sobota, 29 sierpnia 2015

Epilog [KONIEC]

Księga II
Epilog

No, kochani... to już ten czas... ten idealny czas na zakończenie całego FF.
Już za 3 dni szkoła, więc nie będę miała wolnego czasu na pisanie rozdziałów, gdyż obiecałam rodzicom, że moje oceny się poprawią ;-;
Poza tym o czym mogę jeszcze pisać? Nikt już nie może się poślubić, Jessa dzieci ma (tyle, że są w Akademii), Clace też... Izzy z Sebastianem - powiedzmy, że to dziecko Sebastiana. W końcu je wychowywał, prawda?
Ewentualnie mogę kogoś uśmiercić...
Ale co do śmierci... no właśnie.
Miłego czytania! <3


*Clary*
- I co było dalej? - spytała podekscytowana całą historią Alex. Dziewczynka siedziała oparta o bok fotela czekając na dalszą część opowieści.
-  Po śmierci Lilith demony rozpanoszyły się po Edomie. Zaczęły nawiedzać zbłąkane dusze. Żyły bez żadnych zasad. Koniec końców nadszedł ten czas, kiedy było ich zbyt dużo, a nas zbyt mało. Ogień rozprzestrzenił się dookoła uniemożliwiając ucieczkę. To była jedyna wojna, którą przegraliśmy.
- A co z nami?
- Byliście za mali, by to pamiętać. Schronieni w bezpiecznym miejscu z dala od niebezpieczeństwa.
- Czy one... powrócą? - wtedy przypominając sobie zdarzenie sprzed kilkunastu lat łzy spłynęły po moich polikach.
- Kiedyś na pewno. Nie przepuszczą okazji, by zawładnąć całym światem. A ja będę musiała im na to pozwolić...
- Nie mogę uwierzyć, że już nawet niedługo mogą się tu zjawić i rozpętać kolejne piekło - rzekłą wpatrzona w ścianę Ciri.
- Jesteście głodni? Pewnie od tej historii macie puste brzuchy - próbowałam wymusić śmiech, lecz po kilku sekundach dałam sobie spokój. Znowu zostałam sama, nie mając przy sobie nikogo. Znak parabatai nad moim sercem nadal krwawił, pozwalając mi na płacz. Splamione krwią ubrania rozrzucone w szafie, do której tylko ja miałam dostęp przypominały mi o chwilach śmierci moich bliskich.
- Połóż się, ciociu. Przygotuję jakąś szybką kolację - odezwała się Alex, a ja dałam jej do dyspozycji całą kuchnię, w której jeszcze niedawno jadaliśmy rodzinne obiady. Nadal pusta sypialnia, w której pochowane są wszystkie wspomnienia cudownych nocy spędzonych razem. Próbowałam zapomnieć, ale było to cholernie trudne. W końcu ciężko jest zapomnieć o kimś, kto dał ci tak dużo do zapamiętania.
Każda chwila spędzona samotnie w Instytuckiej Oranżerii dawała mi dużo do myślenia. To, jak pierwszy raz tu przybiegłam, gdy byłam cała zapłakana. To, jak to właśnie w niej nie mogłam oderwać oczu od Jace'a. To, w jaki magiczny sposób wpatrywał się w moje zaszklone oczy.
Codziennie o północy zgodnie z obietnicą siedzę na kamiennych schodach i czekam, aż te cudownie pachnące kwiaty rozchylą swe płatki, a dookoła mnie będą rozsypane pyłki. Cały czas czuję chłód wokół siebie, jakby wszyscy byli zaraz obok i trzymali mnie za rękę, okradając mnie z wewnętrznego ciepła.
Do tej pory błąkam się po korytarzach, błagając Razjela o ich powrót, ale za każdym razem słyszę tylko tykanie zegara.
- Mamo - zaczęła Ciri, siadając obok mnie na kanapie. - Możesz odpowiedzieć mi na ostatnie pytanie?
- Zawsze, kochanie - objęłam ją ramieniem.
- Gdzie jest teraz tata? - znowu te same łzy. Ta samotność, która nigdy nie opuści głębi mego serca. Ten nierównomierny oddech, który nigdy się nie uspokoi.
Zaczęły powstawać odpowiedzi na zadane przez nią pytanie. Ale jak wytłumaczyć jej to tak, by ją to jak najmniej zabolało?
- Gdzie. Jest. Teraz. Tata? - ponowiła pytanie, robiąc wyraźne odstępy między słowami. Wdech, wydech, kolejne łzy. Znów: wdech, wydech, łzy. Codzienna rutyna, a ja nadal nie mogłam wydusić z siebie słowa. To tak, jakbyś chciał coś wykrzyczeć, ale nie możesz tego zrobić, bo masz pełną buzię lub zaklejone usta.
- Mamo, do cholery! - zacisnęła ręce w pięść. - Gdzie jest teraz tatuś?
- Wśród Aniołków, skarbie.
Odpowiedziałam, na jednym tchu, znów zalewając się łzami, lecz tym razem towarzyszyła mi córka.


Moi Drodzy, tak jak mówiłam na początku... to koniec. Pustka. Nie ma już nic.
"Ale to już było i nie wróci więcej".
Jak wam się podobał epilog? Zrozumieliście go?
Jeśli nie... Chodziło w nim o to, że wcześniejsze rozdziały były opowiadane przez Clary. Zwykła historia, o którą poprosili dzieci.
Oryginalny pomysł? Oryginalny!
A teraz przyznać się, kto płacze? Bo ja bardzo, choć z drugiej strony jestem zachwycona, że to aż tak bardzo wam się spodobało. Ten blog, te rozdziały. Boże, jaram się tym tak, jak nowym singlem Justina Biebera.
#whatdoyoumean
Ale teraz chcę, byście coś dla mnie zrobili...
Niech pod tym rozdziałem powstanie mega dyskusja. Uwolnijcie swoją kreatywność w komentarzach :)!
Zachęcam was również do zaglądnięcia w zakładkę "Bohaterowie", by zobaczyć jak wyglądają Ciri, Alex i Jacob w wieku 16 lat :D! No, Alex w wieku 19 ;)
Jeśli chcecie napisać mi coś prywatnie podaję wam swoje Social Media:
E-mail: martyna.rebacz113@wp.pl
Fb: https://www.facebook.com/martyna.rebacz.5
Ask: http://ask.fm/mara113
Na fb i asku jestem najczęściej, także mam nadzieję, że dostanę jakąś wiadomość :')
A pisało do was:
7 liter fantazji,
14 lat nieśmiałości,
158 cm słabości,
50 kg kreatywności,
I ponad 4 miesiące uśmiechu! 
Tak, ten blog ma tylko 4 miesiące, a prawie 30k wyświetleń. Zrobicie mi dodatkowo taką przyjemność i dobijecie do tej 30k :(?
Ostatnią informacją będzie też to, że gdy tylko matryca w moim laptopie będzie naprawiona biorę się za pisanie nowego ff. I będzie to ff o moim idolu, więc jeśli spodobał się wam mój "talent" to zachęcam do czytania (choć jeszcze nic nie powstało ;p). Poinformuję was na tym blogu, gdy wszystko będzie gotowe :)
Jeśli nie zapomnę...
Tak więc nie przedłużając...  to koniec. Żegnajcie... choć może i do zobaczenia. :)
Pamiętajcie, że nigdy nie zapomnę tego, ile uśmiechu mi sprawiliście :( Dziękuję za wszystko, kocham was i pozdrawiam <3!

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 25

Księga II
Rozdział 25

*Clary*
~10 godzin później...
Równo o 20:00, kiedy w Idrisie słońce zachodzi o 19:30, a na jego miejsce wchodzi księżyc wszyscy byliśmy na zewnątrz i spacerowaliśmy wzdłuż ścieżki w parku.
- Mamo, zobacz! - krzyknęła Ciri, wskazując palcem w górę. Nie pozostało mi nic innego, jak tam spojrzeć.- Śnieg pada!
- Już piąty raz w tym tygodniu - mruknęłam,
wyciągając rękę, jak zwykle robiłam w dzieciństwie. Pamiętam te czasy podstawówki, kiedy dzieciaki biegały z językami wyciągniętymi na zewnątrz, by poczuć smak śniegu, czyli wody zmieszanej z bakteriami całego świata.
- Nie cieszysz się?
- Ja się bardzo cieszę, ale szkoda mi taty.
- Dlaczego? - wtrącił się Jacob.
- Bo to on musi odśnieżać podwórko - zaśmiałam się razem z dziećmi. Tylko ofiara żartu stała pod drzewem ze skrzyżowanymi rękami na piersi.
- Widzę, że humor ci wrócił, kochanie - uśmiechnął się, ukazując zęby.
- Wrócił już rano, ale to tylko szczegół.
- Możemy się pobawić? - spytały bliźniaki.
- Jeśli będziecie uważać - oznajmiłam niepewnym tonem.
Uśmiechnęli się i ignorując moje ostrzeżenie zaczęli biec przed siebie po śliskim od śniegu chodniku. 
- A Mikołaj patrzy - oznajmiłam, przewracając oczami.
Tym razem usłyszałam, jak to Jace śmieje się ze mnie.
"1:1, kochanie" - pomyślałam, siadając na ławce obok ukochanego.

*Jace*
Obserwując dzieciaki wdałem się w rozmowę z Clary.
- Dalej się gniewasz?
- Dziwię się, że pamiętasz, co wczoraj zaszło.
- Nie, nie gniewam się - powiedziała po chwili przerwy.
- Wynagrodzę ci to... jutro - oznajmiłem.
- Ciekawe jak?
- Dawno nie tańczyłaś, więc jutro zabieram was na lodowisko.
- Co łyżwy mają wspólnego z tańcem? Poza tym nie umiem na nich jeździć.
- Kochanie... jeśli umiesz tak pięknie tańczyć to z łyżwami pójdzie ci równie dobrze.
- W porządku, powiedzmy, że ci ufam - zaśmiała się. - Idź po dzieci. Dogonicie mnie.
Faktycznie było już późno, a rano musieliśmy wcześnie wstać, bo w Idrisie mieszka pełno gburów, którzy za chuja nas nie wpuszczą o późniejszej godzinie.
Szybkim krokiem podszedłem do dzieci, porywając je w ramiona i bezpiecznie zaprowadzając do Rezydencji, gdzie czekała na nas Clary.

*Clary*
~Rano...
Wszyscy ubraliśmy się odpowiednio do pogody i wyszliśmy, zamykając dokładnie drzwi na klucz. W końcu tak jak inni nie życzymy sobie nieproszonych gości w mieszkaniu.
- Wiesz coś na temat Iz i Sebastiana? - spytał Jace, idąc dalej kamienistą ścieżką.
- W sensie?
- Nadal mieszkają w Instytucie?
- Izzy mówiła, że nie chce zostawiać Maryse samej w tak wielkim budynku. Więc chyba zostają.
- A Robert?
- Wiesz, jaką ma pracę. Wróci na kilka dni, po czym znów pilnie wyjedzie do Londynu czy Hiszpanii.
Koniec końców dotarliśmy na miejsce. Jedynym dostępnym lodowiskiem było zamarznięte Jezioro Lyn, które na pewno jest w 100% bezpieczne. No... jest 50% szans, że lód nie pęknie pod ciężarem naszej czwórki.
Usiedliśmy na ławce obok i zamieniliśmy buty na łyżwy, które Jace kupił na wyprzedaży u bezdomnego. Nie wiem skąd on miał cztery pary łyżew, do tego idealnie dopasowanych, ale wolę tego nie wiedzieć. Ta informacja mogłaby tylko podnieść moje ciśnienie, a nie chciałam się znowu zdenerwować.
- Wchodzimy? - spytał ponownie Jace.
- Ciri - zaczęłam. - Wiesz, co robić.
Dziewczynka podeszła do krawędzi lodu, używając swojej magicznej mocy, bardziej zamarzając lodowisko. Wzmocniłam je jeszcze swoim czarem, po czym oznajmiłam:
- Tak, teraz jest w 100% bezpiecznie.
- Jestem pod wrażeniem waszych mocy - powiedział zdziwiony.
Już po chwili jeździliśmy w tę i z powrotem. Może nie powiedziałam Jace'owi całej prawdy. Chciałam go po prostu zaskoczyć, robiąc piruety, przeplatanki i inne rzeczy, których on nie umiał.
Podjechałam bliżej niego, by zobaczyć jego wytrzeszczone oczy.
- Mówiłaś, że nie umiesz jeździć! - krzyknął.
- Kłamałam - zaśmiałam się, szturchając go w ramię, dzięki czemu nie utrzymał równowagi i upadł. Oprócz zrobienia mu poważnej krzywdy sprawiłam, że dzieciaki miały frajdę.
Tak, mogłam przysiąc, że mile spędzony czas dobrze nam zrobił.

