje odzienie. - Cuchnie ode mnie dymem z tego cholernego lampionu.
Nie zważając na to, jak zareaguje Clary, wziąłem ją na ręce i zaciągnąłem do łazienki.
- Kolejna wspólna kąpiel? - spytała, śmiejąc się cicho.
- Przeszkadza ci to? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Wiesz, że tego nie lubię - ostrzegła.
- Czego? Wspólnej kąpieli?
- Nie - prychnęła. - Gdy odpowiadasz w ten sposób. Nie lubię tego.
- Wiem. Uwielbiam patrzeć, jak się złościsz. Uroczo marszczysz wtedy czoło i nosek - zaśmiałem się i zacząłem ostrożnie rozpinać suwak sukienki, wrzucając po tym Clary do wanny wypełnionej ciepłą wodą.
- Mogłam się tego domyśleć. Wszystko zaplanowałeś.
Zachichotałem, nie odpowiadając na jej zdanie. Powoli rozpiąłem guziki koszuli, zdjąłem resztę ubrań i dołączyłem do rudowłosej.

*Clary*
Po przyjemnej kąpieli podeszłam do walizki, gdzie miałam wszystkie ubrania, których do tej pory nie rozpakowałam. Jace zresztą też. Wybrałam czarne szorty, koszulę w tym samym kolorze oraz trampki. Rozczesałam mokre włosy, wysuszyłam i zostawiłam rozpuszczone. Usta poprawiłam niewidocznym balsamem eos o słodkim zapachu. Powieki pomalowałam jasnym cieniem, który dodawał im jedynie drobnego połysku. Jako że moje paznokcie wyglądały okropnie postanowiłam, że
pomaluję je po raz kolejny. Tym razem zamiast granatu wybrałam czarny kolor. By cała kreacja wyglądała idealnie dodałam jeszcze bransoletkę z motywem kostek do gry.
Poinformowałam Jace'a, że wychodzę. Na szczęście nie miał żadnych sprzeciwów. Zamknęłam drzwi i ruszyłam brzegiem morza. Woda była wyjątkowo ciepła, co można było poznać po dużej ilości ludzi kąpiących się i chlapiących siebie nawzajem. Skręciłam w nieco ciemniejszą uliczkę, gdzie najprawdopodobniej nie dochodziło słońce. Było to jedyne miejsce w okolicy, w którym można było znaleźć odrobinę cienia. Idąc cały czas prosto zauważyłam kilka samochodów, co oznaczało, że musiał być to parking.
- Clary! - usłyszałam głos ukochanego.
- Jak mnie tu znalazłeś? - spytałam zdziwiona.
- Zostawiasz mokre ślady - zaśmiał się, wskazując w dół.
- Och - westchnęłam. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie zdjęłam trampek, gdy szłam brzegiem wody.
- Co tutaj robisz?
- Zamierzałam wykorzystać cichą okolicę, by potańczyć - wzruszyłam ramionami.
- Na autach?
- Tak? - powiedziałam pytającym tonem, śmiejąc się cicho.
- Popatrzę - oznajmił, stanął pod murem i skrzyżował ręce na piersi.
Przewróciłam oczami i weszłam na jeden z samochodów, rozglądając się wpierw dookoła, czy okolica jest na pewno pusta. Założyłam douszne słuchawki, włączyłam odtwarzacz MP3 i zaczęłam tańczyć do grającej muzyki.
Gdy skończyłam usłyszałam ciche oklaski.
"Idiota" - zaśmiałam się w myśli, zeskoczyłam z auta i pobiegłam w stronę ukochanego, rzucając mu się na szyję. Zobaczył mnie w ostatniej chwili, złapał, obejmując w talii i obrócił nas wokół własnej osi.
- Jest druga po południu. Co chcesz porobić? - spytał.
- W nocy miałam sen, który w dzieciństwie śnił mi się praktycznie cały czas.
- Ach tak? Opowiadaj.
- W wieku 10 lat, gdy rodzice... "umarli"... postanowiłam znaleźć nowe zainteresowanie. W końcu wpadłam na pomysł, by nauczyć się jeździć konno. Jeździłam przez 5 lat, dopóki moje życie nie stanęło do góry nogami.
- Co masz przez to na myśli?
- Byłam normalną nastolatką, która codziennie spotykała się z przyjaciółmi. Nie było dnia, w którym bym nie rysowała lub tańczyła. Nie myśl, że jest mi źle, bo tak nie jest. Cieszę się, że znalazłam takie życie, bo znalazłam w nim ciebie. Nie winię was za śmierć Simona i Cecily, choć nie ukrywam, że gdyby nie Świat Cieni nadal by żyli. Ale teraz jest dużo lepiej. Odkryłam szczęście, jakim jesteś ty. Zasypiam ze świadomością, że obudzę się obok ciebie. Wiedz, że przy tobie w końcu jestem szczęśliwa. Wcześniej nie byłam, bo jeszcze dwa lata temu wciąż wylewałabym z siebie łzy w sierocińcu, myśląc o rodzinie, której nie mam i której nigdy tak naprawdę nie miałam. A teraz? Odnalazłam Sebastiana, którego zawsze kochałam. W którym zawsze mogłam znaleźć pocieszenie. Nawet nie wiesz, jak się czułam, gdy dowiedziałam się, że nie żyje. I nawet nie wiesz, jak wyglądało moje serce, gdy musiałam stoczyć z nim walkę. Co prawda uspokoiłeś mnie swoją obecnością, lecz nie byłeś w stanie złagodzić tego bólu, który w sobie skrywałam...
- Zawsze jestem przy tobie, przecież wiesz.
- Wiem - po moim poliku spłynęły łzy, które ten otarł i przytulił do siebie. Po prostu pozwolił mi płakać, jak zawsze.
- Gdy wrócimy możemy iść na cmentarzysko. Wybacz, że tego nie widziałem. Zapewne odkąd zmarli twoi bliscy zawsze chciałaś tam iść. Pobyć chwile przy ich ciałach, powspominać dawne czasy...
- Dziękuję - wyszeptałam.
- A teraz mam dla ciebie niespodziankę - odsunęłam się od niego i starałam się pokazać uśmiech. - Idąc do rezydencji z wczorajszego festiwalu zobaczyłem coś niezwykłego. Coś, co może nadal uwielbiasz.
- A dlaczego ja tego nie widziałam?
- Usnęłaś mi w ramionach - zaśmiał się, a na moich policzkach pojawił się rumieniec.
***
- Zostań tutaj i zamknij oczy. Zaraz wrócę - skinęłam głową i zasłoniłam górną część twarzy rękoma. Sekundy dłużyły się nieubłągalnie. Miałam ochotę pobiec przed siebie. Poszukać go. Tak bardzo nie chciałam zostać sama, choć na kilka minut. Usłyszałam silne uderzenia o ziemię. Nie mógł być to Jace. Więc kto? Lub co?
- Jestem - wyszeptał mi do ucha. Ujął moje dłonie i odsłonił oczy, a ja zobaczyłam prześliczne konie. Zasłoniłam ręką usta, by wstrzymać krzyk szczęścia. Spojrzałam na ukochanego i rzuciłam mu się na szyję... już drugi raz w tym dniu. 
- Wypożyczyłeś je? - spytałam, gdy się od niego odsunęłam. 
- Można tak powiedzieć. 
- Jace...? - spojrzałam na niego karcącym wzrokiem.
- Użyłem Znaku. I kiedy właściciel nie patrzył...
- Och, Jace - zaśmiałam się.
- Przecież nie zauważy. Dwa konie mniej, czy więcej. Co za różnica?
- Dla niego spora.
- Ale on mnie nie obchodzi. 
Podeszłam do jednego z nich i pogłaskałam po grzbiecie.
- Pamiętasz, jak jeździć? - spytał po chwili ciszy.
- Pamiętam. 
- Więc wsiadaj. 
- I jedź - wyszeptałam tak cicho, by tego nie usłyszał. "Wsiadaj i jedź". To było pierwsze zdanie, jakie powiedział do mnie trener. 
Posłuchałam go i usiadłam delikatnie na grzbiecie konia, tak, jak robiłam to jeszcze trzy lata temu. Pociągnęłam lekko za lejce, po czym koń ruszył jak burza. 
Jeździliśmy już dobre kilka godzin, póki nie zaszło słońce.
- Ciekawe, gdzie je teraz przetrzymasz, geniuszu.
- Na zewnątrz - prychnął.
- Znajdź dla nich miejsce, a ja idę jeszcze pojeździć - uśmiechnął się dumnie i wszedł do rezydencji, a ja postanowiłam jeszcze pobiec brzegiem morza. 
Gdy na dworze robiło się już naprawdę ciemno, a ja byłam kilkaset metrów od rezydencji postanowiłam wrócić. Zajęło mi to kilkadziesiąt minut, gdyż droga byłą wyjątkowa prosta. Jace przywiązywał właśnie swojego konia do płotu przed budynkiem, dołączyłam do niego. 
- Jak ci idzie? - spytałam, odpadając zmęczona na szyję białej klaczy.
- Myślę, że nie ucieknie - poklepał go po grzbiecie. - Zsiadaj. Chyba nie masz zamiaru dalej jeździć, prawda?
- Nie - zachichotałam i posłusznie zeskoczyłam z konia wprost w ramiona ukochanego.
Przywiązał moją klacz obok swojego ogiera i zaciągnął mnie do sypialni.
- Zmęczona?
- Bardzo - usiadłam na nim okrakiem i zaczęłam powoli rozpinać guziki jego koszuli. Po chwili nasze ubrania były porozrzucane po podłodze w bardzo nietypowych miejscach, z których następnego dnia ciężko będzie nam je ściągać. Jęknęłam cicho, gdy jego dłonie na nowo badały moje plecy i klatkę piersiową. Zaczynałam się powoli rozpływać, gdy ten delikatnie muskał moją szyję, zsuwając się w dół. Wplątałam palce w jego blond włosy. Pozwalałam na każdy gest. Mogłabym przysiąc, że jeszcze nigdy nie czułam się tak bezpiecznie, choć nie robiliśmy tego pierwszy raz. Może to dlatego, że jesteśmy małżeństwem? Choć to był tylko marny sakrament, który nie zapewniał niczego. Byliśmy tylko mężem i żoną, a ja kocham go tak, jak kiedyś. Bez względu na wszystko nadal będzie moim Jace'em, a ja jego Clary. Małżeństwo jest tylko zwykłym papierem, które nie ma najmniejszego względu na to, czy go kocham, czy nie. Bo kocham go tak samo, jak kiedyś. I z każdym dniem coraz bardziej, jeśli to w ogóle możliwe...


