środa, 6 maja 2015

Rozdział 13

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 13

*Clary*
Byłam przed drzwiami do sypialni Jace'a. W środku wszystko we mnie płonęło. Jeszcze nigdy się tak nie stresowałam, nawet w szkole dla Przyziemnych przed ważnym sprawdzianem. W końcu zapukałam.
- Proszę! - wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka.
- Cześć - powiedziałam cicho, prawie szeptem.
- Clary! - na jego twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. - Już lepiej się czujesz? Jesteś strasznie blada.
- T-to tylko z nerwów.
- Z nerwów? Hodge przygotował dla ciebie ważny trening?
- N-nie. To nie o to chodzi - zaraz wyjdę z tego pokoju z płaczem. Nie mogłam znieść tej presji, tego napięcia w jego głosie...
- Więc o co? - wyrwał mnie z rozmyśleń.
- Isabelle mówiła, że...
- A ty słuchaj, co mówi Isabelle! Wiesz, jaka ona jest - czyli nie czuł do mnie nic. Zupełnie nic.
- Nieważne, zapomnij o tym - oznajmiłam, a po moim poliku spłynęła łza. Natychmiast ją otarłam, odwracając głowę. Już miałam wyjść, gdy Jace złapał mnie za nadgarstek.

*Jace*
- Isabelle mówiła, że...
- A ty słuchaj, co mówi Isabelle! Wiesz, jaka ona jest - przerwałem jej. Dopiero po chwili zrozumiałem, o co chodziło Clary. Chciałem coś powiedzieć, ale rudowłosa kierowała swoje kroki do wyjścia. W ostatniej chwili złapałem ją za nadgarstek.
- Clary... - spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem.
- Zapomnij... - wyszeptała. Próbowała wyrwać swój nadgarstek z mojego uścisku. Wtedy pomyślałem: "Spróbuj, co ci szkodzi". I zrobiłem to. Przyciągnąłem ją do siebie (być może wbrew jej woli). Wtedy nasze wargi prawie się stykały. To ja zrobiłem pierwszy krok i złączyłem nasze usta w pocałunku. Ku mojemu zdziwieniu... odwzajemniła pocałunek. W końcu się od siebie odsunęliśmy, ciężko oddychając.
- Najlepsze kilka sekund w moim życiu - stwierdziłem po chwili, na co ta tylko się uśmiechnęła. Otworzyła drzwi. Stanęła w progu, czekając na mój ruch. Wtedy ja podszedłem bliżej, kładąc swoją rękę na jej ramieniu. Gdy się nie odwróciła, postanowiłem zrobić to za nią.
- Cześć - wyszeptała.
- Liczyłem na coś więcej - oznajmiłem. Zobaczyłem na jej bladej cerze rumieńce. Stanęła na palcach i pocałowała mnie namiętnie w usta.
- O. To. Chodziło - mówiłem przez pocałunki. Odsunęła się i odeszła. Odprowadziłem ją wzrokiem.