***

~Kilka lat później...
- Mamo, zobacz! - krzyknęła Ciri, wskazując palcem w górę. Nie pozostało mi nic innego, jak tam spojrzeć.- Śnieg pada!
- Już piąty raz w tym tygodniu - mruknęłam, jak co roku.
Coroczna tradycja.
Rodzinny spacer.
Tydzień do Świąt.
- Nadal wierzysz w Mikołaja? - spytałam.
- Nie jestem głupia - odpowiedziała. Dziesięcioletnie bliźniaki wyrosły na prawdziwych wojowników. Rude loki złotookiej dziewczynki jak zwykle opadały na ramiona, a blond włosy zielonookiego chłopca jarzyły się w świetle latarni.
- Tak bardzo nas przypominają - powiedziałam cicho, prawie niesłyszalnie.
- Tak - potwierdził Jace. - Są uroczy, gdy tak biegają.
- Jak myślisz, o czym marzą?
- Ja na ich miejscu chciałbym dostać broń, ale to tylko moje wymysły.
- Albo kąpiel w spaghetti? - zaśmiałam się.
- Nie wracajmy do tego.
- Ja na ich miejscu chciałabym otrzymać pamiętnik. Szkicownik. Cokolwiek, w czym można byłoby zapisywać swoje myśli i pragnienia. W czym można byłoby rysować to, co się chce mieć.
- Coś takiego, jak twój szkicownik?
- Tak - przytaknęłam. - Ciri by się to spodobało. Jest niewinną dziewczynką, ale silną, gdy trzeba. Jacob jest wychowany na prawdziwego wojownika, więc broń to doskonały pomysł. Tylko pragnę ci przypomnieć, że ty w wieku dziesięciu lat otrzymywałeś drewniane sztylety. Nie zapominaj, że to tylko dziecko, a ja nie mam zamiaru ciągle chodzić z stelą u boku, by opatrzyć rany młodego i rannego Nocnego Łowcy.
- Tak jest, księżniczko - pocałował mnie w policzek.
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy - wstałam z ławki. - Dzieci!
- Już idziemy?! - krzyknęła Ciri. - A nie możemy jeszcze zostać?! Mamy 10 lat!
- O kilka lat za mało, chodźcie!
- Dobra! - krzyknęli oburzeni.
- Nagrabiłaś sobie - zaśmiał się Jace.
- Niech się nauczą słuchać matki - prychnęłam, idąc do Rezydencji.

*Isabelle*
~Tydzień później...
Przygotowując świąteczne potrawy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Otworzę! - krzyknęła Alex. - Dziadek!
- Tato? - wychyliłam się zza rogu, odkładając ręcznik kuchenny na blat. Uradowana podbiegłam bliżej, rzucając mu się na szyję.
- Cześć, córciu - pogłaskał mnie po plecach.
- Tak długo cię nie było - oznajmiłam przez łzy.
- Ale już jestem i nigdzie się nie wybieram - pogłaskał mnie po policzku. - A gdzie mama?
- Zapewne w bibliotece.
- A co tak cudnie pachnie? - zasypywał mnie pytaniami.
- Tato, zapomniałeś, że dziś Święta? Większość potraw przygotowałam kilka dni temu, ale resztę...
- Dzisiaj? - dokończył za mnie. - Wygląda smakowicie. Mam nadzieję, że...
- Tato! - skarciłam go. - Mam 25 lat, umiem gotować.
- Ufam ci - zaśmiał się, siadając na kanapie w salonie.
- A gdzie Jace, Clary i bliźniaki?
- W Idrisie. Zaraz po ślubie się tam przenieśli.
- Nie jest wam tu smutno bez nich?
- Trochę. Ale dajemy radę. Co tydzień ich odwiedzamy, co nie zmienia faktu, że Alex nie ma się z kim bawić.
- Ale mama mówiła, że zostaną na dłużej - wtrąciła się moja córeczka.
- Jak to 'na dłużej'?
- Razem z Clary obmyśliłyśmy plan, że po Gwiazdce zostaną w Instytucie przez pół roku, a potem zastanowią się, czy nie wrócą na stałe do Nowego Jorku.
- To dobrze. A teraz pozwól, że pójdę przywitać się z własną żoną - skinęłam głową idąc z powrotem do kuchni.

*Clary*
- Bagaże spakowane? Prezenty też? - spytałam.
- Wszystko mamy.
Odetchnęłam z ulgą, wyciągając stelę z nogawki. Narysowałam kilka linii, które po połączeniu utworzyły Znak.
- Co rok jest piękniejsza - oznajmiła Ciri, dokładnie przypatrując się Bramie. Wrzuciłam do niej nasze walizki, po czym weszłam w błękitną mgłę, kierując nas wszystkich do Nowojorskiego Instytutu.
Od razu usłyszałam krzyk Izzy, która biegła w naszym kierunku. Rzuciła mi się na szyję, ściskając następnie wszystkich po kolei.
- Wszyscy już są? - spytałam.
- Jem i Tessa nie będą mogli przyjechać.
- Dlaczego?
- Choroba Jema wróciła, więc Tessa nie chciała wypuszczać go z domu.
- Rozumiem. No cóż, później do nich zajrzymy.
- I obsypiemy prezentami - zaśmiała się.

***

Godzina 19:00, pierwsza gwiazdka na niebie, więc zgodnie z tradycją zaczęliśmy jeść kolację. Kultura Nocnych Łowów jest nieco inna od Przyziemnej. Nefilim nie dzielą się opłatkiem ani nie śpiewają kolęd. Nie przeszkadza mi to, ale zasmuca mnie fakt, że już nigdy nie usłyszę "Przybieżeli do Betlejem" w telewizji.
- Czas na prezenty! - krzyknęły dzieciaki, gdy wszyscy skończyli jeść.
Maryse otrzymała piękny komplet biżuterii, zestaw perfum oraz lawendową sukienkę.
Robert w nagrodę za tyle wyjazdów i nieobecności na rodzinnych świętach otrzymał zestaw biurowy i masę książek.
Izzy dostała wymarzony prezent, czyli kozaki na 7-calowym obcasie oraz zestaw biżuterii wysadzanej kosztownymi kamieniami.
Sebastianowi jako dowód zaufania podarowaliśmy lepszą broń i nowy kostium Nocnego Łowcy.
Jace zażyczył sobie poważniejszej broni, niż tę, którą posługiwał się do teraz. 
Alex otrzymała zielonkawą sukienkę, kolczyki w tym samym odcieniu i sztalugę.
Jacob, tak jak umawiałam się z Jace'em dostał broń kutą. Musiał jedynie uważać, by nikogo nie skrzywdzić.
Ciri dostała przepiękny pamiętnik wraz z amuletem, który go będzie otwierał.
- Wystarczy tylko, że przyciśniesz naszyjnikiem w wydrążone koło - wyszeptałam jej do ucha.
- Dziękuję - oznajmiła, wtulając się we mnie. Pogłaskałam ją po ramieniu, całując w głowę.
No i na koniec... mój upominek. Mimo tego, że błagałam wszystkich, że najlepszym prezentem jaki mogą mi sprawić to uśmiech na ich twarzach, więc nie mają się starać i chodzić po sklepach to oni i tak mnie nie posłuchali.
- Wiem, że twój szkicownik powoli ci się kończy, więc...
- Nowy szkicownik - powiedziałam przez łzy. Zeszyt był przepięknie ozdobiony, a w środku widniały zdjęcia całej naszej gromadki. Maryse, Robert, Tessa, Jem, Isabelle, Sebastian, Jace, Alex, Ciri, Jacob i ja.
- Dziękuję - głos prawie mi się załamał.
- No dobrze, może teraz zajrzymy do Tessy?
- Dobry pomysł - powiedziałam, przecierając zaszklone oczy.
- Idźcie, my z Robertem zostaniemy tutaj - powiedziała Maryse, gdy Iz się na nią spojrzała.
- Jak chcecie.
I wyprowadziłam wszystkich na zewnątrz, gdzie czekała otwarta już Brama.

***

- Wesołych Świąt! - krzyknęliśmy, gdy masywne drzwi Londyńskiego Instytutu zostały otworzone przez...
- Sarah, miło mi - dygnęła służka. - Przyszliście w odwiedziny do panicza Jema? Niestety, godziny odwiedzin się już skończyły, proszę przyjść jutro - już miała zamykać drzwi, kiedy Sebastian (jako jedyny z naszej siódemki) ją zatrzymał, mówiąc:
- Nie przyszliśmy w odwiedziny.
- Nie? - znów otworzyła szerzej drzwi.
- Sarah, kto przyszedł? - usłyszałam głos Tessy.
Dziewczyna odwróciła na nas wzrok. Zapewne miała na myśli, byśmy się przedstawili.
- Clary i spółka - zaśmiałam się.
- Panienka Clary i... spółka - ostatnie słowo powiedziała nieco ciszej.
Nagle w drzwiach stanęła brunetka.
- Clary! Wejdźcie, zapraszam.

***

- Przepraszam, że nie przyjechaliśmy.
- Rozumiem. Choroba Jema, to straszne.
- Medyczki robią wszystko, by znów był zdrowy.
- Może mama będzie mogła pomóc? - spytała Ciri.
Dopiero teraz zorientowałam się, że posiadam niezwykłą moc uzdrawiania, której nie mają nawet najwięksi Czarownicy.
- Clary? - Tessa spojrzała na mnie błagalnie.
- Zrobię co w mojej mocy - uśmiechnęłam się i zapukałam do sypialni blondyna. Nie czekając na odpowiedź weszłam do środka.

***

- Clary! - podniósł się z pozycji leżącej. - Miło cię widzieć - podeszłam do niego, by go uściskać, po czym usiadłam na brzegu łóżka.
- Słyszałam, że choroba wróciła - położyłam swoją dłoń na jego ramieniu.
- Tak, niestety. Obawiam się, że już nic nie pomoże.
- Zostało jeszcze ostatnie lekarstwo - puściłam mu oczko.
- Co takiego? - zaśmiał się.
- Nie 'co', tylko 'kto'! - szturchnęłam go w ramię.
- Dobrze... więc kto?
- Ja - odparłam, śmiejąc się.
- Ty?
- No przecież mówię! Wiesz, że mam specjalną moc uzdrawiania. Mogę spróbować jej użyć, by wyleczyć cię z tego cholernego świństwa. Oczywiście, jeśli wyrazisz zgodę.
- Potrzebujesz czegoś, by zacząć?
- Taaak, twojej zgody.
- A poza tym?
- Ciszy.
- To chyba da się załatwić - zaśmiał się, wracając do pozycji leżącej. Odpiął guziki koszuli, bym miała pełen dostęp to jego klatki piersiowej.
- Zamknij oczy - nakazałam. - Gdy policzę do 3 masz napiąć wszystkie mięśnie. 1...2...3.
Gdy spełnił polecenie dotknęłam jego torsu, lekko przyciskając Jema do materaca. Dookoła moim dłoni powstało błękitne światło. Badałam jego klatkę piersiową, dotykając raz delikatnej skóry, pępka i sutków. Jęki wydobywające się z ust Jema były spowodowane nagłym porażeniem prądu. Nagle poczułam lekki powiew przepływający przez moje ramiona. Wypuściłam powietrze z ust, sprawiając, że choroba blondyna znikła i rozpanoszyła się dookoła. Nie miało to żadnego znaczenia, bo nie była już zakaźna ani groźna.
- Jak się czujesz? - spytałam, przykrywając go kołdrą.
- Inaczej... Clary, jesteś niesamowita!
- Dla przyjaciół wszystko - zaśmiałam się, ściskając jego dłoń. - Odpo...
Nim zdążyłam dokończyć do pokoju wszedł Jace z prezentem za plecami.
- Wesołych Świąt - powiedział z uśmiechem, podając mu upominek.
- Dzięki, stary - przybili sobie piątkę, po czym złotooki wyszedł z pomieszczenia, dając mi wolną rękę.
- Kontynuując... odpocznij.
- A mogę najpierw rozpakować prezent? - powiedział głosem małego dziecka.
- Oczywiście, synku - zaśmiałam się, wychodząc na korytarz.
- Nawet nie wiem, jak ci dziękować - uścisnęła mnie Tessa.
- Nie dziękuj, tylko się uśmiechnij. To najpiękniejsza nagroda, jaką możesz mi sprawić.
Po krótkiej rozmowie pożegnaliśmy się z Carstairsami i wróciliśmy do Nowego Jorku.
Tegoroczne Święta uznaję za zakończone!


Ta-dam! To był już ostatni rozdział, kochani. Jutro pojawi się epilog zakończający całe Fan fiction. :)
Jedyne, co mogę wam powiedzieć to to, że jutrzejszy "rozdział" będzie najoryginalniejszy z najoryginalniejszych, uwierzcie mi :)
Jeśli powiecie mi, że czytaliście kiedyś taki sam lub podobny to nie uwierzę :D
Standardowe pytania:
Co sądzicie o niespodziance, którą Clary sprawiła Jace'owi (łyżwy)?
Lub o Świętach Nocnych Łowców?
No i na koniec... o wyleczeniu Jema z jego choroby?
Piszcie w komentarzach, do zobaczenia! <3

Liebster Blog Award


Czyli przed zakończeniem historii mam szansę na ostatnie LBA? Świetnie!
Dziękuję z całego serduszka olkapq z bloga :)
A teraz przejdźmy do pytań :)

1. Dlaczego zaczęłaś pisać?
Szperając po internecie wpadłam na pomysł, by zacząć czytać jakieś FF o DA, więc wpisałam tagi i kliknęłam na pierwszą lepszą stronę. Po przeczytaniu kilku rozdziałów zaczęłam tworzyć własną historię, która o dziwo spodobała się dużej ilości osób :D
Nic wielkiego, zwykła inspiracja :)

2. Jakie jest, lub są twoje hobby?
Prócz pisania kocham jeszcze rysować, czytać książki (na które ostatnio nie mam czasu) i śpiewać (choć przypomina to krzyki godowe wieloryba).

3. Jak sama oceniasz swoje opowiadanie?
Jako sposób pisania nie bardzo mi się podoba, ale nie potrafię tego zmienić.
Ale jeśli miałabym oceniać po fantastyce (która w porównaniu do blogów, które czytam/czytałam jest na wysokim poziomie) to daję sobie 7 :D

4. Czy potrafisz ocenić siebie? 

Mam do siebie dystans, więc:
Wygląd: 5/10
Charakter: 10/10 (dlaczego? jestem sobą - po prostu :D)

5. Jak myślisz, która ekranizacja książki była najlepsza?
Sama nie wiem... "Dary Anioła: Miasto Kości" jako film bardzo mnie urzekł, ale po przeczytaniu książki trochę się na nim zawiodłam, więc może "Love, rosie"?