Jak się podobało? :)
Chciałabym podziękować z całego serca za ponad 20k wyświetleń, jesteście niesamowici. Mam nadzieję, że do końca wakacji dobijemy do 30k, a kiedyś w dalekiej przyszłości... do 50k :)!
Dzisiejszy limit komentarzy - 5.
Ze względu na nieco krótszy rozdział. :)
Do zobaczenia, kochani <3!
Prawdopodobnie już jutro ^^

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 16

Księga II
Rozdział 16


*Isabelle*
Poczułam silne ukłucie w okolicy serca. Upadłam na ziemię, zaczęłam wić się z bólu. Wykrzykiwałam imię ukochanego, choć wiedziałam, że mój głos był zbyt cichy, by ktokolwiek go usłyszał. Oczy zalały się łzami. Rozerwałam skrawek koszulki, spoglądając na runę parabatai. Traciła swój jasny blask. Z każdą sekundą stawała się coraz bardziej blada. Wtem usłyszałam kroki, więc znów zaczęłam krzyczeć.
- Izzy?! - usłyszałam zatroskany głos brata. - Izzy, co się... - nie dokończył, gdyż wpatrzony był w prawie niewidoczną runę. - ...stało - uklęknął przy mnie i pomógł mi wstać.
- Idź po Sebastiana - syknęłam.
- Jesteś pewna?
- Idź! - krzyknęłam i znów zalałam się łzami.
***
Czas dłużył się nieubłagalnie. Każda sekunda wydawała się wiecznością. Nagle zza rogu wybiegł Sebastian.
- Kochanie... - zaczął, lecz i ten zszokowany był widokiem runy. 
- Clary coś się stało - wstałam, podpierając się ściany i ruszyłam pędem do ukochanego. W ostatniej chwili porwał mnie w ramiona. Jego prawa dłoń podtrzymywała mi plecy, a lewa znajdowała się pod kolanami. 
- Gdzie jest Alex? - wyszeptałam.
- Spokojnie, jest z Maryse. 
- Ktoś zadzwonił do Jace'a?
- Alec. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Jace nie jest idiotą, nie pozwoliłby, by Clary się coś stało. 
- Tak - potwierdziłam jego słowa. - Inaczej byś go zabił - zaśmiałam się.
- Nie - zaprzeczył. - Dałbym mu żyć z tak wielkim bólem. To była by najgorsza kara dla niego. 
- Życie bez Clary - wyszeptałam tak cicho, by tego nie usłyszał. 

*Clary*
- Widzisz? - pokazał mi ekran telefonu. - Mówiłem, że będą dzwonić - wcisnął zielony przycisk i przyłożył urządzenie do ucha. 
- Halo? - powiedział sztucznie uroczym tonem. - Tak, Clary jest bezpieczna... wiem, że Izzy jest cała roztrzęsiona... po prostu wodorosty owinęły się wokół jej nogi... tak, po prostu... ale to nic wielkiego, przecież wszystko w porządku... od kiedy tak marudzisz?... rozumiem, będę jej pilnował... tak... tak... przecież wiem, nie jestem idiotą, Alec!... na razie. 
- Interesująca rozmowa - zaśmiałam się.
- Przecież nie pozwoliłbym, by cokolwiek ci się stało. Nigdy nie pozwolę, by ktoś zrobił ci krzywdę.
- Kiedyś może nadejść dzień, w którym się rozstaniemy. Wtedy ty mi sprawisz niewybaczalny ból. Tak tylko mówię. 
- Jak brzmiała nasza przysięga małżeńska? Że będę cię kochał aż do śmierci... i jeszcze dłużej, jeśli to możliwe.
-  Wiem. Nie myśl, że zapomnę te cudowne słowa. 
- Kiedyś może nadejść taki dzień, w którym zapomnisz nie tylko o tym, ale o wszystkim, co nas łączy. I wtedy to ty sprawisz mi niewybaczalny ból. 
- Zapomniałeś o przysiędze? Zawsze będę cię kochała. 
- Możesz kochać. Ale możesz zapomnieć.
- W takim razie... W życiu nie zapomnę, co nas łączy, bo to historia, która nigdy się nie skończy.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilkadziesiąt sekund, choć mogłabym przysiąc, że minęła już jakaś wieczność. Tylko z Jace'em potrafiłam nie rozróżniać godziny ani dnia. Tylko z nim nie wiedziałam, czy dzisiaj poniedziałek, sobota, czy może środa. Bo "szczęśliwi czasu nie liczą". A ja właśnie byłam szczęśliwa.

*Isabelle*
Zdążyłam się trochę uspokoić, gdy Alec przekazał mi wieści od Jace'a. Razem z Sebastianem staliśmy nad kołyską Alex, spoglądając raz na nią, raz na siebie. W dwukolorowych oczach małej mogłam wyczytać szczęście. Wyciągnęła do mnie swoją dłoń, którą od razu ujęłam. Wiedziałam, że chciała mi coś przekazać.
- To może ja już pójdę...
- Nie - przerwałam mu, zanim zdążył zrobić jeden krok. - Zostań. Proszę.
- Ech, no dobrze.
W tym momencie słyszałam każdą myśl mojej córeczki.
"To jest mój nowy tatuś?" - spytała, a po moim policzku spłynęły łzy.
"Możesz go tak nazywać, jeśli chcesz. Na pewno będzie szczęśliwy" - zapewniłam.
"A co jeśli nie?"
- Co mówi?
- Może nazywać cię tatą? - spojrzałam w jego zielone oczy, w którym po chwili pojawiły się łzy.
- Zawsze chciałem, by jakieś dziecko mnie tak nazwało. Choćby z drobnej pomyłki, lub dla zabawy. Izzy, kocham cię i kocham twoją córeczkę. I nie chcę nic innego, jak widzieć was szczęśliwych.
- Teraz to też twoja córka.
- Moja córka - wyszeptał.
"Powiedz, że go kocham. I nie chcę widzieć świata, gdyby go nie było" - odrzekła. Gdy tylko to usłyszałam wtuliłam się w ramię ukochanego i zaczęłam głośniej płakać.
- Co powiedziała?
- Prosi, bym ci przekazała, że cię bardzo kocha i nie chciałaby widzieć świata, gdyby ciebie nie było.
- Masz... - zrobił chwilę przerwy. - Mamy - poprawił. - Mamy mądrą i kochaną córeczkę. Ale teraz, by zapobiec dalszym łzom pozwól bym wyszedł na świeże powietrze.
- Idź - uśmiechnęłam się.
Podszedł do kołyski, pogłaskał Alex po główce. Już miał odchodzić, gdyby maleńka go nie zatrzymała, łapiąc za dłoń. Wyglądało to tak, jakby już nigdy nie miała go puścić. Bez zawahania wziął ją na ręce i przytulił do siebie. mocno obejmując. Był to widok, który chciałam zobaczyć odkąd poznałam Sebastiana. Dwie osoby bliskie mojemu sercu właśnie się dogadywały. Wiedziałam, że brat Clary będzie dobrym ojcem dla Alex. Czułam to, patrząc na nich. Nic innego nie pragnęłam w tej chwili.

*Jace*
- Jesteś gotowa na przejażdżkę na drugą stronę wyspy? - spytałem.
- Nie jestem pewna, czy jesteś dobrym kierowcą skutera wodnego.
- Prowadzę go tak dobrze, jak motor napędzany demoniczną energią.
- Ale na tym będziesz jechać pierwszy raz!
- I co z tego? Liczy się zabawa, Clary!
- Wiesz, że nie umiem dobrze pływać. A co, jeśli wypadnę? Nie chcę, żeby Izzy znów przeżyła wstrząs.
- Dlaczego musiałem związać się z kimś bardziej upartym ode mnie? - spytałem samego siebie.
- Bo nasze dusze się pokrywają? - zaśmiała się, a ja z nią.
- Coś w tym jest. To jak? Wsiadasz?
- A co powiesz na coś mniej ekstremalnego?
- Jeśli jazdę skuterem uważasz za rzecz ekstremalną to co ty sądzisz o skoku na bungee? Albo o skoku ze spadochronem?
- Skakałam ze spadochronem 3 lata temu - zaśmiała się.
- I ja nic o tym nie wiem? Jak przeżycia? Opowia...
- Nie teraz - przerwała mi. - To długa historia. Nie ten dzień i nie ta godzina, by zdradzić ci szczegóły.
- Skoro tak... Wracając do naszych dzisiejszych planów. Co proponujesz?
- Zobaczysz - ujęła moją dłoń... - Chodź. - ... i pociągnęła za sobą.