*Clary*
Natychmiast pobiegłam do swojej sypialni. Zamknęłam drzwi na klucz. Usunęłam się po nich, chowając twarz w ramionach. Zaczęłam cicho szlochać. Tym razem nie były to łzy smutku, lecz radości. "On mnie kocha" - pomyślałam. "Naprawdę kocha". Wtedy usłyszałam ciche pukanie. "Tylko nie on. Tylko nie on. Tylko nie on!" - błagałam siebie w myślach. Przełknęłam ślinę i z szybko bijącym sercem otworzyłam drzwi.
- Isabelle - wyszeptałam, po czym złapałam ją za rękę i wciągnęłam do pokoju.
- Hej, uważaj! Mam wysokie obcasy...
- To masz problem - przerwałam jej.
- O co chodzi? - gdy nie odpowiedziałam, dodała: - Clary?
- On mnie kocha... - wyszeptałam, dotykając swoich ust.
- Pocałował cię? - spytała z entuzjazmem. Skinęłam głową. Podeszła do mnie natychmiast i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
- Isabelle, to... to uczucie, którego nie da cię opisać - powiedziałam przez łzy. Odsunęła się ode mnie, ocierając małe, słone kropelki.
- Nie wyglądasz na szczęśliwą - rzekła z grymasem na twarzy.
- Wciąż myślę, że to sen - stwierdziłam. - Ał! - krzyknęłam z bólu. - Izzy?! - spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
- No co? Musiałam cię uszczypnąć, żebyś spojrzała na oczy. Clary, to nie sen! - oznajmiłam. - Poza tym... szykuj się. Za trzy godziny kolacja, musisz wyglądać olśniewająco. Pomóc ci?
- Dam radę! - powiedziałam bez chwili zawahania. Wiedziałam, jak to się skończy, gdy Iz będzie pomagać mi wybrać sukienkę, dobrać makijaż i uczesanie.
- Jak chcesz - prychnęła i wyszła.
"No dobra. Clary, masz trzy godziny, żeby zrobić się na bóstwo".
Podeszłam do szafy. Po dłuższym zastanowieniu wybrałam długą, zielonkawą sukienkę, która idealnie podkreślała kolor moich oczu. Do tego czarne szpilki i śliczną bransoletkę wysadzaną zielonymi kamieniami. Włosy lekko zakręciłam, a po chwili zrobiłam lekki makijaż, który był brakującym elementem całej kreacji. Przejrzałam się w lustrze. "Wyglądam nieźle". Uśmiechnęłam się i spojrzałam na zegar. "18:20. Do kolacji zostało 40 minut... pójdę jeszcze po Isabelle". I ruszyłam do pokoju przyjaciółki.

*Isabelle*
Byłam w trakcie robienia makijażu, gdy usłyszałam pukanie do drzwi, które co kilka sekund się nasilało. Nie wytrzymałam tego napięcia i wyjechałam z linii oczu. "Świetnie" - pomyślałam i poszłam otworzyć drzwi. Clary.
- Izzy - uśmiechnęła się. - Wyglądasz świe... - wskazałam palcem na czarną kreskę na policzku, przerywając jej w połowie zdania. - Przepraszam. Mogę wejść? - zaprosiłam ją gestem do środka.
- Ty też - spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Westchnęłam. - Ty też ślicznie wyglądasz.
- Widzisz? Dałam radę bez ciebie - zaśmiałyśmy się.
- Pozwól, że dokończę swoją robotę - powiedziałam i ruszyłam do toaletki.
- Oczywiście - w lustrze zauważyłam, jak podnosi ręce do góry w geście poddania. nastąpiła chwila ciszy, którą przerwałam:
- Dobrze jest mieć przyjaciółkę, która wygląda równie dobrze, jak ty .
- Tak - potwierdziła, a po kolejnej minucie ciszy dodała: - Widać, że ty i Jace jesteście rodzeństwem. Może przybranym, ale oboje macie sarkazm we krwi - zaśmiałyśmy się, przez co znów wyjechałam, robiąc makijaż.
- Cholera, Clary! - krzyknęłam.
- Och, daj mi to - westchnęła i podchodząc wyrwała mi kredkę do oczu. Po kilku minutach niekomfortowej ciszy rudowłosej udało mi się zrobić makijaż.
- Na Anioła, Clary! Jestem pod wrażeniem! - mówiła, przeglądając się w lustrze.
Wtedy zegar wybił 19:00.
- Gotowa na to, by zabłysnąć? - zachichotałam.
- Jak zawsze - zaśmiałyśmy się i powędrowałyśmy do jadalni.