6. Który zespół lubisz najbardziej i dlaczego?
Rzadko się zdarzy, że słucham jakiegoś zespołu. Zwykle typuję w wokalistach.
Ale lubię słuchać 1D i 5sos :)

7. Ekstrawertyk vs Introwertyk?
Introwertyk ponad wszystko.

8. Wolisz być popularna i mieć mnóstwo fałszywych przyjaciół, czy byś "normalna" i mieć dwóch, godnych zaufania przyjaciół?
Po co komu popularność, skoro "przyjaciele" rozmawiając z tobą wciskają ci same kity?
Jestem normalna i mam garstkę naprawdę zajebistych przyjaciół, których nigdy nie chcę stracić :)
I tego się trzymam.

9. Jak oceniasz swój wygląd?
Niska, grube nogi, talii osy nie mam...
Powiedzmy, że tak 5/10 :)

10. Gdzie chciałabyś mieszkać?
Paryż, Nowy Jork.
Ewentualnie Warszawa, bo to w końcu Polska, a sądząc po moich zdolnościach za granicę nigdy nie pojadę. :')

11. I co tak naprawdę myślisz o moim blogu? Co powinnam zmienić?
Przykro mi, ale na twój blog trafiłam dopiero teraz :(
Ale ma ciekawy wygląd :)

To by było na tyle, całe 11 pytań ^^
CO DO ROZDZIAŁU TO JAK WSZYSTKO DOBRZE PÓJDZIE POWINIEN POJAWIĆ SIĘ DZIŚ :)!

Nikogo nie nominuję :)
Do zobaczenia, kochani <3! 
 

środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 24

Księga II
Rozdział 24

*Clary*
Całe szczęście na przyjęciu nie pojawili się nieproszeni goście, czego najbardziej się obawiałam. Zadbałam o to, by wesele Iz wypadło idealnie. Chciałam, by zapamiętała je na długo, dlatego równo o 00:00 w niebo wystrzeliło kilka fajerwerków. Widok był przepiękny, a mina nowożeńców bezcenna.
Oczywiście dzięki naszemu stałemu barmanowi nie przepuściliśmy okazji napicia się drinków, które przygotował. Choć nie było to nic niezwykłego. Najnormalniejszy w świecie spirytus zmieszany z colą. Jace mógł się bardziej postarać.
Ale to właśnie dzięki niemu obudziłam się rano pod stołem. Dziękuję, kochanie.
Przyznaję, że jako jedyna utrzymałam formę i nie byłam wstawiona. W końcu ktoś musiał zaopiekować się dziećmi, prawda? Fakt, mogłam je zabrać do siebie, gdzie zwykle przesiadywała służka, ale musiała pilnie wyjechać do chorej matki. Zazdrościłam jej, bo ona przynajmniej ją miała. A ja? Zostałam sierotą w wieku 17 lat.
Odrzuciłam od siebie każdą myśl i po uśpieniu dzieciaków zabrałam się za przygotowywanie śniadania. "Jajecznica, naleśniki, czy makaron z serem? A może sałatka?" - rozmyślałam. Może i nie byłam pewna doboru odpowiedniego jedzenia, ale wiedziałam jedno. Do szklanki wody muszę dodać aspirynę, jeśli nie chcę słyszeć ciągłych jęków i słów "Boli mnie głowa".
- Cześć, kochanie - objął mnie od tyłu Jace, po drodze przewracając krzesło. Jego cudownie pachnące perfumy mieszały się z zapachem alkoholu, co było lekko pociągające. Gdy musnął delikatnie moje spierzchnięte usta poczułam odrażający zapach.
- Paliłeś - stwierdziłam. - Chyba mi nie powiesz, że wróciłeś do tego syfu?
- Palę tylko wtedy, gdy jestem zdenerwowany.
Przeszłość Jace'a nie była najlepsza. Zanim się poznaliśmy nałogowo palił, co nie jest w moim typie. Nie lubię czuć tego smrodu.
- Co się stało? - spytałam, dalej smażąc jajka na bekonie, czyli coś nowego, czego jeszcze nie podawano w Instytucie.
- Matt się stał.
- Myślałam, że zawarliśmy pokój z wampirami - spojrzałam na niego ukradkiem. Zauwarzyłam jego wściekle przyciemnione oczy.
- Ty zawarłaś. Widać, że jeszcze nic nie wiesz o tych przebrzydłych istotach. One nie zawierają pokoju, Clary - mówił podniesionym głosem.
- Jeśli masz zamiar na mnie krzyczeć możesz sobie darować.
- To nie jest krzyk, tylko prawda. Sądziłem, że się jej nie boisz. W końcu jesteś taka odważna, prawda? Odważna i naiwna.
- Nie jestem naiwna! - warknęłam, uderzając go w policzek. Nie powinien był na mnie krzyczeć, skoro nic złego się nie stało. Odsunęłam gwałtownie krzesło, i wyszłam z kuchni, wybiegając na podwórko.


*Jace*
Wybiegłem za Clary. Cholera, muszę zacząć panować nad emocjami, gdy jestem pod wpływem alkoholu.
Ślad na moim poliku powoli zaczął zanikać. Nie sądziłam, że ma taką siłę. Chyba jej nie doceniałem.
 - Księżniczko - powiedziałem cicho, gdy ją dogoniłem. - Poczekaj.
Przyśpieszyła kroku ignorując moje słowa.
- Słyszysz do cholery co do ciebie mówię?! - warknąłem,z całej siły szarpiąc za jej nadgarstek.
- Zostaw mnie - powiedziała cicho przekręcając głowę w bok.
- Przepraszam - mruknąłem, łapiąc ją za podbródek i przekręcając jej głowę tak, by na mnie spojrzała.
- Nie chcę twoich przeprosin - wyrwała swoją rękę z mojego uścisku. - Porozmawiamy, jak dojdziesz do siebie - i zniknęła mi z oczu.
- Kurwa! - krzyknąłem, kopiąc kamień pod moimi nogami.

*Clary*
Gdy znalazłam się w centrum zaczął padać deszcz. Jego krople spadał na szary chodnik, powodując zmianę jego koloru. Zniknęłam za pierwszym zakrętem, wyjmując stelę zza paska dżinsów. Rozejrzałam się dokładnie, by uniknąć wzroku Przyziemnych na sobie i dziwnym dla nich urządzeniu. Narysowałam kilka czarnych linii, które po połączeniu się utworzyły Znak otwierający Bramę.
Okolicę przyciemniła błękitna mgła, w którą po chwili weszłam, zamykając oczy i myśląc o Idrisie. Było to jedyne miejsce, do którego nikt bez mojej pomocy nie mógł się dostać.
Pobiegłam do Rezydencji Penhallowów, by porozmawiać z Jią. Zawsze dawała dobre rady. Nefilim mieli o niej wyrobioną opinię. Uznawali nawet, że nadaje się na psychologa. Popierałam tą uwagę. Naprawdę potrafiła rozwiązać ludzkie problemy.
Grzecznie zapukałam do drzwi, które po chwili się otworzyły. W progu stanęła Aline. Isabelle dużo mi o niej opowiadała. Mówiła, że jest jej dobrą przyjaciółką i że można jej zaufać. Nie jest to nasze pierwsze spotkanie, ale nie znam jej za dobrze. Nasze kontakty są neutralne, ale bardzo chciałabym to zmienić. Aline wydaje się być bardzo ciekawą osobą, zwłaszcza, że lubi tańczyć, tak jak ja.
- Clary! - krzyknęła zadowolona, mocno mnie przytulając.
- Jest może Jia?
- Ach, tak. "Pani Dobra Rada" - zaśmiała się. - Jest teraz na zebraniu Clave, powinna za chwilę wrócić. Wejdź, nie będziesz marznąć na tym zimnie - faktycznie, pogoda nie była za ładna. Deszcz ze śniegiem nie dawał dobrego efektu.
- Napijesz się czegoś? - spytała po chwili.
- Nie, dziękuję.
- W takim razie przyniosę herbatę - znów zachichotała, zmierzając ku kuchni. Przewróciłam oczami, uśmiechając się szeroko.

*Isabelle*
Obudziłam się w swojej sypialni z Sebastianem obok. Przetarłam zmęczone oczy, rozglądając się następnie po pokoju.
"Hmm... ubrania na podłodze. Musiałam przeżyć upojną noc z moim księciem z bajki" - zaśmiałam się w myślach.
Delikatnie pocałowałam blondyna w policzek, starając się go nie obudzić. Podeszłam do szafy, wybierając z niej ciepłe ubrania. Była zima. Termometr po zewnętrznej stronie okna wskazywał -8°, dlatego warto było ubrać sweter i długie rurki, nie zapominając o krótkich kozaczkach na obcasie. Zeszłam na dół, kierując swoje cztery litery do kuchni, z której unosił się lekki dym. Wytrzeszczyłam oczy, sięgając po gaśnicę. Zrobiłam co należy, wchodząc do środka. Machałam dłonią w okolicy nosa, by odpędzić okropny zapach. Wyrzuciłam spalone jedzenie do śmietnika, następnie wkładając patelnię do zmywarki.
"A mówią, że to ja jestem złą kucharką" - prychnęłam, siadając zmęczona na krześle.
- Świetnie! Dopiero co wstałam z łóżka po kilku godzinach snu, a znów jestem cholernie zmęczona - mruknęłam pod nosem, wpatrując się w krajobraz za oknem.

*Clary*
Po wypiciu ciepłej herbaty i krótkiej rozmowy z Aline do mieszkania weszła zdyszana Jia.
- Co ci się stało? - spytałam, wstając gwałtownie z krzesła.
- Wiesz, jak to jest, gdy goni cię wściekł kundel?
- Nie - odpowiedziałam.
- A ja wiem - odetchnęła z ulgą, gdy usiadła na kanapie. - Coś się stało, że tu jesteś? Rzadko odwiedzasz mnie w Rezydencji.
- Jaka ty miła - zaśmiałam się, siadając obok niej.
- Zostawię was same. Helen na mnie czeka. Pa, Clary! - odmachałam jej, zanim wyszła z domu.
- No więc? O co chodzi? - ponagliła.
- Nie można po prostu odwiedzić przyjaciółki?
- Można, ale wiem, że nie o to chodzi. Co Jace zrobił?
- S-skąd wiesz...
- Ja wiem wszystko, kochanie - zaśmiała się, wymachując dziwnie rękoma.
- Taaaaak - przeciągnęłam. - Wiem, że masz już serdecznie dosyć wysłuchiwania problemów innych, ale...
- Wróć tam, unikaj jego spojrzenia, ignoruj jego słowa. Niech zrozumie swój błąd. Resztą zajmę się ja.
- Co masz zamiar zrobić? - spytałam zaciekawiona.
- Kwiaty, romantyczna kolacja i wieczór spędzony w łóżku. Brak dzieci w domu. Spokój i cisza. Tylko ty i on.
- Łaaaaał, już wiem, czemu nazywają cię "Pani Dobra Rada".
- Ludzie są okropni - zaśmiała się. - "Pani "Dobra Rada"? To gorsze niż "Pani Miękkie Serduszko".
- W każdym razie dzięki za pomoc - wstałam z kanapy, idąc w stronę drzwi.
- Powodzenia, laska! - i wyszłam z Rezydencji.

***

~3 godziny później...
Nie sądziłam, że plan Jii naprawdę się uda. Cóż, chyba powinnam ją bardziej doceniać.
Wraz z Jace'em, który pewnie przed zażył kilka aspiryn jedliśmy kolację przy świecach. Było cicho i romantycznie. Nastroju dodawała muzyka ze stereo.
- Smakuje ci? - spytał, jakby odpowiedź nie była oczywista.
- Inaczej bym tego nie jadła - odrzekłam.
- Nadal jesteś na mnie zła, prawda?
"Nie, ależ skąd. Wcale tego nie widać, a styczność z tego typu kłótniami mam na co dzień, geniuszu" - pomyślałam, przeżuwając jedzenie.
- Odpowiesz mi, czy ta kolacja ma już do końca trwać w ciszy? - nie dawał za wygraną.
- Po prostu nie lubię, gdy ktoś na mnie krzyczy.
- Powtarzam po raz ostatni... to nie...
- To był krzyk, Jace. Nie okłamuj się.
- Kochanie - zaczął. - Nie sprzeczaliśmy się od długiego czasu. I nie wiem jak ty, ale ja czułem się fantastycznie. A teraz jestem niedosyty, bo między nami nie było tak zwanej chemii od wczoraj rana...
- I takimi słowami chcesz to zmienić? - przerwałam mu.
- Nie słowami, ale czynami - oznajmił, wstając gwałtownie od stołu i wywracając krzesło. Podszedł do mnie porywając mnie w ramiona i zrzucając obrus z jedzeniem i winem. Wszystko wylądowało na podłodze, a sam Jace zachowywał się jak Tarzan.
Wyważył drzwi od sypialni i rzucił mnie na łóżko.
- Zwolnij, człowieku - jęknęłam między pocałunkami. Z jego spierzchniętych ust wydobywał się zapach mięty, papierosów i resztek jedzenia. Nie było to dobre połączenie.
- Znów paliłeś - stwierdziłam, gdy ten był zajęty ściąganiem koszulki.
- Bo byłem wściekły. Lecz tym razem na siebie.
Pomógł mi zdjąć ubrania, które po chwili wylądowały na podłodze. Zaczęło się od delikatnych pocałunków, kończąc na najnormalniejszym w świecie... śnie.