*Clary*
Wcisnęłam przycisk uruchamiający stereo. Po chwili po pokoju rozbrzmiała głośna muzyka, która zmieniała się co kilka minut. Przed wyjazdem przygotowałam playlistę, którą potem przegrałam na płytę CD. Najwyraźniej Jace'owi się ona podobała, gdyż zaczął tańczyć jak szalony. Gdy tylko zobaczyłam jego dzikie ruchy natychmiast do niego dołączyłam. Po skończonej piosence przestałam tańczyć, a że mój ukochany wczuł się tak bardzo, że tańczył nawet bez muzyki postanowiłam cisnąć w niego poduszką. Trafiłam, choć gdybym rzuciła kilka centymetrów w lewo zrzuciłabym lampkę z kominka, którego nikt nie używał od dobrych kilkudziesięciu lat. Mały podmuch wiatru powodował burzę kurzu, który na nim się znajdował, dlatego nie było nawet sekundy, w której okna byłyby otwarte.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Po ich otworzeniu w progu stanął mały chłopiec rozdający ulotki.
- Dziękuję bardzo, do widzenia - uśmiechnęłam się...
- Do widzenia! - ... a on odwzajemnił uśmiech.
- Co tam masz?
- Ulotkę zapraszającą na dzisiejszą imprezę "Dzień Mudhdhoo".
- Mudh... co?
- Mudhdhoo. Wyspa, na której jesteśmy - westchnął. - Idziemy? - spytałam.
- O której zaczyna się przyjęcie?
- Za 3 godziny.
- Więc masz jakieś 2 godziny, by się uszykować.
***
Po godzinnej kąpieli, której towarzyszył przyjemny zapach lawendy przeglądałam sukienki, które spakowałam. W końcu zdecydowałam się na tę z motywem kwiatów oraz trampki z tym samym wzorem. Włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone. Lubiłam, gdy opadały mi na ramiona, a wiatr rozwiewał je na wszystkie strony. Ze szkatułki wybrałam perłową bransoletkę ze złotymi zawieszkami, którą Jace pomógł mi zapiąć. Spryskałam się delikatnymi perfumami i pomalowałam usta jasnoróżową szminką. Lekki makijaż dodawał efektu całej kreacji.
- Gotowa? - skinęłam głową i przyjęłam ramię ukochanego. Wychodząc zamknęłam drzwi na klucz, po czym ruszyliśmy z Jace'em brzegiem plaży. Na szczęście przed nami szło kilka osób, dzięki którym trafiliśmy na miejsce. Zaraz po wejściu było słychać muzykę. Zajęliśmy miejsce przy stoliku i czekaliśmy na obsługę kelnera.
- Witamy na naszej corocznej imprezie! W czym mogę pomóc? - podaliśmy nasze zamówienia, które po kilku minutach trafiły na nasz stolik.
Obydwoje poprosiliśmy o porcję suszonych ryb, co było ich głównym przysmakiem oraz o zimny napój z kostkami lodu. Był to nasz drugi posiłek dzisiejszego dnia.
***
~ 3 godziny później... (22:00)
Po kilku tańcach i dobrej zabawie zaczęło się odliczanie do wypuszczenia w górę tak zwanych "lampionów szczęścia".
- 10...9...8...7...6...5...4...3...2...1...0! - po tych dziesięciu sekundach na niebie pojawiło się milion światełek. Niektórzy z uwagą im się przyglądali, a inni robili zdjęcia telefonem komórkowym. Był to naprawdę udany wieczór, a najważniejsze było w nim to, że spędziłam go z drugą połówką. Na festiwalu zostaliśmy jeszcze trochę czasu, po czym wróciliśmy do rezydencji. Ta wyspa w nocy wygląda naprawdę przepięknie. Woda w świetle księżyca mieni się na niebiesko, co daje naprawdę cudowny efekt. Szczególnie, gdy na niebie nadal świecą światła lampionów.
Zmęczona położyłam się do łóżka. Od razu zasnęłam, nie zważając na to, czy Jace jest obok.


Jak wam się podobało :)?
Co sądzicie o pierwszej wypowiedzi Clary? Albo o drugiej wypowiedzi Izzy? O nocnym festiwalu? Liczę, że posypie się dużo kreatywnych komentarzy :)!
A tymczasem, gdy wam się nudzi w upalne dni polecam wam bloga mojej przyjaciółki (również o DA :D), na którym historia zapowiada się naprawdę ciekawie :)! Komentujemy, komentujemy :D!
A jeśli wam spodobał się mój rozdział nie zapomnijcie zostawić komentarza (choćby najmniejszego, np. "Fajny rozdział"), by sprawić uśmiech na mojej twarzy i zmotywować do dalszego pisania. :D
Chcę tutaj widzieć przynajmniej 10 komentarzy. Dlaczego tak dużo? Żebym wiedziała, ile osób czyta moje rozdziały. I proszę was, byście pisali ich jak najmniej anonimowo, bo wtedy nie mam pewności, czy np. trzech komentarzy nie dodała ta sama osoba. Z góry dziękuję, pozdrawiam i do zobaczenia :3!
Jesteście najlepsi, kocham was <3

piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 15

Księga II
Rozdział 15

Jeśli ktoś z was nie przeczytał Diabelskich Maszyn niech uważa na mały spoiler pod koniec rozdziału :)

*Jace*
- Niemożliwe. Za szybko - oznajmiłem.
- Trzeba wezwać akuszerkę.
- Przyziemni nie będą w stanie nam pomóc. Nie stwierdzą, czy spodziewasz się dziecka.
- A moja moc?
- Spróbuj. Tylko uważaj - objąłem ją w talii i pocałowałem w głowę.
Po chwili jej włosy stały się bardziej zaognione, karnacja przybrała siną barwę. Bałem się o nią. Bałem się, że znów stanie jej się krzywda. Jej i dziecku... jeśli naprawdę je nosi.