*Alec*
Czekałem z Jace'em, Hodge'm i... Churchem na dziewczyny.
- Jace - zacząłem. Spojrzał prosto w moje błękitne oczy. - Czy ciebie i Clary coś łączy? Widzę, jak na siebie patrzycie...
- Sam nie wiem - przerwał mi. - Dzisiaj... jakieś trzy godziny temu się pocałowaliśmy, ale nie wyczułem w niej ani krzty radości.
- Przykro mi - podeszłem i położyłem dłoń na jego ramieniu.
Wtedy do pokoju weszły Iz i Clary.
- Czekaliśmy tylko na was! - krzyknąłem zdenerwowany. Dziewczyny spojrzały na siebie, a potem zobaczyłem, jak rudowłosa podchodzi do mojego parabatai i całuje go prosto w usta. Gdy tylko się od siebie odsunęli po całej sali rozbrzmiały oklaski i wiwaty.
- Gratuluję... - powiedziałem zrezygnowany. - Możemy już jeść? - poczułem lekki ból w ramieniu.
- Zasłużyłeś - zaśmiała się Isabelle. Mogłem się domyślić, że to ona mnie szturchnęła.Przewróciłem oczami i zacząłem nakładać jedzenie na talerz.

*Clary*
Godzinę później...
Po skończonej kolacji czułam, jakbym przytyła kilka kilogramów. Na naszym stole widniały przeróżne potrawy, dlatego nie mogłam odpuścić. Wszyscy siedzieli i rozmawiali. Nie słuchałam ich, tylko myślałam nad ostatnimi wydarzeniami. Śmierć Simona, po której udało mi się pozbierać. Moje wizje, dzięki którym byłam nieprzytomna. Pocałunek z Jace'em, dzięki której zrozumiałam, że warto kochać i żyć... z rozmyślań wyrwał mnie dotyk czyjejś dłoni pod stołem. Ujęłam ją. Wtedy poznałam tą ciepłą skórę. Przed oczami od razu pojawił mi się obraz sprzed czterech godzin. Jace. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który on odwzajemnił. Widziałam to kątem oka. Nagle się do mnie przysunął i szepnął do ucha:
- Co powiesz na mały spacer? - skinęłam głową. Pocałował mnie w policzek i pomógł wstać.
- Nie powcinam się przebrać? - spytałam.
- Nie. Tak wyglądasz ślicznie - znów się uśmiechnęłam. Zaoferował ramię, które ja przyjęłam, a następnie pociągnął mnie do wyjścia.

*Isabelle*
Gdy Jace i Clary wyszli, ja zaczęłam dyskutować na ich temat z moim bratem.
- Zauważyłeś? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - Jace. Jest twoim parabatai! Naprawdę NIC nie zauważyłeś? - spytałam z naciskiem na "nic".
- Kompletnie.
- Zostawię was samych. Czuję, że będzie to przyjemna rozmowa - rzekł Hodge i wyszedł z jadalni.
- Ona go zmieniła - stwierdziłam p o wyjściu nauczyciela.
- Co masz na myśli mówiąc "zmieniła"?
- Och, na Anioła, Alec! Nie udawaj głupiego! - warknęłam.
- Uspokój się i mów o co chodzi, Iz - podniósł głos. "Widać, że rodzeństwo".
- Od kiedy Jace przyjechał tu w wieku dziesięciu lat, zauważyłam coś. Po śmierci rodziców... nie odczuwał uczuć. Nie płakał... - zrobiłam chwilę przerwy, bo do oczu zaczęły napływać mi łzy. Zamknęłam oczy i pozwoliłam płynąć łzom. Poczułam obejmujące mnie ramię. Alec. Czasami naprawdę zachowywał się uroczo, jak brat. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niebieskookiego.
- Spokojnie. Wdech i wydech. Potem kontynuuj, bo nadal nie wiem, o co ci chodzi - zrobiłam jak mi kazał i kontynuowałam:
- Nigdy nie mówił o swojej przeszłości, a teraz czuję, jakby nagle otworzył się na świat. Clary nauczyła go kochać, Alec. Na nowo... - odwróciłam wzrok.
- Żebyś się nie pomyliła - stwierdził, wypuszczając mnie z objęć. Wstał, zasuwając krzesło i wyszedł, zostawiając mnie samą.
- Liczyłam na coś więcej - szepnęłam sama do siebie i poszłam do swojego pokoju.