***

Obudził mnie rano słodki zapach naleśników z sosem klonowym. Otworzyłam oczy, przykładając dłoń do czoła i robiąc z niej daszek. Co jak co, ale słońce towarzyszyło mi już od początku dnia. Wolałabym śnieg, bo dzieciaki zawsze lubiły lepić bałwana lub rzucać się śnieżkami. Zarzuciłam na siebie szlafrok i zeszłam na dół. Już na pierwszy rzut oka zauważyłam, że salon jest sprzątnięty po wczorajszej nieudanej kolacji.
- Mamo! - rzuciła się na mnie Ciri.
"Czyli dzieci są już w domu" - pomyślałam, tuląc do siebie dziewczynkę.
Usiadłam przy stole, dokładnie przysłuchując się rozmowie ojca z synem.
- Tato, Ciri znów płakała.
- Wiesz, krąży plotka, że płeć piękna jest płcią słabą, co jest nieprawdą.
- Dlaczego?
- Proszę cię, spróbuj jej w nocy kołdrę zabrać - powiedział stanowczo, zakończając konwersację.
Razem z moim małym rudzielcem nie mogłyśmy powstrzymać śmiechu, więc zwijając się w kłębek spoglądałyśmy w górę śniegu za oknem.

To by było tyle na dziś :)
Jak się podobało? Ulubiony moment?
Komentujcie i dawajcie +1 temu rozdziałowi :D
Do zobaczenia już jutro ^^!

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 23

Księga II
Rozdział 23

*Clary*
~2 godziny później...
- Ciociu! - usłyszałam głos 5-letniej Alex, więc natychmiast pobiegłam do biblioteki. Dziewczynka zwykle tam przesiadywała swój wolny czas. Była strasznie zapatrzona w książki. Czytanie ich było jedną z jej pasji.
- Tak, skarbie? - spytałam, klękając przy niej, by nasze oczy znalazły się na tym samym poziomie.
- Dlaczego mama z tatą dopiero teraz biorą ślub? - nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który był trochę sztuczny. Może i wiedziała, że Sebastian nie jest jej prawdziwym ojcem, ale to nadal oznaczało, że mogę złamać jej serce. Za bardzo byłą do niego przywiązana.
- Kochanie, po prostu uznali, że to ten moment, by połączyć swoje serca w jedno. Chcieli się upewnić, że do czasu ich zaślubin nie wydarzy się nic złego. Może teraz tego nie rozumiesz, ale za kilka lat, gdy będziesz starsza - na pewno.
- A czy ślub oznacza taką wielką i prawdziwą miłość? - zadała kolejne pytanie.
- Bardzo wielką i potężną miłość - przytaknęłam. - Nawet większą, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Nie odpowiedziała, tylko najnaturalniej w świecie się we mnie wtuliła. Odwzajemniłam uścisk. Choć tak mogłam zaspokoić jej ciekawość.
- To wszystko? - spytałam, gdy się ode mnie odsunęła.
- Tak.
- Dobrze. Więc idź się teraz pobawić z Ciri i Jacobem. Nie możesz cały czas czytać, zwłaszcza przy takim świetle. Chyba nie chcesz nosić takich ogromnych okularów, jakie ma Maryse, prawda?
- Ależ skąd! Babcia ma strasznie brzydkie okulary! - zaśmiała się. Dołączyłam do niej, zaprowadzając na korytarz, gdzie bawiły się moje dzieci.
- Bawcie się dobrze - odrzekłam w ich stronę i na prośbę Isabelle wróciłam do kuchni.

***

Po sprawdzeniu wszystkich ciast poszłam prosto do sypialni mojego brata, gdzie od godziny poprawiał włosy.
- Zaczynasz zmieniać się w Jace'a. Chyba spędzasz z nim za dużo czasu - zażartowałam.
- Tak uważasz? - zaśmiał się, nadal wykonując swoje zadanie.
- Odwróć się - nakazałam.
Gdy spełnił polecenie wplątałam palce w jego włosy i próbowałam je odpowiednio ułożyć. Po kilku sekundach, jak i zakończeniu pracy Sebastian stwierdził, że nadaję się na fryzjerkę.
- Wiesz, Jace jest moim mężem. Codziennie o poranku wykonuje tą samą czynność przed lustrem, a ja ciągle mu się przypatrując zapamiętałam każdy jego ruch. Nie musisz dziękować.
- Dziękuję - odrzekł.
- Uparciuch. Lubię takich - zaśmiałam się i wyszłam z pokoju.

*Sebastian*
Wszelkie przygotowania skończone. Ostatnie poprawki. Ostatnie minuty bycia niezobowiązanym. Ostatnie chwile, w których mogłem spokojnie wyjść z domu, a gdy wracałem nikt nie pytał mi się "Gdzie byłeś?" i "Z kim byłeś?". Będę za tym tęsknił, ale mając u boku taką kobietę, jak Izzy życie staje się piękniejsze. No, chyba że chce iść na zakupy. Wtedy nie. Jestem pewien, że po ślubie "pożyczy" sobie moją kartę kredytową i już nigdy jej nie odda. A kto będzie musiał za to płacić? Tak, ja.
- Gotowy, braciszku? - nawet nie zauważyłem, kiedy weszła do pokoju.
- Można tak powiedzieć.
- W takim razie czekam na zewnątrz - nim otworzyła drzwi zdążyłem ją zatrzymać.
- Poczekaj. Z jednej strony chcę wyjść za Iz, bo kocham ją całym sercem. Jest jedną z dwóch najważniejszych kobiet w moim życiu. I jest jedną z dwóch, których nie chcę stracić pod żadnym pozorem.
- Zgaduję, że tą drugą jest Alex?
- Nie. Ta druga zawsze była przy mnie. Nawet, gdy o tym nie wiedziała. Kocha rysować i tańczyć. Ma dwójkę cudownych dzieci. Jej imię zaczyna się na literę "C". W jej rudych lokach codziennie rano odbija się blask słońca, a szmaragdowe oczy i piegi dodają uroku. A co najważniejsze jest moją młodszą siostrzyczką, dzięki której zmieniło się moje życie.
- Na lepsze?
- Na pewno jest lepsze, niż kiedyś - zapewniłem.
Nie odpowiedziała, tylko mocno się we mnie wtuliła. Zresztą nie musiała nic mówić. Wiedziałem, ile dla niej znaczę.
- Do zobaczenia - oznajmiła z uśmiechem, gdy się ode mnie odsunęła. To były jej ostatnie słowa zanim zniknęła mi z oczu.

*Clary*
Wszyscy siedzieli na swoich miejscach. Kątem oka widziałam, jak dzieciaki korzystają z wolnej chwili i gonią się dookoła ławek. Był to uroczy widok, kiedy Ciri próbowała dogonić Jacoba, a ten był za szybki. Niestety. Słodycz się skończyła, kiedy moja córeczka "złapała zająca". Nie płakała, choć w jej wieku to było normalne. Była silną wojowniczką. Już chciałam do nich podbiec i złagodzić sytuację, ale jej bliźniak mnie uprzedził. Zachował się jak dojrzały mężczyzna. Był idealnym przykładem. Wtem przypomniało mi się jak to właśnie Sebastian, jako starszy brat pocieszał mnie, kiedy mi było źle. Ale w chwili, kiedy najbardziej go potrzebowałąm on odszedł, przechodząc na stronę ojca tylko dlatego, żeby sprawić mu powód do dumy.
Gdy wspominałam chwile z dzieciństwa podszedł do mnie Jace, obejmując mnie od tyłu. Delikatnie muskał
mój policzek.
- Spójrz na dzieci - wyznał po chwili.
Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam jak Ciri składa delikatny pocałunek na policzku brata, dziękując mu po prostu za to, że jest.
- Są uroczy - oznajmiłam.
- Jak ty - odwrócił mnie do siebie i namiętnie pocałował w usta. Brakowało mi tego. Od rana pomiędzy nami nic nie zaiskrzyło, co było dziwne.
Moje rozmyślenia przerwał głos za mną.
- Clary - szeptał Sebastian, pokazując gestem, bym do niego podeszła.
- Co jest?
- Jeśli powiem, że się stresuję wyjdzie na to, że jestem skończonym idiotą?
- Nawet gorzej - zaśmiałam się. - Uspokój się. Jedyne co musisz robić to powtarzać słowa Cichego Brata. Nic wielkiego, prawda?
- Niby tak. Ale jeśli...
- Zamknij się, dobrze? Nie myśl o tym, tylko idź do ołtarza. Pamiętaj, że nieważne co by się stało - jestem z tobą.
- Kocham cię - zmierzwił mi włosy i odszedł, nim zdążyłam odpowiedzieć "Ja ciebie też".

*Isabelle*
- Nie pozwól jej upaść - szepnęła Clary do Jace'a, który był jedyną bliską mi osobą, która mogłaby prowadzić mnie do ołtarza. Jedyną, prócz mojego ojca, który dostał ważne zlecenie w Idrisie i nie mógł zjawić się na zaślubinach.
- Zaufaj mi - puścił jej oczko.
- Jesteś gotowa? - szepnął do mnie, gdy Clary zajęła swoje miejsce.
- Tak - odpowiedziałam z uśmiechem.
- A więc w drogę, siostrzyczko - i ruszyliśmy do ołtarza w rytm dzwonów weselnych. Zawsze marzyłam, by je usłyszeć na własnym ślubie. I właśnie dziś spełniłam dwa marzenia.
Wyjść za mąż.
I usłyszeć pięknie brzmiące dzwony.

*Jace*
Ceremonia wyszła cudownie. Ani Isabelle, ani Sebastian nie popełnili żadnego błędu. Mógłbym przysiąc, że ich ślub był idealniejszy od mojego, ale to niemożliwe. Nic nie może się równać z moimi własnościami. Krócej mówiąc z niczym, co należy do mnie. Czas na wesele, które mimo większej ilości ozdób również nie jest lepsze od mojego.
- Naszego - poprawiła mnie Clary, której do tej pory nie zauważyłem.
- No tak. Zapomniałem, że potrafisz czytać w myślach.
- Czas się przyzwyczaić. Swoją drogą jesteś bardzo pewny siebie. Nawet za bardzo.
- Przeszkadza ci to?
- Nie. Tak tylko mówię - zaśmiała się i przejechała dłonią po moim torsie.
- A co powiesz o mojej jakże fantastycznej urodzie?
- Uroda jak każda inna - przewróciła oczami, myśląc zapewne, że mnie to ruszy.
- Kochanie, chyba zapomniałaś, że jestem mistrzem sarkazmu. Potrafię go wyczuć na odległość tysiąca mil.
- Za wysoko się cenisz, Jasie Herondale.
- Nie chcę przeszkadzać, ale pora na poobiad - oznajmiła Iz, kiedy byliśmy bliscy pocałunku.
- Poobiad? - spytaliśmy zdziwieni.
- No wiecie... jest 17:30. Obiad zwykle jemy o 15:00, a kolację o 19:00, dlatego czas najwyższy wymyślić nazwę dla takiej uczty, nieprawdaż?
- Nie łatwiej powiedzieć lunch?
- Lunch? Poobiad brzmi oryginalniej.
- Zaraz będziemy - oświadczyłem, by uniknąć dalszej rozmowy, która tylko by mnie odmóżdżyła.


*Clary*
Alkohol lał się wszędzie, a Jace wlewał go do kieliszków jak zawodowiec.
No tak, przecież jest pieprzonym podrywaczem. A raczej był, dopóki nie poznał mnie. I kto teraz jest skromny aż do bólu?
Tańczyłam razem z Jią i Tessą w rytm muzyki. Bawiłam się świetnie, co jest idealnym wydarzeniem do zapisania w kalendarzu. Odkąd pojawiłam się w Instytucie
stałam się bardziej pewna siebie. Może jest to wynik tego, że pochodzę z rasy Nocnych Łowców?
Gdy skończyła się muzyka wszyscy zeszli się dookoła stołu. Był to dokładny znak na to, że za chwilę będzie krojony tort.
Wszyscy z zaciekawieniem i entuzjazmem spoglądali w drzwi, w których za chwilę miały stanąć służki niosące weselne ciasto. Znając nasze szczęście zapewne całe przyjęcie zostałoby zepsute przez nagły atak demonów, ale że nie stało się tak rok temu - teraz też się nie zdarzy. A przynajmniej taką mam nadzieję.


Myślę, że to doskonały moment, by zakończyć dzisiejszy rozdział, który jest jednym z ostatnich na tym blogu. Tak, dobrze przeczytaliście. Do końca tygodnia planuję zakończyć księgę, jak i całe fanfiction. Ale wszystkiego dowiecie się NIEBAWEM, czyli w epilogu :)
A teraz standardowe pytania:
Jak się podobało? I jak myślicie: czy na przyjęciu zdarzy się coś złego? Czy może wszystko będzie w porządku? Jaki był wasz ulubiony moment (bo starałam się napisać coś, co was rozśmieszy lub zasłodzi :p)?
Zachęcam do zostawienia komentarza, by zmotywować mnie do jutrzejszego pisania rozdziału. Mam nadzieję, że dobijemy 10, a może nawet 15 komentarzy ^^
Dacie radę?
Do zobaczenia!





piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 22

Księga II
Rozdział 22

*Clary*
Nastała ten moment, ta chwila, w której spojrzenia moje i Jace'a się spotkały, a ja nie mogłam powstrzymać łez. Tak bardzo chciałam do niego podbiec i zrobić wszystko, by znów był ze mną... by był przy mnie i już nigdy nie odszedł, ale nie mogłam się na to zdobyć. Czułam, jakby moje nogi były przyklejony na jakiś cholerny klej do podłogi i już nigdy miały się nie odkleić. Ciszę przerwała Lilith.
- Przystajecie na moje warunki?
- W twoich snach - splunął Alec.
- Widzę, że jesteś odważny. Cóż, drogie Clave chyba się nie pogniewa, jeśli będzie miało jednego członka mniej, prawda? - i jednym szybkim ruchem odebrała mu nieśmiertelność, którą powierzył mu Magnus. Wiedziała, jak zagrać. I to było najgorsze. Tracąc Aleca na zawsze straciliśmy również Izzy. Nie była w stanie walczyć. Właśnie tak rozpętało się prawdziwe piekło.