*Clary*
Widziałam ciemny tunel, a na jego końcu blade światło, które powoli się do mnie zbliżało. Albo ja do niego, choć miałam wrażenie, jakbym stała w miejscu. Wtem usłyszałam znajomy głos, który zawsze rozbrzmiewał w mojej głowie i dawał mi wskazówki. Podążałam za nim, póki nie doszłam do biało-czarnego pomieszczenia. Było prawie puste. Jedynie na środku stał mały ekran telewizora, w którym ukazany był Cichy Brat i małe dziecko na kamiennym stole, które po chwili zginęło z rąk napastnika, a jego krew spryskała blade ściany.
"Jeszcze nie teraz".
Otworzyłam powoli zaszklone oczy. Nade mną pochylał się Jace. Albo była to chwilowa fatamorgana, albo piękny sen, z którego nie chciałam się obudzić, bo z pleców blondyna wyrastały piękne, białe skrzydła.
- Jesteś Aniołem? - spytałam.
- Każdy mi to mówi, ale nie - zaśmiał się i położył delikatnie na łóżku.
- Masz skrzydła - oznajmiłam, na co ten zdziwiony badał dłońmi swoje plecy, na których powinno znajdować się znamię w kształcie litery "V".
- Masz chwilowe zaburzenia, niedługo będzie dobrze - uśmiechnął się i zaczął się cofać, jakbym była przerażającym stworzeniem.
- Przygotuję śniadanie, a ty odpocznij.
- Zaczekaj! - odwrócił się. - Gdzie my jesteśmy?
- Nie poznajesz tego miejsca? - pokręciłam głową. - Pamiętasz, jak po wojnie jeździliśmy konno? Pokazałem ci wtedy wysoki budynek z białego marmuru.
- Rezydencja Herondale'ów - wyszeptałam, na co on się uśmiechnął i wyszedł z sypialni.
W tym czasie podczołgałam się pod drzwi łazienki. Otworzyłam je szybkim ruchem i podtrzymując się drążka na ręczniki - wstałam. Podeszłam do umywalki, by dokładnie opłukać twarz. Miałam nadzieję, że zaraz po tej czynności zaburzenia znikną. Choć wcale nie przeszkadzało mi widywanie Jace'a ze skrzydłami Anioła.
Po porannym prysznicu zdałam sobie sprawę, że nie jestem w swoim pokoju, więc w szafie nie znajdę swoich ubrań. Mimo to postanowiłam sprawdzić.
- Jak on to... - pytałam sama siebie, gdy zobaczyłam stertę różnobarwnych strojów na półkach i wieszakach.
Wybrałam beżową koszulkę bez rękawków, buty w tym samym kolorze oraz czarne legginsy. Szybko się przebrałam i podeszłam jak co ranek do lustra. Wzięłam do ręki szczotkę, która była w zupełnie innym kolorze, jak ta w Instytucie. Delikatnie rozczesałam włosy, po czym gorącą już lokówką zakręciłam pojedyncze kosmyki.
Po spryskaniu się perfumami zeszłam na dół, gdzie przy stole w jadalni siedział Jace i czekał na usmażenie się jajecznicy.
- Umiesz  gotować coś jeszcze prócz sadzonych jajek i jajecznicy?
- Jajko z bekonem.
- A coś nie związanego z jajkami?
- Naleśniki - zaśmiał się.
- W takim razie następnym razem gotuję ja - zaśmiałam się.
- Nie powiedziałaś mi, czy jesteś w ciąży - powiedział zaniepokojonym tonem.
Wtem przypomniał mi się krwistoczerwony napis.
"Jeszcze nie teraz".
- Miałam wizję - odwróciłam wzrok. - Był tam Cichy Brat, który zabił dziecko leżące na stole, a jego krew spryskała białe ściany.
- To wszystko?
- Krew ułożyła się w litery, z których powstało zdanie.
Zrobiłam chwilę przerwy.
- "Jeszcze nie teraz" - zacytowałam.
- Boisz się - zauważył.
- Tak - potwierdziłam. - Niepokoję się tym, że skoro nie teraz... to już nigdy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to było przerażające - po polikach spłynęły strużki słonych łez. - Próbowałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Musiałam patrzeć na śmierć tego dziecka. Czuję się jak morderczyni, choć nie skrzywdziłabym nawet zwierzęcia - podszedł do mnie i mnie przytulił. Wiedział dokładnie, czego potrzebowałam. Jego bliskości. Czucia jego oddechu na swoim ramieniu. Był to gest tak delikatny, jak skrzydła motyla.
- Jace - zaczęłam. - Czy... zamieszkamy tu już na zawsze?
- Jest to prezent ślubny ode mnie, więc skoro zechcesz to w każdej chwili możemy przenieść z Instytutu najpotrzebniejsze rzeczy.
- Zauważyłam, że ubraniami się już zająłeś - zaśmiałam się.
- Tak - uśmiechnął się. - Ślicznie wyglądasz - nie mogłam się powstrzymać od pocałowania go w jego suche wargi. Odwzajemnił pocałunek, po czym z hukiem wylądowaliśmy na podłodze. Miał wielkie szczęście, że nie przygniótł mnie swoim ciężarem.
- Jace - zaśmiałam się.
- Już z ciebie schodzę, spokojnie - wymówił to zdanie nim ja zdążyłam wypowiedzieć swoje.
- Nie - zaprzeczyłam. - Jajecznica.
- Cholera - wstał jak burza i podbiegł do kuchenki.
- Dopuścić faceta do kuchni... od razu ją spali - przewróciłam oczami i ze śmiechem usiadłam na krześle. - Nawet Izzy lepiej opanowuje sytuację w Instytucie. Może i nie umie gotować, ale jeszcze jej się nie zdarzyło, by coś przypaliła.
- Lub spaliła. Trzeba będzie kupić nową kuchenkę.
- Nigdy więcej nic nie ugotujesz - jęknęłam i zajęłam się jedzeniem jogurtu, gdyż nie miałam zamiaru jeść zwęglonej jajecznicy Jace'a.
***
Po skończonym śniadaniu i posprzątaniu kuchni zjawiliśmy się w Instytucie, by poinformować wszystkich o małej zmianie w naszym życiu.
- Postanowiliśmy, że zamieszkamy razem w Rezydencji Herondale'ów.
- Będziecie mogli nas odwiedzać kiedy tylko zechcecie - wtrącił się Jace.
- Nawet bez żadnej zapowiedzi.
- A Brama? - zaniepokoiła się Maryse. - Przecież Rezydencja jest w Idrisie.
- W bibliotece jest oddzielne pomieszczenie, w którym Hodge przechowywał swoje najważniejsze lektury, prawda? Teraz będzie tam przejście...
- Do Narnii? - przerwał mi Alec, na co wszyscy się zaśmiali. Tym razem łącznie z nim.
- Nie. Dokąd tylko zechcecie się udać. Wystarczy, że pomyślicie o danym miejscu.
- W porządku. W takim razie Jace spakuje najpotrzebniejsze rzeczy, a ty idź narysować Bramę...
- O, nie! Od moich rzeczy niech się trzyma z daleka... sama dam sobie radę.
- Nie ufasz mi, kochanie? - spytał, krzyżując ręce na piersi.
- Ależ skąd. Po prostu boję się, że cały pokój stanie do góry nogami.
Po chwili wszyscy rozeszli się w różne strony. Gdy Brama byłą gotowa, a walizki spakowane, trzymając się za ręce weszliśmy w błękitną mgłę, myśląc o naszym nowym miejscu zamieszkania.

*Jace*
Po rozpakowaniu rzeczy mieliśmy czas tylko dla siebie. Co prawda Clary chciała porysować w ogrodzie, a ja potrenować, ale znaleźliśmy wspólny język i doszliśmy do wniosku, że przejdziemy się na spacer i przedyskutujemy nasz miesiąc miodowy.
- Co powiesz na Paryż? - spytała.
- Wolałbym raczej coś spokojniejszego i egzotycznego.
- Hawaje?
- Za bardzo egzotycznie.
- Trudno jest nam dojść do porozumienia - zauważyła. Miała rację. Odkąd się pobraliśmy nie mogliśmy znaleźć tego samego zdania.
- Miami? - zaproponowałem.
- Żeby zalało nas tsunami? - uniosła brew.
- Więc co proponujesz?
- Myślałam nad Malediwami. Od pewnego czasu podoba mi się jedna wyspa. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ślicznie wygląda w nocy.
- Nie wyobrażam i nie chcę.
- Dlaczego? - spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- Wolę mieć niespodziankę - uśmiechnąłem się.
- Czyli...
- Tak - rzuciła mi się na szyję. Złapałem ją mocno w talii i uniosłem lekko w górę.
- Kocham cię - wyszeptała mi do ucha.
- Ja ciebie też - pocałowałem ją w głowę i postawiłem na ziemi.
Po przechadzce po Idrisie wróciliśmy do Rezydencji. Było już dosyć późno, a po przejściu kilkuset metrów byliśmy zbyt zmęczeni, by cokolwiek zrobić, więc po relaksującej kąpieli położyliśmy się do łóżka. Wpatrywaliśmy się w siebie kilka minut, póki Clary nie odpłynęła do krainy snów. Czasami byłem ciekawy, o czym ta dziewczyna śni. Choć teraz byłem stuprocentowo pewny - Malediwy.

*Clary*
~Tydzień później...
Spakowana w dwie walizki, gdzie mieściły się najpotrzebniejsze rzeczy (według Jace'a pół domu) czekałam na blondyna w holu. Gdy ten się zjawił przeszliśmy przez Bramę, która zaczynała powoli znikać, gdyż związałam się ze spóźnialskim mężczyzną. Nadal się dziwiłam jakim cudem otrzymaliśmy ten sakrament, skoro nie jestem pełnoletnia. Jak widać Nocni Łowcy mają inne przystosowania.
Kilka sekund po znajdowałam się na dachu jakiegoś budynku. Spojrzałam w dół, prawie tracąc równowagę. Na szczęście tuż obok był Jace i nadal trzymał mnie za rękę. Przyciągnął mnie bliżej siebie i delikatnie pocałował w czoło.
- Spokojnie, jestem tutaj.
- Wiem.
- I zawsze będę.
- To też wiem.
Roześmiani i zakochani w sobie po uszy zeszliśmy na dół, gdzie mieścił się nasz tymczasowy dom. Był skromnie urządzone, lecz mimo to było w nim wszystko, co potrzeba. Dookoła niego były palmy i inne egzotyczne rośliny, a przed był dostęp do morza, które ślicznie mieniło się w nocy, a na linii horyzontu idealnie było widać odbicie księżyca.
Odłożyliśmy walizki na miejsce. Uznaliśmy, że rozpakujemy je później... lub wcale. Mieliśmy być tutaj tylko tydzień lub dwa, więc nie było największego sensu rozpakowywać wszystkiego do szaf. Przebrałam się szybko w strój kąpielowy, na który później założyłam zielonkawą sukienkę i sandały na obcasie, które i tak po chwili zdjęłam, gdyż były niewygodne do chodzenia po piasku. Pod wpływem wysokiej temperatury, jaka tutaj panowała było to idealne dopasowanie ubrań.
- Pójdziemy się przejść brzegiem plaży? - spytał, na co ja skinęłam uśmiechnięta głową.
Spacerowaliśmy, co chwilę patrząc na palmy i inne urocze krzewy.
- Zawsze, jak byłam dzieckiem lubiłam biec do morza. Piasek parzył moje małe stopy,lecz po chwili czułam przyjemną ulgę - oznajmiłam.
- Biegniemy razem? - spytał. Wymieniliśmy spojrzenia w promiennym uśmiechu, po czym trzymając się za ręce pobiegliśmy przed siebie. Na linii horyzontu odbijała się jasna mgła, a daleko za nią płynęły statki.
- Popłyniemy tam jutro.
- Na skuterach? - spytałam podekscytowana.
Wtem z wody wyskoczył delfin i podpłynął bliżej.
- Możemy nawet na tych uroczych stworzeniach - zaśmiał się.
- Lub na kaczkach - szturchnęłam go porozumiewawczo w ramię.
- Nie kpij sobie ze mnie. To krwiożercze bestie.

UWAGA! W TYM MOMENCIE ZACZYNA SIĘ SPOILER!

