poniedziałek, 21 sierpnia 2017

NINE






To jeden z tych dni, w których nie znasz swoich myśli i po prostu się w nich gubisz. 
To jeden z tych dni, w których miałaś być blisko niego, ale nie potrafisz nawet na niego spojrzeć.
Wstydzisz się. Wstydzisz się samej siebie, choć nie powinnaś, bo nigdy nie zrobiłaś nic, co mogłoby zniszczyć najbliższe otoczenie. Jesteś zagubiona w własnym ciele. Jesteś jego więźniem. Czujesz, widzisz, słyszysz. Ale nie możesz wykonać żadnego ruchu. Jakbyś była przywiązana silnymi węzłami do łóżka, ręce miała spięte kajdankami, a na ustach miała taśmę uniemożliwiającą wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. 
To trudne. Ciągłe życie w strachu o siebie i najbliższych. Musisz sięgać spojrzeniem daleko w przód i postarać się przewidzieć to, co nadejdzie. Lub co gorsza to, co nie nadejdzie. To jest jeszcze cięższe. Bo wydarzyć się może wszystko, a twoim zadaniem jest wskazanie tych sytuacji, które nie mogłyby mieć miejsca. Jest ich tak wiele, a wymówienie jednej już zajmuje wieki. A przed tobą jeszcze tysiące kolejnych. 
To jest jak obraz. Zapętlony obraz. Robisz coś w kółko i w kółko, nie dostrzegając tego, że to co widzisz nie ma najmniejszego sensu. Powtarzasz jakąś czynność od dobrych kilku godzin i dłużej, nie mogąc stwierdzić, czy robisz dobrze. Czy istnieje jakiś dobry powód, dla którego to właśnie się dzieje. Ale na to także nie ma odpowiedzi. Tak jak i na inne miliony pytań.
Dlaczego niebo jest niebieskie?
Dlaczego już jest ósma rano?
Dlaczego urodziłam się taka, a nie inna?
Dlaczego nie pamiętam nic z okresu całego dzieciństwa?
Dlaczego gubię się w swoich uczuciach?
Dlaczego nieświadomie ranię osoby, które tak bardzo kocham?
Dlaczego muszę wyolbrzymiać każdą sytuację, niezależnie od tego, jak duża czy mała jest?
Dlaczego tlen jest nam potrzebny do życia?
Dlaczego znowu skończyło mi się wolne miejsce w telefonie?
Dlaczego nikt nie potrafi na to sensownie odpowiedzieć?
Dlaczego w ogóle zadaję te pytania, skoro nadal pozostaną tylko pytaniami?
Ale w jednej chwili wszystko może nabrać innych kolorów. W jednej chwili możesz zostać porażona potężnym światłem i wiedzieć już wszystko. Wszystko poza tym, co będzie dalej. Odpowiedzi nie sięgają w przyszłość. Do tego musisz dojść sama, bo efekt motyla nadal istnieje i choćbyś nie wiem, jak bardzo się starała, możesz zmienić czasoprzestrzeń jedną, najmniejszą rzeczą. Możesz zapomnieć postawić kropki na końcu zdania i już masz jeden błąd na kartkówce z ortografii. Możesz zapomnieć podłączyć telefon na noc i pospać kilka godzin dłużej, spóźniając się na lekcje. Możesz zapomnieć siebie i zginiesz na pierwszym lepszym zakręcie. 
Tak to właśnie działa. To co nieuniknione i tak się wydarzy. Możesz temu zapobiec lub nie. Możesz podjąć ryzyko i pobawić się w Wróżbitę Macieja, lecz nie musisz. Bo najważniejsze to żyć dzisiejszym dniem. Tak, jakby jutra miało nie być. Bo lepiej kiedyś powiedzieć "nie wierzę, że to zrobiłam", niż "szkoda, że tego nie zrobiłam". 
To jest to porażenie światłem. Światłem każdego błędu, jaki popełniłaś. Światłem niewiedzy. Światłem teraźniejszości. Przeszłości i przyszłości. Światłem niepokoju. Światłem radości. Miłości. Bólu. Uśmiechu. Muzyki. 
Nazywaj to jak chcesz. 
Nic to nie da. Nic nie doda. Nie odejmie. Nie pomnoży i nie podzieli. Wszystko będzie takie samo. Bo to światło jest tylko jedno. I od ciebie zależy, jak je wykorzystasz i w jakiej dziedzinie, w jakiej sytuacji i pod jakim względem będzie twoim sprzymierzeńcem.
Tak to właśnie działa...

