piątek, 29 maja 2015

Rozdział 32

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 32

*Clary*
- Clarisso Adele Morgenstern, Jonathanie Christopherze Morgensternie... Pan wzywa.
- Morgensternie? - spojrzałam na niego. Jego wyraz twarzy mówił jedno: jest zdziwiony, tak jak ja.
- Już nic nie rozumiem - wyszeptał. - Nazywam się Jace Wayland.
- A więc to prawda - również szepnęłam. Sama do siebie, lecz Jace to usłyszał.
- O czym ty mówisz?
- Chodźmy - oznajmiłam. Pomogłam wstać blondynowi i razem poszliśmy za demonami.

*Alec*
Razem z tłumem innych ludzi patrzyliśmy zszokowani na Jace'a i Clary. Już za chwilę mieli się spotkać z Valentine'em... ze swoim ojcem?
- Przecież to kompletna bzdura! - krzyknąłem i chciałem iść za nimi, lecz zatrzymała mnie czyjaś dłoń. Rozpoznałem tę delikatność i ciepłą skórę.
- Magnus?!
- Alexandrze?
- Obudziłeś się...
- Na to wygląda - zarumieniłem się, lecz było zbyt ciemno, by zobaczyć moje zaczerwienione policzki. - Wróć na miejsce.
- Ale...
- Valentine chce rozmawiać tylko z nimi.
- Sądzisz, że to wszystko prawda?
- Że są rodzeństwem? - skinąłem głową. - Nie ma takiej opcji.

*Jace*
Byliśmy na granicy Alicante, która rozdzielała miasto od lasu. W oddali, przy Jeziorze Lyn stał Valentine. Mogłem z dalekiej odległości odczytać jego uśmiech. Szyderczy, ale delikatny. Mimo wiadomości, którą przed chwilą usłyszałem i w którą i tak nie wierzyłem, złapałem Clary za rękę. Spojrzała na mnie swoimi pięknymi szmaragdowymi tęczówkami, z których pod wpływem ciemnego, zaczerwienionego nieba zniknął blask. Uśmiechnęła się mimo woli i ruszyliśmy dalej za demonami. Po chwili gwałtownie stanęły, zagradzając nam drogę. Ukłoniły się przed Valentine'em, który szybkim gestem ich odesłał.
- Moje dzieci w końcu razem - wyszeptał. - Jak miło was znów widzieć - razem z Clary nie odpowiedzieliśmy nawet słowem. - Co wy tacy małomówni? Nie cieszycie się na mój widok?
- Mam skakać z radości? - powiedziała przez łzy. Nawet nie zauważyłem kiedy zaczęły skapywać po jej bladym policzku.
- Nie musisz. Wystarczy, że powiesz dwa słowa. "Witaj ojcze".
- Zapomnij - odwróciła wzrok. Valentine szybkim ruchem podbiegł do Clary, szepcząc jej coś do ucha. Nie zdołałem usłyszeć co. Zobaczyłem, jak Clary osuwa się na ziemię, lecz ten w ostatniej chwili ją złapał i postawił na równe nogi.
- Clarisso, naprawdę chcemy was z powrotem.
- Dlaczego akurat teraz, a nie kilka lat wcześniej?
- Bo wcześniej nie znałaś Jonathana.
- Wtedy byłoby lepiej. Gdybym go nie znała, nie zakochałabym się w nim ze wzajemnością, a ty nie rozdzieliłbyś nas takimi bzdurami, których nawet nie potrafisz wyjaśnić.
- Clary... ja... ja nic nie wiedziałem - chciałem ją jakoś uspokoić, tak jak zawsze, lecz nie potrafiłem. Część mnie sądziła, że brat tak nie postępuje, ale moje serce sądziło inaczej.
- Wiem - szepnęła. - Nie mogłeś wiedzieć.
- Zrobiłbym wszystko, żeby to okazało się nie prawdą.
- Trenowałem Jonathana najlepiej jak umiałem, lecz ten się sprzeciwiał. Był słaby i niewdzięczny. Gdy tylko się urodziłeś chciałem cię wychować na idealnego Nocnego Łowcę, który będzie siać zniszczenie i destrukcję. Właśnie takiego syna chciałem posiadać. Miałeś wszystko, co chciałeś. Dostawałeś broń, demonologie... stawałeś się coraz lepszy. Jonathan był niczym w porównaniu do ciebie. A gdy teraz cię odnalazłem... jestem gotowy za ciebie oddać życie. Wiesz o tym, prawda? - zaniemówiłem. Opowiedział mi historię, której nie pamiętałem, która nie mogła być prawdą. - Chciałem cię chronić. Chciałem chronić was.
- Gdybyś naprawdę nas kochał nie byłbyś tutaj, pozwoliłbyś nam żyć spokojnie, nie wszczynając wojny.
- Nic nie rozumiesz.
- Nie... to ty nic nie rozumiesz - warknąłem i się na niego rzuciłem. Był dużo lepszy ode mnie, miałem nikłe szanse na wygraną.
- Stójcie! - krzyknęła Clary, która trzymała w ręku sztylet. Tuż przy nadgarstku.
- Clary, nie... - szepnąłem. Valentine wykorzystał sytuację i przewrócił mnie na ziemię.
- Zostaw go! - krzyknęła głośniej. - Bo to zrobię... - wyszeptała.
- Clary, córeczko... odłóż ten nóż - podbiegł do niej szybko i wyrwał broń z uścisku. Zapłakana opadła na kolana. Szybko się pozbierałem i do niej podbiegłem. Trzymałem ja w ramionach. Znów. Tak samo, jak kilka minut temu. Jak każdej nocy. Każdego dnia. Znów czułem jej ciepło, równomierne bicie serca, jej cichy oddech na ramieniu. Kątem oka zobaczyłem, jak Valentine bierze długi miecz zza paska i go unosi.
- Salve atque vale - wyszeptał i już miał mnie nim przebić, gdyby nie dłoń Clary. Gdy tylko miecz zatrzymał się na jej nadgarstku okolicę rozświetliło niebieskie światło, roztrzaskując miecz na kilka kawałków. Valentine, jak również i ja był zszokowany i zdezorientowany.
- Nigdy na to nie pozwolę - syknęła.
- W takim razie... - odwrócił się do demonów i skinął do nich głową. Odeszli, przywołując za sobą kolejne tysiące demonów przeróżnej rasy. - Wojna - odrzekł z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Razjel - szepnęła i szybko wstała, uwalniając się z mojego uścisku.
- Twój Anioł ci nie pomoże - warknął.
- Tak sądzisz? - szybkim ruchem wyjęła serafickie ostrze, które po wypowiedzeniu imienia Anioła rozświetliło okolicę. - Nas jest dwóch, a ty tylko jeden.
- Nie - przeciągnął. - Was jest tylko kilkaset. Nas kilka tysięcy.
Po tych słowach jak najszybciej wstałem, wyciągając serafickie ostrze zza paska. Wypowiedziałem imię Anioła, po czym miecz rozświetlił się na biało.
- Nie lepiej, żebyśmy walczyli na polu bitwy? - spytałem z arogancją i wyższością.
- Przynajmniej nie będzie świadków waszej szybkiej śmierci.
- Prawdziwy ojciec nie zabiłby własnych dzieci - jęknęła cicho Clary i się na niego rzuciła. Już miałem do nich podbiec, by pomóc rudowłosej, lecz ktoś mnie zatrzymał, przyciskając nóż do gardła.
- Gdzieś się wybierasz, braciszku? - rozpoznałem ten głos.
- Jonathan - warknąłem i szybko uwolniłem się z jego uścisku, powalając go na ziemię.
- Dużo się nauczyłeś przez te kilka lat, ale to i tak ja jestem ulubieńcem Valentine'a - nie odpowiedziałem, tylko się na niego rzuciłem. Nie miałem nawet czasu, by sprawdzić, co z Clary. Usłyszałem cichy krzyk, dlatego szybko odsunąłem od siebie Jonathana i obejrzałem się za rudowłosą. Zobaczyłem, jak leży powalona na ziemi, trzymając dłoń na brzuchu. Rzuciłem się w jej kierunku.
- Clary! - krzyknąłem. - Wszystko w porządku? - była nieprzytomna, dlatego delikatnie położyłem ją na trawie, która robiła się powoli szkarłatna. - Nie zostawię cię - szepnąłem i znów ruszyłem do walki.

*Clary*
Nagle przed oczami zobaczyłam ciemność. Nic więcej. Nie mogłam otworzyć oczu, poruszyć się, więc stwierdziłam, że to koniec. Śmierć, po której nie ma już nic więcej. Nagle pojawiła się iskierka nadziei, która wirowała dookoła, powoli rozświetlając obraz. OD razu go rozpoznałam. Biała sala, w której zawsze spotykałam się z Michałem. Wołałam jego imię, lecz nie przychodził. Wtem z ziemi wyrosła błękitna mgła, która przysłoniła widok. Zamknęłam powoli oczy. Czułam cichy podmuch wiatru na skórze, od którego przeszedł mnie dreszcz.
- Clarisso - rozpoznałam głos oraz jego ton. Uniosłam ciężkie powieki i zobaczyłam Alicante oraz Jezioro Lyn po lewej stronie. Wyłonił się z niego Razjel. Patrzył na mnie, czekał na mój ruch.
- Razjelu - szepnęłam. - Czy... czy to koniec?
- Nie - odpowiedział. - To dopiero początek.
- Co masz przez to na myśli? - wskazał palcem przed siebie. Odwróciłam się i zobaczyłam demony rozszarpujące Nefilim. Nie dawali sobie rady. Zginęły już ich setki. - Na Anioła - szepnęłam wystraszona.
- Przegrywacie. Jesteście zbyt słabi, a połowa was przesiaduje w lochach. Nie potrzebni nam wolontariusze, tylko wojownicy.
- Ale to nie moja wina...
- Wiem, Clarisso. Nie winię cię.
- Więc dlaczego tu jestem?
- Spójrz - odwrócił się w stronę lasu, przed którym stał Jace. Walczył z moim ojcem... naszym ojcem oraz z Jonathanem.
- Razjelu... proszę, powiedz, że to nie jest prawda. Nie jesteśmy rodzeństwem, prawda? - do oczu napłynęły mi łzy.
- Nie jestem w stanie ci tego powiedzieć. Prawdy dowiesz się w swoim czasie, Clarisso - nastąpiła błoga cisza.
- Zawsze muszę czekać - odwróciłam wzrok.
- Chcę ci pomóc. Niedługo nasz czas upłynie, a ty znów zobaczysz ciemność. Chcę ci podarować jeden z najpotężniejszych mieczy, jakie kiedykolwiek stworzono. Naładowany jest silną energią, tylko musisz umieć z niej korzystać. Gdy się obudzisz, wystarczy, że wypowiesz imię, które zaraz wybierzesz. Broń wtedy pojawi się tuż przy twym boku. Jesteś na tyle godna, by posiąść taką wiedzę? - skinęłam głową, po czym z ust Razjela wypłynęły słowa, których nie byłam w stanie zrozumieć.
- Wybierz imię - oznajmił.
- Michał.
- Twój Anioł Stróż, prawda? - skinęłam głową. - Niech więc tak się stanie. Żegnaj, Clarisso. Pokonaj swego ojca, ze względu na wszystko.
- Dziękuję, Razjelu - uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy, gotowa na nadejście ciemności.
                                                                                           ***
Rozejrzałam się dookoła. Leżałam obezwładniona na szkarłatnej od krwi trawie. Zobaczyłam Jace'a. Walczył dzielnie, miał silną postawę, a jego blond włosy opadały jak zwykle na czoło, przysłaniając oczy.
- Michał - wyszeptałam, a obok mnie pojawiły się drobne cząsteczki, które po chwili zmieniły się w miecz. Dotknęłam jego klingi i uniosłam w górę. Rozświetlił okolicę, a z jego boków zabłysnęły błękitne iskry. Popędziłam w stronę Valentine'a, przy okazji popychając Jace'a w bok.
- Jace, to moja walka... - szepnęłam i spojrzałam na niego błagalnym spojrzeniem. Skinął głową, po czym stanęłam na wprost ojca z wrogością w oczach. Westchnęłam i pobiegłam w jego kierunku. Wiedziałam, że obserwuje mnie Razjel. Zaufał mi, podarowując tę broń, dlatego nie mogę go zawieść. Jednym gestem drasnęłam obojczyk ojca. Upadł. Był przygotowany na śmierć, która długo nie nadchodziła. Miecz był w górze, tuż przy jego klatce piersiowej. Wystarczył jeden ruch, jedno wbicie miecza prosto w serce... lecz nie mogłam się na to zdobyć.