- Jem mówił, że twój przodek - Will - również bał się kaczek. Jesteś jego odzwierciedleniem, choć z wyglądu nie jesteście podobni.
- Tak? Interesujące.
- Mówił też, że wierzył w istnienie Demonicznej Ospy.
- Czego? - spytał. Moja reakcja na to była dokładnie ta sama, choć po poznaniu całej prawdy mi przeszło.
- Demonicznej Ospy - powtórzyłam. - Na początku nikt mu nie wierzył. Wszyscy uważali to za jakiś kosmiczny żart, lecz kiedy ojciec Gideona i Gabriela Lightwoodów stał się robakiem w trzecim syndromie tej choroby Willowi przyznano rację. Najwyraźniej przejrzeli na oczy.
- Robakiem? - spytał. Znów był wyraźnie zaskoczony.
- Przestań zadawać tyle pytań.
- Po prostu wydaje mi się to trochę dziwne, nie sądzisz?
- Może trochę - przyznałam.
- Wiesz o nim coś jeszcze? O Willu?
- Tak bardzo cię to interesuje? - skinął głową. Zapowiadała się długa historia, więc postanowiliśmy usiąść na piasku. Fale powoli zalewały nam nogi. - W porządku. Jem mówił też coś o klątwie, w którą Will wierzył przez kilka dobrych lat. Dlatego wyjechał z Walii, swojego rodzinnego miasteczka i zamieszkał w Instytucie Londyńskim. Darzył uczuciem tylko Jema, który w sumie był jego parabatai. Wszystkich innych odrzucał z pogardą, dopóki nie poznał Tessy.
- Dlaczego? - zadał kolejne irytujące pytanie.
- Takie było znaczenie klątwy. Osoba, którą Will pokocha natychmiast umrze.
- A Jem? - westchnęłam.
- On i tak umierał. Był chory i uzależniony od narkotyku, który trzymał go przy życiu.
- I klątwa okazałą się kłamstwem?
- Przynajmniej tak stwierdził Magnus. Biedny Will szukał pomocy, aż w końcu znalazł ją u naszego drogiego (świętej pamięci) czarownika.
- Ale Tessę kochał.
- Tak. Dlatego kiedy dowiedział się, że nie było żadnej klątwy uradowany przekazał Tessie tą wiadomość. Wyznał jej miłość. Niestety, ta była już zaręczona z Jemem.
- Kochała dwóch mężczyzn - zauważył. - Kochała ich tak samo i za każdego z nich oddałaby życie.
- Dobrze zrozumiałeś.
- Coś jeszcze?
- Nie. Nic więcej nie pamiętam.
- Mój przodek miał bardzo fascynujące życie.
- Tak - potwierdziłam zaczerwieniona.
- Jak zginął?
- Podobno ze starości.

KONIEC SPOILERU :)!

- Mam nadzieję, że kolejne pokolenia Herondale'ów będą miały równie interesujący żywot - zaśmiał się.
- A ja mam nadzieję, że jesteś ostatnim z tego rodu, który boi się małych, słodkich kaczuszek.
- Krwiożerczych bestii - poprawił.
- Jak chcesz - przewróciłam oczami.
- Codziennie w nocy mi się śnią, a ty nazywasz je "małymi i słodkimi kaczuszkami"? - przełknął głośno ślinę. Pocałowałam go w policzek.
- Tak.
- Jesteś okrutna - szturchnął mnie w ramię.
- Ach tak? - wstałam gwałtownie i pobiegłam do wody, natychmiast chlapiąc nią ukochanego.
- Skoro chcesz się tak bawić - zaśmiał się i również wstał. Nim się obejrzałam był obok mnie i wziął mnie na ręce. Mimo tego, że się wyrywałam, ten był za silny i trzymał mnie w objęciach.
"Uważaj tylko, jak zacznę trenować" - pomyślałam naburmuszona.
Nagle poczułam, jak moje ciało spryskuje miliard kropelek wody. I tak było, gdyż ten idiota wepchnął mnie do głębokiej wody, po czym sam do niej wskoczył. Złapał mnie za rękę i przyciągnął bliżej. Słyszałam, jak jacyś ludzie na ulicy mówili, by być ostrożnym, gdyż w tych wodach jest pełno wodorostów, które tylko czekają, by się w nie zaplątać i już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię. Objął mnie delikatnie w talii, a ja nie wiedząc, co zrobić ujęłam w dłonie jego twarz i pocałowałam w usta. Pierwszy raz robiłam to pod wodą. I szczerze było to dziwne uczucie, lecz się tym nie przejmowałam.
Zaczęliśmy powoli płynąć w dół. Już z tej odległości mogłam zobaczyć prześliczne dno, które aż się prosiło, by coś z niego ukraść. Choćby mały kamyczek, czy muszelkę. I już chciałam to zrobić, lecz zabrakło mi powietrza w płucach. Zrobiłam się delikatnie fioletowa na twarzy. Machałam nogami, by wypłynąć, lecz poczułam silny uścisk w kostce.
"Wodorosty" - pomyślałam.
Przyszykowałam się na swój koniec, lecz nagle Jace złapał mnie za rękę, a drugą dłonią objął w chudej talii. Gdyby nie on już nigdy nie zobaczyłabym bliskich.
- Wszystko okey? - spytał.
- Tak. Tylko trochę kręci mi się w głowie - skinął głową.
- Czyli niedługo zadzwoni telefon z Nowego Jorku.
- Dlaczego? - spytałam zdziwiona.
- Izzy jest twoją parabatai. Natychmiast wyczuje, co się stało - zaśmiał się.
Najgorsze było to, że miał rację. On naprawdę miał rację.

Jak wam się podobało? Rozdział z dedykacją dla Veronici Hunter, która niedługo wyjeżdża (miałą wielkie nadzieje, że rozdział pojawi się przed jej wyjazdem - więc jest :D). Życzę miłego wyjazdu i pozdrawiam :D <3
A pozostałym życzę cudownej reszty wakacji :)!
Piszcie swoją opinię w komentarzach ^^!
5 komentarzy - piszę nowy rozdział :)!

czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 14

Księga II
Rozdział 14

*Clary*
~2 miesiące później...
To był ten dzień, na który czekałam długi okres czasu. Dzięki tygodniom przymiarek sukni ślubnych wreszcie wybrałam tę jedyną, która będzie moją wierną towarzyszką przy ołtarzu. Isabelle mówiła, że w podziemiach każdego Instytutu znajduje się małe pomieszczenie, w którym Nocni Łowcy nakładają na siebie runy wiążące. Można to nazwać Przyziemnym kościołem, lecz to zupełnie co innego. Inny kolor sukni ślubnej, zamiast obrączek - runy. Stresowałam się bardziej, niż przed pierwszym dniem w szkole. Co jeśli upadnę? Albo źle odmówię przysięgę? Powtarzałam sobie w myśli, że nie ważne, co by było Jace nadal będzie mnie kochał. Przecież nie można przestać darzyć kogoś tak potężnym uczuciem, gdy zrobi się coś głupiego na własnym ślubie, prawda?
Od samego rana biegały wokół mnie Isabelle wraz z mamą, Jią i Tessą. Mogłabym przysiąc, że Iz przejmuje się tym bardziej ode mnie, co oczywiście mi nie przeszkadzało. Było to nawet urocze zachowanie, które czarnowłosej towarzyszyło tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- Clary, gdzie jest sukienka?! - pytała przerażonym tonem Maryse.
- Leży na łóżku - musiała być naprawdę zestresowana, skoro nie widziała złotej sukni, która było przewieszona przez ramę łóżka centralnie przed nią. Westchnęła i podała strój Jii, która ostrożnie go od niej odebrała.
- Dziewczyny, spokojnie. Stresujecie się bardziej ode mnie, uspokujcie się. To tylko ślub - odrzekłam.
- Nie - zaprzeczyła Iz. - To twój ślub. Musi być niezwykły i wyjątkowy.
- Izzy, kocham cię, ale tym razem przesadzasz.
- Jesteś moją parabatai - usiadła na kanapie obok mnie i położyła swoją dłoń na moim ramieniu. - Nie mogę pozwolić by ktokolwiek zepsuł taką uroczystość.
Wtem usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
- Clary, jesteś tam?
- To Jace! Schowajcie suknię!
Przewróciłam oczami i powędrowałam do drzwi, by otworzyć je ukochanemu, który zaraz po wejściu spiorunował wzrokiem siostrę.
- Przesadzają - machnęłam ręką.
- Zauważyłem. Chciałem cię poinformować, że tort weselny jest w trakcie przygotowań, czyli powinien być na naszym stole dokładnie o 18:00.
- Idealnie - uśmiechnęłam. się.
- To wszystko. Możecie dalej rozmawiać o tych waszych "babskich sprawach" - odrzekła i wyszedł.
- Jak on może o tym tak spokojnie mówić? - zdziwiła się Tessa.
- To Jace. W jego życiu wszystko jest "na luzie" - przy ostatnich dwóch słowach zrobiłam cudzysłów w powietrzu.
- Rozumiem.
- Clary, ściągnij ubrania i przebierz się w suknię - oznajmiła Maryse.
- Przyniosę kosmetyki - zgłosiła się Jia.
Nie zwracajcie uwagi na kolor, tylko na wzór :)
Po chwili byłam ubrana w śliczną, złotą sukienkę z pozłacanymi drobinkami przy biuście. Na stopach miałam szpilki w kolorze sukni z kokardkami przy wycięciach na palce. Dzisiaj w fryzjerkę wcieliła się Tessa. Rude loki zdobiła złota, wpinana dekoracja podobna do wianka. Fryzura była spryskana lakierem dla utrwalenia, by szybko się nie zepsuła. Moją szyję zdobiła kryształowo-perłowa kolia. Do zestawu były także kolczyki i bransoletka, które również zapięte były na moich uszach i nadgarstku. Paznokcie pomalowane były złotymi drobinkami, które idealnie komponowały się z resztą. Makijaż był prosty i delikatny. Bladoróżowa szminka, jasny, pozłacany cień do powiek oraz maskara były brakującym elementem, by nie zepsuć efektu.
Po spojrzeniu na zegarek do ślubu pozostała niecała godzina, czyli czas poświęcony na ostatnie poprawki i przypomnienie sobie przysięgi.
- Możecie zostawić mnie samą? - spytałam.
- Jasne - odrzekły równo i wyszły z pokoju.
Usiadłam ostrożnie na łóżku, by nie pognieść sukienki.
- No, Clary. Już niedługo spełnią się twoje marzenia - odrzekłam i wyciągnęłam do przodu ręce, na których po chwili skupienia zagościł mały płomień.


