piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 15

Księga II
Rozdział 15

Jeśli ktoś z was nie przeczytał Diabelskich Maszyn niech uważa na mały spoiler pod koniec rozdziału :)

*Jace*
- Niemożliwe. Za szybko - oznajmiłem.
- Trzeba wezwać akuszerkę.
- Przyziemni nie będą w stanie nam pomóc. Nie stwierdzą, czy spodziewasz się dziecka.
- A moja moc?
- Spróbuj. Tylko uważaj - objąłem ją w talii i pocałowałem w głowę.
Po chwili jej włosy stały się bardziej zaognione, karnacja przybrała siną barwę. Bałem się o nią. Bałem się, że znów stanie jej się krzywda. Jej i dziecku... jeśli naprawdę je nosi.

*Clary*
Widziałam ciemny tunel, a na jego końcu blade światło, które powoli się do mnie zbliżało. Albo ja do niego, choć miałam wrażenie, jakbym stała w miejscu. Wtem usłyszałam znajomy głos, który zawsze rozbrzmiewał w mojej głowie i dawał mi wskazówki. Podążałam za nim, póki nie doszłam do biało-czarnego pomieszczenia. Było prawie puste. Jedynie na środku stał mały ekran telewizora, w którym ukazany był Cichy Brat i małe dziecko na kamiennym stole, które po chwili zginęło z rąk napastnika, a jego krew spryskała blade ściany.
"Jeszcze nie teraz".
Otworzyłam powoli zaszklone oczy. Nade mną pochylał się Jace. Albo była to chwilowa fatamorgana, albo piękny sen, z którego nie chciałam się obudzić, bo z pleców blondyna wyrastały piękne, białe skrzydła.
- Jesteś Aniołem? - spytałam.
- Każdy mi to mówi, ale nie - zaśmiał się i położył delikatnie na łóżku.
- Masz skrzydła - oznajmiłam, na co ten zdziwiony badał dłońmi swoje plecy, na których powinno znajdować się znamię w kształcie litery "V".
- Masz chwilowe zaburzenia, niedługo będzie dobrze - uśmiechnął się i zaczął się cofać, jakbym była przerażającym stworzeniem.
- Przygotuję śniadanie, a ty odpocznij.
- Zaczekaj! - odwrócił się. - Gdzie my jesteśmy?
- Nie poznajesz tego miejsca? - pokręciłam głową. - Pamiętasz, jak po wojnie jeździliśmy konno? Pokazałem ci wtedy wysoki budynek z białego marmuru.
- Rezydencja Herondale'ów - wyszeptałam, na co on się uśmiechnął i wyszedł z sypialni.
W tym czasie podczołgałam się pod drzwi łazienki. Otworzyłam je szybkim ruchem i podtrzymując się drążka na ręczniki - wstałam. Podeszłam do umywalki, by dokładnie opłukać twarz. Miałam nadzieję, że zaraz po tej czynności zaburzenia znikną. Choć wcale nie przeszkadzało mi widywanie Jace'a ze skrzydłami Anioła.
Po porannym prysznicu zdałam sobie sprawę, że nie jestem w swoim pokoju, więc w szafie nie znajdę swoich ubrań. Mimo to postanowiłam sprawdzić.
- Jak on to... - pytałam sama siebie, gdy zobaczyłam stertę różnobarwnych strojów na półkach i wieszakach.
Wybrałam beżową koszulkę bez rękawków, buty w tym samym kolorze oraz czarne legginsy. Szybko się przebrałam i podeszłam jak co ranek do lustra. Wzięłam do ręki szczotkę, która była w zupełnie innym kolorze, jak ta w Instytucie. Delikatnie rozczesałam włosy, po czym gorącą już lokówką zakręciłam pojedyncze kosmyki.
Po spryskaniu się perfumami zeszłam na dół, gdzie przy stole w jadalni siedział Jace i czekał na usmażenie się jajecznicy.
- Umiesz  gotować coś jeszcze prócz sadzonych jajek i jajecznicy?
- Jajko z bekonem.
- A coś nie związanego z jajkami?
- Naleśniki - zaśmiał się.
- W takim razie następnym razem gotuję ja - zaśmiałam się.
- Nie powiedziałaś mi, czy jesteś w ciąży - powiedział zaniepokojonym tonem.
Wtem przypomniał mi się krwistoczerwony napis.
"Jeszcze nie teraz".
- Miałam wizję - odwróciłam wzrok. - Był tam Cichy Brat, który zabił dziecko leżące na stole, a jego krew spryskała białe ściany.
- To wszystko?
- Krew ułożyła się w litery, z których powstało zdanie.
Zrobiłam chwilę przerwy.
- "Jeszcze nie teraz" - zacytowałam.
- Boisz się - zauważył.
- Tak - potwierdziłam. - Niepokoję się tym, że skoro nie teraz... to już nigdy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to było przerażające - po polikach spłynęły strużki słonych łez. - Próbowałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Musiałam patrzeć na śmierć tego dziecka. Czuję się jak morderczyni, choć nie skrzywdziłabym nawet zwierzęcia - podszedł do mnie i mnie przytulił. Wiedział dokładnie, czego potrzebowałam. Jego bliskości. Czucia jego oddechu na swoim ramieniu. Był to gest tak delikatny, jak skrzydła motyla.
- Jace - zaczęłam. - Czy... zamieszkamy tu już na zawsze?
- Jest to prezent ślubny ode mnie, więc skoro zechcesz to w każdej chwili możemy przenieść z Instytutu najpotrzebniejsze rzeczy.
- Zauważyłam, że ubraniami się już zająłeś - zaśmiałam się.
- Tak - uśmiechnął się. - Ślicznie wyglądasz - nie mogłam się powstrzymać od pocałowania go w jego suche wargi. Odwzajemnił pocałunek, po czym z hukiem wylądowaliśmy na podłodze. Miał wielkie szczęście, że nie przygniótł mnie swoim ciężarem.
- Jace - zaśmiałam się.
- Już z ciebie schodzę, spokojnie - wymówił to zdanie nim ja zdążyłam wypowiedzieć swoje.
- Nie - zaprzeczyłam. - Jajecznica.
- Cholera - wstał jak burza i podbiegł do kuchenki.
- Dopuścić faceta do kuchni... od razu ją spali - przewróciłam oczami i ze śmiechem usiadłam na krześle. - Nawet Izzy lepiej opanowuje sytuację w Instytucie. Może i nie umie gotować, ale jeszcze jej się nie zdarzyło, by coś przypaliła.
- Lub spaliła. Trzeba będzie kupić nową kuchenkę.
- Nigdy więcej nic nie ugotujesz - jęknęłam i zajęłam się jedzeniem jogurtu, gdyż nie miałam zamiaru jeść zwęglonej jajecznicy Jace'a.
***
Po skończonym śniadaniu i posprzątaniu kuchni zjawiliśmy się w Instytucie, by poinformować wszystkich o małej zmianie w naszym życiu.
- Postanowiliśmy, że zamieszkamy razem w Rezydencji Herondale'ów.
- Będziecie mogli nas odwiedzać kiedy tylko zechcecie - wtrącił się Jace.
- Nawet bez żadnej zapowiedzi.
- A Brama? - zaniepokoiła się Maryse. - Przecież Rezydencja jest w Idrisie.
- W bibliotece jest oddzielne pomieszczenie, w którym Hodge przechowywał swoje najważniejsze lektury, prawda? Teraz będzie tam przejście...
- Do Narnii? - przerwał mi Alec, na co wszyscy się zaśmiali. Tym razem łącznie z nim.
- Nie. Dokąd tylko zechcecie się udać. Wystarczy, że pomyślicie o danym miejscu.
- W porządku. W takim razie Jace spakuje najpotrzebniejsze rzeczy, a ty idź narysować Bramę...
- O, nie! Od moich rzeczy niech się trzyma z daleka... sama dam sobie radę.
- Nie ufasz mi, kochanie? - spytał, krzyżując ręce na piersi.
- Ależ skąd. Po prostu boję się, że cały pokój stanie do góry nogami.
Po chwili wszyscy rozeszli się w różne strony. Gdy Brama byłą gotowa, a walizki spakowane, trzymając się za ręce weszliśmy w błękitną mgłę, myśląc o naszym nowym miejscu zamieszkania.

*Jace*
Po rozpakowaniu rzeczy mieliśmy czas tylko dla siebie. Co prawda Clary chciała porysować w ogrodzie, a ja potrenować, ale znaleźliśmy wspólny język i doszliśmy do wniosku, że przejdziemy się na spacer i przedyskutujemy nasz miesiąc miodowy.
- Co powiesz na Paryż? - spytała.
- Wolałbym raczej coś spokojniejszego i egzotycznego.
- Hawaje?
- Za bardzo egzotycznie.
- Trudno jest nam dojść do porozumienia - zauważyła. Miała rację. Odkąd się pobraliśmy nie mogliśmy znaleźć tego samego zdania.
- Miami? - zaproponowałem.
- Żeby zalało nas tsunami? - uniosła brew.
- Więc co proponujesz?
- Myślałam nad Malediwami. Od pewnego czasu podoba mi się jedna wyspa. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ślicznie wygląda w nocy.
- Nie wyobrażam i nie chcę.
- Dlaczego? - spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- Wolę mieć niespodziankę - uśmiechnąłem się.
- Czyli...
- Tak - rzuciła mi się na szyję. Złapałem ją mocno w talii i uniosłem lekko w górę.
- Kocham cię - wyszeptała mi do ucha.
- Ja ciebie też - pocałowałem ją w głowę i postawiłem na ziemi.
Po przechadzce po Idrisie wróciliśmy do Rezydencji. Było już dosyć późno, a po przejściu kilkuset metrów byliśmy zbyt zmęczeni, by cokolwiek zrobić, więc po relaksującej kąpieli położyliśmy się do łóżka. Wpatrywaliśmy się w siebie kilka minut, póki Clary nie odpłynęła do krainy snów. Czasami byłem ciekawy, o czym ta dziewczyna śni. Choć teraz byłem stuprocentowo pewny - Malediwy.

*Clary*
~Tydzień później...
Spakowana w dwie walizki, gdzie mieściły się najpotrzebniejsze rzeczy (według Jace'a pół domu) czekałam na blondyna w holu. Gdy ten się zjawił przeszliśmy przez Bramę, która zaczynała powoli znikać, gdyż związałam się ze spóźnialskim mężczyzną. Nadal się dziwiłam jakim cudem otrzymaliśmy ten sakrament, skoro nie jestem pełnoletnia. Jak widać Nocni Łowcy mają inne przystosowania.
Kilka sekund po znajdowałam się na dachu jakiegoś budynku. Spojrzałam w dół, prawie tracąc równowagę. Na szczęście tuż obok był Jace i nadal trzymał mnie za rękę. Przyciągnął mnie bliżej siebie i delikatnie pocałował w czoło.
- Spokojnie, jestem tutaj.
- Wiem.
- I zawsze będę.
- To też wiem.
Roześmiani i zakochani w sobie po uszy zeszliśmy na dół, gdzie mieścił się nasz tymczasowy dom. Był skromnie urządzone, lecz mimo to było w nim wszystko, co potrzeba. Dookoła niego były palmy i inne egzotyczne rośliny, a przed był dostęp do morza, które ślicznie mieniło się w nocy, a na linii horyzontu idealnie było widać odbicie księżyca.
Odłożyliśmy walizki na miejsce. Uznaliśmy, że rozpakujemy je później... lub wcale. Mieliśmy być tutaj tylko tydzień lub dwa, więc nie było największego sensu rozpakowywać wszystkiego do szaf. Przebrałam się szybko w strój kąpielowy, na który później założyłam zielonkawą sukienkę i sandały na obcasie, które i tak po chwili zdjęłam, gdyż były niewygodne do chodzenia po piasku. Pod wpływem wysokiej temperatury, jaka tutaj panowała było to idealne dopasowanie ubrań.
- Pójdziemy się przejść brzegiem plaży? - spytał, na co ja skinęłam uśmiechnięta głową.
Spacerowaliśmy, co chwilę patrząc na palmy i inne urocze krzewy.
- Zawsze, jak byłam dzieckiem lubiłam biec do morza. Piasek parzył moje małe stopy,lecz po chwili czułam przyjemną ulgę - oznajmiłam.
- Biegniemy razem? - spytał. Wymieniliśmy spojrzenia w promiennym uśmiechu, po czym trzymając się za ręce pobiegliśmy przed siebie. Na linii horyzontu odbijała się jasna mgła, a daleko za nią płynęły statki.
- Popłyniemy tam jutro.
- Na skuterach? - spytałam podekscytowana.
Wtem z wody wyskoczył delfin i podpłynął bliżej.
- Możemy nawet na tych uroczych stworzeniach - zaśmiał się.
- Lub na kaczkach - szturchnęłam go porozumiewawczo w ramię.
- Nie kpij sobie ze mnie. To krwiożercze bestie.

UWAGA! W TYM MOMENCIE ZACZYNA SIĘ SPOILER!

- Jem mówił, że twój przodek - Will - również bał się kaczek. Jesteś jego odzwierciedleniem, choć z wyglądu nie jesteście podobni.
- Tak? Interesujące.
- Mówił też, że wierzył w istnienie Demonicznej Ospy.
- Czego? - spytał. Moja reakcja na to była dokładnie ta sama, choć po poznaniu całej prawdy mi przeszło.
- Demonicznej Ospy - powtórzyłam. - Na początku nikt mu nie wierzył. Wszyscy uważali to za jakiś kosmiczny żart, lecz kiedy ojciec Gideona i Gabriela Lightwoodów stał się robakiem w trzecim syndromie tej choroby Willowi przyznano rację. Najwyraźniej przejrzeli na oczy.
- Robakiem? - spytał. Znów był wyraźnie zaskoczony.
- Przestań zadawać tyle pytań.
- Po prostu wydaje mi się to trochę dziwne, nie sądzisz?
- Może trochę - przyznałam.
- Wiesz o nim coś jeszcze? O Willu?
- Tak bardzo cię to interesuje? - skinął głową. Zapowiadała się długa historia, więc postanowiliśmy usiąść na piasku. Fale powoli zalewały nam nogi. - W porządku. Jem mówił też coś o klątwie, w którą Will wierzył przez kilka dobrych lat. Dlatego wyjechał z Walii, swojego rodzinnego miasteczka i zamieszkał w Instytucie Londyńskim. Darzył uczuciem tylko Jema, który w sumie był jego parabatai. Wszystkich innych odrzucał z pogardą, dopóki nie poznał Tessy.
- Dlaczego? - zadał kolejne irytujące pytanie.
- Takie było znaczenie klątwy. Osoba, którą Will pokocha natychmiast umrze.
- A Jem? - westchnęłam.
- On i tak umierał. Był chory i uzależniony od narkotyku, który trzymał go przy życiu.
- I klątwa okazałą się kłamstwem?
- Przynajmniej tak stwierdził Magnus. Biedny Will szukał pomocy, aż w końcu znalazł ją u naszego drogiego (świętej pamięci) czarownika.
- Ale Tessę kochał.
- Tak. Dlatego kiedy dowiedział się, że nie było żadnej klątwy uradowany przekazał Tessie tą wiadomość. Wyznał jej miłość. Niestety, ta była już zaręczona z Jemem.
- Kochała dwóch mężczyzn - zauważył. - Kochała ich tak samo i za każdego z nich oddałaby życie.
- Dobrze zrozumiałeś.
- Coś jeszcze?
- Nie. Nic więcej nie pamiętam.
- Mój przodek miał bardzo fascynujące życie.
- Tak - potwierdziłam zaczerwieniona.
- Jak zginął?
- Podobno ze starości.

KONIEC SPOILERU :)!

- Mam nadzieję, że kolejne pokolenia Herondale'ów będą miały równie interesujący żywot - zaśmiał się.
- A ja mam nadzieję, że jesteś ostatnim z tego rodu, który boi się małych, słodkich kaczuszek.
- Krwiożerczych bestii - poprawił.
- Jak chcesz - przewróciłam oczami.
- Codziennie w nocy mi się śnią, a ty nazywasz je "małymi i słodkimi kaczuszkami"? - przełknął głośno ślinę. Pocałowałam go w policzek.
- Tak.
- Jesteś okrutna - szturchnął mnie w ramię.
- Ach tak? - wstałam gwałtownie i pobiegłam do wody, natychmiast chlapiąc nią ukochanego.
- Skoro chcesz się tak bawić - zaśmiał się i również wstał. Nim się obejrzałam był obok mnie i wziął mnie na ręce. Mimo tego, że się wyrywałam, ten był za silny i trzymał mnie w objęciach.
"Uważaj tylko, jak zacznę trenować" - pomyślałam naburmuszona.
Nagle poczułam, jak moje ciało spryskuje miliard kropelek wody. I tak było, gdyż ten idiota wepchnął mnie do głębokiej wody, po czym sam do niej wskoczył. Złapał mnie za rękę i przyciągnął bliżej. Słyszałam, jak jacyś ludzie na ulicy mówili, by być ostrożnym, gdyż w tych wodach jest pełno wodorostów, które tylko czekają, by się w nie zaplątać i już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię. Objął mnie delikatnie w talii, a ja nie wiedząc, co zrobić ujęłam w dłonie jego twarz i pocałowałam w usta. Pierwszy raz robiłam to pod wodą. I szczerze było to dziwne uczucie, lecz się tym nie przejmowałam.
Zaczęliśmy powoli płynąć w dół. Już z tej odległości mogłam zobaczyć prześliczne dno, które aż się prosiło, by coś z niego ukraść. Choćby mały kamyczek, czy muszelkę. I już chciałam to zrobić, lecz zabrakło mi powietrza w płucach. Zrobiłam się delikatnie fioletowa na twarzy. Machałam nogami, by wypłynąć, lecz poczułam silny uścisk w kostce.
"Wodorosty" - pomyślałam.
Przyszykowałam się na swój koniec, lecz nagle Jace złapał mnie za rękę, a drugą dłonią objął w chudej talii. Gdyby nie on już nigdy nie zobaczyłabym bliskich.
- Wszystko okey? - spytał.
- Tak. Tylko trochę kręci mi się w głowie - skinął głową.
- Czyli niedługo zadzwoni telefon z Nowego Jorku.
- Dlaczego? - spytałam zdziwiona.
- Izzy jest twoją parabatai. Natychmiast wyczuje, co się stało - zaśmiał się.
Najgorsze było to, że miał rację. On naprawdę miał rację.

Jak wam się podobało? Rozdział z dedykacją dla Veronici Hunter, która niedługo wyjeżdża (miałą wielkie nadzieje, że rozdział pojawi się przed jej wyjazdem - więc jest :D). Życzę miłego wyjazdu i pozdrawiam :D <3
A pozostałym życzę cudownej reszty wakacji :)!
Piszcie swoją opinię w komentarzach ^^!
5 komentarzy - piszę nowy rozdział :)!

7 komentarzy:

  1. Super rozdział i z tym pocałunkiem pod wodą przypomniał mi się Percy Jackson ;) no oprócz wodorostów XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Super czekam ns next !!!

    Clarke + Bellamy = <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Urocze *.*
    Daj nexta, plisss.... ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham to jak piszesz *-* To dla mnie jak kontynłacja DA i jak nowy początek. ;-; *-* <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne Świetne Świetne <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś niesamowita. Ze zniecierpliwiebiem czekam na nowy rozdział. ��

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze dziękuję za dedykację, za którą oczywiście podziękować powinnam duży czas temu! Muszę nadrobić twoje cudowne rozdziały, zaczynając od teraz <3

    OdpowiedzUsuń