Jak wam się podobało :)? Mam nadzieję, że nie było nudno!
I jak myślicie: czy Clary da radę zabić własnego ojca?
A może zrobi to Jace? A może Razjel? A co, jeśli Valentine będzie żyć?
Wszystkiego dowiecie się... za tydzień. Dlaczego?
Jutro i w niedzielę chciałabym poczytać książkę, bo długo to zaniedbałam.
W poniedziałek, wtorek i w środę mam wycieczkę, gdzie biorę notatnik i długopis, także jeśli coś mi przyjdzie do głowy - zapiszę :)!
No i w czwartek, piątek, sobotę i niedzielę również czytanie :)
Mam nadzieję, że mnie nie opuścicie przez ten czas i że będziecie cierpliwi :)
Do zobaczenia <3!

czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 31

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 31

*Isabelle*
- A-ale jak to w ciąży? Teraz?
- Niestety nie będziesz mogła uczestniczyć w bitwie o Alicante ze względu na dziecko. Przykro mi, ale mimo to gratuluję.
- Dzięki za wiadomość - odwróciłam się, żeby dołączyć do Jamesa, lecz powstrzymał mnie Magnus:
- Izzy! - spojrzałam na niego. - Idź zawiadomić Jię - skinęłam głową i zamiast wrócić do ukochanego, poszłam w prawo do pani Konsul. Weszłam powoli po schodach, trzymając się za brzuch.
- Jia? - odwróciła się. - proszę o pozwolenie na zostanie w lochach.
- Dlaczego? - spojrzała na brzuch, na którym nadal trzymałam dłoń. - Och, rozumiem. Gratuluję - uśmiechnęła się. - Idź za tą grupką kobiet - skinęłam głową. Zanim jednak tam poszłam zawiadomiłam Jamesa.
- Nie biorę udziału w bitwie. Zostaję z tobą.
- Dlaczego? - spojrzał w dół. - Nie.
- Tak - uśmiechnęłam się, a po moim policzku spłynęły łzy szczęścia.
- Będę ojcem? - wyszeptał. Skinęłam głową. Wiadomość musiała go ucieszyć, gdyż mocno mnie objął, po czym delikatnie dotknął brzucha, którego jeszcze nie było widać.
- Widzę, że się cieszysz - zaśmiałam się.
- Bardzo. Chodź, zaprowadzę was do schronu - położył dłoń na moich plecach i lekko popchnął w kierunku lochów.

*Clary*
- Clary! - krzyczał głos za mną. Odwróciłam się i ujrzałam Jię.
- Coś się stało? - podbiegłam do niej.
- Widzę, że wychodzicie na pole bitwy. Mamy jeszcze kilka godzin na przygotowania, dlatego radzę wam się zdrzemnąć - skinęłam głową i wróciłam do Jace'a.
- O co chodzi?
- Mamy kilka godzin do rozpoczęcia wojny. Radziła, żebyśmy odpoczęli.
- W porządku... - nagle zaniemówił.
- Jace? Coś nie tak? - gdy nie odpowiedział, pomachałam mu przed twarzą. Zobaczyłam, jak wskazuje palcem przed siebie. Również spojrzałam w tamtym kierunku. - Na Anioła - zobaczyłam Isabelle z obejmującym ją Jamesem. Nie ten widok mnie zdziwił, lecz dłoń Iz spoczywająca na jej brzuchu. Pobiegłam w jej stronę, wykrzykując jej imię. Gdy się odwróciła, gwałtownie się zatrzymałam.
- Chodźmy - usłyszałam, jak James powiedział to do Isabelle, zanim do nich doszłam.
- Spokojnie, nie zrobię im krzywdy - syknęłam. - Lecz co do ciebie mam wątpliwości.
- Dlaczego jesteś dla niego tak okrutna? - do oczu napłynęły jej łzy. Pierwszy raz zobaczyłam, jak Izzy płacze.
- Uderzył mnie. A ty nawet nie zareagowałaś. Mimo to się o ciebie martwię. O ciebie i o twoje dziecko.
- Nasze - poprawił, na co przewróciłam oczami.
- Przepraszam! Ale ja... ja go kocham - ostatnie słowa wymówiła szeptem.
- Rozumiem i wiem, co czujesz, ale nie powinnaś mu na to pozwolić. Teraz wiesz, do czego jest zdolny, także radzę ci uważać - odwróciłam się, by odejść, jednak sobie o czymś przypomniałam. - I gratuluję dziecka - dopiero teraz odeszłam i wróciłam do Jace'a.
- Ona... jest w ciąży?
- Tak. Najgorsze jest to, że ojcem jest James.
- Niech tylko uniesie na nią rękę...
- Spokojnie. Zadbam o to, by nikogo więcej nie skrzywdził.
- Chyba go nie zabijesz?
- Rozważam taką myśl - zaśmiałam się.
- Nie będę stawiał oporu - postąpił tak samo.
- W takim razie... może zejdziemy do lochów, by odpocząć przed bitwą? - nie odpowiedział, tylko ujął mą dłoń i pociągnął do miejsca, do którego zmierzają niektórzy Nefilim. Poczekaliśmy chwilę w długiej kolejce, po czym byliśmy w jednej z celi. Przypominała więzienie. Dookoła kraty, ściany wysadzane kamieniami i kamienna podłoga. Brakowało tylko jedzenia, które smakuje gorzej od jedzenia, które przygotowuje Izzy. Wtuliłam się w Jace'a i szybko zasnęłam.
                                                                                           ***
Dzieci Clary z jej snu 
Śniłam o pięknym, dużym pomieszczeniu. Dookoła była kanapa, regały na książki, kręcony schody pnące się w górę i dużo innych nowoczesnych rzeczy. Pokój wyglądał naprawdę ślicznie.
- Clary? - usłyszałam za sobą głos. - Już się obudziłaś - zauważył. Stał z rękami włożonymi w kieszenie spodni, blond włosy opadały mu na czoło, zasłaniając połowę oczu. Jego złote oczy lśniły w słońcu. Za nim do pokoju wbiegła mała dziewczynka, a za nią chłopiec.
- Mamusiu, mamusiu! - krzyczała, próbując uciec od blondyna. Podeszła bliżej mnie i złapała za rękę. Dopiero teraz dostrzegłam, że jest bardzo podobna do mnie. Ma mój kolor włosów, lecz oczy po Jasie. Duże i złote. Chłopiec z wyglądu przypominał mi ukochanego. Miał blond włosy, ale tęczówki zielone. Szmaragdowa zieleń, taka jak u mnie.
- Mary i Jackob od kilku dni się o ciebie martwią.
- Ile byłam nieprzytomna?
- Kilka dni - odparła Mary.
- Clary! Clary, obudź się! - i nagle cały obraz zniknął, a ja ujrzałam znów tę samą kamienną celę.
                                                                                                ***
- Clary! Clary, obudź się!
- C-co się dzieje? - byłam zdezorientowana.
- Wychodzimy na zewnątrz.
- Tak szybko?
- Minęły dwie godziny - westchnęłam i wstałam. Przetarłam zaspane oczy. Wyjrzałam przez zakratowane okno i zobaczyłam demony szykujące się do ataku.
- Idziemy?
- C-co?
- Pytałem, czy możemy już iść?
- Tak - rzekłam i złapałam go za rękę. Poprowadził mnie delikatnie do wyjścia.

*Jace*
Już mieliśmy wyjść, gdy nagle zatrzymała nas Jia.
- Zanim rozpocznie się walka pora nałożyć sobie runy. Clary, jako że masz specjalną moc...
- Tak, nałożę wszystkim odpowiednie runy.
- Dobrze. Ustawcie się wszyscy w kolejkę! - ostatnie zdanie wykrzyknęła, odwracając się do pozostałych Nefilim. nagle dookoła nas zaczęły powstawać tłumy ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli być pierwsi. Nie rozumiałem ich zachowania, przecież nie zaczniemy, dopóki wszyscy nie będą mieć nałożonych run. Wtem przyszedł moment na mnie. Clary delikatnie przyłożyła stelę do mojego ramienia i zaczęła delikatnie kreślić pojedyncze linie, które po chwili zamieniły się w runę. Gdy się od niej odsunąłem, sama nakreśliła sobie kilka run. Rozpoznałem jedynie runę siły, nieustraszoności, bezdźwięczności i zwinności. Inne nie pochodziły z Szarej Księgi.
- Gotowa? - zrobiła kilka głębokich wdechów i wydechów, po czym ujęła moją dłoń.
- Tak - oznajmiła i poprowadziła mnie do wyjścia na pole bitwy. Prowadziliśmy hordę Nocnych Łowców, którzy nie mieli pojęcia, w co się wpakowali. Zginą tysiące Nefilim, matki stracą dzieci, dzieci stracą ojców, ojcowie żony i tak dalej. Mogłoby się to ciągnąć w nieskończoność. Ja mógłbym to mówić w nieskończoność, gdyby nie wielki wybuch tuż obok Sali Anioła. Wiedziałem, że to znak od Valentine'a. Już za kilka chwil miało rozpętać się prawdziwe piekło.

*Clary*
Wszyscy odskoczyli z gwałtownością i strachem, który malował się na ich twarzy, by uniknąć eksplozji. Usłyszałam głośny śmiech, który od razu rozpoznałam. Owy śmiech wypłynął z ust mojego ojca. Wtem zobaczyłam, jak dwójka wysłanników Valentine'a do mnie podchodzi.
- Pan chcę widzieć Clarissę i Jonathana - oznajmili.
- Jonathana? - spytałam zdziwiona.
- Tego tu - wskazał na mojego ukochanego.
- Jonathan? - moje oczy zaszły łzami.
- To moje pełne imię.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Clarisso Adele Morgenstern, Jonathanie Christopherze Morgensternie... Pan wzywa.
- Morgensternie? - spojrzałam na niego. Jego wyraz twarzy mówił jedno: był zdziwiony, tak jak ja.

Jak wam się podobało? Nie było nudno? Jutro dowiecie się szczegółów o kolejnym tygodniu rozdziałów ^^!

środa, 27 maja 2015

Rozdział 30

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 30

*Clary*
~3 dni później...
- Jesteś gotowa? - spytał, zjeżdżając w dół windą z walizkami obok.
- Jak najbardziej - miałam na sobie strój bojowy, podobnie jak reszta Instytutu. Gdy tylko drzwi się otworzyły wyszliśmy, a naszym oczom ukazała się Cecily. Podbiegła do mnie i mocno uściskała.
- Gotowa? - spytałam, uśmiechając się do niej. Zobaczyłam, jak po jej policzku spływa słona łza. Otarłam ja szybko i położyłam rękę na jej ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze - oznajmiłam. Blondynka skinęła głową, starając się wymusić uśmiech. Również otrzymała strój bojowy, który trzymała w dłoni.
- Pójdę się przebrać - oznajmiła, już trochę uspokojona. Skinęłam głowa i podeszłam do reszty.
- Wrócimy cali i zdrowi. Prawda? - spytała Isabelle.
- Masz jakieś wątpliwości? - pokręciła głową. Spojrzałam na Jamesa. - Kiedy ostatnio trenowałeś?
- Kilka dni temu, razem z wami.
- Nie ma opcji, żebyś z nami przeszedł przez bramę - oznajmiłam. Wiedziałam, że zaraz zacznie się kłótnia.
- Clary, jak możesz... - zaczęła Izzy.
- Przecież on nic nie potrafi! Nie umie nawet wykonać prostego skoku, nie mówiąc już o rozdwojeniu jaźni przy rzucaniu sztyletami!
- Naprawdę jest tak źle? - swoje pytanie skierowała do ukochanego.
- Proszę cię, ostatni sztylet wylądował 4 metry w prawo od tarczy i ty się pytasz, czy jest źle? Jest dużo gorzej niż źle, przyznaj!
- Przykro mi, kochanie, ale nie możesz z nami walczyć. Co najwyżej możesz czekać w Sali Anioła, modląc się, żebyśmy wygrali. Nie chcę narażać się na niebezpieczeństwo.
- Jedynym niebezpieczeństwem dla siebie jest on sam - stwierdził Jace.
- Albo zostajesz tutaj, albo przechodzisz przez Bramę i zostajesz w Sali Anioła. Co wybierasz? - spojrzałam na niego z wrogim nastawieniem. Musiał to zauważyć, gdy uniósł dłoń, która po chwili spoczęła na mojej twarzy, powalając mnie na ziemię. Od razu dotknęłam zaczerwienionego policzka. Z trudem powstrzymywałam łzy. Oddychałam ciężko. Wszyscy patrzeli na mnie zszokowani, tylko nie Jace, który
rozpoczął walkę z Jamesem. "Ten idiota i tak nie pokona mojego ukochanego". Podniosłam się i szybkim krokiem podeszłam do blondyna, odpychając go i przerywając bójkę.
- Zostaw go - oznajmiłam.
- Ale... - nie dokończył, gdyż przyłożyłam mu palec do ust, by się uspokoił i na chwilę przestał mówić. Gdy wiedziałam, że wszyscy się na mnie patrzą, nawet James, wykorzystałam sytuację i szybko się odwróciłam, uderzając go w twarz. Upadł zszokowany na ziemię. Wyciągnęłam sztylet zza paska i rzuciłam nim w jego kierunku. Zamknął oczy, by tylko poczuć ból, który i tak nie nadszedł, gdyż broń wbiła się w ścianę centymetr od jego głowy. Spojrzał na sztylet i podskoczył ze strachu. Isabelle pomogła mu wstać.
- Nic nie zrobisz w tej sprawie? - skierowałam pytanie do Izzy, lecz ta na nie nie odpowiedziała. - A ty...  - spojrzałam na Jamesa. - ... masz wielkie szczęście, że trafiłeś tylko na mnie. Chociaż powinien rozszarpać cię demon, co i tak się stanie, gdyż jedziesz z nami do Alicante. Osobiście tego dopilnuję - warknęłam i wyszłam na podwórko, by odrobinę ochłonąć. Za mną wybiegli Jace i Cecily, która przed chwilą zbiegła ze schodów, ubrana w czarny strój Nocnego Łowcy.
- Ten drań od teraz nie ma prawa nawet na ciebie patrzeć - oznajmił, przytulając mnie od tyłu.
- Co się właściwie stało? - spytała zdezorientowana.
- James podniósł na mnie rękę.
- Uderzył cię?! - krzyknęła. Skinęłam głową. - Zabiję drania.
- To nie ma sensu, jesteś za delikatna.
- Więc masz zamiar tak po prostu to zostawić?
- Oczywiście, że nie. Zginie z ręki demona, osobiście tego dopilnuję - oznajmiłam.
- Zmieniłaś się przez te kilka lat - zaśmiała się. - I bardzo mi się to podoba.

*Magnus*
Podjechałem autem przed Instytut. W oddali zobaczyłem stojącym na dworze Jace'a, Clary i...
- jak się nazywa ta blondynka? - spytałem Aleca.
- Cecily - zaśmiał się.
... i Cecily. Wszyscy byli przygotowani i ubrani w strój bojowy. Podbiegliśmy z Aleciem bliżej nich.
- Dobrze was widzieć - oznajmił Jace, przybijając piątkę z moim ukochanym.
- I was również.
Zobaczyłem, jak blondynka stoi onieśmielona, więc podszedłem do niej cicho, gdy Alec przytulał się z Clary. Nie przeszkadzało mi to, gdyż znałem jego orientację.
- Jesteś Cecily, prawda? - podskoczyła ze strachu.
- T-tak - powiedziała, patrząc na mnie. - Przykro mi, ale nie pamiętam pana nazwiska.
- Pana? Moja droga, to, że mam ponad 800 lat nie oznacza, że masz zwracać się do mnie w ten sposób.
- Masz ponad 800 lat?!
- Już lepiej - zaśmiałem się i dodałem: - Jestem Czarownikiem, więc tak, mam.
- Wyglądasz bardzo młodo - oznajmiła.
- Przed zmarszczkami i siwymi włosami chroni mnie nieśmiertelność. Poza tym... poznajmy się na nowo. Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu.
- Cecily Adams. Zwykła Przyziemna - uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Nie jesteś zwykłą Przyziemną. Przecież posiadasz Wzrok, co nie jest normalne.
- Mimo to ja mam swoje zdanie.
- W porządku.
- Będziecie dalej ze sobą rozmawiali, czy może zajmiesz się otworzeniem Bramy? - spytał Alec.
- Oczywiście, biszkopciku.
- Mówiłem ci, żebyś... a z resztą - wszyscy zaśmiali się na jego słowa.
- Pójdę po resztę, a ty, Magnusie... wiesz co robić - powiedziała Clary, zanim zniknęła za drzwiami.
- Zgoda. Czas rozpocząć czarowanie - zaśmiałem się i podszedłem do muru Instytutu. Z moich palców zaczęły wyskakiwać iskry, tworząc Bramę. W jednej chwili obraz przed oczami stał się zamazany, a ja osunąłem się na ziemię. Ostatnie, co zobaczyłem to kilka postaci pochylających się nade mną.

*Clary*
Po zawiadomieniu wszystkich wyszłam z powrotem na podwórko. Zobaczyłem, jak Jace, Cecily i Alec tworzą koło dookoła... Magnusa. Podbiegłam szybko i zbadałam sytuację. Odciągnęłam Jace'a na bok i zaczęłam zasypywać go pytaniami:
- Co się stało?
- Sami nie wiemy, zobaczyliśmy tylko, jak pod Magnusem uginają się kolana, a ten upada na ziemię.
- Cholera! I kto teraz otworzy Bramę?
- Będziemy musieli to przeczekać.
- Ale mój ojciec nie będzie czekać! Zaatakuje Alicante, a gdy my już tam dotrzemy ujrzymy tylko ogień, krew i spalenizny!
- Może i masz rację, ale...
- Wracaj - przerwałam mu. - Ja muszę się przejść - skinął głową i poszedł w kierunku nieprzytomnego Czarownika.
"A gdyby tak..." - pomyślałam i spojrzałam na pierścień, który zdobił moją dłoń. Pomyślałam o Razjelu, o białej Sali, o Michale... i wszystko wróciło, lecz szybko zniknęło. Usłyszałam tylko głos w mojej głowie: "Użyj daru. Użyj mocy". Nagle przed moimi oczami pojawiła się nieznana runa. Zapamiętałam ją i szybko podbiegłam do muru, gdzie Magnus zaczął tworzyć Portal.
- Clary, co ty robisz?! - krzyknął Jace, podbiegając do mnie.
- Zaufaj mi! - i zaczęłam rysować stelą runę, która po chwili zmieniła się w Magiczną Bramę.
- Jak ty to...
- Sama nie wiem - przerwałam mu. - Idź po resztę, ja pomogę Alecowi! - skinął głową i pobiegł do Instytutu, a ja podeszłam do Magnusa, biorąc go pod ramię. Z drugiej strony pomógł mi Alec. Gdy byliśmy przed Bramą, spytałam:
- Dasz sobie radę? - skinął głową. - Pomyśl o Alicante. Cecily, idź za nim - również skinęła głową i weszła w Portal. Ja pobiegłam w ślady Jace'a.

*Isabelle*
- Nigdzie nie idę bez Jamesa! - próbowałam przekonać Jace'a, gdy nagle w progu stanęła Clary.
- Chodźcie, Brama otwarta.
- Co z Magnusem?
- Alec da sobie radę - skinął głową i spojrzał w moje oczy.
- Nie! - krzyknęłam, nadal stawiając opór. Wtem Jace gwałtownie złapał mnie za rękę i pociągnął tak, że wstałam. Zrobił to samo z Jamesem.
- Teraz nie macie wyboru, idziemy! - popchnął nas w kierunku drzwi. Tym razem się nie sprzeciwiłam.

*Clary*
W czwórkę stanęliśmy przed otwartą Bramą, która zaczynała powoli się zamykać.
- Szybko! - popchnęłam Izzy, by weszła w Portal, a następnie zrobiłam to samo z Jamesem. Gdy oboje zniknęli w niebieskiej mgle, chwyciłam Jace'a za rękę i na niego spojrzałam.
- Zawsze - wyszeptał.
- Na zawsze - dokończyłam, a po chwili weszliśmy w portal razem z walizkami, zostawiając Nowy York za nami.
Nagle znalazłam się na zielonej łące, dookoła było pełno budynków.
- Witamy w domu, Clary! - krzyknął i pocałował mnie w policzek.
- Dokładnie tak jak we snach - wyszeptałam.
- Chodźmy, reszta już pewnie czeka w Sali Anioła - ujął mą dłoń i zaciągnął do białego budynku. Otworzył drzwi. Zaraz po przekroczeniu progu powitała nas starsza kobieta.
- Jia Penhallow, następczyni Konsula Waylanda.
- Krewnego Jace'a, prawda? - skinęła głową. - Clarissa Morgenstern, miło mi cię poznać - uścisnęłyśmy sobie dłonie, uśmiechając się.
- Odstawcie walizki w kąt i zajmijcie miejsca. Niedługo rozpocznie się narada - skinęliśmy głowami. Kilka minut później na podwyższenie wstąpiła starsza kobieta, dużo starsza od Jii.
- Inkwizytorka - wyszeptał Jace, gdy zobaczył mój wzrok utkwiony w kobiecie.
- Ma jakieś imię?
- Imogen Herondale.
- Cisza! - rozbrzmiał głos Jii. - Pora omówić plan wojny! - nagle w Sali zrobiło się niespodziewanie cicho. Wszyscy skupili swój wzrok na Konsulce.
- Za chwilę wyczytamy, kto weźmie udział w owej wojnie, a kto zostanie, by pomagać rannym! - krzyknęła i podała listę jednemu z mężczyzn.
- Kto to?
- Jeden z członków Rady. Nie znam jego nazwiska.
Wtem owy mężczyzna zaczął czytać nazwiska, których nie znałam. Na liście sojuszników nie znalazłam się ja ani żaden z moich bliskich, także odetchnęłam z ulgą. Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się mimo woli i ujrzałam...
- Magnus?! - wyszeptałam najgłośniej, jak umiałam. Niektórzy odwrócili twarze w moją stronę, inni nadal byli skupieni na wyczytywaniu nazwisk.
- Niedawno obudziłem się, leżąc w lochach, więc postanowiłem wyjść. Gdzie jest Alec?
- Tam - wskazałam palcem przed siebie. Czarownik zaczął iść w tamtym kierunku.
- Poczekaj! Możesz chodzić i... walczyć?
- Oczywiście. Nic mnie nie powstrzyma. Poza tym, miałem za mało energii, dlatego straciłem przytomność. To czasami się zdarza - skinęłam głową, po czym Magnus odwrócił się w przeciwnym kierunku i zaczął się czołgać do Aleca.

*Magnus*
Po drodze spotkałem Isabelle. Z jej aurą było coś nie w porządku. Podszedłem bliżej niej, zbaczając z kursu.
- Isabelle! - krzyknąłem.
- Magnus? Wszystko w porządku?
- Zapytałbym o to samo. Chodź ze mną - zaciągnąłem ją w kąt. - Dobrze się czujesz?
- Tak, dlaczego pytasz?
- Z twoją aurą jest coś nie w porządku.
- To znaczy?
- Masz poranne mdłości? - spytałem.
- Tak - oznajmiła pytającym tonem.
- Biegunka?
- Nie.
- Gorączka, bóle brzucha?
- Nie.
- Spóźniona miesiączka? - nastąpiła chwila ciszy.
- Tak - dodała po kilku sekundach namysłu i niedowierzenia.
- Wszystko jasne...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że jesteś w ciąży.

I jak wam się podobało? Co sądzicie o reakcji Jamesa? Albo o ciąży Isabelle?
Piszcie w komentarzach :)!


wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 29

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 29

*Clary*
Otworzyłam gwałtownie oczy i rozejrzałam się po pokoju. Jace stał nade mną, szturchając mnie w ramię.
- Wstawaj - nie przestawał.
- Daj mi kilka minut.
- Wiem, jak wygląda twoje kilka minut - zignorowałam go i zamknęłam oczy, co było złym pomysłem, gdyż Jace jednym i gwałtownym ruchem pociągnął za kołdrę, dzięki czemu spadłam z łóżka i sturlałam się na podłogę.
- Dobrze się czujesz? - zaśmiałam się.
- Jak najbardziej - odparł i pomógł mi wstać. - Na toaletce masz wiadomość.
- Czytałeś?
- Nie czytam cudzych listów.
- Nie o to chodzi. Nie mam ochoty z nikim korespondować - mimo to wzięłam kartkę papieru, która ziała ogniem.
"Macie jeszcze 4 dni. Inaczej Alicante spłonie, a ulice zaleje krew.
                                                                                                                                        Valentine"
Zaraz po przeczytaniu listu kartka spłonęła, a na mojej dłoni spoczął popiół, który szybkim gestem strąciłam. Moje oczy zalały się łzami, zaczynałam nad sobą nie panować.
Spojrzałam na siebie w lustrze. Widok był straszny, dlatego zacisnęłam dłoń w pięść, uniosłam ją i szybkim ruchem zbiłam szybę. Kawałki szkła wbiły mi się skórę, ale nie zareagowałam na to, tylko podeszłam do Jace'a i się w niego wtuliłam. Uciszał mnie swoim równomiernym oddechem.
- Wszystko będzie dobrze, jestem tu - szeptał mi do ucha.
- Wiem. Zawsze jesteś - powiedziałam przez łzy.
- Trzeba będzie to posprzątać - zauważył. - I obandażować ci rękę. Spójrz - chwycił mnie za nadgarstek, a po chwili zobaczyłam przed sobą strużki krwi. Wystraszyłam się tego, bo wiedziałam, do jakiego stopnia jestem gotowa się posunąć. Mogę skrzywdzić nie tylko siebie, ale i też innych, dlatego najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji będzie oddanie się w ręce ojca.
- Jace - zaczęłam. - Długo myślałam o zapowiedzi Valentine'a. I postanowiłam, że nie będzie żadnej wojny. Oddam się mu w całości.
- Nie ma takiej opcji! Nie zrobisz tego! - podniósł głos.
- Jace, to jedyne rozwiązanie!
- Proszę, nie rób tego. Jeśli mnie kochasz, nie zrobisz tego, rozumiesz?
- Nie szantażuj mnie, proszę.
- Nie chcę cię stracić.
- Nie stracisz! Nadal będę żyć!
- Oni cię wykorzystają, Clary! Wiedzą o twojej mocy i zrobią wszystko, by ją otrzymać. Myślisz, że naprawdę im na tobie zależy? Przez tyle lat cię okłamywali, a teraz nagle chcą cię z powrotem. Nie wydaje ci się to dziwne?
- Wydaje, ale nie chcę, by Alicante spłonęło z mojej winy.
- Szanuję twoją decyzję, ale mimo to nie pozwalam ci odejść w ten sposób.
- Wolisz, żebym zginęła?
- Nie to miałem na myśli, ale tak. Wolę, żebyś zmarła, bo wtedy zrobiłbym to samo i już na zawsze bylibyśmy razem. Na Anioła, nie rozumiesz, że się o ciebie martwię?
- Rozumiem i to szanuję!
- Więc tego nie rób!
- Zastanowię się nad tym, dobrze?
- Zastanów się, ale wybierz mądrze.
- Zawsze wybieram mądre decyzje - zaśmiałam się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
- Powinniśmy się przebrać i zejść na śniadanie. Będę czekać na korytarzu - pocałował mnie w policzek i wyszedł.
Spojrzałam na zegarek. Wskazywał 8:20, co oznaczało, że mam 40 minut, by się odświeżyć. Szybkim krokiem weszłam do łazienki, zamykając gwałtownie drzwi.
Po chwili poczułam delikatne i ciepłe strużki wody na swoim ciele. Wyszłam owinięta ręcznikiem i wróciłam do sypialni. Z szafy wybrałam luźny komplet, czyli szare dresy, które można było nazwać rurkami, neonowy podkoszulek odraz trampki pod kolor. Włosy spięłam w wysokiego kucyka. Znów zerknęłam na zegarek. Zostało kilka minut do śniadania, dlatego wyszłam z pokoju i poczekałam na Jace'a.