*Alec*
Do tej pory nie wyobrażałem sobie śmierci. Nie wiedziałem, jak będzie wyglądać. I nie zdawałem sobie sprawy, że zobaczę kogoś, kto kiedyś był najważniejszą osobę w moim życiu. Kogoś, kogo pupilem musiałem się zaopiekować. I dopiero, gdy ujrzałem jego kocie oczy, jego czarne zmierzwione włosy, w których znajdowała się tona brokatu zrozumiałem, że to już koniec.

*Clary*
Walka trwała, a Lilith wciąż żyła. Jej wysłannicy dawno polegli, dając nam pełen dostęp do swojej Pani.
Wystarczył tylko dobry ruch, by wygrać jej grę. Gdy miała podnieś dłoń, by strzelić w nas burzą ognia użyłam swojej magii wody. Nie spodziewałam się tylko, że moja córka w tak młodym wieku potrafi panować nad swoją magiczną mocą. Gdy tylko strumienie wody znalazły się na ręce Lilith, Ciri jakimś dziwnym gestem zamieniła wszystko w lód. Byłam z niej dumna, ale i przerażona. Zdałam się tylko na delikatny uśmiech w jej stronę i wróciłam spojrzeniem do Demonicy. Jej wzrok był chłodny. Wyrażał tylko nienawiść i wrogie nastawienie. Pobiegłam w jej stronę, szykując się na potężne uderzenie piorunów z mojej strony. Wykonałam kilka ruchów rękoma, wywołując prawdziwą burzę. Wszystkie błyskawice uderzyły w samo serce Lilith, tworząc nad nią jasny rozbłysk i jednocześnie kierując ją na linię śmierci.
- Ta suka nadal żyje - wycedził przez zęby Jace, który już zdążył odżyć po nałożeniu Znaków i stracie parabatai.
- Jak widzisz, misiu - na te słowa przewróciłam oczami i uderzyłam w nią silną kulą ognia, wody, ziemi i powietrza. Wszystkie żywioły, nad którymi panowałam prawie ją zniszczyły. Widać było po jej postawie, że jest coraz słabsza.
- Gabriel... - wyszeptała, klękając na kolana.
Z jej myśli mogłam wyczytać obraz przedstawiający ją, jako Anielicę i Archanioła Gabriela. Najwyższy z Archaniołów ściskał jej delikatne dłonie, głaszcząc nadgarstki.
- Twój ukochany - powiedziałam, gdy wizja zniknęła.
- Tak bardzo go kochałam, a mimo to pozwoliłam, by odszedł. Nawet nie wiesz, jaki to ból.
Wtem przypomniało mi się wszystko, co miało miejsce przez ostatnie kilka miesięcy. To, jak porwała Jace'a w swoje sidła. To, jak porwała moje dzieci.
- Wiem doskonale, jak to jest, bo przez twój egoizm sama straciłam ukochanego i własne dzieci. Myślałaś tylko o sobie, nie rozumiejąc, ile Jace dla mnie znaczy. Był przy mnie zawsze, gdy go potrzebowałam, a ty wszystko zniszczyłaś jedną myślą. Jedną. Głupią. Cholerną. Myślą - krople łez spłynęły po moich po9liczkach. - Ale mimo to oddam ci to, co straciłaś kilkadziesiąt tysięcy lat temu.
- Nie zwrócisz mi Gabriela - jęknęła.
- Nie. Ale sprawię, że nigdy nie opuścisz tego miejsca i tak jak on błąka się po Niebiosach, tak ty będziesz się błąkać tutaj! - krzyknęłam i powalając nią niżej na kolana z potężną siłą zakończyłam jej życie. Sama nie wiem, jak, ale to zrobiłam. Sprawiłam, że nareszcie poczułam szczęście w sercu, jak i na zewnątrz. Mogłam się spokojnie uśmiechać bez wątpliwości, czy udaję szczęśliwą, czy faktycznie taka jestem. Tak, byłam szczęśliwa i żaden pieprzony Demon nie mógł tego zniszczyć.

***

~ Rok później...
Wszystko wyglądało cudownie. Każdy szczegół dekoracji był idealnie dopasowany do reszty ozdób. Moje stosunki z Maryse również zostały naprawione, lecz nadal czułam do niej lekką odrazę. Mimo to była tutaj ze mną i pomagała mi dekorować ostatni poziom tortu weselnego.
- Clary! - krzyknął Sebastian z drugiego piętra budynku.
- Już... idę! Nie musisz tak krzyczeć - ostatnie zdanie wymówiłam nieco ciszej, by tylko matka Izzy mogła to usłyszeć.
Ciągle się zastanawiam, jak razem z Isabelle tak szybko zapomniała o śmierci swojego drugiego syna. Nie interesowało mnie to jakoś szczególnie, po prostu ciekawość Morgensternów jest niewyobrażalnie silna i nic nie jest w stanie tego zmienić.
Właśnie otwierałam drzwi sypialni mojego brata, gdy z drugiego końca korytarza zawołała mnie Iz:
- Clary! Jak wyglądam?!
- Na pewno cudownie, Iz. Wybacz, przyjdę za chwilę - przewróciłam oczami, po czym zostałam siłą wepchnięta do królestwa Sebastiana.
- Czemu tak gwałtownie?
- Nie jesteś z porcelany, nie roztłuczesz się - zaśmiał się.
- Myślisz, że to jest śmieszne, braciszku? - uniosłam brew, krzyżując ręce na piersi i tupiąc irytująco nogą.
- Jest. Tak jak wszystkie moje żarty.
- Wybacz, ale twoje żarty są tak suche, jak rzeki na mapie.
- I że niby to miało być śmieszne? - spytał lekceważąco.
- Ależ tak. Tak, jak wszystkie moje żarty - starałam się naśladować jego głos.
- Może mam was zostawić samych? - spytał chichrający pod nosem Jace.
- Nie - zaprzeczyłam, całując go delikatnie w usta. - A dlaczego mnie wezwałeś? - skierowałam swoje pytanie do Sebastiana.
- Pomóż mi dopasować kolorystycznie muszkę - mówiąc to splótł razem palce i zrobił słodkie oczka, którym nigdy nie mogłam się oprzeć. Westchnęłam i dokładnie przyjrzałam się dwóm akcesoriom.
"Czarna, czy biała?" - to pytanie zaśmieciło mi umysł.
 - Cóż, masz czarny garnitur, dlatego weź białą - powiedziałam z uśmiechem i już miałam wychodzić, gdy usłyszałam udawany kaszel.
- Ehem... Clary? Pomożesz mi ją zawiązać? - pokazał swój śnieżnobiały uśmiech.
"Ugh, pieprzone zaślubiny" - pomyślałam, przewracając oczami i znów podchodząc do brata.
- Z tego co wiem na moim ślubie to właśnie ty zawiązywałeś krawat Jace'owi, a teraz nie potrafisz?
- Tak, krawat. To jest muszka.
- Faceci - przewróciłam oczami i wyszłam z pokoju.

***

- Clary, co cholery! - zaraz po wyjściu na korytarz do moich uszu doszło wołanie Izzy.
- Ooo.... idę! - krzyknęłam niechętnie, udając zmęczony ton.
Tak, jak zostałam siłą wepchnięta do sypialni Sebastiana, tak zostałam wepchnięta do sypialni Iz. Życie jest piękne, prawda?
- Słucham, moja droga przyjaciółko? - odrzekłam słodko z rękoma założonymi na biodrach.
- Makijaż, sukienka, pomóż! - wykrzyczała i pociągnęła mnie do toaletki.
- Izzy, nie rozumiem tego pośpiechu. Wasz ślub jest dopiero wieczorem, a jest po 9:00.
- Ale wszystko musi być dopracowane - jęknęła.
- Będzie dopracowane - przysięgłam. - A teraz wybacz, muszę coś jeszcze zrobić. Wpadnę po południu pomóc ci z... tym wszystkim - gestem wskazałam na łóżko, na którym znajdowało się wszystko, co Isabelle chciała wykorzystać do swojej dzisiejszej kreacji. Uśmiechnęłam się ostatni raz i wybiegłam z pokoju, unikając zszokowanego wzroku Iz.
- Dzień dobry, panienko - dygnęła przede mną jedna ze służek.
- Witaj, Dakoto. Byłabyś tak miła i wezwała do mnie MOJEGO męża? - na słowo "mojego" specjalnie podniosłam głos. Wiedziałam, że gdy tylko nie patrzę, Dakota pożera Jace'a wzrokiem. Dosłownie.
- Tak jest - odparła zażenowanym tonem, znów dygnęła i odeszła.
Uśmiechnęłam się zwycięsko kierując się do swojej dawnej sypialni.

***

- Proszę! - krzyknęłam, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Panicz Jace już jest - powiadomiła mnie niska, urocza blondynka.
- Dziękuję, możesz odejść - odparłam. Gdy tylko opuściła moje królestwo do środka wszedł mój ukochany.
- Chciałaś mnie widzieć, Wasza Wysokość - zaśmiał się.
- Och, nie żartuj sobie. Nawet nie wiesz, jakie męczące jest mówienie za każdym razem "dziękuję", "dzień dobry", "witaj"... ugh. Mam tego dość. Zaraz po ślubie i przyjęciu weselnym wracamy do Rezydencji, gdzie mamy ciszę i spokój.
- Gdzie są dzieci? - spytał, siadając obok mnie na kanapie. Nim zdążyłam odpowiedzieć drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadli Ciri i Jacob.
- Tutaj - zaśmiałam się.
- Widzę - odparł, całując mnie wpierw w czoło, później w nos, policzki i na samym końcu w usta.
Nagle nasz mały chłopiec, który mimo tego, że miał 3 lata wyglądał jak niemowlak usiadł na kolana Jace'owi, szeroko się do niego uśmiechając. Był to uroczy widok, szczególnie wtedy, kiedy blondyn złapał małego za ręce i zaczął się nimi bawić. Nie mogliśmy powstrzymać śmiechu.
Gdy chłopcy bawili się ze sobą do mnie podeszła Ciri, która najwyraźniej była czymś zasmucona.
- Ciri, kochanie. O co chodzi?
- Dlaczego wujka Aleca z nami nie ma? - no tak. Musiałą zadać to pytanie prędzej czy później. Przełknęłam głośno ślinę i zaczęłam mówić.
- Wiesz... w życiu każdego człowieka jest taki moment, w którym jest potrzebny gdzieś indziej - mówiłam, głaszcząc dłoń mojej córeczki.
- I tak jest i teraz - kontynuowałam. - Wujka Aleca zabrały do siebie Aniołki, obiecując mu, że nadal będzie z nami, tylko my go nie będziemy widzieć. Możesz sobie wyobrazić, jak właśnie teraz stoi za tobą i kładzie swoją dłoń na twoim ramieniu. Płacze. Gubi swoje myśli, których już nigdy nie zmieni. Ale cię kocha, bo jesteś dla niego bardzo ważna. Zapamiętaj to, dobrze? - skinęła głową. Wiedziałam, że zrozumiała. Ciri byłą wyjątkowo inteligentną dziewczynką.
- Zabiorę Jacoba na krótki spacer - oznajmił Jace. Poczekał na moją zgodę, choć nie wiedziałam dlaczego... przecież był ojcem chłopca, nie musiał mnie o wszystko pytać. Gdy tylko skinęłam z uśmiechem głową - wyszedł.
- Co chcesz porobić? - spytałam moją córeczkę.
- Chciałabym poćwiczyć moją moc. Pomożesz mi w tym?
- Oczywiście, słonko - pogłaskałam ją po policzku i ujęłam jej delikatną dłoń, wychodząc z pokoju. Sądziłam, że najlepiej potrenować w sali, gdzie jest najwięcej miejsca.

*Jace*
~Godzinę później...
Nasz spacer nie trwał zbyt długo, bo na dworze zaczął padać śnieg. Pierwsze oznaki zimy. Nie wiem po jaką cholerę Sebastian i Iz biorą ślub w taką pogodę, jak i porę roku. Nie lepiej poczekać do wiosny, gdzie wszystko budzi się do życia?
Ze spaceru nici, a że dawno nie ćwiczyłem z Jacobem trzeba to w końcu zrobić i udowodnić Clary, że jestem dobrym ojcem.
- Nie mam ochoty na trening, przepraszam, tato.
- Od rana nie wyglądasz najlepiej. Co się stało?
- Sam nie wiem. Jedynym lekarstwem jest książka - popatrzył na mnie z dołu uroczym wzrokiem.
- No dobrze, tym razem dam ci małą przerwę. Co mam ci poczytać?
- Cokolwiek - widocznie się ucieszył, bo zaczął aż skakać z radości. Wziąłem pierwszą lepszą książkę z półki nadal trzymając Jacoba w ramionach. Zacząłem czytać, przechadzając się po sypialni Clary w tą i z powrotem.

*Clary*
Po godzinnym treningu wraz z Ciri ta pobiegła do brata, a ja natomiast pomagałam swojej parabatai w dobraniu biżuterii do sukni. Obiecałam jej, że całe popołudnie jest nasze, a ja zawsze dotrzymuję słowa... choć czasami tego żałuję.
- Szafiry, czy diamenty? A może złoto? - spytała podekscytowana Iz.
- Diamenty. Będą idealnie pasować do sukienki, jednocześnie wyróżniając się spod złotego materiału.
- Zaczynasz mówić od rzeczy. Uważaj, bo będę zazdrosna - zaśmiała się.
- Izzy, nie oszukujmy się. Jesteś ekspertką w sprawach mody. Nie znam nikogo, kto by lepiej odróżniał kolory, a zwłaszcza jeśli chodzi o odcienie niebieskiego, z czym zawsze miałam problem.
- Pochlebiasz mi - zaśmiała się, a ja do niej dołączyłam.



W kolejnym rozdziale... ślub! Co sądzicie o zaślubinach Sebastiana i Iz? :D
I ogólnie o rozdziale :)?
I o niespodziewanej śmierci Aleca :o?
Spodziewaliście się, że Lilith sama z siebie odebrała mu nieśmiertelność i tak po prostu zabiła ;)?
Widzimy się, jak będzie tutaj 10 komentarzy... chcę, żeby tak było przy każdym, no ale cóż... nie każdy może mieć wszystko, prawda :)?
Do zobaczenia, mordki <3!

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 21

Księga II
Rozdział 21

Na początek chciałabym was bardzo przeprosić za tak długą przerwę, która spowodowana została nagłą awarią komputera. Teraz (i w sumie NA RAZIE) jest wszystko w porządku. Mam nadzieję, że czekaliście na rozdział i o mnie nie zapomnieliście :D
Miłego czytania <3!

*Clary*
~4 tygodnie później...
Minął miesiąc, odkąd odeszłam z Instytutu po kłótni z Maryse i Izzy. Przysyłały do mnie listy z przeprosinami, lecz ja je po prostu paliłam w kominku. Nie mogłam pogodzić się z tym, że chciały odebrać mi dzieci. Moje dzieci, które sama wychowywałam przez cały rok. Kontaktowałam się jedynie z bratem. Tylko on z całej ich gromadki mógł teleportować się gdziekolwiek zechce. Z każdą wizytą namawiał mnie do powrotu do Nowego Jorku, na co ja tylko mu odpowiadałam "tu jest mój dom i nigdzie się nie wybieram". Po tych słowach zwykle odchodził bez żadnego słowa. Najwyraźniej był zażenowany tą całą sytuacją. Tęsknię za nim. Chciałabym mieć go teraz przy sobie, bo jest jedyną osobą, która przejęła się mną po tym, jak Jace uciekł i do tego momentu nie wrócił. Jest moją rodziną. Jedyną rodziną, która pochodzi z tego samego rodu. Jest jedyną osobą, która się ode mnie nie odwróciła i nie sprawiła bólu.
- Clary? O czym myślisz? - swoim pytaniem przerwał moje rozmyślenia. Był tu, jak w każdą sobotę i niedzielę. Dwa dni, które mogę spędzić tylko z nim.
- Nieważne - sapnęłam przez łzy. - Nie chcę o tym gadać.
- Zostawić cię samą?
- Nie. Nie chcę zostać sama. Nie teraz.
- Nie jesteś sama. Wiesz, że zawsze masz mnie. Jestem twoim starszym bratem, u którego zawsze znajdziesz pomoc. Wiesz o tym, prawda? - skinęłam głową. Tylko na tyle mogłam się zdobyć. 
- Jeśli pozwolisz pójdę się położyć. Jestem zmęczona ostatnimi wydarzeniami.
- Idź. Ja zaopiekuję się dziećmi - uśmiechnął się i wyszedł z pokoju.
Położyłam się na miękkiej poduszce starając się zasnąć. Lecz sen nie chciał przyjść. Choć zamykałam oczy, liczyłam barany, mówiłam sobie "zaśnij"... wszystkie te metody po prostu nie pomagały. To tak, jakby nawet sen był przeciwko mnie.
Nie pozostało mi nic innego jak wpatrywanie się w sufit lub białą kartkę pozostawioną na biurku. Biała kartka, która w zasadzie jest listem od Królowej Jasnego Dworu. Miałam się u niej wstawić dwa dni temu, lecz odmówiłam. Jeszcze brakuje mi tylko jej szalonych planów, w których mam jej pomóc, bo inaczej stracę życie. Nie chcę bawić się w jej durne gierki, którymi potrafi omamić każdego. Jeden zły ruch, a przegram wszystko, co podarował mi Razjel. Dzieci, życie... Jace'a. Wiem, że żyje. Czuję przypływ jego energii... jego krwi. Lecz choćby nie wiem, jakbym się starała moja moc jest zbyt słaba, by go znaleźć. Lub po prostu Jace znajduje się w innym świecie, co może być prawdą i jedynym rozsądnym wytłumaczeniem.
Gdy już chciałam się zerwać z łóżka i pobiec do Sebastiana usłyszałam jego krzyk. Głośny jęk wywołany przez ból. Zbiegłam na dół po schodach, wsłuchując się uważnie, skąd dobiega dźwięk. Jadalnia, która była największym pomieszczeniem całej Rezydencji.
- Seb... - i zamarłam, widząc brata całego we krwi. Czując gorzki zapach ciemnoczerwonej mazi na stole, jak i na blondynie zdałam sobie sprawę, co tutaj zaszło.
- Ja... wybacz mi, Clary. Nie byłem w stanie ich powstrzymać - rozejrzałam się po pokoju. Ani śladu dzieci. Kolana się pode mną ugięły. Upadłam wprost w ramiona Sebastiana, który już zdążył się podnieść po nałożeniu na siebie odpowiednich Run. 
- Czym sobie zasłużyłam na to wszystko? - przeklinałam wszystko, co tylko mogłam. Najbardziej siebie, bo to mnie nie było, gdy on walczył z kilkoma Demonami.
- Nie oskarżaj siebie.
- B-bo? - warknęłam.
- Bo Jace'owi na to nie pozwoliłaś. Uciekł, bo nie mógł znaleźć prawdy. Nie mógł odnaleźć spokoju. A wiesz dlaczego? Bo pokochał te dzieci jak pokochał ciebie. Pokochał wszystkie, a gdy dowiedział się, że jedno z nich nie żyje poczuł wielką stratę. Zaczął obwiniać siebie, bo myślał, że to jedyne rozwiązanie. Rozumiesz? - doskonale go zrozumiałam. A najgorsze z tego było to, że mówił prawdę. Tą cholerną prawdę, którą zawsze chciałam usłyszeć.
- Ilu ich było? - spytałam po chwili ciszy.
- Hm?
- Demony. Ilu ich było? - ponowiłam pytanie.
- Och... nie wiem. Dużo. Bardzo dużo.Dobijały się do mnie ze wszystkich stron...
- Wystarczy - przerwałam mu. - Wiem, że próbowałeś uratować moje dzieci. Poświęciłbyś nawet własne życie. Dziękuję - wtuliłam się w niego. Potrzebowałam teraz jego obecności, tak jak roślina potrzebuje wody.
- Oni żyją - oznajmił, głaszcząc mnie po głowie.
- Kto?
- Jace. Dzieci. Żyją.
- Wiem - odsunęłam się od niego.
- S...
- Zamknij się na chwilę i daj mi skończyć, ok? - warknęłam, na co ten zrobił gest rękoma zamykając swoją buzię na kłódkę. Wyglądałoby to śmiesznie, gdyby nie sytuacja, w jakiej obecnie się znajdujemy.
- Próbując zasnąć rozmyślałam nad moją mocą. Gdyby Jace był tutaj, w Idrisie, w Nowym Jorku. Gdziekolwiek... to byłabym w stanie wykryć go za pomocą czaru. Ale nie mogłam, bo więź się urywała. Stwierdziłam, że jedynym logicznym wytłumaczeniem byłby Edom. Pamiętasz, jak po zniknięciu Jace'a powiedziałeś mi o Lilith? Że to właśnie ona zabiła Stephena? - skinął głową. - Teraz to tym bardziej ma sens. Wpierw Stephen. Później Jace, a na samym końcu Ciri i Jacob. Kto będzie kolejny, bym tylko wybrała się do Piekła i stanęła z nią twarzą w twarz? Ty? Izzy?
- Jaki masz plan?
- A pozostało nam coś innego, niż walka z nią?
- Czekanie grzecznie, aż ona zabije wszystkich, którzy są ci bliscy - zaśmiał się.
- To nie jest śmieszne - szturchnęłąm go w ramię. - Pośpiesz się. Idziesz ze mną.
- T-teraz? Chyba żartujesz. Samy nie damy rady.
- Więc wezwij Izzy i Aleca.
- Ale mówiłaś...
- Wiem, co mówiłam. Po prostu ich wezwij.

***

 Po godzinie czekania wreszcie Sebastian przetransportował rodzeństwo Lightwoodów do Idrisu. Zobaczyłam, jak całą trójka zmierza w moim kierunku, gdy nagle Isabelle przyśpieszyła swoje tempo i zaczęła biec przed siebie z wyciągniętymi rękami. Po chwili znalazła się w moich ramionach. Odwzajemniłam uścisk.
- Dobrze cię widzieć, Izzy.
- Tęskniłam - powiedziała przez łzy.
Odsunęłam ją i z troską w oczach, nadal trzymając ją za ramiona spytałam:
- Och... Iz, ty płaczesz?
- Bo tak cholernie tęskniłam, a ty...
- A ja byłam zbyt zapatrzona w swój świat, że nawet tego nie zauważyłam. Tak, wiem - przerwałam jej.
- Nie to chciałam powiedzieć...
- Nieważne, co chciałaś powiedzieć. Ważne, że w końcu znów działamy razem.
Spojrzałam na Aleca, która wpatrywał się w nas z uśmiechem. Wtem, widząc, że również na niego patrzę wyciągnął ręce przed siebie, dając mi znak, bym się w niego wtuliła. Bez wahania rzuciłam mu się na szyję, a ten wyszeptał mi do ucha: dobrze, że jesteś. Gdy się od siebie odsunęliśmy zobaczyłam, jak mój brat obejmuje w talii czarnowłosą, całując ją delikatnie w zagłębienie szyi. Nagle przypomniało mi się, jak Jace zawsze to robił. Cieszył mnie ten widok, ale i też tak bardzo ranił. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że płaczę.
- Hej - zaczął Alec, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Znajdziemy go - uśmiechnęłam się lekko, ocierając zapłakane oczy.
- Gotowi? - spytałam. Gdy wszyscy odpowiedzieli równoczesnym skinieniem głowy narysowałam stelą kilka czarnych linii, które po chwili złączyły się w jedno i utworzyły Znak. Wtem okolica przybrała nieco ciemniejszą barwę, a dookoła nas wirowała błękitna mgła.
Wszyscy złapaliśmy się za ręce i utworzyliśmy krótki ogonek. Ja na czele, za mną Sebastian, a po nim Izzy. Alec, jako najstarszy z towarzystwa miał pilnować tyłów.
- 3...2...1... - wzięłam głęboki wdech. - 0 - i wypuściłam powietrze z ust. Zrobiłam kilka kroków do przodu, myśląc o zimnym jak lód piekle. Po chwili znalazłam się "po drugiej stronie lustra", upadając na kolana. Wychyliłam się zza ścianki, czekając na resztę i jednocześnie sprawdzając, czy w okolicy nie kręcą się jakieś Demony. Nagle obok mnie pojawił się Sebastian.
- Myślisz, że znajdziemy tu rodziców? - spytałam.
Nim zdążył odpowiedzieć Brama została zamknięta, a Alec i Izzy otrzepywali swoje brudne od kurzu stroje.
- Jocelyn tutaj nie ma.
- Więc gdzie jest?
- Razjel się nad nią zlitował. Myślisz, że jak inaczej mogłaby przyjść z tobą porozmawiać? Stąd się już nie wychodzi, Clary.
- Ale my...
- Chodzi mi o dusze - zaśmiał się.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale chyba powinniśmy iść - zainterweniował Alec.
- Nie - zaprzeczył Sebastian. - Zbliża się noc, niedługo Demony wyjdą na zwiady. Rozbijemy tutaj namioty, rozpalimy ognisko...
- Z tym drugim nie powinno być żadnego problemu - przewróciłam oczami.
- Taaak - przeciągnął. - Wy rozbijcie dwa po tej stronie, ja z Clary po tej - wskazał nam dokładne miejsca, po czym rzucił we mnie śpiworem.
- Wrócimy do naszej rozmowy? - kontynuowałam, na co on westchnął.
- Tak jak mówiłem... Jocelyn opiekują się Anioły.
- A Valentine?
- Krąży gdzieś tutaj. Jest blisko, czuję to.
- Może nam coś zrobić?
- Co najwyżej wezwać Lilith lub Demony, żeby nas rozszarpały, dlatego radzę uważać - uśmiechnął się lekko.
- Myślisz, że byłby zadowolony z naszego widoku? W końcu jesteśmy jego rodzonymi dziećmi, czyż nie?
- Clary, nie bądź naiwna. Przez te wszystkie lata miał cię w dupie, a teraz myślisz, że nagle zmienił zdanie i stał się kochanym ojczulkiem?! - krzyknął.
- Nie powinieneś był tego mówić - powiedziałam cicho i ze łzami w oczach pobiegłam w przeciwną stronę.

*Isabelle*
- Normalny jesteś?! - warknęłam, lecz ten nawet nie drgnął. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Był to ostatni widok, zanim pobiegł w przeciwną stronę.
- Najpierw robi, potem myśli. Czy na tym świecie są jeszcze prawdziwi faceci?
- Heeej, jestem tutaj - oznajmił Alec.
- Faceci, nie dzieci! - prychnęłam i kontynuowałam rozkładanie tych cholernych namiotów, które nawet nie chciały współpracować.

*Sebastian*
- Clary, gdzie jesteś?! Clary, proszę! - tak wiem. Popełniłem głupotę, a teraz jej szukam. To moja siostra, której jeszcze kilka godzin temu powiedziałem, że zawsze we mnie znajdzie przyjaciela, znajdzie pomoc. Ale oczywiście musiałem wszystko spieprzyć!
- Tutaj jestem - wychyliła się zza ścianki, dając mi tym największe szczęście. Podbiegłem do niej i mocno przytuliłem, powtarzając w kółko jedno słowo: "przepraszam".

*Clary*
- Nie myśl, że wszystko spieprzyłeś. Miałeś rację co do ojca...
- Zaraz, co? Ty czytasz w myślach?
- Nowa moc, którą niedawno odkryłam.
- Dziewczyno, ty już nie jesteś normalna! Teraz w łatwością pokonasz Lilith!
- Nie mów tak. Nie zapominaj, że jestem cholernie nieśmiała, co ona może wykorzystać.
Pokiwał przecząco głową i zaprowadził mnie z powrotem do naszego małego obozowiska.
- Działo się tu coś pod naszą nieobecność?
- Nie pytaj - prychnął Alec, zajadając się żelkami.
- Może byś się podzielił? - spytałam, cicho się śmiejąc.
- Chyba żartujesz?! Jestem dzieckiem, a jak wiadomo dzieci są samolubne - prychnął.
- Coś ty mu nagadała? - skrzyżowałam ręce na piersi, wpatrując się w Izzy karcącym wzrokiem.
- Nic takiego - unikała mojego spojrzenia.
- Zresztą... wolę nie wiedzieć - przewróciłam oczami.
Sebastian, chcąc się dowiedzieć co się stało podszedł do Izzy, całując ją w policzek. Jego ciekawość nie znała granic. I choć szeptał, mogłam usłyszeć jego pytanie: "nazwałaś go dzieckiem?". Nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy Isabelle odpowiedziała przeciągle "moooooże". Zwinęłam się w kłębek, nie przestając chichotać i narażając nas wszystkich na atak Demonów.

***

~ 10 godzin później... 
Po kilku godzinach snu, jak i drogi znaleźliśmy się przed budynkiem, w którym z informacji Sebastiana miała znajdować się Lilith. Nie było łatwo dostać się do środka, gdyż nad nim i dookoła niego latały diabelskie nasienia. W końcu z upływem czasu mogłam zauważyć tą cholerną sukę siedzącą na złotym tronie wysadzanym rubinami, szmaragdami i innymi kosztownymi kamieniami.
- Proszę, proszę. Kogo ja tu widzę?
- Nie udawaj, wiedziałaś, że się zjawimy - prychnęła Iz.
- Ależ skąd? Sądziłam, że pojawi się moja rudowłosa królewna.
- Ona nie jest twoja! - krzyknęli Lightwoodowie wraz z Sebastianem, zasłaniając mnie swoimi ciałami.
- Dam sobie sama radę - oznajmiłam i wymijając ich stanęłam przed Demonicą.
- Braciszek cię tu przyprowadził, prawda? Dobra robota, Sebastianie. Jestem z ciebie dumna.
- Zaraz, co? - zamurowało mnie. Przez te dwa lata byłam przez niego okłamywana, a to wszystko była tylko zasadzka?
- Clary, nie słuchaj jej! Próbuje cię omamić! - usłyszałam tylko szyderczy śmiech Lilith, kiedy pochłonęła mnie ciemność.

***

Obudziłam się w tym samym pomieszczeniu z bolącą głową. Otworzyłam powoli oczy, jednocześnie wsłuchując się w rozmowę między Lilith, a Sebastianem. Po jego prawej stali Alec i Izzy. Stwierdziłam, że nie minęło dużo czasu od mojego omdlenia. Ostrożnie rozwiązałam sznury z moich nadgarstków, jak i kostek. Miałam wolne ręce do popisu. Wyciągnęłam dłonie do przodu, które po chwili się zaogniły. Uśmiechnęłam się chytrze i rzuciłam płomieniami prosto przed siebie, trafiając w serce Lilith. Choć była przerażona nie zadało jej to żadnego obrażenia.
- Jestem pod wrażeniem, skarbie. Nie sądziłam, że jesteś aż tak silna.
- Stać mnie na więcej - wycedziłam przez zaciśnięte zęby i rzuciłam się na nią otoczona ogromną kulą ognia. Sama się siebie bałam, bo wiedziałam, do czego jestem zdolna.
- Nie musimy walczyć. Ty chcesz odzyskać bliskich, a ja chcę duszę jednego z was. Wystarczy mała zamiana.
- Boisz się, że przegrasz - odrzekła Isabelle.
- Kochanie, ja nigdy nie przegrywam.
- Tak ci się tylko zdaje - prychnęła i tupnęła nogą.
Zeszłam na ziemię, poprawiając zmierzwione włosy.
- Carl, przyprowadź ich - powiedziała słodko Lilith. Miała wypalony na twarzy uśmiech zwycięstwa.
"Nie tak łatwo, złotko" - pomyślałam, odwzajemniając uśmiech.
Wtem do sali wszedł jeden z jej wysłanników, popychając przed sobą Jace'a, Ciri i Jacoba. Moje serce zamarło, widząc ich śliczne oczy, ale i też zaczęło krwawić, gdy zobaczyło, jacy są nieszczęśliwi.


Halo, halo! Koniec na dzisiaj. Ja biorę się za pisanie kolejnego, bo czuję, że odzyskałam wenę :D
Ach, no i tak, wiem. Jestem Polsatem, bo przerywam akurat w tak ważnym momencie. Jak wam się podobało?
I teraz kilka... no dobra, jedno... jedno pytanie:
Jak myślicie, czy Clary, Sebastian, Alec i Izzy będą walczyć z Lilith, czy jednak przystaną na jej warunki i oddadzą duszę jednego z nich?
Piszcie w komentarzach! Do zobaczenia już jutro! <3

wtorek, 18 sierpnia 2015

LBA x2 + INFO O ROZDZIALE


Może wpierw informacja o rozdziale:
Jeśli wszystko dobrze pójdzie rozdział pojawi się już jutro :)

A teraz przejdźmy do nominacji:
Ada:
1. Co sądzisz o mojej twórczości? Masz jakieś uwagi, czy rady?
 Dobre pytanie. Przykro mi, ale dopiero dowiedziałam się o twojej twórczości. Po obejrzeniu zwiastuna stwierdziłam, że twój blog jest naprawdę dobry. Przyciąga mnie już sam jego wygląd, dlatego w wolnym czasie zacznę czytać twoje rozdziały. Kto wie? Może mi się spodobają. :)



2. Kiedy masz urodziny?
8 kwietnia :)
A w bonusie data imienin: 30 stycznia :D




3. Jakie jest twoje największe marzenie?

Moje marzenia są tajemnicą, mało osób o tym wie. Szczegółów nie podam, ale marzę o tym, by spotkać dwie osoby, które są mega ważne w moim życiu :)

4. Gdybyś miał/a jutro umrzeć co chciałbyś/chciałabyś wcześniej zrobić?
Spełnić wszystkie marzenia, które dotychczas uważam za niemożliwe do spełnienia. :)

5. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
Sama nie wiem, ale ostatnio ciągnie mnie do spaghetti :D


6. Jaki masz kolor oczu?
Zielony.

7. Masz jakieś pasje oprócz pisania? Jeśli tak, to jakie?
Rysowanie i taniec.

8. Kim chciałbyś/chciałabyś zostać w przyszłości?

Psychologiem. Jeśli to nie wyjdzie to prawnik, bądź adwokat.

9. Bez czego nie wyobrażasz sobie życia?

Bez wszystkiego. Czym byłoby życie, gdyby nie było np. lodówki? Wszyscy nie mielibyśmy gdzie trzymać mrożonek. I co wtedy? Śmierć z głodu, jak w Simsach :')

10. Jaki jest twój ulubiony smak lodów?
Truskawkowy, arbuzowy, jabłkowy i kawowy. Innych nie tknę, tak samo jak szpinaku, czy kalafiora :')


11. Opisz siebie w 5 słowach.

Realistka,
Kreatywna,
Zabawna,
Nieśmiała,
Introwertyczka. :)



Kolejna nominacja jest od Maji:
1. Co sądzisz o moim blogu? Czytasz, czy nie?
Przykro mi, ale nie. Nie czytam zbyt dużo fanfiction, wybacz. :(

2. Plan na idealny dzień?
Zawsze improwizuję, nigdy nie planuję. :)

3. Jaki jest twój ulubiony film?
"Ósmoklasiści nie płaczą", "7 dusz" i wiele, wiele innych. Ale głównie te wymienione wcześniej. :)

4. Do której klasy idziesz od września? A może, już nie do szkoły?
2 gimnazjum.

5. Twój ulubiony przedmiot w szkole?
Dzwonek.
A tak serio to...
J. polski
 
6. Co jest dla ciebie najważniejsze?
Marzenia.


7. Twoje motto życiowe?
"Don't stop believing"
Z pl. Nigdy nie przestawaj marzyć.
 
8. Co jest według ciebie najważniejsze by osiągnąć sukces?
Wiara w to, co chce się osiągnąć. Po co coś robisz, jeśli wmawiasz sobie, że to się nie uda? Wierz. Spełnij to marzenie, wierząc w jego spełnienie. :)

9. Bez czego nie wyobrażasz sobie życia?
Może tym razem wypowiem się bardziej kreatywnie?
Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, marzeń, słuchawek, telefonu, youtube'a, snapchata, facebooka, instagrama, tumblra, jedzenia, przyjaciół, rodziny, księżyca, słońca, deszczu, tęczy, lodów "kaktus" i ciepłych bluz z kapturami.

10. Co jest według ciebie najważniejsze przy prowadzeniu bloga?
Estetyka i regularność. :)

11. Ulubiona para z książek?

Clace


Dziękuję dziewczynom za nominacje z całego serduszka. Nominuję wszystkich blogowiczów, którzy to w tej chwili czytają. Mam nadzieję, że ktoś wykona swoje zadanie, przejmując ode mnie pałeczkę. :D

Moje pytania:
1. Film, który ostatnio obejrzał*ś?
2. Ulubiona piosenka z ostatniego tygodnia?
3. Kończą się wakacje. Jak je spędził*ś? Był*ś w jakiś szczególnych miejscach? Masz swoje 5 minut na podzielenie się swoimi przygodami. 
4. Jaki był twój pierwszy fandom, do którego wstąpił*ś? 
5. Czego boisz się najbardziej?
6. Kto jest twoim idolem? Poznał*ś tą osobę? 
7. Uprawiasz jakiś sport?
8. Kim chciałabyś/chciałbyś być na jeden dzień? Dlaczego?
9. Masz jakieś fandomowe rzeczy? Plakaty, wisiorki, naszyjniki? Cokolwiek? Pochwal się, wstawiając zdjęcie :D
10. Nagle budzisz się na bezludnej wyspie. Uświadamiasz sobie, że jesteś sam(a). Dookoła ciebie jest woda, gęsty las i opuszczona chatka. Gdzie idziesz?
Woda: wygląda na czystą, lecz w pobliżu kręcą się trujące meduzy i inne ryby. Nie brzmi to bezpiecznie.
Las: jest ciemno. Na ścieżce widać ślady, które wyglądają na świeże. Na drzewach widnieje zielona wydzielina, obok której jest jadowity wąż. Patrzy się prosto na ciebie. Widocznie ma na ciebie chrapkę.
Chatka: w środku zapalone jest światło, lecz odbija się w nim ogromny cień. Słyszysz dobiegające z niej krzyki i jęki. Wchodzisz?
11. Standardowo: biblioteczka! Wstaw zdjęcie swojego cennego zbioru. 

Pozdrawiam tych, którzy dotrwali do końca :D
Do zobaczenia już niebawem 8)  
 

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział 20

Księga II
Rozdział 20

*Clary*
- Jak się czujesz? - to pytanie słyszałam z ust każdego, kto tylko przychodził sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. Tym razem przed sobą widziałam Isabelle. Poczułam, jak materac łóżka ugina się pod jej ciężarem.
- A jak mogę się czuć? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, chowając twarz w dłonie.
- Ktoś chce cię widzieć - odparła. - Czeka na zewnątrz.
- Ale ja nie chcę - powiedziałam sama do siebie, gdyż ta zdążyła już opuścić pokój.
Wstałam, przytrzymując się pobliskiego krzesła i podeszłam do okna. Odsłoniłam żaluzje, przez co do sypialni wpadło jaskrawe światło.
- Nie jesteś tu proszonym gościem - warknęłam, mrużąc oczy.
Przez szybę zauważyłam Matta siedzącego na ławce. Był wyraźnie zniecierpliwiony, co można było poznać już po jego postawie.
- A ten tu czego? - pytałam sama siebie. Poprawiłam potargane włosy, otworzyłam gwałtownie drzwi i wolnym krokiem podeszłam do windy, wciskając szary przycisk na ścianie. Zjechałam w dół najszybciej jak było to możliwe.
- Kogo ja tu widzę? Księżniczka raczyła obudzić się z głębokiego snu?
- Alec, to nie pora na żarty - jęknęłam.
- Wiem - obszedł mnie dookoła, stając z tyłu. Zarzucił mi ręce na szyję i pocałował w czubek głowy, po czym odszedł, mierzwiąc moje włosy, które i tak były w nieładzie.
- Dzięki - wyszeptałam i wyszłam na zewnątrz.
Obeszłam Instytut dookoła, by móc pooddychać świeżym powietrzem, a na końcu spotkać się z tym idiotą.
- Hej, dziecko - przywitał się.
- Hej, dorosły - sama nie wiedziałam z jakiej okazji nazwałam go "dorosłym". W końcu nie był dużo starszy ode mnie. - Mów co masz powiedzieć. Nie mam ochoty na rozmowę.
- Nie masz ochoty na nic. Nawet nie potrafisz porządnie rozczesać włosów, by się ze mną zobaczyć.
- Masz jakiś problem? W każdej chwili mogę odejść - zrobiłam kilka kroków w tył, by się z nim podroczyć.
- Myślisz, że przyszedłem tutaj, by pogadać z tobą o błahostkach? Nie. Jestem tu dla ciebie, bo uznałem, że powinnaś wiedzieć.
- Wiedzieć o czym? - przełknęłam głośno ślinę.
- Może się przejdziemy? - wskazał ręką za siebie, na przepiękny teren.
- Nie - zaprotestowałam. - Jest zimno, a ja nie wzięłam kurtki - Matt zaczął powoli ściągać z siebie bluzę, którą miał na sobie. - Twojej nie chcę.
- Ech - westchnął. - Czasami zachowujesz się jak prawdziwa pesymistka, choć nią nie jesteś. Nie zachowujesz się jak na nią przystało.
- Optymistką też nie jestem.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Pesymista widzi ciemny tunel. Optymista widzi światełko w tunelu. Realista widzi światło pociągu...
- A maszynista widzi trzech debili na torach - zaśmiał się. Okrutnie się zaśmiał, choć nie powinien. Ale nie mogłam mu tego zabronić. Choć on starał się być szczęśliwy. Naprawdę cieszył się z życia, w porównaniu do mnie... Ostatnio jestem wrakiem człowieka, gdyż od kilku dni nie możemy znaleźć Jace'a. Nie pozostawił po sobie żadnego znaku życia...
- Więc kim jesteś? - spytał, przerywając moje rozmyślenia.
- Nikim. Jestem zerem, rozumiesz? Wrakiem człowieka, bo nadal nie mogę znaleźć Jace'a...
- Właśnie z tym do ciebie przychodzę - przerwał mi.
- Wiesz, gdzie jest?!
- Uspokój się. Usiądź.
- Nie rozkazuj mi - fuknęłam.
- Usiądź, bo po tym, co zaraz usłyszysz możesz stracić przytomność, a ja nie zamierzam cię łapać w razie czego!
Spełniłam posłusznie polecenie, siadając obok niego na ławce.
- Teraz możesz przejść do rzeczy?
- Nie wiem, czy chcesz to usłyszeć...
- Liczę do pięciu. Jeśli nie usłyszę od ciebie żadnych informacji o Jasie to nie ręczę za siebie - ostrzegłam. - 1...2...3...4...
- Jace nie żyje - odparł.
Nagle poczułam, jak przez moje ciało przechodzi dreszcz. Jest mi gorąco. Cały chłód, który czułam przed chwilą na ramionach... zniknął. Zrozumiałam, że to był pierwszy raz, kiedy nie ustąpił mi pierwszeństwa. Wiem, że ten, kto tego nie usłyszał... nie zobaczył... nie doświadczył... ten nie zrozumie. Ale to tak, jakbyś krzyczała, ale nikt cię nie usłyszy. Czujesz się zawstydzony, że ktoś może być tak ważny, że bez niego jesteś nikim.
Wiem, że wszyscy będą mówić - zapomnij. Ale nie da się zapomnieć o kimś, kto dał ci tak dużo do zapamiętania.
Tak bardzo chciałam zmienić słowa, które ostatnio do niego powiedziałam. Zwykłe "idioto", na "kocham cię i nigdy nie zapomnę". Bo tak będzie. Kiedy pierwszy raz mnie objął... pocałował... uzupełnił moje życie brakującym puzzlem, który znowu straciłam. Straciłam i nigdy nie odzyskam.
- Jego śmierć to początek twojego nowego życia - powiedział i odszedł, zostawiając mnie samą. Samą, na środku zimnego chodnika. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać i przypominać sobie wszystkie urocze momenty, które razem przeżyliśmy.

"- Jak się nazywasz? - spytałam.
- Jace Wayland - odpowiedział i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Clarissa Fray. Dla przyjaciół Clary - oznajmiłam.
- Więc... mogę ci mówić Clary? - spytał tym samym tonem, co wcześniej.
- Jak chcesz".

"- Jesteś zmęczona?
- Wystarczająco.
- W porządku - rzekł zrezygnowany. - Ale...
- Ale?
- Mogę... cię przytulić na dobranoc? - zaskoczył mnie. Nawet Simon nie pytał mi się o takie rzeczy. Simon... wypadało by go poinformować o całej tej sytuacji...
- Jeśli to ma ci sprawić przyjemność... - rzekłam z nutą sarkazmu w głosie i podeszłam do niego. Wtuliłam się w jego tors. Może i to dziwne, ale w jego objęciach czułam się bezpiecznie..."

"- Nienawidzę cię - odrzekłam.
- Mam nadzieję, że to był sarkazm - zaśmialiśmy się. - Czyli... mi wybaczyłaś?
- Nie widać? Mam ci to udowodnić na piśmie?
- Wróciła moja dawna Clary... - objął mnie ramieniem. "Moja Clary". Te dwa słowa wymówił cicho, ale było w nich słychać... miłość".

"- Wejdź - mówiłam przez łzy. Blondyn podszedł bliżej, kucając przy mnie.
- Hej - objął mnie ramieniem. - Wszystko będzie dobrze. Jestem...
- Tu. Tak, wiem - dokończyłam za niego z lekkim uśmiechem na twarzy. Zaczęłam cicho szlochać. Jace musiał to usłyszeć, ponieważ odwrócił mnie w swoją stronę, po czym kciukiem otarł łzę.
- Dziękuję".

- Clary! - otworzyłam powoli oczy, wciąż nie wiedząc o co chodzi.
- Izzy? - spytałam, mrugając z niedowierzenia. Rozejrzałam się dookoła. Nie wiedziałam jakim cudem znalazłam się w swojej sypialni.
- Płakałaś przez sen. Krzyczałaś.
- Więc... to był tylko sen?
- Tak. Już jesteś bez... - przerwałam jej, obejmując ją najmocniej, jak umiałam. Odwzajemniła uścisk, głaszcząc mnie po głowie.
"Więc to był tylko sen" - powtarzałam sobie w myśli.
- Jace wrócił? - spytałam z łzami w oczach.
- Jeszcze nie.
Nastąpiła chwila ciszy.
- To on ci się śnił, prawda? - skinęłam głową. - Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem przez te "drobne wybryki" nie wywołał u ciebie więcej łez i smutki niż radości.
- Gdzie jest Ciri i Jacob? - zignorowałam jej stwierdzenie.
- Ciągle w skrzydle.
- Pójdę do nich. Niech przynajmniej mają matkę, skoro ojciec szwenda się nie wiadomo gdzie - prychnęłam.
- Jesteś jeszcze słaba. I tak nie powinnaś nigdzie wychodzić po porodzie, a ty od razu poszłaś na spacer z Sebastianem. Pamiętaj, że to był ostatni wyjątek...
- Nie praw mi morałów - fuknęłam i wstałam z łóżka, podchodząc do szafy. Wybrałam pierwsze lepsze ubrania, rzuciłam nimi prosto w Izzy i zniknęłam za drzwiami łazienki. Po chwili poczułam, jak przyjemnie ciepłe strużki wody spływają po moim ciele. Dokładnie wytarłam skórę, po czym owinęłam się ręcznikiem. Podłączyłam moją niebieską suszarkę do gniazdka, wcisnęłam przycisk z numerem 2 i zaczęłam suszyć każde z osobna pasmo włosów. Zajęło mi to nie więcej niż piętnaście minut. Ręcznik zamieniłam na szlafrok i wyszłam z łazienki.
- Następnym razem uważaj jak rzucasz, dobrze? Możesz być na mnie zła, ale chciałabym uniknąć nieprzyjemnych sytuacji związanych z twoim bezwartościowym gustem.
- Bezwartościowe to są twoje kolczyki od Sebastiana, które kupił na wyprzedaży na eBayu.
Prychnęła i wstała, wybiegając z pokoju. Oczywiście musiała zachować się jak rozkapryszona nastolatka i trzasnęła drzwiami. Spojrzałam na nie smutnym wzrokiem, wzdychając. Odwróciłam wzrok, spoglądając na siebie w lustrze. Wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam dokładnie rozczesywać kosmyki rudych loków.
***
Zjechałam windą na dół. Idąc holem zauważyłam Isabelle w kuchni, więc natychmiast odwróciłam wzrok i udawałam, że jej nie widzę. Może nie był to najlepszy pomysł, ale za to pierwszy, który przyszedł mi do głowy. Skręciłam w lewo i otworzyłam masywne drzwi do skrzydła szpitalnego. Już po przekroczeniu progu usłyszałam westchnięcie Maryse.

*Isabelle*
- Przestańcie w końcu prawić mi morały! - usłyszałam krzyk Clary i głośne tupanie nogami. Ta dziewczyna ostatnio nie ma żadnych uczuć co do bliskich. Natychmiast pobiegłam do Sali, gdzie pewnie odbywało się ta cała szopka.
- Gdzie dzieci? - warknęła rudowłosa.
- Clary, uspokój się...
- Nie - podniosła głos. - uspokoję się - kontynuowała, tym razem nieco ciszej.
- Nie rozumiesz, do cholery, że się o ciebie martwimy?! - wtrąciłam się.
- A wy nie rozumiecie, że nienawidzę, kiedy ktoś prawi mi morały i mówi, co mam robić, a czego nie?!
- Widzę cię u siebie w gabinecie za 30 minut - oznajmiła wściekle moja matka.
- Za pół godziny to ja będę daleko stąd - prychnęła, gdy wyszła.
- Dlaczego jesteś ostatnio taka zimna? - spytałam.
- Bo nie wiesz, co dokładnie mi się śniło - powiedziała cicho, prawie niesłyszalnie.
- Więc może mi opowiesz?
- Och, domyśl się! Twój rozum umie się odezwać tylko wtedy, gdy chodzi o sprawy mody i urody?
- Dzisiaj chyba nie porozmawiamy - jęknęłam i wyszłam, zn trzaskając drzwiami.

*Clary*
Może i zachowałam się ozięble w stosunku do Iz. Jest tak od kilku dni. Nie potrafię się na niczym skupić, o niczym innym myśleć. Moje myśli toczą się tylko wokół Jace'a, którego nadal przy mnie nie ma. Z każdą sekundą traciłam do niego zaufanie. Dlaczego? Bo obiecał, że będzie na zawsze, w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe. A gdy w końcu nadarzyła się taka okazja po prostu uciekł, jak tchórz, nie pozostawiając po sobie znaku życia.
Odebrano mi wszystko, co w życiu kochałam najbardziej na świecie. Jace'a i dzieci. Ale dwójkę małych szkrabów można było odnaleźć bardzo łatwo. Wystarczyło się tylko skupić i wsłuchać.
Zamknęłam oczy, które już dawno zaszły łzami. Wyciągnęłam ręce do przodu, uwalniając specjalną moc, którą obdarzyły mnie Anioły.
- Są tutaj - stwierdziłam zdziwiona. Rozejrzałam się dookoła. Nie zauważyłam nic podejrzanego. Żadnej kurtyny, za którą mogłoby znajdować się jakieś tajemnicze pomieszczenie. Podeszłam do jednej ścian i zaczęłam w nią pukać, dokładnie wytężając słuch. W końcu natrafiłam na pusty dźwięk. Wytrzeszczyłam oczy i zaczęłam wciskać każdy kamień, który tworzył dekorację pustej ściany. Nagle fasada cofnęła się do tyłu, odkrywając ciemne przejście.
Badałam lewy bok dłonią, w końcu znajdując przełącznik. Po naciśnięciu mroczny pokój wypełniło światło, a ja zobaczyłam dwie drewniane kołyski. Zrozumiałam, że Maryse nakazała ukryć przede mną dzieciaki, ale nie wiedziałam czemu. Nie byłam złą matką. Nawet nie mogłam jej tego udowodnić, gdyż cały czas nie miałam dostępu do maluchów.
- Mama! - krzyknęły cicho. Nie zdawałam sobie sprawy, że będą potrafiły mówić mając zaledwie tydzień.
- J-jak to możliwe? - pytałam sama siebie. Zdezorientowana wzięłam Ciri pod lewe ramię, a Jacoba pod prawe.
- Wciśnij ten przycisk - poprosiłam chłopca, a ten posłusznie wykonał polecenie. - Teraz twoja kolej, kochanie - pokazałam dziwnym gestem lekko wysunięty kamień. Moja córeczka wiedząc, co ma zrobić wsunęła go do środka, dzięki czemu pomieszczenie zostało zamknięte.
***
Zaprowadziłam dzieci do podziemi. Zniszczyłam portal, który stworzyłam tutaj jakiś rok temu, by nie mieli dostępu do Idrisu. Wiedziałam, że jeśli zauważą nasze zniknięcie pierwszym miejscem, które odwiedzą będą podziemia. A ja nie mogłam pozwolić na to, by znowu nas rozdzielono.
Nagle usłyszałam głośny krzyk Maryse. Krzyk pełen straty i zmartwienia. Postawiłam dzieci na bruku, po czym wyciągnęłam stelę zza paska dżinsów. Szybko narysowałam czarne linie, które po chwili utworzyły znak otwierający Bramę. Przeprowadziłam przez nią dzieci, a ja sama weszłam w nią w ostatniej chwili, całkowicie ją zamykając. Ostatnie co usłyszałam to kolejne głośne wycie matki mojej parabatai.


Przepraszam ogromnie za tak krótki rozdział.
Napiszcie, co sądzicie, bo nie jest dla mnie jakimś ogromnym dziełem. Musicie mi to wybaczyć, ostatnio nie mam weny.
Jak wam się podobał sen Clary mówiący o śmierci Jace'a? Przyznawać się, kto płakał :)?
Mam nadzieję, że nie wyszło źle.
Chcę widzieć dużo, dużo komentarzy! Dzięki temu będę wiedzieć, czy pisać dalej, czy nie :)
Pozdrawiam ^^!