*Clary*
Jace oprowadzał mnie po Nowym Yorku, jakby to nie było moje rodzinne miasto. Chodziliśmy jego ulicami, nie wiedząc nawet gdzie idziemy. Patrzyliśmy na siebie, a wtedy tylko to się liczyło. Byliśmy naprawdę szczęśliwi.
- Dokąd teraz? - spytał. Wtedy coś przyszło mi na myśl.
- Mam pewien pomysł - uśmiechnęłam się i trzymając się za ręce zaprowadziłam go pod sierociniec. Musiałam coś zrobić...
- Co to za budynek? - spytał, gdy doszliśmy na miejsce.
- Powiedz, że Przyziemni cię widzą - skinął głową. - Dobrze. To jest sierociniec. Mieszkałam tu, zanim poznałam prawdę.
Nastąpiła chwila ciszy, którą przerwałam:
- Muszę coś zrobić. Wejdź, jeśli chcesz - uśmiechnęłam się i weszłam do środka. Obejrzałam się na blondyna. Był tuż za mną. Uśmiechnęłam się i ruszyłam dalej.
- Clary, Clary! - usłyszałam krzyki małym dzieci, które biegły w moją stronę. Uklękłam, by je przytulić.
- Hej, dzieciaki! Cieszę się, że was widzę - miałam załzawione oczy. Jedno mrugnięcie, jedna łza spływająca po moim poliku.
- Jeśli szukasz Natalie, jest na górze z Mell - powiedziało jedno z dzieci. Skinęłam głową i spojrzałam na Jace'a. Wymieniliśmy spojrzenia, po czym wbiegłam na górę. W ostatniej chwili się odwróciłam, bo usłyszałam swoje imię.
- Clary! - Molly. Mogłam się tego domyślić.
- Tak? - spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Ślicznie wyglądasz - w jej oczach zabłysnęła iskra dziecięcej radości.
- Dziękuję - powiedziałam ze łzami w oczach i poszłam na górę.
- Natalie?! - krzyczałam imię opiekunki.
- Clary? - odwróciłam się. Wtedy moje serce zamarło na widok Nat.
- Nat! - krzyknęłam i rzuciłam się w jej ramiona.
- Dobrze cię znów widzieć.
-  I nawzajem - spojrzałam na nią. Zauważyła moje łzy, które po chwili otarła kciukiem.
- Jesteś sama? - spytała.
- Nie. Przyszłam z... mężczyzną mojego życia - ostatnie trzy słowa wymówiłam szeptem.
- Zaręczona siedemnastka? - jej wyraz twarzy przedstawiał zdziwienie.
- Ależ skąd. Jeszcze mi się nie zaręczył - zaśmiałam się.
- I tak gratuluję - po jej poliku również spłynęła łza.
- Słyszałam, że zajmujesz się Mell. Coś się stało?
- Choroba - odwróciła wzrok. - Od tygodnia cały czas ma gorączkę.
- Wysoka?
- Prawie czterdzieści stopni. Czuję, że coś jest nie w porządku - oznajmiła.
- Clary! - usłyszałam głos blondyna. Wbiegał po schodach.
- O co chodzi? - spytałam.
- Dzień dobry - spojrzał na Natalie, a następnie na mnie, mówiąc: - Masz gościa.
- Kogo? - spytałam ze zdziwieniem.
- Cecily Adams - stwierdził.

Rozdział trochę dłuższy, a to z racji, że wczoraj dodałam krótki :)
Mam nadzieję, że się podobał ^^
Swoje opinie możecie zostawiać w komentarzach :)!

2 komentarze:

  1. Rozdział NIEZIEMSKI, ale dodaj NEXTA!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty masz zawsze ,,niesamowite" wyczucie czasu co do kończenia rozdziałów. Czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń