Księga I
Rozdział 17
*Jace*
Jako że było już późno, drzwi do Instytutu otworzyłem runą.
- Tego też się będę musiała uczyć, prawda? - spytała, wskazując na runę.
- Tak. Przyziemni biorą to za tatuaże. Dla nas jest to coś dużo ważniejszego. Pomagają nam walczyć z demonami.
- Opowiesz mi o nich za chwilę - oznajmiła i weszliśmy do środka. W korytarzu powitał nas krzyk Isabelle.
- Nareszcie! Nie widzicie, że pada deszcz?! - wrzeszczała.
- Izzy, siostrzyczko. Podasz nam łaskawie te ręczniki, które trzymasz w ręku, czy może nadal będziesz się drzeć, by obudzić cały Instytut, informując przy tym wszystkich, że wróciliśmy? - odrzekłem. Rudowłosa zaśmiała się pod nosem.
- Och, trzymaj! - rzekła z arogancją i rzuciła ręczniki w moją stronę. Jeden podałem Clary. Oboje wytarliśmy mokre włosy.
- Powinnam wziąć prysznic. Nie lubię zapachu deszczu - oznajmiła.
- Mi to nie przeszkadza - uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- A ty jak zwykle o jednym - zaśmiała się i pobiegła schodami do swojej sypialni. Popędziłem za nią.
- Jak ty to robisz, że biegasz tak szybko? Przecież nie trenowałaś z H...
- Mówiłam ci, że w dzieciństwie trenowałam z ojcem.
- No tak. Słyszałem o Valentine'nie. Najlepszy Nocny Łowca. Oczywiście poza mną - Clary przewróciła oczami i weszła do pokoju.
- Wejdź - zaprosiła mnie gestem do środka. - Ja idę wziąć prysznic, a ty rób co chcesz. Zaraz wrócę - wyjęła z szafy koszulę nocną, a po chwili zniknęła za drzwiami łazienki. Oczekując na rudowłosą, położyłem się na łóżku. "Świetnie. Ma bardziej miększy materac od mojego" - prychnąłem w myśli.
*Clary*
Po szybkim prysznicu przebrałam się w jasną koszulę. Zielonkawą sukienkę od Iz wrzuciłam do kosza, po czym wyszłam z łazienki. Buty schowałam do oddzielnej szafy. Wskoczyłam do łóżka.
- Jace - szepnęłam.
- Wcale nie spałem! - obudził się i podniósł gwałtownie. Po chwili opadł na poduszki.
- Oczywiście... - powiedziałam sarkastycznie.
- Oczekujesz czegoś? - spojrzał w moje oczy.
- Tak. Opowiedz mi o runach.
- To ma być twoja bajka na dobranoc? - zaśmiał się cicho.
- Coś takiego - odparłam i położyłam się obok blondyna, wtulając w jego tors.
- Runy są starożytnymi znakami, które Razjel stworzył, byśmy skuteczniej walczyli z demonami. Wypalamy je sobie za pomocą Steli. Niektóre znikają, inne zostają na zawsze. Wiecznymi są runy dla Cichych Braci, Żelaznych Sióstr, parabatai i małżeństwa i...
- Małżeństwa? - przerwałam mu.
- Dla Nefilim kolorem ślubu jest złoty. Zamiast składania przysiąg, białej sukni... wymieniamy się Znakami. Niedługo będziesz miała styczność z Szarą Księgą. Znajdują się w niej wszystkie runy. To z niej będziesz się uczyć.
- Rozumiem. Może zboczmy z tematu ślubu, dobrze? - zaśmiałam się cicho.
- Zgoda. Wracając do podstaw... im bliżej serca wypalisz runę, tym będzie silniejsza. Nie trzeba wypalać ich koniecznie na ciele. Można również na serafickich ostrzach i innych broniach, by stały się równie silne i potężniejsze, jak ty. Skoro Hodge podejrzewa wybuch wojny... lepiej nie spóźnij się na jutrzejszy trening. Musi cię wytrenować na potężną Nocną Łowczynię.
- Prędzej ja wytrenuję jego - zaśmiałam się pod nosem. - Dziękuję - pocałowałam go w policzek.
- Śpij dobrze - powiedział.
- Kocham cię - rzekłam z ekscytacją.
- Ja bardziej - szturchnęłam go w ramię. - Zgoda - zaśmiał się.
- Dobranoc - odparłam i odwróciłam się do niego plecami.
***
To samo szklane miasto. Teraz byłam pewna, że to Alicante. Stolica Idrisu. Mojego rodzinnego miasta, które znów stało we krwi. Szłam jego ulicami, gdy dotarłam do wielkiej, białej sali. Pełno pustych miejsc. Na podeście stał mój ojciec, wraz z bratem po lewej i matką po prawej.- Oczekiwaliśmy cię, Clarisso. Dołączysz do nas. Prędzej, czy później. Staniesz na tym podeście i będziesz rządzić.
- Nie - wyszeptałam i wybiegłam z sali. Drogę zagrodził mi...
- Jonathan. Nie zdążyliśmy się poznać, siostrzyczko - zmierzwił mi włosy i złapał za ramię, równie silnie, jak poprzednio.
- Puść mnie! - wyrywałam mu się, lecz bez skutku. Wykonałam więc parę ruchów, których uczył mnie ojciec w wieku 5 lat.
- Clarisso - Valentine wyglądał na zszokowanego.
- Ty mnie tego nauczyłeś - odwróciłam się i szłam spokojnie, kierując się do wyjścia.
- Stój! - krzyknęła Jocelyn. Podbiegła i złapała mnie za ramię. Lekko i bezboleśnie.
- Puść mnie, a nic ci się nie stanie - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. - Zginiecie razem ze swoją armią demonów.
- Naprawdę myślisz, że ty i twoi przyjaciele pokonają najpotężniejszą armię demonów. Mylisz...
- Nie kończ. Nie warto - odrzekłam i wyszłam z sali.
- Jeszcze zmienisz zdanie! - krzyknął głos mojego ojca. Byłam dostatecznie blisko, by go usłyszeć. Widok zakrwawionego i bezsilnego miasta. Był to ostatni widok, zanim się obudziłam z krzykiem i szybkim biciem serca.
***
- On wrócił! - krzyknęłam przez łzy.
- Clary? - Jace przytulił mnie ramieniem. - Kto wrócił?- V-V-Valentine - nie mogłam powstrzymać płaczu.
- Jesteś tutaj bezpieczna, spokojnie. Wdech i wydech - posłuchałam go. Jego słowa, same w sobie były kojące.
- Dziękuję - wyszeptałam.
- Weź zimny prysznic. Jesteś cała rozpalona - oznajmił.
- Zostaniesz? - spytałam.
- Przepraszam. Muszę się odświeżyć po wczorajszym deszczu - zaśmiał się.
- Zgoda - uśmiechnęłam się. Gdy blondyn wyszedł z pokoju, powędrowałam do łazienki. Zrobił, jak kazał. Faktycznie, zimny prysznic pomógł zmyć pot z mojego ciała. Po kilku minutach
powędrowałam uszczęśliwiona do szafy. Wyjęłam z niej czarne rurki, miętowy top i szpilki pod kolor. Natychmiast zniknęłam za parawanem. Kilka sekund po spojrzałam na zegar. "7:40. Do śniadania sporo czasu, więc pójdę do Iz. Musi pomóc mi w wyborze stroju na trening". I wyszłam z biegiem, nie patrząc pod nogi, czego wynikiem było ciągłe potykanie się o śruby i gwoździe wystające z podłóg. Po chwili dotarłam na miejsce. Grzecznie zapukałam i czekałam na odpowiedź, która nie nadeszła. Sekundę po usłyszałam kroki, a następnie otwierające się drzwi.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
- Ale? Streszczaj się! - poganiała mnie.
- Chodzi o wybór stroju boj... - nie dokończyłam zdania, bo Iz natychmiast zaciągnęła mnie do środka.
- Trafiłaś w idealne miejsce, kochana! Rurki, topy, sukienki? Co tym razem? Kolacja, czy zwykły spacer do parku?
- Izzy! - krzyknęłam. - Chodzi o strój bojowy!
- Trening z Hodge'em? - skinęłam głową. - Chodź - złapała moją rękę i wyszłyśmy z pokoju. Zaprowadziła mnie przed masywne drzwi, które przypominały te do biblioteki.
- Zbrojownia. To tutaj przechowujemy różnego rodzaju bronie. Stroje również - uśmiechnęła się. Otworzyła drzwi, które pod wpływem jej nacisku głośno zaskrzypiały. Pociągnęła mnie za sobą. Po chwili moim oczom ukazała się wysoka szafa.
- Otwórz drzwiczki i wybierz strój.