*Jace*
Po założeniu garnituru wziąłem do ręki grzebień i zacząłem delikatnie przeczesywać nim włosy, by były idealnie ułożone.
- Ty i twoje kompleksy - prychnął Sebastian.
- Nie marudź, tylko pomóż zawiązać mi krawat.
Posłusznie spełnił polecenie.
- Jesteś gotowy? - skinąłem głową. - W takim razie do zobaczenia w tej bezdusznej kaplicy - zaśmiał się i wyszedł.

*Isabelle*
Jako że Clary podczas wojny straciła rodziców nie miała nikogo bliskiego, kto mógłby poprowadzić ją do ołtarza. Nikogo, prócz Sebastiana, który zgłosił się, by to zrobić.
- Nie pozwól, by upadła - ostrzegłam i pocałowałam ukochanego w policzek, po czym popędziłam za resztą dziewczyn.
Każdy miał swoje miejsce w ławkach.
Maryse siedziała obok Roberta i trzymała małą Alex na kolanach.
Ja z Aleciem za parą młodą. Byłam zaskoczona, że to właśnie nas wybrali na swoich tak zwanych "świadków".
Sebastian miał towarzyszyć Jii, Tessie i Jemowi.
O dziwo zaproszono także Matta. Przebrzydły wampir-kłamca. Starałam się na niego nie patrzeć, choć byłam przerażona, że jest w pobliżu i w każdej chwili może wezwać swoich wysłanników, by rozszarpali nas na strzępy.
Nagle po sali rozbrzmiały dzwony i dźwięk grającego fortepianu.

*Clary*
Drzwi się otworzyły, a ja ruszyłam wolnym krokiem z Sebastianem, który trzymał mnie pod ramieniem.
- Nie pozwól, bym upadła.
 - Spokojnie. Obiecałem już to Izzy.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Kto zaprosił Matta?
- Jace mówił, że ty.
- Nie zapraszałam go.
- W takim razie módl się, by niczego nie zepsuł - oznajmił i oddając mnie w ręce Jace'a usiadł na swoim miejscu.
Rozbrzmiał głos Cichego Brata. Byłam ciekawa, jak zareagował na niego Jem. W końcu kiedyś nim był i w jakimś stopniu połączony był z Bratem Enochem jakąś więzią, której nie byłam w stanie wyjaśnić.
Po kilku minutach nudnej mowy o tym, jak powinniśmy się zachowywać po małżeństwie, co i tak nas nie obchodziło mogliśmy wypowiedzieć swoją przysięgę, którą ćwiczyliśmy kilka tygodni. Bałam się, że się pomylę, lecz dotyk Jace'a, który trzymał mnie za prawą dłoń był kojący. Po wymienieniu spojrzeń zaczęliśmy wyrzucać z siebie słowa.
- Kocham cię i będę cię kochać... - zaczął.
- Aż do śmierci - kontynuowałam.
- A jeśli potem jest jakieś życie...
- Wtedy też będę cię kochać - wymówiliśmy razem. Czułam pot pod jego dotykiem. Wiedziałam, że stresował się tak, jak ja, co można było odczytać z mojego uśmiechu.
- W bogactwie i w biedzie - kontynuowałam naszą przysięgę.
- W zdrowiu i w chorobie.
- Na dobre i na złe - powiedzieliśmy razem. Czuliśmy na sobie wzrok mnóstwa bliskich nam osób.
- Zawsze - rzekłam.
- Na zawsze - dokończył, po czym usłyszeliśmy cichy szloch Isabelle, która jako jedyna się rozpłakała.
- Wzruszające, wybaczcie - powiedziała cicho, na co wszyscy zebrani się zaśmiali.
Mimo tego, że nie czułam obecności Simona, Magnusa i Jocelyn wiedziałam, że są ze mną i mnie wspierają. Trzymają swoją niewidzialną dla mojego oka dłoń na moim ramieniu i mówią, bym się nie poddawała, bo oni są blisko. Kocham ich i żałuję, że nie mogą być tutaj ze mną w ten wielki dla mnie dzień. Zrobiłabym wszystko, by móc znów usłyszeć ich głos. Ale niestety jest już za późno.
Dla przypomnienia :D

*Jace*
- Po odmówionej sobie przysiędze możecie nałożyć na siebie runy - odrzekł Brat Enoch.
Mała, słodka Alex przyniosła stelę położoną na czerwonej poduszeczce. Odebraliśmy ją z Clary, po czym zaczęliśmy rysować czarne linie, które po chwili utworzyły kształt runu małżeńskiego.
Przysięgliśmy na Anioła, że nie opuścimy siebie po śmierci, po czym nakazano nam się pocałować na znak naszej miłości.
Spełniliśmy polecenie bez wahania. Uznaliśmy, że nawet to nie jest dowodem na to, jak bardzo się kochamy i ile jesteśmy w stanie dać, by uszczęśliwić siebie nawzajem.
Ująłem jej twarz w dłonie, zbliżyłem się i złożyłem pocałunek na jej ustach, które dopiero po chwili się rozchyliły.
Po uroczystości wyszliśmy na świeże powietrze, wtuleni w siebie. Na zewnątrz wszyscy zaczęli do nas podchodzić, dawaj upominki, składać życzenia i gratulować... nie mówiąc już o przytuleniach i pocałunkach w policzki.
Przyziemni nie byli w stanie nas zobaczyć bez Wzroku. Całe szczęście, że nałożyliśmy na siebie runy, bo nie chciałbym poznać zdziwionych min ludzi przechodzących w tym czasie na ulicy i widzących nowożeńców na wysypisku. Odrzuciłem od siebie tę myśl i wróciłem wzrokiem do bliskich. Zorientowałem się, że Matt, czyli nasz nieproszony gość-wampir zniknął. Tym lepiej dla niego, bo nie miałem zamiaru rozprawiać się z nim w ten wyjątkowy dla nas dzień.
- Skoro już jesteście małżeństwem dobrze byłoby odprawić wesele na waszą cześć, prawda? - spytała zachwycona Izzy. Już się bałem, jaką imprezę przygotowała.
- Izzy, skarbie. Obiecaj mi, że nie będzie dużej ilości alkoholu - ostrzegła Maryse.
- Mamo, proszę cię. To wesele mojego brata i mojej parabatai. Alkohol będzie się lał!
Maryse przewróciła gniewnie oczami, co Izzy kompletnie zignorowała i zaprowadziła nas do sali treningowej, gdzie było dość miejsca na urządzenie małego przyjęcia gratulacyjnego. Choć z drugiej strony wcale nie małego.