*Jace*
Gdy tylko doszedłem do swojego pokoju wziąłem szybki prysznic i owinięty ręcznikiem powędrowałem do szafy. Wybrałem z niej czarne dresy, koszulę i buty, które nosiłem zawsze do stroju bojowego. Włosy przeczesałem i idealnie ułożyłem. G
otowy do zejścia poszedłem pod drzwi do pokoju Clary, by na nią poczekać, lecz ta mnie wyprzedziła.
- Gotowa? - spytałem, gdy byłem wystarczająco blisko.
- Tak - zaproponowałem ramię, które przyjęła i razem zjechaliśmy windą w dół.
- Jesteś ubrana na sportowo - zauważyłem.
- Postanowiłam, że dzisiaj zagości u mnie taki styl.
- Doprawdy?
- Po śniadaniu idę pobiegać.
- Wiedziałem, że bez powodu się tak nie ubrałaś - zaśmiałem się.
- Idziesz ze mną? - spytała, spoglądając na mnie.
- Tak - powiedziałem, siadając przy stole. Clary zajęła miejsce obok, a po chwili na stole zaczęły pojawiać się przeróżne potrawy, które niosła Isabelle.
- Och, na Anioła, Clary! Jak ty się ubrałaś do śniadania? - panikowała.
- Zaraz po śniadaniu idę biegać, żeby mieć formę.
- Idziemy biegać - poprawiłem ją.
- Masz idealną figurę i formę, więc nie widzę w tym sensu - uniosła brwi.
- W każdej chwili może wybuchnąć wojna, więc muszę gotowa i lepsza od ojca.
- Czyli jednak zdecydowałaś się na...
- Tak - przerwała mi, uśmiechając się.
- Co cię skłoniło do podjęcia tej decyzji w tak krótkim czasie?
- Twoje urocze słówka - zaśmiała się. - Oraz chęć pokazania rodzicom, co stracili - dodała.
- Nie rozumiem, o co wam chodzi. Pójdę po napoje - odrzekła Iz i wyszła.

~1 godzinę później...
Po skończonym śniadaniu i chwili odpoczynku wziąłem Clary za rękę i pomogłem jej wstać.
- Idziemy?
- Tak - odparła i pociągnęła mnie do wyjścia. W ostatniej chwili chwyciłem bluzę z wieszaka, a po chwili poczułem przyjemny chłód na skórze.
- Nie będzie ci zimno? - spytałem, unosząc brew.
- Na razie nie - zaśmiała się. - Chodź - pociągnęła mnie wzdłuż chodnika i zaczęliśmy powoli biegać. Omijaliśmy drzewa, krzaki i kałuże po wczorajszym nocnym deszczu. W oddali zobaczyliśmy innych biegających ludzi, którzy nas nie widzieli. Nagle usłyszeliśmy, jak ktoś wykrzykuje nasze imiona.
- Jace, Clary! - ustaliśmy i rozejrzeliśmy się dookoła. W oddali zobaczyliśmy idącą w naszym kierunku Cecily. Przywitała się z nami, gdy była dość blisko.
- Gdzie biegniecie? - spytała.
- Przed siebie - zaśmiałem się.
- Trenujecie przed wojną, prawda? - skinęliśmy głowami. - Ja też.
- To bardzo dobrze, bo James się obija - przewróciłem oczami.
- Podczas ostatniego treningu cały czas ustawał, by zaczerpnąć tchu, a podczas rzucania sztyletami w ogóle nie wykonywał waszych poleceń - oznajmiła.
- Trzeba dać mu większy wycisk - oznajmiła Clary.
- Tak, myśli, że jak jest razem z moją siostrą to może sobie na wszystko pozwalać. Mowy nie ma - zaśmialiśmy się.
- W porządku. Nie będę wam przeszkadzać, na razie - uśmiechnęła się i odeszła.

*Isabelle*
Zmywałam naczynia po wcześniejszym śniadaniu, gdy nagle poczułam, jak
ktoś obejmuje mnie w talii i odwraca w swoim kierunku. Widziałam go dzisiaj pierwszy raz. Jego włosy opadające na czoło i śliczne, duże oczy o brązowych tęczówkach lśniły w blasku słońca, które akurat w tym momencie rozświetliło pokój. James. Uniósł mnie lekko w górę i musnął moje usta. Przysunęłam się bliżej i złączyłam nasze usta w bardziej namiętnym pocałunku. gdy tylko się od siebie odsunęliśmy, spytałam:
- Dlaczego nie było cię na śniadaniu?
- Przecież wiesz, że nie mam zamiaru przebywać w towarzystwie Jace'a i Clary.
- No tak, zapomniałam - i znów powróciliśmy do pocałunków.

*Clary*
Ominęliśmy już dwa razy park, gdy nagle niebo straciło swój błękitny kolor i stało sie szare. Pojawiły się chmury i zaczął padać deszcz.
- Wracamy? - spytał.
- Nie - oznajmiłam i zaciągając go pod drzewo lekko pocałowałam. Blondyn delikatnie dotknął mój policzek i przysunął się bliżej. Zrobiłam to samo i w jednej chwili nasze usta znalazły się na tym samym poziomie. Przysunął się gwałtownie bliżej i złączył nasze usta w pocałunku. Nie stawiałam oporu, gdyż od dziecka uważałam, że pocałunki podczas deszczu są urocze. Gdy się od siebie odsunęliśmy Jace nadal dotykał mojego policzka. Szybkim ruchem odwrócił mnie plecami do siebie i zaczął muskać moją szyję. Zadrżałam, ale nie ze względu na jego dotyk, lecz z zimna.
- Zimno ci? - spytał, a gdy skinęłam głową zdjął z siebie bluzę i mnie nią nakrył.
- Dziękuję - wyszeptałam.
- Wracajmy - ujął mą dłoń i przemoknięci ruszyliśmy w stronę Instytutu.

*Jace*
Otworzyłem znakiem runicznym masywne drzwi Instytutu i wpuściłem Clary przodem. Powitała nas Izzy z ciepłymi ręcznikami, tak jak poprzednio.
- Nareszcie, ile...
- Znów ta sama gadka? - zaśmiałem się, przerywając jej.
- Och, bierz je - warknęła i rzuciła ręczniki w moją stronę. Podałem jeden rudowłosej. Kątem oka zobaczyłem, jak delikatnie wyciera przemoknięte włosy i skórę. Uśmiechnąłem się i powiedziałem:
- Chodź. Trzeba zobaczyć, czy posprzątali twój pokój - zaśmiałem się i ująłem jej dłoń, ciągnąc po schodach w górę. Gdy byliśmy przed drzwiami, Clary gwałtownie je otworzyła i weszła, przekraczając nogą próg. Zrobiłem to samo.
- Czysto - oznajmiłem.
- Tak, a skoro już tu jesteś... - wciągnęła mnie do pokoju i popchnęła na łóżko. Uśmiechnąłem się lekko. Po chwili leżeliśmy przytuleni do siebie, a nasze ubrania, jak zawsze, leżały rozrzucone po podłodze. Zacząłem lekko muskać jej obojczyk, trzymając ją za rękę i obejmując w talii.
- Uwielbiam to - wyszeptała.
- Co? - spytałem zaskoczony.
- Uwielbiam, kiedy trzymasz mnie za rękę, jak delikatnie obejmujesz mnie w pasie. Uwielbiam, jak muskasz opuszkami warg moją szyję, jak zatrzymujemy się w objęciach. Uwielbiam, kiedy wtulona w ciebie słyszę równomierne bicie twego serca...
- Które bije tylko dla ciebie - przerwałem jej.
- Po prostu to uwielbiam - dokończyła. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem z Clary przy boku, choć było dopiero po godzinie trzynastej.

Clace przy końcu takie słodkie :D
Jak wam się podobało? Dzisiaj było dużo gifów i zdjęć, także mam nadzieję, że nie było nudno :)!
W kolejnym rozdziale wyjazd do Alicante, by rozpocząć wojnę z Valentine'em. Ktoś zginie... a może nie? A nawet gdyby, to czy by przeżył? A może ktoś by go wskrzesił? Lub oddał za tą osobę życie? Wszystkiego dowiecie się w kolejnych rozdziałach, za które możecie mnie znienawidzić :)!
Lub nie :D
PS. Złóżcie życzenia swoim mamom :)! Nie zapomnijcie :)!

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 28

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 28

*Clary*
~17 godzin później...
Obudziłam się w objęciach Jace'a. Gdy ten smacznie spał, ja wymknęłam się z łóżka i cichym krokiem powędrowałam pod prysznic. Po kilku minutach wyszłam owinięta w ręcznik.
- Co za piękne widoki z samego ranka - spojrzałam w prawo na łóżko.
- Od dawna tak leżysz?
- Od kilku minut.
- W takim razie, skoro wstałeś musisz iść się przebrać. Za dwadzieścia minut ósma.
- Widzimy się za godzinę przed Instytutem - skinęłam głową, lecz Jace tego nie zauważył, gdyż zniknął za drzwiami.
Poczułam chłodny wiatr na skórze, więc szybko podbiegłam do szafy, wyciągając z niej strój bojowy. Szybko się w niego przebrałam. Włosy rozczesałam i upięłam w wysokiego kucyka.  Zerknęłam na zegar, który wskazywał 7:52. Jako, że zostało osiem minut postanowiłam zejść na dół i zająć się przygotowaniem szybkiej kanapki. Zaraz po przekroczeniu progu kuchni moim oczom ukazał się talerz ze świeżo upieczonymi grzankami. Obok niego widniała karteczka z napisem: ''Smacznego". Poznałam ten charakter pisma. Izzy. Gdy tylko przypomniało mi się, jak Izzy gotuje odechciało mi się jeść. Mimo to wzięłam dużego gryza i jakimś cudem... kanapka mi zasmakowała, więc wzięłam kolejną. Usłyszałam bicie zegara, co oznaczało, że jest 8:00. Z kanapkami w dłoni wyszłam przed Instytut, gdzie czekała na mnie Cecily.
- Smacznego - odrzekła. Odpowiedziałam jej uśmiechem.
- Nie będziemy sami.
- Ktoś jeszcze będzie mnie trenował?
- Nie. James również ma z nami trening.
- Jest Przyziemnym?
- Nocnym Łowcą. Jakimś cudem przeszedł inicjację - przewróciłam oczami.
- Czy to nie jest przypadkiem James, z którym się całowałaś? - zaśmiała się.
- Po pierwsze, nie całowałam się z nim. A po drugie, tak to on. I nie wracajmy do tego.
Wtem z Instytutu wyszedł Jace, ciągnąc za sobą Jamesa.
- Stój, do cholery! Sam dam radę wyjść! - wydzierał się James.
- Uspokoisz się sam, czy mam użyć bardziej bolesnej metody?
- Puść go - powiedziałam, podchodząc bliżej i całując go w policzek.
- Cześć, Cecily. Gotowa?
- C-cześć. Od samego rana.
- I to jest poprawna postawa! W porównaniu do tego tu - wskazał na Jamesa. - Jesteś idealną uczennicą.
- Trudno mi się nie zgodzić - zaśmiałam się.
- Możemy zaczynać? Nie mam zamiaru tu dłu... - James nie zdążył dokończyć zdania, bo szybko znalazłam się za nim, przytykając mu nóż do gardła.
- To my tu ustalamy zasady - wysyczałam i go puściłam. Opadł na ziemię, jak zbity pies.
- Dobrze, że Iz tego nie widziała - zaśmiał się Jace.
- Zaczynamy. Jace - skierował na mnie swój wzrok. - Wiesz co robić - skinął głową i wyszedł na środek.
- Moi drodzy! Zebraliśmy się tutaj, by zacząć wasze pierwsze i nie ostatnie szkolenie!
- Och, na Anioła! - krzyknęłam. - Nie udawaj głupiego - zaśmiałam się i popchnęłam Jace'a w przeciwnym kierunku.
- W takim razie zacznijmy, bo nie skończymy do wieczora - oznajmiłam, kierując swoje słowa do Cecily i Jamesa.
- Najpierw biegi i skoki - poinformował Jace.
- Potem rzucanie sztyletami i walka - dokończyłam za niego.
- Ustawcie się pod tamtym drzewem - wskazał na duży dąb. Skinęli głową i posłusznie ustawili się na miejscu.
- Biegniecie dookoła stawu i kończycie przed wejściem - oznajmiłam.
- Ja mam z tym miłe wspomnienie - powiedział Jace, na co ja się zaśmiałam i zarumieniłam.
- Gotowi? - skinęli głową.
- Start! - krzyknęliśmy razem z blondynem.
- Nie pozabijają się? - wyszeptałam, gdy James i Cecily zniknęli za pierwszym zakrętem.
- Nie jestem tego pewien. James to bardzo nieprzewidywalny człowiek - zaśmialiśmy się i bacznie obserwowaliśmy bieg.

*Jace*
~5 godzin później...
Po skończonym treningu razem z Clary mogliśmy odpocząć. Cecily wróciła do domu, natomiast James radosnym krokiem pobiegł wyżalić się Isabelle.
- Co powiesz na wspólną kąpiel? - zaproponowałem.
- Jeśli wpierw mnie złapiesz - zaśmiała się i pobiegła przed siebie. Krążyliśmy dookoła stawu.
- Clary, stój! - krzyknąłem.
- Zapomnij! - usłyszałem jej uroczy śmiech w oddali.
- Stój, proszę cię! Muszę zawiązać sznurowadło!
- Nie masz sznurówek, idioto - nie przestawała się śmiać.
- Proszę!
- Niewiarygodne. Jace Wayland prosi? - spytała z naciskiem na "prosi". Nawet nie zauważyłem kiedy znalazła się tuż za mną. Wykorzystałem sytuację i szybko wziąłem ją na ręce.
- Oszust! - krzyknęła i udawała zdziwioną.
- Ja tylko wykorzystałem obecną sytuację - zaśmiałem się.
- W takim razie się poddaję. Jestem do twojej dyspozycji - również się zaśmiała.
Zaprowadziłem ją do swojego pokoju. Posadziłem delikatnie na łóżku i powoli zdjąłem z niej kurtkę i buty. Ze sobą zrobiłem podobnie. Wziąłem Clary za rękę i zaciągnąłem do łazienki. Gdy tylko przekroczyliśmy próg zacząłem delikatnie muskać jej szyję i policzki, do momentu, w którym moje usta spoczęły na jej ustach. Nasz pocałunek z każdą sekundą stawał się intensywniejszy i bardziej namiętny. I z każdą sekundą zaczynało mi się to bardziej podobać. Nadeszła chwila, w której Clary uniosła ręce w górę, ułatwiając mi w ten sposób zdjęcie z niej koszulki. Resztą ubrań zajęła się sama. Postąpiłem tak samo i również ściągnąłem koszulkę i spodnie.
- Co teraz? - zaśmiała się.
- Teraz... - uniosłem ją w górę, łapiąc ją pod uda. Przusunąłem się bliżej i złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Wrzuciłem ją gwałtownie do wanny wypełnionej wodą. Krzyknęła z zaskoczenia. Wstała, łapiąc mnie za dłoń, po czym gwałtownie mnie pociągnęła. Wpadłem niewinnie do wody. Korzystając z okazji usiadłem obok Clary. Wtuliła się we mnie delikatnie, co mi jak najbardziej odpowiadało. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, dopóki Clary usiadła naprzeciwko mnie.
- Zamknij oczy - rozkazała, a ja jej posłuchałem. Wtem poczułem na ciele gorącą wodę. Domyśliłem się, że Clary mnie opryskała. Usłyszałem jej słodki śmiech.
- Zabawne, tak? - Skinęła głową, nie przestając się śmiać. - W porządku.
- Chyba powinniśmy wyjść. Woda jest już zimna - oznajmiła. Ująłem jej rękę i pomogłem wstać.
- Dasz radę ubrać się sama, prawda?
- Nie traktuj mnie jak dziecko - zagroziła palcem, który natychmiast złapałem i pociągnąłem w dół. Przysunąłem się bliżej i ją pocałowałem. Na początku delikatnie, później bardziej namiętnie. Odsunęliśmy się od siebie i zaczęliśmy ubierać koszulki.
- Do zobaczenia rano? - zaśmiała się.
- Drzwi są zamknięte, a ja nie wiem, gdzie jest klucz - zaśmiałem się.
- W takim razie wyjdę oknem.
- Też zamknięte.
- Tak? W takim razie otworzę drzwi stelą.
- Przykro mi, ale twoje spodnie są w moich rękach - przewróciła oczami i natychmiast mi je wydarła.
- Już nie są - zaśmiała się.
- Zgoda, wygrałaś. Widzimy się rano na śniadaniu - pocałowałem ją w czoło i otworzyłem drzwi łazienki.
- Panie przodem - oznajmiłem.
- Dobranoc - powiedziała i otworzyła drzwi wejściowe. Ostatni raz się odwróciła, by na mnie spojrzeć, a następnie zniknęła za progiem.

*Isabelle*
- Tak to mniej więcej wyglądało - James opowiedział mi wszelkie wydarzenia, które miały miejsce na treningu.
- I tak nie dostałeś porządnego wycisku - zaśmiałam się.
- Nie żartuj sobie - prychnął.
- Nie żartuję - zbliżyłam się i złączyłam nasze usta w pocałunku.
- Kocham cię, Iz - wymówił.
- Ja ciebie też.
- Masz jakiś dowód? - zaśmiał się.
- Oczywiście - oznajmiłam i zaczęłam ściągać z niego ubrania.
- Widzę, że przechodzimy do konkretów. W porządku - przewrócił nas tak, że leżałam pod nim. Uniosłam ręce w górę, by łatwiej mu było zdjąć koszulkę. Nawet nie wiedziałam kiedy to się stało, ale nasze ubrania leżały porozrzucane po podłodze, a ja siedziałam okrakiem na kolanach Jamesa. Nasze pocałunki były gorące i namiętne. Eksplorował moje ciało tak zuchwale, że naprawdę mi się to podobało. I nie miałam ku temu żadnych wątpliwości. Nim się obejrzałam, zasnęliśmy, leżąc przytuleni do siebie. Czułam ciepło jego ciała, jego przejemnie słodki oddech i równomierne bicie serca.
                                                                                        ***
Śniłam o pięknej łące. Dookoła pełno ślicznych i małych stokrotek.
- Mamusiu, mamusiu! - odwróciłam się w poszukiwaniu dziewczynki, która była źródłem głosu.
- Isabelle, jesteśmy tutaj! - krzyknął wysoki mężczyzna za mną. Odwróciłam się, lecz tam nikogo nie było. Nagle podskoczyłam z przerażenia, gdyż poczułam dotyk na swoim ramieniu.
- Jesteśmy tutaj - powtórzył. Teraz, gdy postać była dostatecznie blisko mogłam ją rozpoznać. Nie miałam wątpliwości, kto trzymał delikatnie moje ramię. James.
Córka Izzy jako dziewczynka ze snu :)
- James? Kim jest ta dziewczynka?
- Jak to mamusiu, nie poznajesz mnie? - dziewczynka zalała się płaczem.
- Och, nie płacz - bez problemu się nią zaopiekował. W jego ramionach od razu przestała płakać.
- Izzy, to nasza córeczka. Jest bardzo podobna do ciebie.
- Jedynie z wyrazu twarzy. Kolor włosów ma po tobie - zaśmiałam się i dotknęłam końcem palca dłoni mojej córeczki. Jej skóra była bardzo delikatna, włosy opadające na ramiona były brązowe i falowane. Jej wzrok skupił się tylko na mnie i badał każdy mój ruch.
- Kocham was - powiedziałam, a z oczu spłynęły pierwsze łzy.
                                                                              ***
Obudziło mnie pukanie w okno. Rozejrzałam się po pokoju i zerknęłam na zegar, który wskazywał 6:00. Wstałam na tyle cicho, by nie obudzić śpiącego jeszcze Jamesa. Otworzyłam powoli okno, przez które gwałtownie wleciała ognista wiadomość.
"Macie jeszcze 4 dni. Inaczej Alicante spłonie, a ulice zaleje krew.
                                                                                                                                               Valentine"
Oczywiście, mogłam się tego domyślić. List,zaraz po przeczytaniu rozpadł się na kawałki, zostawiając popiół na mojej dłoni. Podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam białą koszulę z
ozdobnym kołnierzem, rurki z podobnego materiału oraz bordowe szpilki. Z szuflady toaletki wyciągnęłam cienki, czarny pasek i położyłam go na stosie przygotowanych ubrań. Wzięłam szybki prysznic i natychmiast przebrałam się za parawanem. Gdy miałam schodzić na dół, by przygotować śniadanie, powstrzymały mnie poranne mdłości. Pobiegłam jak najszybciej do łazienki. Nie wiedziałam, co to mogło oznaczać, więc nie przejmując się zaistniałą sytuacją wyszłam z pokoju, jak gdyby nigdy nic.

Jak wam się podobał kolejny rozdział :)?
Wiecie o co chodzi z "porannymi mdłościami" Isabelle? I co sądzicie o nagłej wiadomości Valentine'a? Oraz o jakże uroczym Clace i śnie Iz?
Większości szczegółów dowiecie się w kolejnym rozdziale oraz w rozdziale 30 :)!

Rozdział 27

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 27

*James*
- Miło cię widzieć, Isabelle - uśmiechnąłem się.
- Dziękuję, Bracie Enochu - zwróciła się do Cichego Brata. Zobaczyłem, jak drzwi się za nim zatrzaskują. - A jeśli chodzi o ciebie... jesteś teraz jednym z nas, tak?
- Mam ci to pokazać na papierze? - zaśmiałem się.
- Nie musisz, ufam ci - lekko się zarumieniłem, więc odwróciłem wzrok.
- Ehem - udawał, że kaszlę. - Gdzie jest mój pokój?
- C-co? Ach, tak. Chodź za mną - również się zarumieniła. Jej blada cera nie potrafiła ukryć zaróżowionych policzków.
- Prowadź.

*Isabelle*
Jeszcze nigdy nie czułam tak wysokiego uczucia do jakiegokolwiek chłopaka. Nawet do Patrica, który nie żyje od 2 lat. Ubolewałam po jego śmierci. Schudłam kilka kilogramów, gdyż nic nie jadłam. Nawet nie przychodziłam do domu, tylko przebywałam przy jego nagrobku. Brakowało mi go. Ale teraz... teraz jest inaczej.
Nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do odpowiedniego pokoju.
- To tutaj - wskazałam palcem na drzwi po lewej. - Klucze masz na szafce nocnej. Rozgość się, a ja pójdę poinformować resztę o twoim przybyciu - skinął głową, a ja szybkim krokiem pobiegłam wzdłóż korytarza. Skręciłam w prawo i bacznie obserwowałam Jamesa, lecz ten już dawno zniknął za drzwiami. Zrezygnowałam i pobiegłam do gabinetu Hodge'a. Grzecznie zapukałam, a gdy usłyszałam odpowiedź weszłam do środka.
- Witaj, Isabelle - powitał mnie.
- Cześć, Hodge. Posłuchaj... mamy gościa.
- Stałego? - skinęłam głową. - Któż to taki?
- James Al.
- Ach, James! Wrócił z Akademii?
- Tak. Przeszedł również inicjację, także jest jednym z Nefilim. Pokazałam mu już jego pokój.
- Dziękuję. Możesz już odejść, a gdy spotkasz Jamesa... powiedz mu, żeby się u mnie stawił - skinęłam głową i wyszłam z pomieszczenia. Natychmiast pobiegłam do windy, by poinformować Clary i Jace'a o zaistniałej sytuacji. Drzwi się otworzyły, a ja od razu zobaczyłam jasne włosy brata.
- Jace! - zawołałam, a gdy się odwrócił, przywołałam go gestem.
- Mamy gościa.
- Kogo? - uniósł brew.
- Jamesa.
- Tego Jamesa?! -wymówił te słowa z naciskiem na ''tego".
- Nie wracajmy do starych czasów, proszę cię. Poza tym... - zbliżyłam się do niego, by szepnąć mu coś do ucha. - ... James jest mój.
- Życzę szczęścia, siostrzyczko, ale mimo to i tak ma się nie zbliżać do Clary.
- Kto ma się do mnie nie zbliżać? - wtem usłyszeliśmy głos rudowłosej za nami.
- James wrócił - odrzekł Jace, podchodząc do zielonookiej.
- Ale nie będzie miał na ciebie chrapki, gdyż go sobie zajmuję - zaśmiałam się.
- Nie mam nic przeciwko - powiedziała. - Ale na pierwszą chwilę ma się do mnie nie zbliżać. Tak dla jego bezpieczeństwa - mrugnęła i weszła do kuchni, biorąc szklankę wody.
- Skoro tak - uśmiechnęłam się.
- Chyba nie myślałaś, że będę o niego zazdrosna? - uniosła brew.
- Oczywiście, że nie. Ale Jace od dzisiaj nie będzie najprzystojniejszym chłopakiem w tym Instytucie.
- Na świecie - poprawił mnie. - I będę nadal, gdyż ten idiota nie ma ze mną szans.
- Nie nazywaj go tak - warknęła.
- Przestańcie! Izzy - skierowała na mnie wzrok. - James może i jest przystojny, ale nie równie pociągający, jak Jace. A ty - skierowała wzrok na blondyna. - Dla mnie zawsze będziesz najprzystojniejszym chłopakiem na Ziemi - podeszła bliżej i złączyła ich usta w pocałunku.
- W takim razie idę do Jamesa - oznajmiłam, ale chyba mnie nie usłyszeli, gdyż byli zajęci... sobą.

*James*
Po rozpakowaniu walizek zacząłem przeglądać wszystkie szafy, jakie znajdowały się w pokoju. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi, więc podszedłem, by je otworzyć. Moim oczom ukazała się Isabelle, której ciemne włosy połyskiwały w blasku słońca.
- Mogę wejść? - usunąłem się z wejścia, by mogła spokojnie wejść.
- O co chodzi?
- Nie można od tak przyjść porozmawiać?
- Można. Ale w twoim wypadku...
- W moim wypadku? - przerwała mi.
- W twoim wypadku zwykła rozmowa nie wystarczy, by zaspokoić moje potrzeby.
- Co masz na myśli? - usniosła brew. Nie wytrzymałem i szybko podszedłem, złączając nasze usta w pocałunku. Na początku zimnym i delikatnym, a gdy się nie odsunęła, stał się gorący i namiętny. Odsunęliśmy się od siebie, gdy tylko zabrakło nam tchu.
- To było...
- Przyjemne - dokończyłem za nią.
- Tak - potwierdziła, rumieniąc się.
- Od początku to czułaś, prawda?
- Co czułam?
- Sympatię do mnie - zaśmialiśmy się.
- Być może - przewróciła uroczo oczami.
- Będziesz musiała oprowadzić mnie po Instytucie, gdyż mogę się w nim zgubić bardziej niż w twoich oczach.
- I to miało zabrzmieć romantycznie? - spytała, śmiejąc się. - Może i jesteś przystojniejszy od mojego brata, ale nie jesteś od niego bardziej romantyczny.
- Alec jest romantyczny?
- Chodzi mi o Jace'a - pocałowała mnie w policzek. - Ale oczywiście ty jesteś stokroć lepszy.
- A ty jesteś lepsza od rudowłosej - szturchnąłem ją zalotnie w ramię.
- Miło mi to słyszeć, ale to i tak Clary będzie cię szkolić na Nocnego Łowcę.
- Jace również? - skinęła głową. - Cholera.
- Co?
- Zabiją mnie - zaśmialiśmy się.