- Czy treningi z Hodge'em są... ciężkie? - mówiłam, otwierając drewniane drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, te nie zaskrzypiały.
- Nie dla nowych - zaśmiała się. - Dasz radę. A teraz... wybierz coś, co ci się spodoba - patrzyła na mnie z uśmiechem. Obserwowała każdy mój ruch. W końcu zdecydowałam się na rurki, skórzaną kurtkę i bluzkę na ramiączkach. Przedstawiłam swój zestaw Izzy.
- Jeszcze to... i to - podała mi do ręki skórzane rękawiczki bez palców oraz wysokie buty na obcasie.
- To konieczne? Dobrze wiesz, że nie przepadam za obcasami.
- A prawie cały czas je ubierasz - powiedziała z grymasem.
- Izzy, chciałabym ci przypomnieć, że to ty wypełniałaś moją szafę ubraniami. Znalazłam w niej tylko jedna parę trampek.
- No tak, zapomniałam - zaśmiała się.
- Pójdę to odłożyć, a ty idź do jadalni. Za chwilę do was dołączę - oznajmiłam i wybiegłam z pomieszczenia.
*Isabelle*
Powędrowałam do jadalni, jak kazała Clary. Czułam, że zaraz po wejściu Hodge zasypie mnie masą pytań, dlaczego wczoraj tak się zachowałam. Byłam przed wejściem do jadalni. Chwilę się zawahałam, zrobiłam kilka wdechów i wydechów, po czym spokojnie otworzyłam drzwi. Zamknęłam oczy i przyszykowałam się na krzyk, który nie nadszedł. Otworzyłam więc, jedno oko, później drugie,
- Isabelle? Mogę wiedzieć, co ty robisz? - spytał Alec.
- Nie interesuj się, braciszku - zajęłam miejsce między Jace'em, a Aleciem. - Gdzie Hodge?
- W gabinecie. Nie przyjdzie dzisiaj na śniadanie - po tych słowach ze szczęścia uniosłam ręce w geście zwycięstwa, ale przed tym uderzyłam dłońmi o brzeg stołu.
- Izzy? Coś ci dolega? - tym razem spytał blondyn.
- Och, na Anioła. Jesteście strasznie ciekawscy! - warknęłam.
- Nie bardziej od ciebie - powiedzieli razem po czym się zaśmiali.
- Gdzie Clary? - spytał Jace.
- Poszła wpierw odłożyć strój bojowy. Zaraz będzie.
- Znowu musimy na kogoś czekać - westchnął Alec.
- Zawsze możesz zjeść w restauracji - zaoferowałam. Wtedy do pokoju weszła Clary.
- Nareszcie! - krzyknął czarnowłosy i zaczął pośpiesznie nakładać sałatki i inne dania. Rudowłosa spojrzała się na niego jak na idiotę. Zaśmiałam się z tego powodu.
- Smacznego, Alec - zaśmiał się Jace.
- Nie znaliśmy cię od tej strony - powiedziałam. Nie odpowiedział na żadne zdanie, tylko skupił się na jedzeniu. Jadł tak szybko, jakby myślał, że wszystko mu ucieknie. Przydałaby mu się lekcja dobrego zachowania przy stole. Zaśmiałam się pod nosem i również zaczęłam nakładać przeróżne potrawy. Po kilkunastu minutach i smacznym śniadaniu usłyszeliśmy krzyk nauczyciela:
- Isabelle Lightwood proszona do gabinetu!
- Zupełnie jak w Przyziemnej szkole - jęknęła Clary.
- Powodzenia - zaśmiał się Jace. Spojrzałam na niego gniewnie i powędrowałam do Hodge'a.
Chciałabym was uświadomić, że niedługo koniec pierwszej księgi ^^
Oprócz tego, mogliście się domyślić, jeśli uważnie czytacie, że wybuchnie wojna.
Kto na niej zginie i z jakich przyczyn? Czy na pewno zginie? Może ktoś go wskrzesi? Czy Clary, jej przyjaciele i inni wygrają przeciwko demonom?
Wszystkiego dowiecie się za kilka rozdziałów :D!
Zostawiajcie swoje opinie w komentarzach ♥
Rozdział NIEZIEMSKI <3 Czekam z niecierpliwością na NEXTA!
OdpowiedzUsuńSupcio rozdział :D
OdpowiedzUsuńCzekam na next ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny :3 Zapraszam do mnie: opowidanianocni.blogspot.com
OdpowiedzUsuń