*Clary*
Nim zdążyłam się przebrać w granatową sukienkę do kolan usłyszałam brzmienie muzyki. Szybko zjechałam na dół windą i pobiegłam do sali treningowej, gdzie moja parabatai przygotowała imprezę, potocznie zwaną weselem.
Zaraz po przekroczeniu progu doszły mnie słuchy o pierwszym tańcu. Alec wraz z Robertem zajęli się sprzętem grającym, gdyż obydwoje zrezygnowali z picia i tańca na dziś. Po Alecu mogłam się tego spodziewać. Na jego miejscu nie chciałabym złamać nogi po raz drugi przez upadek z trzeciego piętra. 
Rozszedł się dźwięk spokojnej muzyki. Podeszłam do ukochanego. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że nie jesteśmy zwykłymi narzeczonymi, tylko małżeństwem, które jeszcze nie jest gotowe na masę obowiązków. Objął mnie w talii, przyciągnął bliżej siebie i zaczął prowadzić po parkiecie. Jako że taniec był moim głównym zainteresowaniem od dziecka nie miałam problemu, by tym razem się nie potknąć, czego nie powiedziałabym o Jasie. Byłam pewna, że urządzi tutaj prawdziwy cyrk, lecz tak się nie stało. Mogłabym przysiąc, że zatańczył tak dobrze, jakby ćwiczył to parę dobrych lat.
Po skończonym i UDANYM tańcu rozbrzmiały oklaski i wiwaty, po czym wszyscy również dołączyli do swoich par i zaczęli tańczyć. Biedna Jia musiała zdać się na Aleca, który nie był dobrym tancerzem. Stwierdziłam to po ostatniej imprezie, na której zatańczyłam z nim kilka piosenek. Od razu tego pożałowałam, lecz nie byłam w stanie mu tego powiedzieć.  Miałam za dobre serce.
Po kilku utworach wszyscy byli zmęczeni, dlatego usiedliśmy przy stole w jadalni i zaczęliśmy najzwyczajniej pić alkohol który tylko mieliśmy pod ręką. Potem przyszedł czas na kilkupiętrowy tort czekoladowo-truskawkowy. Był naprawdę dobry, co oznaczało, że cukiernia nie posłużyła się przepisem Iz, która "przypadkiem" im go podrzuciła.
Goście zostali na noc. Z Jace'em byliśmy jedynymi, którzy jako tako byli trzeźwi na tyle, by mogli ustać na nogach nie chwiejąc się na lewo i prawo.
- Co powiesz na wspólną noc poślubną?
- Chyba nie tutaj? - spytałam zaciekawiona.
- Nie. Absolutnie nie - odrzekł i wziął mnie na ręce, wyprowadzając z budynku najciszej, jak tylko się dało by nie obudzić reszty, która jak zwykle spała w dziwnych miejscach.
***
Obudziliśmy się wczesnym rankiem w zupełnie innym miejscu. Ku mojemu zdziwieniu wszystko było urządzone idealnie, jakby ktoś mieszkał tu od dawna. 
Nagle poczułam dotyk ciepłej dłoni. Obróciłam się na drugi bok. Blondyn wpatrywał się we mnie cały czas się uśmiechając. 
- Dzień dobry - rzekłam rozpromieniona, przeciągając się. - Która godzina?
- Gdy jest się szczęśliwym czas nie jest ważny - oznajmił i zaczął bawić się moją dłonią.
Przyjemną chwilę przerwały mdłości. Szybko popędziłam do łazienki. Wracając kilka razy musiałam przytrzymać się ścian i mebli, by nie upaść. 
- Clary? Dobrze się czujesz?
- Prawie. Strasznie kręci mi się w głowie. Mam mdłości.
- Zaraz.... kiedy ostatnio miałaś miesiączkę?
- Nie pamiętam dokładnie. Ale dosyć dawno... - dopiero po chwili zorientowałam się o co chodzi Jace'owi. 
Byłam w ciąży. 

I jak się podoba kolejny rozdział? Ślub, wesele i... ciąża? 
Piszcie co o tym myślicie w komentarzach :)!
Liczę, że będzie ich w ciul dużo :D
Powiedzmy, że tak jak poprzednio... ok. 10 komentarzy - piszę nowy rozdział :)!
Czekam :D!






wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 13

Księga II
Rozdział 13

*Clary*
- Jonathan? - wymamrotałam. Moje usta utworzyły kształt litery "O". Nie mogłam dojść do siebie. Sama wbiłam sztylet w jego serce. Widziałam, jak umiera, a teraz stoi przede mną w zupełnie nowej postaci. Szmaragdowe oczy, takie jak moje. Białe włosy jak śnieg, którym w tym roku nie zdążyliśmy się nacieszyć. 
- Sebastian - poprawił. - Jestem Sebastian. 
W końcu nie wytrzymałam presji. Skulona usiadłam na ziemi i zaczęłam płakać Byłam bezsilna. Moje ręce jakimś cudem stały się sine, a włosy przybrały bardziej zaogniony kolor. Wtem z końców moich palców wystrzeliły jednobarwne błyskawice, które mieniły się na niebiesko. 
- Clary - wyszeptał blondyn wystraszonym głosem.
Uniosłam wzrok. Zobaczyłam, jak wszystko dookoła nas traci swój zielony kolor i przybiera szary. Wszystko się paliło. I to była moja wina. 
- N-nie potrafię tego ugasić - oznajmiłam z przykrością.
"Skup się" - nakazał głos w mojej głowie. 
Zamknęłam oczy, wyciągając ręce do przodu. Serce boleśnie uderzało o żebra, oddech stał się nierównomierny. Poczułam, jak krew w organizmie się zatrzymuje, a mnie przechodzą dreszcze. Skóra zaczynała się powoli złuszczać. Nagle doznałam lekkiego wstrząsu. Dłonie przybrały jasnoniebieski kolor, a po chwili pojawiła się na nich kałuża wody, która natychmiast zmieniła się małe tsunami, zalewając ogień przed nami. Sparaliżowana upadłam na ziemię. Zrozumiałam, że musiało mnie to kosztować dużo wysiłku, ale w końcu otworzyłam oczy. Ujrzałam pochylającego się nade mną Jace'a oraz Sebastiana w oddali. 
- Dobrze się czujesz? - pytał, szturchając mnie za ramiona. 
- Pomóż mi wstać - nakazałam, unikając odpowiedzi. Wiedziałam, że jeśli powiem "nie" zacznie się o mnie martwić i troszczyć jak o małe dziecko. To było jedyne zachowanie, które mnie w nim irytowało. Gdy spełnił polecenie bez żadnego słowa pobiegłam przed siebie, lecz Sebastiana już tam nie było. 
- Gdzie on jest? - spytałam ukochanego, który jakimś cudem pojawił się obok. Wzruszył ramionami i objął mnie w talii. Zaczął delikatnie muskać moją szyję. Odchyliłam głowę do tyłu, ułatwiając mu sprawę. Upewnił się, czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym zaczął powoli ściągać ze mnie ubrania. Nigdy bym nie pomyślała, że będziemy to robić na trawie. Może i nie było to romantyczne, ale, jak teraz mówi to dzisiejsza młodzież... "nie ważne gdzie, ważne z kim". I tego się trzymałam.
Po kilkudziesięciu minutach byliśmy już w drodze do Instytutu. Całe szczęście, że Przyziemni nie byli w stanie nas zobaczyć, co oszczędziło nam wstydu. Nie chciałam sobie wyobrażać naszych min, gdyby inni ujrzeli nasze podarte ubrania. Kto jak kto, ale Jace w tych sprawach nie jest delikatny.
Nagle niebo spochmurniało, a z ciemnych chmur zaczęły spadać silne krople deszczu, które po chwili tworzyły kropki na ulicach. Przemoknięci wtargnęliśmy do Instytutu jak burza, która również towarzyszyła dzisiejszej pogodzie.
- To już czwarty deszcz w tym tygodniu - zauważyłam i sięgnęłam dwa ręczniki z półki. Jeden cisnęłam w Jace'a, który od razu zrobił minę zbitego psa, gdy jedwabisty materiał trafił w jego śliczną buźkę. Zaśmiałam się głośno, lecz po chwili również oberwałam, tyle że mokrą ścierką z kuchni.
- Już ci nie jest do śmiechu, prawda?
- 1:1, kochanie - uśmiechnęłam się szyderczo i weszłam na górę po schodach, nie spuszczając z niego wzroku. Zanim popędziłam korytarzem prosto wychyliłam się zza barierki i krzyknęłam:
- Och, zapomniałabym... kaczka za tobą!
Zachichotałam, gdy zobaczyłam jak biedny leży na podłodze, skulony w kącie i całkowicie obezwładniony kiepskim żartem.
- 2:1 dla mnie - zaśmiałam się, zbiegając na dół. Zaraz po ujrzeniu jego smutnych oczu pocałowałam go w policzek. Próbowałam wstać, lecz ten przytrzymał mój nadgarstek i przyciągnął bliżej, całując namiętnie w usta. Gdy się od siebie odsunęliśmy uśmiechnięta popędziłam na górę. Otworzyłam drzwi do sypialni. Zaraz po wejściu zauważyłam otwarte okno.
"Byłam pewna, że je zamykałam przed wyjściem" - pomyślałam zaskoczona. Weszłam w głąb ciemnego pokoju, zamykając drewniane drzwi z numerem "3". Nagle ktoś przycisnął mnie do ściany, trzymając palec na moich ustach, jak i również na swoich.
Sebastian.
- Obiecuję, że zdejmę palec z twoich ust, jeśli ty obiecasz mi, że nie krzykniesz. Zgoda? - skinęłam głową, a gdy spełnił przysięgę - krzyknęłam, nie wywiązując się z umowy. Wtem znów poczułam dotyk na wargach.
- Mogłem się tego spodziewać. Nigdy nie spełniałaś poleceń - uśmiechnął się.
- Teraz masz szansę na wytłumaczenie wszystkiego. Tylko... - spojrzałam w dół, na swoje usta.
- Och, w porządku - jęknął i odsunął się ode mnie kilka kroków.
- Więc? - ponagliłam.
- Zaraz po śmierci wtargnąłem do bram piekieł. Było chłodno, tak jak się tego spodziewałaś - uśmiechnął się. - Wszędzie dookoła ogień i śnieg, który nie topniał pod wpływem temperatury płomieni. Widziałem różnego rodzaju demony. Niektóre szybowały w górze, inne pilnowały ziemi. W oddali widziałem dziwne wzniesienie, za którym znajdowało się duże pomieszczenie. To właśnie tam znajduje się siedziba Lilith, najpotężniejszej demonicy.
- Jaka ona jest? - przerwałam.
- Piękna, a zarazem niebezpieczna. Tak jak ty, gdy jesteś strasznie zła - nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Niebezpieczna dla kogo?
- Najbardziej dla kobiet w pierwszych tygodniach ciąży. Ale nie w tym rzecz.
- Tak - potwierdziłam. - Kontynuuj.