*Clary*
- Masz ochotę na krótki spacer? - spytałam.
- Czemu nie. Dobrze mi to zrobi.
- Och, Jace, nie przesadzaj! Ważne, żeby Izzy była szczęśliwa.
- Masz rację. To co, idziemy?
- Tak - zaproponował ramię, które przyjęłam i razem wyszliśmy z Instytutu.
Na dworze było przyjemnie ciepło, aż chciało się wyjść i pooddychać świeżym powietrzem.
- Zdajesz sobie sprawę, że będziemy musieli trenować Jamesa?
- Niestety... - odpowiedział z czystą arogancją.
- Co powiesz na jutro wieczór?
- Wolałbym trenować rankiem.
- Zgoda. W takim razie potańczę wieczorem - powiedziałam z uśmiechem.
- Clary! - usłyszałam swoje imię, więc rozejrzałam się dookoła. W oddali zobaczyłam biegnącą w naszym kierunku Cecily. Puściłam ramię Jace'a i również pobiegłam. Gdy byliśmy dostatecznie blisko wpadłyśmy sobie w ramiona, kręcąc się wkoło.
- Dobrze cię widzieć, Cecily.
- Ciebie również.
- Nawet na mój widok tak nie reagujesz - odrzekł Jace, który już zdążył do nas dojść. Po jego słowach obie się zaśmiałyśmy.
- Wszystko u was dobrze? - powiedziała z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć - odrzekłam.
- Och, co się stało? - zrobiła przerwę, gdy zobaczyła moją minę. - Clary, chyba nie powiesz... nie!
- Tak, Cecily. Niedługo wybuchnie wojna. Moja pierwsza i być może ostatnia.
- Zabraniam ci tak mówić! - krzyknęła.
- Niestety, to może być prawda - wtrącił się Jace.
- W takim razie też będę w niej uczestniczyć - zgłosiła się.
- Chyba żartujesz? Nie jesteś Nocną Łowczynią, nie możesz...
- Clary, proszę. Przynajmniej tak pomogę - spojrzałam na Jace'a, który tylko skinął głową.
- Ech, no dobrze. Ale obiecaj, że przystąpisz jutro do szkolenia.
- O której mam być?
- Ósma rano przed Instytutem. Będę tam na ciebie czekać.
- W takim razie do zobaczenia - odpowiedziała dumnie i odeszła.
- To może być zły pomysł - powiedzieliśmy równocześnie.

Tak jak obiecałam, rozdział przed szkołą jest :)!
Do zobaczenia wieczorem!

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 26

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 26

Na wstępie chciałabym o czymś wspomnieć. A mianowicie o pewnej czytelniczce, jak i blogerce, której blog bardzo mi się spodobał, dlatego...
Masz w tej chwili spiąć swoje cztery litery i kontynuować blogowanie! :D
Mianowicie chodzi o Veronicę Hunter, którą serdecznie pozdrawiam ^^
Miłego czytania :)!

Rozdział 26
*Isabelle*
Zaraz po wejściu do pokoju wybrałam czyste ubrania z szafy i położyłam je na ramie łóżka. Pobiegłam do łazienki, by zmyć z siebie brud, pot i krew demona. Owinięta ręcznikiem wróciłam do sypialni. Wzięłam do ręki wcześniej przygotowane ubrania i zniknęłam za parawanem. Po kilku minutach byłam gotowa do zejścia na kolację.

*Clary*
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 18:45. Oznaczało to, że za 15 minut miała rozpocząć się kolacja.
- Cholera - mruknęłam na głos i szybko się podniosłam. Spojrzałam na siebie w lustrze. Cała
opryskana krwią demona. Szybko wzięłam prysznic i owinięta ręcznikiem podbiegłam do szafy. Wybrałam czarną koronkową sukienkę oraz szpilki z tego samego materiału. Włosy związałam w niechlujnego koka. Przedramię, na którym widniała nowa runa zabandażowałam. Nie chciałam, by było ją widać. Znów zerknęłam na zegar. Westchnęłam z radości, że zostało mi kilka minut do zejścia na dół. Radosnym krokiem wyszłam z pokoju i zjechałam windą w dół. Gdy tylko usłyszałam cichy dźwięk, drzwi się otworzyły, a ja ujrzałam światło na korytarzu. Weszłam ukradkiem do jadalni. Przy stole siedziała Isabelle oraz Jace. Zajęłam miejsce między nimi i pocałowałam blondyna w policzek.
- Gdzie Alec? - spytałam.
- Nie przyjdzie, jest u Magnusa - oznajmiła Izzy.
- Clary... - zaczął Jace.
- Tak? - spojrzałam na niego.
- Martwimy się o ciebie. Ostatnio jesteś strasznie blada...
- I przemęczona - dokończyła za niego Iz.
- Nie macie się o co martwić. Wszystko w porządku.
- Jest jeszcze ta moc, którą miałaś nam wyjaśnić - odrzekła czarnowłosa.
- Jak stworzyłaś tę runę, Clary? - naciskał Jace.
- To nic wielkiego - odwróciłam od nich wzrok. Chciałam wstać, ale dłoń Jace'a złapała mnie za nadgarstek uniemożliwiając to.
- Puść mnie! - próbowałam się wyrwać.
- Przecież nam możesz powiedzieć, nie zrobimy ci krzywdy! - podniósł głos.
- Jace, to ją boli! - krzyknęła Izzy. Miała rację. Jego uścisk był silny. Czułam, jak krew w żyłach nagle się zatrzymuje, a obraz przed oczami staje się zmazany. Dopiero po chwili poczułam, jak dłoń blondyna puszcza mój nadgarstek... ale było już za późno.

*Jace*
Nie panowałem nad sobą. Nie wiedziałem, co czynię. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to moja wina. Clary jest nieprzytomna przeze mnie.
- Co w ciebie wstąpiło?! - wydarła się na mnie Isabelle.
- J-ja... nie wiem co powiedzieć...
- Wyjdź stąd! - rozkazała.
- Ale...
- Wyjdź! - jeszcze bardziej podniosła głos.
- Nie dasz rady jej sama zanieść na kanapę - oznajmiłem i się zbliżyłem.
- Nie dotykaj jej! - krzyknęła i zalała się łzami. Nie chciałem na to patrzeć i zostawiłem ją w spokoju. Pobiegłem do Oranżerii. Do miejsca, w którym zawsze znajdowałem schronienie.

*Clary*
Obudziłam się w swoim pokoju. Nade mną pochylała się jakaś postać, lecz nie widziałam jej dokładnie.
- Clary - Isabelle.
- Iz... co ja tutaj...
- Nie kończ. Musisz nabrać sił.
- Ale jak tu się znalazłam? - nie przestawałam pytać.
- Jace cię obezwładnił - odwróciła wzrok. Jace? Mój Jace?
- Nie tylko on zawinił. Wiem, źle się zachował, ale widziałam w jego oczach strach i przerażenie. Nie wiedział, co czyni...
- Nie próbuj go bronić - przerwała mi.
- Nie bronię! Mogłam wam powiedzieć...
- Tylko nie mów, że to twoja wina - zagroziła palcem.
- To niczyja wina, Iz.
- W porządku. Ale tak łatwo mu tego nie daruję - odrzekła i chciała wyjść, lecz byłam szybsza:
- Izzy? - odwróciła się i spojrzała na mnie pytająco. - Ta moc... to dar od Razjela. Mogę tworzyć nowe runy, które mają na celu pomóc nam w bitwie o Alicante. Teraz... - pokazałam jej złotą i nadal połyskującą runę na przedramieniu. - ... wygramy. Uda nam się pokonać armię demonów z moim ojcem na czele.
- Skąd to masz?
- Rozmawiałam z Razjelem. Powiedział, że tylko w ten sposób może nam pomóc - uśmiechnęłam się. - Dzięki temu moje runy będą silniejsze - spojrzałam na swoje przedramię. Izzy tylko skinęła głową i wyszła, zostawiając mnie samą. Nie miałam ochoty tutaj zostać, więc szybko wstałam z łóżka, co było złym pomysłem, gdyż na wstępie zakręciło mi się w głowie. Nie zwracając na to uwagi wybiegłam z pokoju i pobiegłam na poszukiwania Jace'a.

*Jace*
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Wstałem równie cicho i zbliżyłem się, by je otworzyć. Zawahałem się chwilę, ale gdy znów usłyszałem pukanie, tym razem głośniejsze, gwałtownie otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazała się...
- Clary? J-ja... przepraszam - tylko tyle zdołałem z siebie wydobyć.
- Mogę wejść? - zaprosiłem ją gestem do środka. Zajęła miejsce na łóżku, więc usiadłem obok.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wina.
- Nie usprawiedliwisz mojego zachowania.
- Jace, spójrz na mnie - rozkazała, a ja posłuchałem. - To nie twoja wina, rozumiesz?
- Ale...
- Nie ma żadnych "ale" - zbliżyła się i pocałowała mnie w policzek.
- Nie gniewasz się?
- Za co? - zaśmiała się. Nie odpowiedziałem, bo wiedziałem, że nieważne, co powiem, nie zmienię jej zdania.
- A ta moc...
- Nie mów, jak nie chcesz - przerwałem jej.
- Podarował mi ją Razjel - jednym pociągnięciem zerwała bandaż, który miała owinięty wokół prawej ręki. - A to ma na celu pomóc mi tworzyć silniejsze runy - gdy tylko zobaczyłem nową, piękną złotą runę osłupiałem z wrażenia.
- Nie wiem, jakim cudem Razjel stał się tak uprzejmy, ale to bardzo miły gest - uśmiechnąłem się.
- Najwyraźniej mam pociągający styl bycia - zaśmialiśmy się. Wtem usłyszeliśmy głośne bicie zegara.
- Już późno - stwierdziła.
- Tak. Najwyższy czas się położyć - nasze spojrzenie się spotkały.
- Zamknij oczy - rozkazałem, a gdy jej powieki się osunęły, cicho do niej podszedłem i porwałem ją w ramiona. Krzyknęła z zaskoczenia. Posadziłem ją na łóżku i powoli zacząłem ściągać z niej ubrania. Przysunąłem się bliżej i szepnąłem jej do ucha:
- Otwórz oczy.

*Clary*
Wróciliśmy znów do tego momentu. W pokoju panował mrok, jedynym oświetleniem były przygasające już świece. Jace eksplorował całe moje ciało od początku, gładził włosy swoim delikatnym dotykiem. Robiliśmy sobie krótkie przerwy między pocałunkami, szepcząc sobie słodkie słówka. Mimo to, że robiliśmy to już kilka razy, nadal mi się to podobało i nadal czułam, jakbym robiła to pierwszy raz. Te kilka chwil sprawiło, że zapomniałam o nadchodzącej wojnie. Istniał dla mnie tylko Jace. Jego oddech. Jego spojrzenie. Tylko on.

*Jace*
Obudziłem się z Clary u boku. Teraz przypomniała mi się ta noc, być może ostatnia w moim życiu. Nie chciałem o tym myśleć. Nie teraz, kiedy Clary mi wybaczyła. Zerknąłem na zegarek, który wskazywał 7:00. Cicho wymknąłem się z pokoju, by nie obudzić Clary. Zbiegłem po schodach do kuchni. Zjadłem szybkie śniadanie i powędrowałem do sali treningowej, by poćwiczyć skoki i rzucanie sztyletami, czyli rzeczy, które szły mi najgorzej.

*Isabelle*
Obudziło mnie tykanie zegara. Żeby nie marnować dnia, wstałam jak najszybciej mogłam i potruchtałam do łazienki. Zażyłam ciepły prysznic, a po chwili owinięta w jedwabny ręcznik
wróciłam do sypialni. Z szafy wyciągnęłam miętowe rurki, biały top oraz szpilki w tym samym kolorze. Włosy związałam w niskiego kucyka. Zbiegłam na dół po schodach i zajęłam się przygotowywaniem śniadania. Na blacie zobaczyłam nóż, co oznaczało, że ktoś już tu był. Robienie kanapek przerwał mi dźwięk dzwonka przy głównych drzwiach. Szybkim krokiem je otworzyłam, a moim oczom ukazał się znajomy mężczyzna z Cichym Bratem u boku.
"Isabelle Lightwood" - rozbrzmiał głos w mojej głowie. "Ten młody mężczyzna prosi o wstąpienie i zamieszkanie w Instytucie twojej matki. Twierdzi, że zna całą waszą... piątkę. My przyjęliśmy go w szeregi Nefilim, inicjacja przebiegła poprawnie".
- W takim razie zapraszam. Witam z powrotem w naszych progach, Jamesie Al.

Jeeeej! James powraca, cieszycie się :)? Jak wam się podobało zachowanie Jace'a, nad którym nie panował? Coś zaczyna się dziać, ale nie musicie się o nic martwić :)
I mam dla was maleńką prośbę. Chciałabym pokazać moim rodzicom, że jednak ktoś to czyta, dlatego proszę was o zostawienie komentarza. Jakiegokolwiek, może być nawet 'Fajny rozdział", byle, żeby było. Bardzo mi na tym zależy. Włos was z głowy nie spadnie,jeśli poświęcicie kilka sekund, by sprawić komuś uśmiech na twarzy, prawda :)?
Do zobaczenia jutro ;)!
PS. Dodam rozdział rano przed szkołą oraz wieczorem (ok. 20:00) :D!

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 25

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 25

*Clary*
~2 godziny później...
Bitwa się zakończyła. Obie grupy dyszały ciężko.
- Czas. Podliczyć. Wyniki - mówiłam z trudem.
- Zgoda, ale sądzę, że to nie ma sensu - stwierdził Jace. Popatrzyłam na niego z niedowierzeniem.
- A to niby dlaczego? - syknęła Izzy.
- Bo i tak wygraliśmy - zaśmiał się.
- Och, braciszku, nie byłabym tego taka pewna. Cofnij się w czasie o kilka lat i przypomnij sobie, co mi powiedziałeś - odrzekła z chytrym uśmieszkiem.
- Co ci powiedział? - wyszeptałam do ucha Izzy, gdy Jace próbował sobie wszystko przypomnieć.
- Że jestem najlepszą Nocną Łowczynią, jaką do tej pory poznał. Teraz jesteś nią ty, sama to przyznaję, Clary. Dobrze walczyć u twojego boku - po tych słowach szeroko się uśmiechnęłam i podeszłam do blondyna.
- Długo jeszcze mamy czekać? - popędzałam go.
- Nie. Poddaję się - Isabelle już otwierała usta, by mu wszystko powiedzieć, lecz ten ją wyprzedził, mówiąc:
- Ale nie chcę znać szczegółów - w tym momencie Izzy zrezygnowała i wszyscy się zaśmialiśmy.
- Wracajmy do domu - oznajmiłam przez śmiech.
- Żartujesz? A wyniki? - zainterweniował Alec.
- Naprawdę to jest dla ciebie aż tak ważne?
- Sądzę raczej, że nie chce wracać do Instytutu z Isabelle pod ramieniem - znów się zaśmialiśmy, ale tym razem Alec i Izzy stali osłupieni i zaczerwienieni.
- Dobrze, w takim razie... Jace - spojrzałam na ukochanego. - Chodź za mną.
- Nie zostawiaj mnie z nim! - krzyknęła Iz, ale ja tylko wysłałam jej chytry uśmieszek.
- O co chodzi? - spytał, gdy byliśmy w rogu korytarza.
- Ile zabiliście demonów? - spytałam.
- Sporo? - powiedział pytającym tonem.
- A dokładniej?
- 31 obślizgłych poczwar - powiedział nieznany głos za nami. Wypowiedział go jakiś staruszek.
- Dzień dobry - odparłam wystraszona.
- Nie bój się, Clary. Nie zrobię ci krzywdy - zdjął kaptur, który miał na głowie. Dopiero wtedy poznałam tajemniczą istotę. Odwróciłam wzrok, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. Wtuliłam się w Jace'a, który również stał osłupiały, bo wiedział, kto przed nim stoi.
- Valentine - wysyczał.
- Cóż za miłe przywitanie. Clary, kochanie - spojrzał na mnie. - Czas wracać.
- Nie - wyszeptałam.
- Clarisso Adele Morgenstern! - ponaglił, lecz ja nadal stawiałam opór.
- Odejdziesz stąd. Prędzej, czy później - odparł Jace.
- Wolałbym później - zaśmiał się. - Przyszedłem tylko po córkę.
- Której nie dostaniesz - dotknął serafickie ostrze za paskiem. Był wyraźnie przygotowany na chorą rzeź. Wiedziałam, że jeśli Jace ma zamiar walczyć z moim ojcem, ten wezwie demony z całego świata, które natychmiast się tu zlecą w różnej postaci. Szybko ujęłam dłoń blondyna i pociągnęłam go w swoim kierunku, jak najdalej od mojego ojca.
- Macie 5 dni - powiedział i otworzył dziwnym gestem tajemniczą niebieską mgłę. Zanim w nią wszedł, wypowiedział kilka słów, które usłyszałam tylko ja... i które zatrzymały moje serce:
- Moje dzieci w końcu razem.
"Więc to jest ta prawda?" - pytałam sama siebie. "Gdy tylko wrócę do Instytutu muszę porozmawiać z Michałem".
- Wracajmy już - objął mnie w talii i wyprowadził z korytarza. Przed parkietem czekali na nas zniecierpliwieni Alec i Izzy.
- Gdzie wy tak długo byliście? - wysyczała Isabelle.
- To niemożliwe, żeby tak długo ustalać wynik - zainterweniował Alec.
- Remis, a teraz powinniśmy wracać - spojrzał na mnie. Tylko skinęłam głową, bo byłam zbyt oszołomiona, by wymówić jakiekolwiek słowo.
- W porządku - powiedzieli równocześnie i wyszliśmy z Pandemonium.

*Jace*
Gdy byliśmy przed Instytutem zatrzymał mnie uścisk na nadgarstku. Odwróciłem się i zobaczyłem swojego parabatai.
- Powiesz mi do cholery, co tam się wydarzyło? Dlaczego Clary jest taka wstrząśnięta? - wyszeptał.
- Mamy 5 dni, Alec.
- 5 dni na co?
- Do rozpoczęcia wojny, bo nigdy nie oddam Clary w ręce Valentine'a - również wyszeptałem i wbiegłem po schodach. Skierowałem się do swojej sypialni, by nie odpowiadać na kolejne pytania Aleca, które i tak wkrótce nadejdą. Wziąłem szybki prysznic, a następnie poszedłem do pokoju ukochanej. Nie mogła być teraz sama. Grzecznie zapukałem, a gdy nie usłyszałem odpowiedzi otworzyłem gwałtownie drzwi. Przy ramie łóżka klęczała Clary ze szkicownikiem w dłoni. Natychmiast do niej podbiegłem.
- Clary... - zacząłem. - Wiesz, że nigdy nie oddam cię w ręce tego potwora.
- To mój ojciec, Jace. Mimo wszystko, nie możesz tak o nim mówić - wymówiła przez łzy. Złapałem za jej podbródek.
- Spójrz na mnie - wyszeptałem, a gdy ta mnie posłuchała, dodałem:
- Nigdy nikomu cię nie oddam, rozumiesz? Nawet własnej rodzinie, która chce cię wykorzystać - skinęła głową. Po jej poliku spłynęły kolejne łzy, które szybko otarłem.
- Jace... zostawisz mnie teraz samą? Proszę - skinąłem głową. Przed wyjściem pocałowałem ją w policzek.

*Clary*
Wtem nastała błoga cisza, a ja siedziałam sama na podłodze, skulona i zmęczona od ciągłego płaczu,z którego być może mój ojciec się śmieje. Dotknęłam wisiorka, który zdobił moją szyję. Wisiorka, który dał mi Valentine. Podeszłam cicho do lustra. Gdy zobaczyłam siebie w takim stanie, jednym gwałtownym ruchem pociągnęłam za łańcuszek, który natychmiast się rozerwał. Usłyszałam, jak metalowy pentagram upada na ziemię, a ja znów zalewam się płaczem. Nie miałam na nic siły, więc postanowiłam porozmawiać z samym Razjelem. Dotknęłam srebrnego pierścionka, który otrzymałam niedawno od Ithuriela i pomyślałam o białej sali, do której zawsze sprowadzają mnie Aniołowie. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść myślom.
                                                                                          ***
Gdy podniosłam powieki rozejrzałam się dookoła. Ta sama piękna sala z wyrzeźbionymi runami w murze... nie zmieniła się od poprzednich wizji. Nagle usłyszałam kroki za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Anioła, którego od razu rozpoznałam.
- Witaj, Michale.
- Clarisso - ukłonił się. - Co cię do nas sprowadza?
- Pragnę rozmowy z samym Razjelem - odparłam dumnie.
- To niemożliwe.
- Tylko Razjel jest w stanie mi pomóc.
-  Czego żądasz od mojego pana?
- Wytłumaczeń - powiedziałam bez chwili namysłu.
- Zrobię co w mojej mocy, ale teraz...  zamknij oczy - posłuchałam go. Złapał mnie za rękę. Po chwili poczułam podmuch wiatru na skórze i usłyszałam szum obijających się o brzeg fal.
- Możesz już otworzyć oczy - znów go posłuchałam. - Poznajesz to miejsce?
- Alicante - wyszeptałam.
- Dokładnie. Widzisz to jezioro? - wskazał palcem na zbiornik błękitnej jak niebo wody.
- Tak. To stąd wyłonił się Razjel z Mieczem Anioła oraz Kielichem - teraz zrozumiałam, czym są trzy święte relikty, lecz nie miałam ochoty mówić tego Michałowi.
- Jesteś gotowa na spotkanie z Razjelem - na jego twarzy zobaczyłam uśmiech.
- Michale... - nie dokończyłam zdania, gdyż Anioł rozpuścił się w powietrzu, zostawiając mnie samą. Wtem usłyszałam cichy warkot. Spojrzałam na jezioro, które zaczęło lekko błyszczeć. Wiedziałam, że niedługo stanę przed najpotężniejszym z Aniołów i Archaniołów. Nawet sam Gabriel nie dorasta do pięt Razjelowi. Odwróciłam wzrok, gdy tylko tafla wody zniknęła i zamieniła się w rażące światło, które rozświetliło wszystko dookoła. Nagle z wody wyłonił się Razjel. Rósł w siłach. Z każdą sekunda robił się wyższy. Wtem nastała cisza, którą przerwał Razjel.
- Clarisso Adele Morgenstern. Czego ode mnie oczekujesz? - powiedział zrównoważonym tonem.
- Razjelu - ukłoniłam się. - Oczekuję pomocy i pewnych wyjaśnień.
- Słucham więc?
- Niedługo wybuchnie wojna między Nefilim, a wysłannikami z piekieł. Wiem, że nie możesz tego powstrzymać, ale też wiem, że staniesz po naszej stronie.
- Dlaczego tak twierdzisz?
- Stworzyłeś nas. To tobie służymy, to ciebie wielbimy...
- Nefilim też nie są bez winy. Dużo zawinili, dlatego nie jestem w stanie wam pomóc.
- Razjelu - spojrzałam na niego błagalnym tonem.
- Nie błagaj, to nie ma sensu. Niepotrzebnie będziesz się wysilać.
- To mój ojciec najwięcej zawinił, dlatego nie chcesz mi pomóc, prawda?
- Nie tylko on. Ważne, że nie staniesz po jego stronie. Nie mogę wam pomóc wygrać wojny, bo to byłoby niezgodne z prawem.
- Oczywiście.
- Ale mogę sprawić, że będziecie silniejsi.
- W jaki sposób?
- Już jesteś silna, Clarisso. Trenowałaś z najpotężniejszym Nocnym Łowcą...
- To nie zmienia faktu, że...
- Nie przerywaj mi! - skinęłam głową.
- Wiesz, co to święte relikty, prawda?
- Domyśliłam się tego.
- Więc?
- Kielich Anioła, Miecz Anioła i Lustro.
- Czym jest owe Lustro?
- Jezioro Lyn, z którego wyłoniłeś się pierwszy raz, obdarowując Jonathana Nocnego Łowcę Darami Anioła.
- Jesteś bardzo inteligenta, lecz czasami uparta i bezczelna - odwróciłam wzrok. - Co nie oznacza, że nie otrzymasz mojej pomocy.
- Dziękuję, Razjelu - uśmiechnęłam się do niego. Usłyszałam tylko, jak wypowiada słowa w nieznanym języku.
- Obdarowałem cię niezwykle silną runą. Spójrz na prawe przedramię - posłuchałam go. Wtem moim oczom ukazała się nie czarna, lecz złota anielska runa.
- W czym to ma mi pomóc?
- Twoja moc jest teraz dużo potężniejsza.
- Moc tworzenia nowych run - wyszeptałam.
- Z pomocą tego znaku twoje runy będą dużo silniejsze.
- Dziękuję - wyszeptałam.
- Czas minął, Clarisso.
- Razjelu, nie! - krzyknęłam, lecz było już za późno. Znalazłam się w swoim pokoju otoczona kałużą łez.

Jak wam się podobało :)? Moim zdaniem było trochę nudno, ale mam nadzieję, że się wam spodoba :)!

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 24

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 24

Chciałabym was bardzo, ale to bardzo przeprosić, że znów tak długo nie było rozdziałów. Przepraszam, ale naprawdę miałam urwanie głowy z nauką. Geografia tu, matematyka tam... ugh!
Oczywiście nie tylko to było powodem niedodawania rozdziałów. Moja przyjaciółka jest zacofana w czytaniu rozdziałów, gdyż twierdzi, że tkwi w 22(?). Także masz to moja droga nadrobić, gdyż ja i moi czytelnicy (których serdecznie pozdrawiam ♥) nie zamierzamy czekać, prawda? :D
Oczywiście postaram się to nadrobić jak najszybciej :)
Chciałabym również bardzo serdecznie podziękować za 5000 wyświetleń, jesteście najlepsi :)!
Miłego czytania ♥!

*Clary*
Jako, że było już późno zasnęliśmy przy sobie w objęciach. Nie potrzebowałam przyjemnie ciepłego koca, by nie zamarznąć. Miałam jego. Mojego ukochanego, a wtedy tylko to się liczyło. Obejmował mnie lekko umięśnionym ramieniem wokół talii. Czułam się bezpiecznie, nawet jeśli niedługo miałam zmierzyć się z moim ojcem. Przy Jasie zapominałam o ostatnich zdarzeniach, wizjach i snach.
A tym razem przespałam całą noc... bez żadnych nieprzyjemnych koszmarów. Postanowiłam cicho wymknąć się z pokoju, by nie obudzić śpiącego Anioła. Chciałam potańczyć, poczuć znów tą lekkość, jak dawniej. Powoli wybrałam z szafy odpowiedni strój i powędrowałam do łazienki. Wzięłam jak najszybszy prysznic, owinęłam się w ręcznik i wróciłam do sypialni. Spojrzałam na łóżko, gdzie niedawno leżał blondyn. "dziwne, przecież jeszcze przed chwilą tu był" - pomyślałam, unosząc brew w górę. Postanowiłam długo się tym nie przejmować, więc chwyciłam wcześniej zostawione na oparciu krzesła ubrania i zniknęłam za parawanem. Gdy tylko się wychyliłam wpadłam w czyjeś objęcia. Cudem stłumiłam okrzyk, gdy tajemnicza osoba porwała mnie w górę. Po chwili wirowałam w powietrzu. Czułam się jak prawdziwy Anioł.
- A gdzie to się chodzi po nocach? - od razu rozpoznałam go po głosie. Jace.
- Jest piąta nad ranem - oznajmiłam, a gdy postawił mnie na ziemi lekko musnęłam jego policzek.
- W porządku - zaśmiał się. - Gdzie idziesz?
- Do sali treningowej - odparłam.
- Od kiedy wracasz do treningów? - był wyraźnie zdziwiony. - Przecież mówiłaś...
- Wiem, co mówiłam - przerwałam mu. - Idę potańczyć, nie trenować - po oznajmieniu tych słów poszłam do drzwi, za którymi po chwili zniknęłam.

*Jace*
Rozumiałem zachowanie Clary. Dawno nie tańczyła, dlatego otrzymała moją zgodę. Poszedłem w ślady ukochanej i również postanowiłem się nieco odświeżyć. Szybkim krokiem wymaszerowałem z pokoju rudowłosej, zostawiając przy okazji otwarte drzwi. Zaraz po wejściu do swoich progów zastałem bałagan przed szafą. "Co tu do cholery się działo pod moją nieobecność?" - pytałem sam siebie. Szybko posprzątałem porozrzucane ubrania, a po chwili powędrowałem do łazienki, by zażyć ciepłej kąpieli. Do gorącej wody nalałem mojego ulubionego olejku o zapachu mango. Po chwili zanurzyłem się w przyjemnie gorącej wodzie, zmywając z siebie nie tylko bród i pot, ale też myśli. Zrelaksowany obecną chwilą chciałem, by trwała wieki. Słodki zapach, ciepły klimat i nowe myśli. Brakuje tylko Clary...
Mówiąc to zdanie cicho się zaśmiałem. Zaraz po tym wyskoczyłem z wanny i owinięty ręcznikiem wbiegłem jak oszalały do sypialni. Wybrałem ciemną koszulkę i jeansy. Nie tracąc czasu wszedłem za parawan. Gdy byłem gotowy lekko przeczesałem włosy i ułożyłem je w idealny kształt. Spojrzałem na zegarek. "I to jest dowód na to, że kobiety poświęcają dłuższy czas na przejmowaniu się swoim wyglądem" - zaśmiałem się pod nosem. Nie chciałem spędzać reszty dnia bez rudowłosej, dlatego pobiegłem do sali treningowej.

*Clary*
Tańczyłam już ponad godzinę, dlatego zrobiłam sobie krótką przerwę. "Nawet najlepsi muszą czasem odpocząć" - pomyślałam i się zaśmiałam, gdy nagle usłyszałam skrzypiącą podłogę. Skierowałam swój wzrok w stronę drzwi. W progu ujrzałam Jace'a. Spiorunowałam go wzrokiem, dodając przy tym:
- A co ty tutaj robisz?
- J-ja... - spojrzał na półkę z bronią. - Przyszedłem tylko po sztylety - odrzekł, rumieniąc się. Podszedł bliżej ostrzy i z cudem uniknął nożyka, którym rzuciłam w jego kierunku i który o mało co nie przeciął jego policzka. Zaśmiałam się, gdy zobaczyłam jego przestraszone spojrzenie.
- Przyznaj. Nie mogłeś wytrzymać beze mnie nawet kilku minut - skinął głową, potwierdzając moje słowa. Znów się zaśmiałam.
- Ale to nie oznacza, że nie umiem sam zaspokoić swoich potrzeb - oznajmił.
- Ach tak? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Zawsze mogę wykorzystać Cecily... - nie dokończył, gdyż zaczęłam biec w jego stronę. Niestety, nie potrafiłam go dogonić, gdyż był za szybki. Nawet lata treningu z ojcem nie mogły mi pomóc. Gdy zauważyłam, jak Jace biegnie przed siebie, ja postanowiłam wykorzystać sytuację i skręcić w lewo. Wiedziałam, że biegnąc tym korytarzem znajdę się w tym, w którym aktualnie jest blondyn. Przyśpieszyłam tempo, a po chwili zatrzymałam się przed Jace'em, o mało się z nim nie zderzając.
- Już nie żyjesz - zaśmiałam się i powaliłam go na ziemię.
- A jeśli ci powiem, że cię kocham?
- Już to wiem.
- Że nie mogę bez ciebie żyć?
- Potwierdziłeś to kilka chwil temu.
- Poddaję się - zaśmiał się i zamknął oczy. Wyciągnęłam sztylet zza paska i przytknęłam go do gardła ukochanego.
- Jakieś ostatnie słowo? - zaśmiałam się. Złotooki otworzył powoli powieki i na mnie spojrzał. Uśmiechnął się i dodał:
- Kocham cię i będę cię kochał aż do śmierci, a jeśli potem jest jakieś życie, wtedy też będę cię kochał - kiedy to wypowiedział, po moim poliku spłynęła łza radości, którą Jace natychmiast otarł. Przyciągnęłam go do siebie i złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Gdy tylko zabrakło nam tchu, odsunęliśmy się od siebie, ciężko dysząc.
- Trzeba częściej robić takie rzeczy - zaśmiał się. - Świetnie się bawiłem.
- Zapomnij. Nie mam zamiaru znów za tobą biegać, zwłaszcza, że nie mogłam cię dogonić - uśmiechnęłam się lekko. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Mogłabym zatonąć w jego złotych tęczówkach. Nagle zza rogu wyłonił się Alec.
- P-przepraszam, nie chciałem wam przeszkadzać - zaśmiał się.
- I tak przeszkodziłeś - stwierdził Jace, wstając. Podał mi dłoń, którą ujęłam i pomógł mi wstać.
- Co powiecie na polowanie? - zaproponowałam.
- Ty i polowanie? - zapytał zaskoczony Alec.
- Co w tym dziwnego? To jak? Idziecie?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł... nie przeszłaś szkolenia.
- Och, na Anioła, Alec! Marudzisz bardziej od Izzy!
- A myślałem, że to niemożliwe - zaśmiał się blondyn. Alec tylko przewrócił oczami i dodał:
- Zgoda.
- Wypadałoby powiadomić Isabelle - stwierdził Jace.
- Ja to zrobię, wy idźcie na dół - zaproponowałam, na co oni skinęli głową i ruszyli do windy. Po chwili usłyszałam cichy warkot, co oznaczało, że winda zatrzymała się na dole. Byłam przed drzwiami mojej przyjaciółki, dlatego grzecznie zapukałam.
- Proszę! - krzyknął głos za ścianą, więc weszłam do środka.
- Clary! - krzyknęła uradowana. - Co cię do mnie...
- Co powiesz na polowanie z chłopakami? - przerwałam jej.
- Brzmi nieźle - oznajmiła.
- W takim razie będziemy czekać w holu - uśmiechnęłam się i skierowałam do drzwi, gdy nagle usłyszałam wołanie:
- Czekaj! - wiedziałam, że to Izzy, więc się odwróciłam.
- Tak?
- Które buty włożyć? - pokazała mi dwie pary szpilek.
- Te po prawej - wskazałam na wysokie czarne obcasy i wyszłam z pokoju.

*Isabelle*
Lekko przeczesałam włosy, a następnie gotowa wyszłam z pokoju. Zjechałam windą w dół, by było szybciej. I tak za długo czekali. Byłam przygotowana na zrzędzenie mojego brata, które jakimś cudem nie nadeszło.
- Czyli jesteśmy w komplecie? - spytała Clary.
- Na to wygląda - odpowiedział Alec.
- Skoro tak, objaśnię wam swój plan.
- Słuchamy - odparł Jace.
- Podzielimy się na dwie grupy. Ja i Izzy oraz ty... - spojrzała na blondyna. - ... i Alec. Grupa, która zabije więcej demonów... wygrywa.
- A co robią przegrani? - spytał Alec.
- A muszą coś zrobić? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Jakieś zadanie... na przykład sprzątanie Instytutu.
- Albo zmywanie naczyń przez tydzień - odrzekł Jace.
- Och, zgoda. Więc co oferujecie?
- Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? - spytałam, zwracając się do Clary.
- Oczywiście. I tak wygramy, więc nie widzę różnicy - odrzekła.
- Nie zgodzę się z tym...
- Będziemy się kłócić, kto wygra, czy może sami się o tym przekonamy? - spytał zniecierpliwiony Jace.
- Przegrani zmywają naczynia. Zaczynamy w Pandemonium - odrzekła Clary, a po chwili wszyscy wyszliśmy na podwórko. Zauważyłam, jak Jace podaje ramię Clary, które ona przyjęła z uśmiechem na twarzy. Spojrzałam na brata, który zajęty był innymi sprawami, a mianowicie podziwianiem otoczenia. Odchrząknęłam, by Alec się odwrócił w moją stronę. gdy tego nie zrobił, zrobiłam to ponownie, lecz tym razem dużo głośniej. I tym razem nie podziałało.
- Alec, do cholery! - krzyknęłam.
- Słucham, jaśnie pani?
- Byłbyś tak łaskawy i podał mi ramię, tak jak ta urocza para po prawej? - zrobiłam słodkie oczka. - Braciszku? - dodałam po chwili pytającym tonem. Usłyszałam, jak Jace i Clary śmieją się pod nosem z obecnej sytuacji.
- Zapomnij, siostrzyczko. Dasz sobie radę sama - odrzekł i mnie wyprzedził. Nie wytrzymałam i dodałam:
- Czy byłbyś tak łaskawy i podał mi to cholerne ramię? - tym razem powiedziałam to z naciskiem na "czy" oraz głośniej, co prawie przerodziło się w krzyk. Gołąbeczki po prawej znów się zaśmiały.
- W porządku - słyszałam jego szybkie bicie serca, co oznaczało, że trochę się mnie wystraszył.
- Czasami czuję się jak twój niewolnik, a nie brat - dodał po chwili.
- Od tego jest starsze rodzeństwo, braciszku - zaśmialiśmy się w trójkę. Tylko Alec miał grymas na twarzy.

*Alec*
- Nareszcie! - krzyknąłem, gdy byliśmy już przed klubem. Wyszarpnąłem się z uścisku Izzy i wbiegłem do środka. Ochroniarz wpuścił mnie bez problemu. Po chwili dołączyli do mnie pozostali.
- Zaczynamy nasze małe zawody? - spytał Jace, widocznie przygotowany na wygraną.
- Nie. Wpierw idziecie za mną - odrzekła Clary. Przejechałem wzrokiem po Jasie i Izzy, którzy też wyglądali na zszokowanych. Wzruszyliśmy ramionami i popędziliśmy za rudowłosą. Zaprowadziła nas do oddzielnego korytarza, z którego wyłaniał się odór demonicznej krwi. Czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła.
- Chyba sobie żartujesz, że będziemy walczyć w tym smrodzie - oznajmiłem.
- Znowu marudzisz - zauważyła i podeszła do mnie. Wyciągnęła zza paska stelę i wypaliła mi nią nieznaną dotąd runę.
- Co to za runa? - spytałem.
- Wyjaśnię wam to, gdy wrócimy, dobrze? - wszyscy skinęliśmy głową. Nawet Jace, który pewnie też nic nie wiedział. Wyczytałem to z jego oczu.
- A ty - skierowała na mnie wzrok. - ... czujesz coś? - wciągnąłem się w powietrze, które teraz wydawało się świeże.
- Nic nie czuję - oznajmiłem.
- Czyli runa działa - stwierdziła. - Jace - przywołała go gestem do siebie i również narysowała mu tę samą runę, co mi. kolejną osobą, która posiadała ten znak była Izzy.
- A ty nie potrzebujesz tego znaku? - spytałem. Rudowłosa podniosła rękaw koszuli, a po chwili na przedramieniu ujrzałem świeżo wypaloną runę.
- Czyli możemy zaczynać.
- 3...2...1...czas start! - krzyknęła Clary i zaczęłam się chora bitwa.

I jak wam się podobało? Nie było nudno :)?
Jak wam się podobała reakcja Clary... i cytat z książki jako wypowiedź Jace'a :)?
Oraz jak myślicie... która z grup wygra małe polowanie :D?
Jace i Alec vs. Clary i Izzy? :))
Piszcie koniecznie w komentarzach ^^!
+ mam jeszcze jedno malutkie pytanko... ktoś z was czytał może "CIĘCIE"? Jeśli tak, to polecacie :)?
Bo wiecie... Dzień Dziecka zbliża się wielkimi krokami, także czas najwyższy namawiać rodziców na kupno jakiejś książki ^^!
Zaimponowała mnie sama okładka, nie mówiąc już o opisie :)!
Bardzo proszę o recenzję (jeśli ktoś z was czytał)... BEZ SPOILERÓW :D!