*Sebastian*
- Z ciekawości postanowiłem zajrzeć do budynku. I wtedy zaczęła się rozmowa między mną, a nią. Postawiła warunek. Odda mi życie, jeśli oddam cię w jej ręce - gdy zobaczyłem przerażenie w jej oczach natychmiast dodałem:
- Spokojnie. Nie zamierzam spełnić obietnicy, ale musisz mimo wszystko uważać.
- Wytłumaczysz mi jeszcze coś?
- Co takiego?
- Dlaczego nazywasz się teraz Sebastian? I dlaczego masz zielony kolor oczu?
- Tak nazwała mnie Lilith, byś po spotkaniu ze mną w innej postaci nie zorientowała się, kim jestem. Ale jak widać jesteś bardzo bystra i spostrzegawcza - uśmiechnąłem się. - A szmaragdowe oczy miałem od urodzenia. To, że podczas wojny były bezbarwne i czarne jak smoła było tylko przykrywką złego charakteru. Nigdy nie chciałem być taki, jaki byłem, Clary. To, że tak bardzo mnie nienawidziłaś mogę zawdzięczać tylko Valentine'owi. 
- Co takiego zrobił ojciec?
- To on nakazał mi być... jego odzwierciedleniem. Nie miałem wyboru, musiałem się zgodzić. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
- Już wybaczyłam - uśmiechnęła się i rzuciła mi się w ramiona. Odwzajemniłem uścisk. Pogłaskała mnie po głowie, po czym bardziej ją objąłem. Kołysaliśmy się lekko przez dobre kilka minut, dopóki do sypialni nie wszedł Jace. Odskoczyliśmy od siebie. Z zabójczego spojrzenia blondyna mogłem wyczytać, że nie jest mile zaskoczony.
- Och, wybacz. Nie chciałem przeszkadzać - powiedział gniewnym tonem.
- Jace, to nie tak jak myślisz...
- Każda dziewczyna tak mówi, jeśli ich chłopak odkryje zdradę.
- Ale to nie zdrada! Jace, to... to Sebastian. Mój brat - z każdym słowem rudowłosa ściszała głos.
- Wiem, że to głupio wygląda, ale jesteśmy rodzeństwem. Wszystko wyjaśniłem Clary... - wtrąciłem się.
- On nie chce mnie skrzywdzić - zapewniła.
- W porządku - powiedział cicho. - Może i trochę przesadziłem.
Wyciągnął ręce do przodu, które Clary bez wahania ujęła.
- To jak? Opowiesz mi, czego chce twój braciszek?
- Nie kpij z niego, proszę cię.
- Wybacz. Wiesz, że nie mogłem się powstrzymać.
- Niestety - jęknęła, po czym opowiedziała mu całą historię, jak i dlaczego tu jestem.

*Jace*
- Może i faktycznie nie masz złych zamiarów - odrzekłem, drapiąc się po głowie. Wyciągnąłem dłoń w stronę Sebastiana. Odwzajemnił gest. Uścisnęliśmy sobie ręce na zgodę i przysięgliśmy, że oboje będziemy chronić Clary (najważniejszą osobę w naszym życiu), ryzykując nawet własne życie. Mógłbym przysiąc, że nareszcie wszystko zaczynało się układać.

~ 6 miesięcy później...
Mijały już dwa lata, odkąd Clary pojawiła się w Instytucie wraz z Cecily. Był to dziwny moment dla nas wszystkich. Musieliśmy przyjąć ją z otwartymi rękami, bo wiedzieliśmy, że jest Nocną Łowczynią, a gdy tylko potwierdziły to testy byłem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Wiedziałem też, że nie był to dla niej łatwy etap w życiu. Widziałem, jak codziennie żarła się z Aleciem, który dopiero po dwóch miesiącach zaczął ją traktować jak siostrę. Teraz jest już dużo łatwiej. Dwa lata znajomości zmieniły się niewybaczalnie, a przez te sześć miesięcy zdążyliśmy oswoić się z Sebastianem. Mało tego... on sam został nawet ukochanym mojej siostry. Alec zdążył już zapomnieć o Magnusie. A przynajmniej do tego stopnia, że w nocy nie słyszę kropel płaczu spadających na podłogę. Dla mnie ten okres czasu był pełen przemyśleń. Uznałem, że już pora zająć się życiem moim i Clary. To był ten dzień, w którym postanowiłem, że się jej oświadczę. Chcę, żeby był to wyjątkowy dzień dla nas obojga. Z pomocą Maryse udało mi się zdobyć pierścień rodowy Herondale'ów. Miałem wielkie szczęście, że Jia była Konsulem. W innym wypadku miałbym kilka problemów, o których nie warto wspominać. Sebastian zabrał Clary na "krótki" spacer. W tym czasie Alec i Isabelle dekorowali salon. Zaraz po powrocie zastałem go w balonach i serpentynach. Na stole był poustawiane wysokie kieliszki, w których odbijał się blask zachodzącego słońca. W tym momencie poczułem znajome wibracje w kieszeni.
"Jesteśmy przed Instytutem"
- Kto to? - spytała podniecona Izzy.
- Twój ukochany - zaśmiałem się. - Pisze, że są przed Instytutem. Zajmijcie odpowiednie miejsca, a ja wyjdę na zewnątrz.
- Stój! - krzyknęła Maryse. - Pierścień...
- W kieszeni, spokojnie. Jestem odpowiedzialnym...
- Mężczyzną?
- Powiedzmy - zaśmialiśmy się, po czym wyszedłem z budynku.

*Clary*
- Po co mamy tutaj czekać? O co chodzi? - zasypywałam go gradem pytań.
- Clary, do cholery, bądź cierpliwa.
- Jesteś moim bratem. Powinieneś mnie znać na tyle, byś wiedział, że nie należę do cierpliwych osób.
Wtem drzwi Instytutu się otworzyły, a w progu stanął Jace.
- Nareszcie! Może ty mi powiesz, o co chodzi?
- Zaraz się przekonasz - wyszeptał mi do ucha i wziął na ręce. Nie miałam żadnych domysłów.
***
Zaraz po przekroczeniu progu salonu zobaczyłam, że jest ślicznie udekorowany. Balony, serpentyny i brokat. Gdybym była małą dziewczynką udawałabym, że jestem księżniczką, lecz teraz nie był na to odpowiedni moment, a ja nie miałam ośmiu lat. 
- Kto ma urodziny? - spytałam zdziwiona, na co wszyscy się zaśmiali. 
Jace postawił mnie na ziemi, po czym uklęknął na jedno kolano. Wyjął z kieszeni małe pudełeczko.
- Clary - zaczął. - Czy... wyjdziesz za mnie?
Jego słowa uderzyły mnie jak grom z jasnego nieba. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Widząc zaskoczenie w moich oczach spiął się jeszcze bardziej i zaczął wyrzucać z siebie słowa:
- Wiem, że jesteśmy jeszcze młodzi, ale...
Skinęłam głową, po czym pisnęłam cicho "tak".
- T-tak? - widziałam w jego oczach niedowierzanie, które po chwili zmieniło się w radość i przepełniony miłością uśmiech.
- Tak! - krzyknęłam, rzucając mu się na szyję. Objął mnie, unosząc lekko w górę i obracając wokół własnej osi, po czym stawiając mnie na ziemię wsunął na mój serdeczny palec sygnet Herondale'ów. Uniosłam dłoń w górę, dokładnie przyglądając się pierścieniowi. W literce "H" odbijał się blask świec. Wtem wszyscy zaczęli do mnie podchodzić i ściskać. Na samym końcu podeszła do mnie Alex. Co prawda umiała chodzić, ale czasami chwiała się na lewo i prawo. Nie przeszkadzało mi to, dopóki nie zrobiła sobie krzywdy. Złapałam ją w ostatnim momencie i uniosłam w górę, tuląc do siebie i całując w główkę.
"Niedługo będzie się bawić z moimi dziećmi" - pomyślałam.
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Pójdę zobaczyć - zgłosiłam się i popędziłam do holu. Wtem w progu pojawiła się Tessa z Jemem. Krzyknęłam z radości i rzuciłam im się na szyję.
- Co tu robicie?
- Myślałaś, że przegapimy twoje oświadczyny.
- Och, przykro mi - pokazałam im prawą dłoń, na której iskrzył się sygnet.
- Cholera, mówiłam, żeby nakazać taksówkarzowi jechać szybciej! - szturchnęła blondyna w ramię.
- Ważne, że przyjechaliście - uścisnęłam ich jeszcze raz i zaciągnęłam do salonu, przedstawiając ich wszystkim  po kolei.
Wtem światła kinkietów zgasły, a zastąpiły je błyski reflektorów. Muzyka zaczęła grać. Były to moje wymarzone oświadczyny.


I jak wam się podobało?
Koniecznie piszcie w komentarzach :)!
Clace się zaręczyło, Sebastian wrócił do życia, Isabelle znalazła ukochanego, Alex umie chodzić, Tessa i Jem przybyli na zaręczyny, a Alec zapomniał o Magnusie.
Jeśli będzie tutaj 8-10 komentarzy piszę kolejny rozdział :D!
Do zobaczenia <3!