************

Instytut w godzinach wieczornych mało różni się od tego wczesnym rankiem. Jedyne, co ulega zmianie to więcej talerzy w umywalce, ułożonych w wysoką wieżę oraz kinkiety lśniące w uroczym, ciepłym kolorze. 
Ściągnęłam z siebie ciemny kardigan i obracając go w dłoniach powiesiłam na wieszaku w holu. Stamtąd przeszłam do salonu, rozkoszując się zapachem świeżo wyszorowanych podłóg. Tatiana razem z Edmundem wykonują kawał dobrej roboty, zasługują na masę miłych komentarzy. 
- Panienko Fray, jak dobrze, że jesteś! - usłyszałam wołanie ciotki. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego określenia i najchętniej zwracałabym się do niej, jak i do jej narzeczonego per Pani, Pan, ale gdy widzę uśmiech, kiedy wszyscy wypowiadamy te słowa, nie mogę zrobić nic innego, jak po prostu im ulec. 
- Stało się coś? - spytałam, lekko wystraszona zachowaniem kobiety. Była pochylona, trzymając się kurczowo za materiał fartucha w miejscu, gdzie znajduje się serce. Oddychała w bardzo szybkim tempie, co oznacza, że musiała równie szybko biec, by po dotarciu na miejsce nie zastać tu nikogo. 
- Tak, tak - mówiła między próbami złapania powietrza - Znaczy się, nie. Wszystko w porządku. Już nic się nie dzieje.
- Nie bardzo rozumiem. O co chodzi? - gdy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, złapałam za jej ramię, prowadząc w stronę kanapy - Usiądź, odpocznij trochę i wszystko mi wyjaśnij, dobrze? 
- Dotarła do nas wiadomość o atakach Podziemnych na naszych ludzi. Wszyscy się niepokoili twoją długą nieobecnością. Baliśmy się, że cię dopadli.
- Nie dałabym im takiej możliwości, ciociu.
- Nie wątpię w twoją siłę i umiejętności, kochanie, ale nie dałabyś sobie z nimi rady. Atakują w dużych grupach. Choćby trzech na jednego to już za dużo. Nie miałabyś szans.
- Jest aż tak źle?
- Chodź, sama zobacz.
Zaprowadziła mnie do potężnych drzwi, przy których po lewej stronie zamieszczona była tablica numeracyjna. Wystarczyło wpisać odpowiedni kod i przyłożyć dłoń do panelu w celu identyfikacji tożsamości, by te się otworzyły i odkryły długie schody prowadzące w dół. Skrzyżowałam ręce na piersi czując lodowaty powiew z piwnicy Instytutu. 
- Co to za miejsce?
- Kostnica, skarbie. To tu przechowywane są wszystkie ciała, których jeszcze nie było okazji spalić.
Nie wierzę. Ona naprawdę nie żartowała z powagą sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Skoro mam oglądać zwłoki znajomych mi osób, musi to być coś dużo gorszego niż zwykły atak i tym samym złamanie Porozumień. 
- Nie bój się, walczyli w dobrym imieniu i choć zginęli tragiczną śmiercią, stanęli w obronie swoich - powiedziała, kiedy doszłyśmy na sam dół.
Pomieszczenie było średniej wielkości, lecz biały blask bijący z lamp znacznie je powiększał. Od razu moją uwagę przykuły metalowe stoły, na których leżały rozszarpane ciała Nocnych Łowców. Niektóre z nich były po sekcji, przykryte już warstwą białego materiału. W zasadzie wszystko tu było białe. Ściany, podłoga. Nigdy nie pomyślałabym, że tym razem będzie to tak przygnębiający widok. Na co dzień lubię patrzeć na pokoju wypełnione w całości właśnie tym kolorem i nigdy nie kojarzyło mi się to z czymś złym. Aż do teraz.
- Clary, na Anioła! - usłyszałam zmartwiony i dobrze znany mi głos.
- Isabelle - wyszeptałam i wyciągnęłam do niej ręce, gdy zobaczyłam łzy na jej policzkach. Rzadko płakała. Musiała mieć do tego dobry powód, którym na pewno nie był mój widok, całej i bezpiecznej. Szybko się we mnie wtuliła, a jej ciało nie przestawało drżeć nawet na sekundę. Zaczynałam się coraz bardziej martwić i niecierpliwić z niedoboru informacji. 
- Isabelle, będzie lepiej, kiedy chwilę odpoczniesz w swoim pokoju. Nie mogę już patrzeć, kiedy wylewasz każdą pojedynczą łzę, to nie jest dobre rozwiązanie - usłyszałam głos blondyna i natychmiast przeszły mnie dreszcze. Jego ton był tak niski i tak zimny, idealnie komponował się z panującą tu temperaturą. 
Co tu się do cholery dzieje...?
- Isabelle, proszę - nie przestawał naciskać na dziewczynę, która wciąż płakała, wciąż przyklejona do mojego ramienia. Objęłam ją lżej, wyswobadzając się z jej uścisku na tyle, bym mogła bez problemu widzieć twarz chłopaka. Patrzył na nas smutno, próbując przekonać siostrę do wyjścia z kostnicy - Dobrze, widzę, że w ten sposób do niczego nie dojdę. Tatiano, wyprowadź ją stąd, a wy - wskazał palcem na dwójkę strażników - pomóżcie i upewnijcie się, że zaśnie.
Krzyk i jednocześnie płacz dziewczyny rozległ się po pomieszczeniu i odbił się echem od ścian. Słychać go było do momentu, kiedy nie dotarli do tych samych drzwi, przez które było mi dane przejść. Kiedy zostały zamknięte i zabezpieczone kodem, dopiero wszyscy obecni w kostnicy słyszeli jedynie swój oddech. 
A ja?
A ja poczułam pustkę i jeszcze większe zimno okalające moje ciało. Zabrali ją. Zabrali ją stąd siłą, a ja nie mogłam nic zrobić. Ciężko mi było wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Patrzyłam w ścianę załzawionymi oczami, starając się powiązać wszystkie fakty i znaleźć rozwiązanie. 
- Clary - usłyszałam i poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię. Mimo iż nie widziałam kompletnie nic, a każde słowo trafiało do moich uszu zniekształcone, jakby zamglone płaczem, mogłam spokojnie stwierdzić, że był to Jace. Wszędzie rozpoznam ten kojący dotyk jego delikatnej skóry i normalnie już wpadłabym w jego ramiona, gdyby nie stan, w jakim teraz jestem. Miałam wrażenie, że zaraz stracę równowagę, upadnę i obudzę się kilka dni później, dalej nic nie wiedząc, więc podtrzymałam się ramienia chłopaka, a następnie podeszłam do stołów i zaczęłam przyglądać się każdemu ciału z osobna. Przetarłam po raz kolejny oczy, pozbywając się na trochę widoku słonych łez. Czułam za sobą obecność chłopaka, która tym razem nie dodawała mi otuchy, a tylko powodowała ciągły stres i napięcie.
- Gabriel Branwell, trzydzieści cztery lata, żonaty od 2009 roku, miał dwójkę dzieci.
Powiedziałam cicho, rozpoznając tożsamość leżącej przede mną osoby.
- Dalej, Henry Verlac, dwadzieścia trzy lata, kawaler, chodzą słuchy o dwuletnim synu, lecz ostatecznie nie jest to prawdziwa informacja.
Nie przestawałam mówić.
- Sebastian Starkweather, zaledwie szesnaście lat, zostawił ojca i dwójkę rodzeństwa, matka zmarła przy porodzie całej trójki. 
- Niesamowite - wyszeptał chłopak, uważnie słuchając każdego mojego słowa.
- Lydia Carstairs, najmłodsza ofiara ataku. Miała zaledwie pięć lat. Pochodziła z zastępczej rodziny. 
- Chciała zostać Żelazną Siostrą. Od maleńkości ciągnęło ją do broni, bycie jedną z Sióstr umożliwiłoby jej z nią stały kontakt - powiedział, co wywołało u mnie kolejne prądy, które przeszywały moje ciało od stóp do głów, bez przerwy.
Podeszłam do ostatniego stołu, który nie był zasłonięty przez satynowy materiał. Spojrzałam na mężczyznę, najbardziej rozszarpanego przez wilcze pazury i natychmiast zasłoniłam ręką usta, powstrzymując się od krzyku i płaczu. Od razu poznałam ten kształt oczu i władczy wyraz twarzy. Choć martwy, nadal ten sam, nadal tak samo dominujący jak za życia. Oddychałam szybko, nie mogąc pogodzić się ze stratą tak ważnej osoby w życiu każdego mieszkańca nowojorskiego Instytutu. W końcu odważyłam się na głośne wypowiedzenie i zdradzenie tożsamości człowieka, który mimo swojej krótkiej obecności w katedrze podczas mojego pobytu w niej, wniósł do mojego życia dużo uśmiechu.
- Robert Lightwood, pięćdziesiąt dwa lata.
Ułożyłam rękę na stole, pociągając nosem. Chwilę później zostałam odwrócona przodem do blondyna, który czule mi się przyglądał i odgarniał ciągle opadające na czoło kosmyki włosów.
- Zaniosę cię do sypialni, podobnie jak Iz musisz odpocząć.
I w kilku sekundach znalazłam się już w jego ramionach. Ciepłych, opiekuńczych i pełnych bezpieczeństwa ramionach...
- Cieszę się, że jesteś cała. Spaliłbym cały świat, gdybyś leżała tam razem z nimi - odłożył mnie delikatnie na łóżko, przykrywając kocem.
- Wolałabym takie wyjście niż widzieć Isabelle w takim stanie.
- Tak, przygnębiający widok. Była bardzo przywiązana do ojca, pokładała w nim każdą nadzieję. Dla Roberta zawsze była małą dziewczynką, która wymaga opieki i uwagi. Był z niej dumny choćbym nie wiem jak małą rzecz zrobiła. 
- Musimy mieć teraz na nią oko i ją wspierać. Ona nas potrzebuje, bardziej niż kiedykolwiek.
- Wiem. Boję się, że przywrócenie ją do poprzedniego stanu będzie długotrwałym procesem. 
- Na nic innego bym nie liczyła. Isabelle jest silna i nie przywiązuje dużej wagi do uczuć, ale tym razem jest to bardziej niż konieczne.
- Masz rację, tylko tu nie chodzi o nią, a o nas. Będzie nas odtrącała za każdym razem, ona nie oczekuje pomocy i wsparcia z naszej strony, a chwili spokoju i samotności, by mogła wszystko sama przemyśleć. A ja nie mogę na to pozwolić. Nie mogę patrzeć jak się męczy sama ze sobą, bo to ją w końcu zabije. 
- Nie będziesz z tym sam - położyłam dłoń na jego policzku, patrząc w jego złote oczy - Pomogę ci okiełznać jej ból, choćby nie wiem co się działo. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mógłbyś działać na własną rękę. Przejdziemy przez to razem. 
Złączył nasze usta w pocałunku, który z każdą kolejną sekundą rozgrzewał moje ciało do maksymalnego stopnia. Nie było to zachłanne ani namiętne działanie, które doprowadziłoby do seksu. Raczej wtapiało się to w spokojny i umiarkowany klimat, mówiący za nas, jak bardzo się nawzajem kochamy i dziękujemy Razjelowi, że na siebie trafiliśmy. Jesteśmy nierozłączną drużyną. Coś jak parabatai, tyle, że nie potrzebujemy Znaku. Wystarczy tylko nasza bliska obecność, byśmy byli dwa razy silniejsi niż jesteśmy osobno. 
- Idź spać, jutro żegnamy się z Robertem i resztą, wolę, żebyś była wypoczęta.
- Pójdę, jeśli obiecasz mi, że obudzę się obok ciebie - spojrzałam na niego znacząco, przypominając sobie samotną pobudkę.
- Od dzisiaj się bez ciebie nie ruszam - ucałował moje czoło, po czym zamknął się w łazience. Następne, co usłyszałam to strumienie wody, które spływały z słuchawki prysznica. 

************

Promienie słońca, które ogrzewały moje ciało sprawiły, że na moment oderwałam się od przygnębiającego nastroju i dałam się ponieść letniemu powiewowi. Odwróciłam się przodem do blondyna, obserwując każdy ruch jego klatki piersiowej. Brakowało mi tego widoku, choć nie widziałam go tylko jeden dzień. To doskonałe i nieskazitelne bicie serca, które wywołuje u mnie przyjemne prądy przechodzące przez moje ciało działa na mnie jak narkotyk lub jeszcze silniej, jeśli to możliwe. 
Wyciągnęłam rękę, gładząc opuszkami palców jego skroń, na co się wzdrygnął i otworzył oczy. 
- Dzień dobry, śpiochu - powiedziałam, całując czubek jego nosa.
- Dobrze widzieć cię w lepszym humorze - uśmiechnął się promiennie, biorąc do ręki kosmyk moich włosów i zaczynając zaplatać na nim warkocz.
Odpowiedziałam mu tym samym, lecz w porównaniu do niego zostawiłam jego włosy w spokoju. 
- Pójdę się trochę odświeżyć po wczoraj. Mam wrażenie, że wyglądam gorzej niż zombie.
- Dla mnie nawet w takiej postaci jesteś cudowna - westchnął, rozkładając się wygodnie na wolnym już łóżku.
Zaśmiałam się krótko, wyciągając z szafki czystą bieliznę i zmierzając w stronę łazienki. 

************

Po jakimś dziesięciominutowym prysznicu, gdzie znowu wspomnienia wczorajszego wieczoru wróciły, zarzuciłam na siebie burgundowy, satynowy szlafrok i wyswobodziłam włosy spod nacisku frotki. Otworzyłam drzwi, rozkoszując się chłodnym, lecz nadal umiarkowanym powietrzem, który natychmiast otulił moje ciało. Spojrzałam na puste, lecz idealnie nakryte łóżko. Sięgnęłam wpierw wzrokiem, a następnie ręką po karteczkę znajdującą się na środku koca.

Kochanie, poszedłem zbadać stan Isabelle. Gdy będziesz gotowa, przyjdź do mojej sypialni. Będę tam na ciebie czekał. 
Twój i na zawsze 
Jace
PS. Mam nadzieję, że pamiętasz jaki kolor obowiązuje na tę okazję.
PS. 2. BIAŁY! <szepcze>

Na samym dole nabazgrał jeszcze "kocham cię", co było ledwo widoczne przez małe litery i okropny charakter pisma. Zapewne zobaczył godzinę na zegarku i strasznie się spieszył, by i on zdążył się wyszykować na czas. Jakby nie patrzeć, przez jego wysoki poziom ego szykuje się dwa razy dłużej niż powinien, by uniknąć nieprzyjemnych komentarzy na temat jego wyglądu. 
Westchnęłam, otwierając skrzydła szafy i wyciągając wszystkie kreacje w odpowiednim kolorze. Rozłożyłam je na łóżku i natychmiast wyeliminowałam dwie krótkie sukienki, sięgające nawet nie do kolan. Zastanawiałam się nad dwiema pozostałymi opcjami. Obie długie i zwiewne, w tym jedna rozkloszowana, druga idealnie prosta. 
Po kilku przymiarkach przy lustrze zdecydowałam się na śliczną, długą i prostą sukienkę z wycięciem na prawej nodze, które sięgało plus minus do połowy uda. Centralnie w pasie dało się zauważyć skrawek materiału, który jakby oddzielał top z dekoltem na kształt litery V od samej spódnicy. Przy szyi, całość podtrzymywał skromny choker w tym samym kolorze co reszta stroju. Nogi zdobiły wysokie szpilki na dość szerokim obcasie. 
Gdyby nie inna kolorystyka panująca w Świecie Cieni, mogłabym iść prosto do kościoła, by wziąć ślub z kimkolwiek bym tylko chciała. 
Włosy jedynie rozczesałam i zostawiłam je w takim samym stanie co zawsze, by swobodnie opadały na ramiona i dodawały mi uroku. Jeśli chodzi o makijaż, pomalowałam jedynie rzęsy i usta, te drugie na delikatnie różowy odcień, dbając o swój późniejszy wizerunek, gdybym znów nie mogła powstrzymać łez. Na widok samej Isabelle stojącej nad trumienką swojego ojca robiło mi się maksymalnie chłodno, a żołądek podchodził mi do gardła. 
Przełknęłam ślinę, wychodząc na korytarz i zmierzając się z rzeczywistością. Przeszłam dwa metry dalej i wpierw pukając, weszłam do pokoju ukochanego. 
Był odwrócony plecami. Przeglądał się w lustrze, poprawiając spinki przy śnieżno białym garniturze. Poczułam, jak moje policzki rozpalają się do czerwoności, gdy nasze spojrzenia spotkały się w szklanym odbiciu. 
- Powiedziałbym, że wyglądasz jak przyszła pani Wayland, gdyby nie sytuacja, w jakiej siedzimy - ujął moje dłonie, przyciągając do siebie i składając pocałunek na czubku mojej głowy.
- A ja bym powiedziała, że wyglądasz w tym garniturze zajebiście seksownie i tylko czekam na moment, aż to się wszystko skończy.
Uśmiechnął się kusząco, przygryzając wargę i ukazując rząd lśniących zębów. 
- Posługując się teraz Kopciuszkiem, mógłbym powiedzieć to samo co ty. Czekam tylko na północ, by sprawić, że nie but, a sukienka z ciebie zniknie i wyląduje gdzieś w kącie, a ty w moim łóżku. 
Zaśmiałam się cicho, bijąc chłopaka delikatnie w pierś. 
- Chodźmy. Miejmy to już za sobą.

                                                                      ************

Salę wypełniały przyjemne dla oczu światła. Pod oknem, na tych samych stołach, co w kostnicy, leżały drewniane trumny z ciałami ofiar ataku. Gdy patrzę na każdą z nich mam nadzieję, że był to pierwszy i ostatni raz, gdy Podziemni nie wywiązali się z umowy, jaką podpisali między naszą rasą i tym samym, między Clave. 
Przy niektórych mogiłach brakowało członka rodziny, który będzie odpowiadał za bezpieczne dotarcie duszy do miejsca wiecznego spoczynku. Obserwowałam każde puste miejsce z nadzieją, że ktoś się jeszcze pojawi, jednak były to mylne przypuszczenia. Spojrzałam więc na przykryte satyną ciało Roberta i Isabelle modlącą się w ciszy o zwrócenie jej ojca. Gdy jej smutne oczy spojrzały w moje, pełne troski i wsparcia, poczułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Dominująca cisza również nie sprawiała, że mogłam choć na chwilę się uspokoić. Moje ciało było całe w nerwach, dosłownie chodziłam w tą i z powrotem, choć nikt tego nie widział. Wychodziłam z siebie i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie Jace, który pomagał mi sprawić, by poczucie winy zniknęło swoją obecnością i dotykiem. Przytulił mnie do siebie, wiedząc doskonale, że właśnie tego teraz potrzebuję. Znał mnie na wylot i gdyby nie to, już dawno straciłabym swoje życie w nieznany mi jeszcze sposób.
Do Sali weszła trójka Cichych Braci wraz z Konsulem Beethovenem na czele. Nie rozglądałam się nawet za jego synem. W tym momencie obchodziła mnie tylko ceremonia, nic więcej. 
Gdy cała czwórka stanęła w równym rzędzie naprzeciw trumien i już miała zabierać się za wypowiedzenie modlitw i intencji, do pomieszczenia wpełznął ubrany w idealnie dopasowany smoking syn marnotrawny. Te czyste, niebieskie oczy poznałabym wszędzie. Patrzyły na mnie z pokorą i miłością, gdy inne oczy były przepełnione brakiem szacunku i nienawiścią.
- Alec - wyszeptałam, kiedy przeszedł obok mnie z szarmanckim uśmiechem i dołączył do siostry.
Spojrzałam przelotnie na Jace'a, który z przykrością spoglądał w stronę swojego parabatai, wybaczając mu tym spojrzeniem wszelkie winy, jakich się dopuścił.
Ceremonia się rozpoczęła. Cici Bracia na przemian wymawiali imiona i nazwiska poległych Nocnych Łowców, a jako odpowiedź dostawali jednogłośne "Ave Atque Vale". W jednej chwili rozłożyli swoje ręce, oddając cześć zmarłym, a następnie jednym zdaniem sprawili, że białe prześcieradła upadły beztrosko na trumny pozbawione jakiejkolwiek ludzkiej obecności. Przy suficie w magicznym rytmie krążyły dusze Roberta i reszty Nefilim, które po skończonej modlitwie trafiły tam, gdzie ich miejsce.
Witaj i żegnaj, bracie...

                                                                      ************

Leżałam spokojnie przy śpiącej Iz, bazgrząc po kartkach szkicownika. Spoglądałam mimowolnie na dwójkę bliskich mi mężczyzn, którzy siedzieli naprzeciw siebie bez słowa, jakby porozumiewali się za pomocą myśli. Trwałoby to w nieskończoność, gdyby nie nagłe pojawienie się ognistej wiadomości, tuż obok mojej twarzy. Wzięłam papierek do ręki, odczytując powoli pojawiający się pod wpływem płomieni tekst.
- Wszystko ok? - spytał Jace, podchodząc bliżej mnie i łapiąc opiekuńczo za rękę.
- To coś poważnego? - tym razem Alec przejął pałeczkę, siadając przede mną i spoglądając w moje oczy.
- To Clave. Obserwowali moje treningi i twierdzą, że idealnie nadam się do wykonania tej misji.
- Jakiej misji?
- Jakiej misji?
Spytali równocześnie.
- Chcą, bym dowiedziała się, kto stoi za śmiercią trzynastki Nocnych Łowców, których wczoraj chowaliśmy.
- To niebezpieczne, nie puszczę cię tam samej.
- Pisali, że nie wyślą mnie tam z tobą, bo zamiast skupić się na zadaniu będę spędzała miło czas w twoim ramionach. Przykro mi, Jace.
- Więc ja z tobą pojadę, to dla mnie żaden problem.
- Wiedzą, co nas kiedyś łączyło, Alec. Poza tym, jesteś na stałej obserwacji. Nie ma szans, że przejdziesz przez granicę.
- Więc masz jechać tam sama?
- Jak daleko w ogóle będziesz?
- Wygląda na to, że pojadę z kimś wyznaczonym przez Radę. I pojadę do Indii, jeśli się oczywiście zgodzę.
- Nie igraj z Clave, Clary. Musisz się zgodzić.
- Alec ma rację. Mimo ostatnich wydarzeń musisz tam być.
- Mam w nosie Clave i ich polecenia, Isabelle mnie potrzebuje. Ty mnie potrzebujesz - zwróciłam się do blondyna.
- Clary, kocham cię i nigdy nikt się dla mnie tak bardzo nie liczył, ale proszę cię, nie lekceważ ich. Mogą jednym pstryknięciem palca sprawić, że wszystko obróci się przeciwko tobie.
- Ty się nie obrócisz przeciwko mnie i to mi wystarczy - oparłam się plecami o poduszki za mną, spoglądając w sufit.
- Przemyśl to, dobrze ci radzę - odezwał się Alec. Kto jak kto, ale jego zdanie się tutaj szczególnie liczy. Wie, do czego Clave jest zdolne, sam był i nadal jest ich króliczkiem doświadczalnym. Poczuł na własnym ciele ich złość, kiedy ich zdanie zostało podważone.
- Podajcie mi kartkę papieru - powiedziałam, siadając wygodnie w łóżku.
Chłopcy co chwilę spoglądali mi przez ramię, próbując odczytać mój charakter pisma, jednak bezskutecznie. Szybko nabazgrałam na niej odpowiedź i z pomocą Znaku wysłałam list do Rady. Gdy tylko odłożyłam długopis, spotkałam się z przenikliwym spojrzeniem parabatai.
- I co?
- I co?
Znów spytali w tej samej chwili.
- Zgodziłam się.
- Dobrze zrobiłaś - odezwała się zaspana brunetka, która gdy tylko na nią spojrzałam, czule się uśmiechnęła.
Przytuliłam do siebie całą trójkę, dziękując Razjelowi za ich wsparcie i obecność.
Osobno jesteśmy silni.
Razem... nie do pokonania.

_____________________________________________________________
Jak myślicie, czy nasza rudowłosa bohaterka dobrze zrobiła, zgadzając się na misję Clave?
A Alec? Cieszycie się, że znowu dołączył do drużyny?
I spodziewaliście się takiego zwrotu akcji?

KOMENTARZ = SZCZĘŚCIE

czwartek, 10 sierpnia 2017

EIGHT



To jeden z tych dni, w których wszystko jest przeciwko tobie. Nawet czas. Z jego biegiem jesteś coraz starsza. Coraz bliżej śmierci. Coraz bliżej zapomnienia. Wpadnięcia w chorobę. Depresji. Braku świadomości. Ale także braku jakiegokolwiek zainteresowania ze strony najbliższych. Porzucą cię wszelkie troski, wszelkie niedopomnienia. Będziesz sama, jak taki palec, choć uczono cię zupełnie czegoś innego.
uczono cię matematyki, a nie umiesz obliczyć, czy starczy ci sił, by to wytrzymać.
uczono cię języków, a nie wiesz, kiedy masz się w niego ugryźć, by znowu nie powiedzieć czegoś, czego tak naprawdę nie chcesz.
uczono cię geografii, a nie wiesz jak się odnaleźć w tym popieprzonym świecie.
uczono cię historii, a nie potrafisz odróżnić tego co było kiedyś, od tego co jest teraz.
uczono cię chemii, a potrafisz udusić się powietrzem.
uczono cię biologii, a nie potrafisz zrozumieć własnego serca i rozumu.
uczono cię o innych, a nie umiesz siebie.
Uczono cię o tym wszystkim, a i tak nadal nic nie wiesz. Nie wiesz tego, co powinnaś wiedzieć. Nie wiesz dlaczego...
Nie wiesz co oznacza słowo 'może'...
To ciągły, niekończący się proces myślenia. Jedno, wielkie, ogromne koło. Zapętlony obraz.
Bo może cię kochał.
Może było między wami coś, co nie mogło już istnieć?
Ale dlaczego nie mogło istnieć, skoro było wam tak dobrze?
Bo może to uczucie straciło dawną moc, a blask, który zniknął razem z waszą sympatią przemienił się w ból i cierpienie, którego nie jesteś w stanie znieść?
Ale dlaczego nie potrafisz tego znieść?
Pętla...
Ciągła rozmowa, która przebiega jedynie w twojej głowie.
Dlaczego...
Bo może...
Ale dlaczego może...
Bo może to, może tamto...
Ale dlaczego to, dlaczego tamto...
Dlaczego może...
Skończ to. Zakończ, nim będzie za późno cokolwiek zmienić. Nim zaczniesz iść w stronę najbliższego mostu. Nim ustaniesz przy jego boku, przy jedynej barierze, która utrzymuje cię przy życiu. Nim spojrzysz w dół, nim zobaczysz taflę wody. Nim przejdziesz na drugą stronę ogrodzenia. I nim skoczysz, zapominając w ten sposób o wszystkim, co było ci dane nadal pamiętać. Ale to nie ma sensu. Nie ma i nigdy by nie miało. Bo żeby żyć, trzeba mieć odwagę, a samobójcy jej nie mają. Za szybko decydują się na taki krok. Za szybko znajdują się po drugiej stronie. Za szybko tracą w oczach innych i za szybko odbierają sobie coś, co jeszcze mogło ulec gwałtownej zmianie. I pewnie by uległo, gdyby nie fakt, iż po raz któryś z kolei leżysz na szpitalnym łożu z nadzieją, że może tym razem cię nie odratowano. Ale szanse na to są nikłe.
Ale wiem, dlaczego to robisz. Dlaczego twoje nogi zawsze prowadzą cię w to samo miejsce, o tej samej porze, o tej samej godzinie. Chcesz być dla niego kimś tak kurewsko ważnym, jak on dla ciebie. Nie zależy ci na niczym innym, jak na tym, by znów usłyszeć jego głos, by znów znaleźć się w jego ramionach i by znów móc być częścią jego życia. Ale może tak właśnie miało być. Może takie jest twoje przeznaczenie, a ty nie możesz już na nie wpłynąć. Czasem los rozdziela bliskich sobie ludzi, by potem przynajmniej jedna ze stron straciła dla drugiej głowę i by uświadomić im, ile dla siebie znaczą. Ale jak długo można bawić się w kotka i myszkę? Jak długo można tęsknić za człowiekiem wiedząc, że już nigdy do ciebie nie wróci?

************

Obudziłam się nad ranem, nie pamiętając kompletnie nic z wczorajszego dnia. Moje ciało było całe posiniaczone, jakby ktoś kilka razy naparzał mnie pięściami. Byłam drobnej postury dziewczyną, więc mój organizm nie wytwarzał tyle odpowiednich składników, jakich powinien, dzięki czemu każdy uraz goił się bardzo długo, niezależnie od jego wielkości. Wiedziałam, że lepiej byłoby zostać w swoim pokoju i nie wychodzić z niego przez kilka dobrych godzin, ale moja nieobecność na śniadaniu spowodowałaby niezłe zamieszanie i od razu wszyscy stawiliby się pod moimi drzwiami, łącznie z ciocią Tatianą i wujkiem Edmundem - kolejnymi wynajętymi przez Clave pomocnikami do radzenia sobie z Instytutem. Nie był to mój pomysł nazywanie ich jak członków rodziny, ale ich nieco starszy wiek zmusił do tego każdego z dotychczasowych mieszkańców tego budynku. I wszystkim (o dziwo) było to na rękę, zwłaszcza Isabelle, która od momentu przeniesienia jej rodziców do Idrisu mniej zwracała uwagę na imiona. Biedną musiało to nieźle ruszyć, nawet jeśli jej kontakt z obojgiem z nich nie był w najlepszym stanie. W końcu razem z Aleciem musiała przejąć każdy ich obowiązek, a teraz została z tym wszystkim sama i kompletnie nie daje sobie z tym rady. Wiele razy oferowałam jej swoją pomoc, ale albo unikała mojego towarzystwa i po prostu nie słuchała tego, co do niej mówię, albo powtarzała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i niedługo skończy swoją dzisiejszą pracę. Oczywiście nie wierzyłam w ani jedno jej słowo i za każdym razem chowałam się za drzwiami, nadsłuchując, jak przeklina siebie i cały ten świat. Potem tylko byłam świadkiem, jak zrzuca z biurka kilka książek i kilkakrotnie spada z drabiny, całe szczęście niczego nie łamiąc.
Westchnęłam na samą myśl o tych wspomnieniach i zrobiło mi się strasznie gorąco. Nie miałam pojęcia, czy to z napływu emocji, czy może z powodu maksymalnie wysokiej temperatury panującej na dworze. Wstałam z łóżka, poprawiając na sobie swoją nocną koszulę i podeszłam do gniazdka, podłączając do prądu małej wielkości klimatyzację, która znajdowała się tuż nad biurkiem. Następnie skierowałam swoje cztery litery do łazienki, znajdując w umywalce pojedyncze kosmyki blond włosów, zużytą maszynkę oraz piankę do golenia. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że cały ten czas byłam sama. Więc gdzie był Jace, chłopak, który pozostawił po sobie widoczne ślady i jednocześnie mój ukochany, przy którego boku powinnam się obudzić?
Szybko posprzątałam dowody zbrodni i wskoczyłam pod prysznic, rozkoszując się chłodnymi strumieniami wody, które spływały po moim nagim ciele. Przyjemne uczucie orzeźwienia, a zarazem ciszy i spokoju sprawiały, że czułam się lepiej niż kiedykolwiek. Oparłam się o jedną z frontowych szyb i delikatnie masowałam rozluźnione ramiona, zjeżdżając powoli w dół. Zamknęłam oczy, pozwalając sobie na maksymalny relaks. Wygięłam plecy w łuk i przechyliłam głowę do tyłu, dając wodzie lepszy dostęp do mojej szyi.
Mogłabym siedzieć tutaj znacznie więcej, gdyby nie zadzwonił mój telefon. Jego brzmienie nie ustępowało nawet na moment, a ja nie miałam ochoty się stąd ruszać.
Wyciągnęłam rękę zza szklanych drzwi, szybko sięgając po ręcznik. Napływ zimnego powietrza powodował dreszcze na mojej skórze, od których nie mogłam się uwolnić, choćbym nie wiem jak bardzo się starała. Nałożyłam na siebie satynowy szlafrok i wyszłam z łazienki, ściągając po drodze szczotkę z półki. Odszukałam wzrokiem swojego telefonu i nie patrząc na ekran, szybko go odblokowałam. W oczy natychmiast rzuciło mi się powiadomienie dotyczące 7 nieodebranych połączeń: 3 od Jace'a, 2 od Isabelle oraz 2 z numeru prywatnego. Rzuciłam urządzenie z powrotem na łóżko, a następnie podeszłam do lustra i rozczesując na wpół suche włosy, myślałam nad dzisiejszym outfitem. Coś bardziej letniego, wiosennego? Może w kolorze chabrowym albo pudrowego różu? Idąc tym tropem nie doszłabym do niczego, więc zaraz po 'przypudrowaniu swojego nosa', otworzyłam drzwi swojej garderoby, która od momentu, w którym Iz się nią zajęła, rosła w siłę i nie mogłam tego ani trochę przeboleć. Kiedy jej zasób był skromny i delikatny, co mi w pełni odpowiadało, teraz powiększył się o dodatkowe pary spodni, butów, kilka(dziesiąt) koszulek i sukienek, o których założeniu myślę jedynie, kiedy jest taka okazja. A taka zdarza się wyjątkowo rzadko.
Sięgnęłam do półki z (zdaniem Isabelle) pochodzącymi z najnowszych kolekcji koszulek i wybrałam tę, która była adekwatna do mojego dzisiejszego nastroju i pogody. Granatowa, na cienkich ramiączkach, dosyć krótka i z dekoltem na kształt litery V. Do niej dopasowałam czarne szorty z wysokim stanem i długi kardigan w tym samym kolorze. Znów podeszłam do lustra i będąc szczera, w mojej głowie komponowało się to lepiej niż w odbiciu. Wtem, gdy miałam już się przebierać, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
- Wszystko w porządku, źle się czujesz? - głos brunetki spowodował, że szybko oparłam się plecami o szafę i z uśmiechem na twarzy powitałam dziewczynę.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Jest już po dwunastej, martwiłam się, bo nie stawiłaś się na śniadaniu.
- Miałam wyjątkowo przyjemny sen, nie chciałam zbyt szybko wstawać, żeby go jeszcze trochę pooglądać.
- To dlatego masz takie wory pod oczami... zrób coś z tym szybko, nie chcesz źle wyglądać, kiedy w Instytucie panuje taka atmosfera - skrzywiła się, podchodząc bliżej mnie - A co tam chowasz?
- Nic. Chciałam się przebrać, bo jak mówiłaś, muszę wyglądać lepiej niż teraz, w końcu wymaga tego sytuacja, prawda?
- No tak, oczywiście - zmieszała się, łapiąc mnie opiekuńczo za ramię.
- Mam coś na twarzy? Poza worami, rzecz jasna?
- Clary... widzę, że coś cię gnębi, mam rację?
- Nie, skądże... po prostu mam gorszy dzień.
- Mogę ci jakoś pomóc? - spojrzała mi prosto w oczy. Jej były delikatnie zaszklone, niemal już płakała.
- W zasadzie możesz mi wybrać buty, bo dzięki tobie mam ich tyle, że sama nie dam rady tego zrobić - zaśmiałam się, obejmując jej szyję ramieniem.
- Z przyjemnością, moja droga, zapraszam - wskazała ręką na moją szafę i uśmiechnęła się porozumiewawczo, bym się odsunęła.
Westchnęłam cicho, opierając się tyłkiem o komodę. Czekałam, aż Isabelle skończy się zastanawiać nad samym kolorem butów i choć był to na razie pierwszy etap, wiedziałam już, że wybierze szpilki, a nie trampki, czy chociażby mokasyny lub sandały.
- Weź te, będą pasować idealnie - mrugnęła do mnie jednym okiem, wciskając mi do rąk parę czarnych botków na dość wysokim obcasie.
- Dzięki, Iz, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć - musnęłam delikatnie jej policzek, szybko zakładając na nogi wybrane przez dziewczynę buty.
- Widzisz? Mówiłam, że będziesz wyglądać cudownie?
- Tak, ale nie mów mi tego za często, bo się przyzwyczaję - trąciłam ją przyjacielsko łokciem i zaczęłam się cicho śmiać, po chwili już razem z brunetką.
Usiadłyśmy na łóżku, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Isabelle była bardzo uradowana myślą o nadchodzącym nowym roku szkoleniowym, co oznacza, że w Idrisie będzie pełno nowych uczniów kształtujących się na Nocnego Łowcę. Najlepsi będą mogli się dalej uczyć pod pełnym nadzorem kadry, co dziewczynę najbardziej cieszyło. Dzięki swojemu nazwisku będzie mogła bez problemu obserwować każde ćwiczenia, a ja razem z nią. Niesamowite, jak znajomości mogą pomóc w czerpaniu większych korzyści. Do czego ten świat zmierza?
- Rozumiesz moje szczęście? Sam widok tylu nowych i przystojnych twarzy będzie na mnie działać jakbyś dolewała oliwy do ognia. Moje podniecenie będzie rosnąć w siłę, a nie wiadomo o czym ta główka sobie pomyśli - powiedziała, pukając się lekko w skroń.
- Postaram się, by te spotkania nie zakończyły się myślą o kupnie pieluch i zabawek dla dziecka.
- Bardzo śmieszne, Clary. Umiem się jeszcze odpowiednio zabezpieczyć, poza tym z byle kim do łóżka nie pójdę, a jestem pewna, że takich przypadków będzie tam dużo.
- Uczelnia faktycznie jest ogromna, ale będzie dzieliła się na trzy grupy, a te na jeszcze kilka innych. Możesz być pewna, że znajdzie się kilku ochotników na darmowy seks z jedną z najlepszych Nocnych Łowczyń - mrugnęłam do niej, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Tak? A jakie to grupy? - spytała, krzyżując ręce na piersi i zakładając nogę na nogę.
- Pierwsza to oczywiście nauczyciele, mogą się dzielić na przykład na tych, którzy codziennie muszą oberwać kilkoma ołówkami od uczniów oraz na tych, którzy zasługują na dodatkowe kilka stówek w kieszeni za zaangażowanie i za dobre podejście do dzieciaków. Kolejna grupa to dziewczyny, dzielą się one na królewny - jeśli nie nosisz drogich ubrań i uczysz się na poziomie, nie ściągając zadań z internetu lub od koleżanki z ławki to nie masz co liczyć na zaakceptowanie z ich strony. Dzielą się też na pozerki, kujonki i oczywiście tych bez żadnego podziału. Podobnie jest z grupą chłopców, tylko ci zamiast 'królewskiego oddziału' mają tak zwanych... pedałów. Ci są najlepsi, mówię ci. Dogadałabyś się z nimi.
- Z chłopcami w rurkach, pomalowanymi ustami i lepszymi kreskami od moich? Żartujesz sobie?
- Będziesz się miała od kogo uczyć. Znają się na modzie lepiej niż niejedna z nas.
- Tak, wiem, nie musisz mi nawet o tym mówić.
- I wiem też, że pewien przystojny, zielonooki blondyn, z którego imieniem nie zdążyłam się jeszcze zapoznać, szuka dziewczyny.
- Niech zgadnę... nosi rurki, regularnie chodzi do kosmetyczki, jego ulubiony kolor to różowy i nie potrafi zasnąć bez swojego misia?
- Nie zawsze, tylko na zabiegi upiększające cerę, tak się składa, że lubi odcienie niebieskiego i tak, nie potrafi zasnąć bez misia, ale nazywa w ten sposób... nas.
- Nas?
- Każdą napotkaną dziewczynę, która ma ładny uśmiech i wspaniały charakter. I tak, Iz, zaliczasz się do tego opisu.
- Mhm... no dobrze. Mam nadzieję, że niedługo go poznam.
- A ja mam nadzieję, że będziemy poznawać go razem.
- Razem? Jace nie będzie zadowolony, że działasz na dwa fronty - zaśmiała się, kładąc mi się na kolana.
- Możesz mu to przekazać, ale wpierw musisz go znaleźć.
- No tak, przecież od rana gdzieś wsiąknął.
- Nie widziałaś go?
- Widziałam. Przez dwie sekundy, a potem zniknął bez słowa.
- Dziwne, nie zostawił nawet żadnej wiadomości. Martwię się, że mogło się coś stać.
- Niepotrzebnie. To Jace, da sobie radę nawet gdyby zaatakowało go morze demonów.
- Jesteś pewna?
- Bardziej niż czegokolwiek innego.
Położyła mi dłoń na ramieniu i z uśmiechem na twarzy zaczęła mi się przyglądać, cały czas powtarzając, że wszystko jest i będzie okej. Bez przerwy wyciągała swoje dłonie do przodu, szczypiąc moje policzki. Tuliła mnie do siebie i nie wypuszczała z objęć przez kilka dobrych sekund. Mierzwiła moje włosy bez przerwy, bym choć na moment się rozchmurzyła. Skrótem mówiąc: robiła wszystko, bym tylko była szczęśliwa. Dbała o mnie jak o rodzoną siostrę. Jakbym była jej najdroższym skarbem, którego nie da się kupić za pieniądze. Pierwszy raz czułam, że naprawdę jesteśmy sobie bliskie. I tak, jak ja mogę liczyć na nią, tak ona może liczyć na mnie.

************

Zastukałam w mosiężne drzwi, czekając na zaproszenie do środka. Od poprzedniej wizyty minęło trochę czasu, a nadal wszystko jest tak samo zniszczone. Jedynie gabinet Beethovena i pomieszczenie tuż obok niego jest bez żadnej skazy. Czyste, białe jak śnieg zasłony i dywan z motywem zwierzęcej skóry nie uległy żadnej zmianie, jakby czas w tym pomieszczeniu stanął w miejscu i wszelkie bakterie, kurz oraz inne zarazki nie miały tutaj miejsca bytu. Jakby po prostu ich nie było.
- Clary! - nim zdążyłam się odwrócić, tkwiłam już w uścisku Gideona. Ten chłopak działa na mnie jak magnes. On lub jego osobowość, którą się wyróżnia. Zawsze jest pełen energii i optymizmu, co nie uszło mojej uwadze już przy pierwszym spotkaniu. Ale za to właśnie go uwielbiam i choć nie zdążyłam go jeszcze dobrze poznać, wiem, że byśmy się idealnie dopełniali i dogadywali, w każdej możliwej sytuacji.
- Cześć! - uśmiechnęłam się szczerze, obejmując jego szyję i przyciągając do siebie jeszcze mocniej. Czułam ciepło i emocje, jakie w nim górowały. Jego ekscytację zdradzały też lekko zaróżowione policzki, które mogłam zobaczyć, gdy Gideon w końcu położył mnie na ziemi, a następnie złapał w ostatniej chwili, kiedy straciłam równowagę.
- Wszystko gra, nic ci się nie stało?
- Teraz już jest okej.
Wymieniliśmy się spojrzeniami. Jego było pełne troski i miłości. Inne niż poprzednim razem. Jakby od tamtej pory cały czas myślał o naszej dwójce, spacerującej ulicami tego miasta późnym wieczorem, gdzie każdy zakamarek jest oświetlony przez znajdujące się w centrum latarnie, trzymającej się za ręce i nie widzącej poza sobą świata. Jakby to jego spojrzenie było tym moim spojrzeniem, kiedy widzę Jace'a. Bo właśnie tak wygląda mój świat, tak wyglądają moje myśli, kiedy Jace jest obok.
Tylko, że od dłuższego czasu go nie ma...
I właśnie tu jest problem.
- Stęskniłem się. Myślałem, że już się tu więcej nie pojawisz.
- Ja też - przyznałam.
- Ty też tęskniłaś, czy ty też myślałaś, że poprzedni raz był tym ostatnim?
Nie umiałam wybrać jednej opcji. Fakt, tęskniłam za nim cholernie. Brakowało mi jego obecności, jakbym była od niej uzależniona, choć miałam z nią styczność tylko jeden raz. Brakowało mi go całego, tak naprawdę. Czułam, że między nami nie ma żadnego muru, żadnej bariery, a teraz jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek.
Z drugiej strony również nie myślałam, że moja noga jeszcze tutaj postanie. Tak, jego też mi brakuje, i tak, zaczynam się w tym wszystkim gubić. Nie wiem, którą drogą mam iść. Alec jest wyjątkowym człowiekiem. Jest inny, ale ludzie go rozumieją, bo ma przywódczy charakter. Potrafi zmienić opinię innych w ciągu paru chwil. Ale sama nie potrafię stwierdzić, czy właściwie postępuję. Powinnam tutaj przychodzić, skoro w głowie nadal mam szepty ze wspólnych nocy? Mówił, że mnie kocha i to uczucie nigdy nie ustanie, nigdy nie stanie się słabsze, ale te słowa wychodziły z jego ust tylko wtedy, gdy łapał za pasek moich spodni. Nigdy więcej się nie powtarzały. Nigdy w innych okolicznościach. I już dawno powinnam umieć zrozumieć lub choćby znaleźć różnicę pomiędzy pragnąć, a potrzebować. Mogę pragnąć jego ust, jego dotyku, jego spojrzenia. Jego całego. Ale nie muszę go potrzebować. Nie muszę być ciągle blisko niego i martwić się, gdzie jest w danym momencie. Na tym to miało przynajmniej polegać, ale miejscami zaczęło to wychodzić spod kontroli.
Teraz gubię się we własnych myślach. Błądzę po ciemnych korytarzach, w głowie panuje nieład zebranych w garść słów i wspomnień. Widzę pojedyncze skrawki, które próbują wydostać się poza teren więzienia, w jakim się znajdują.
Trening. Więzienie. Nauka. Stół. Yennefer. Gabinet. Telefon. Miłość. Seks. Jace...
Rozmowa. Jedzenie. Katowanie. Odliczanie. Łóżko. Cela. Przyjemność. Psychodeliczna relacja. Seks. Alec...
Spotkanie. Pouczenie. Fotel. Samantha. Pokój. Książka. Zatrzymanie. Objęcie ramionami. Przyjaźń. Gideon...
Czy to wszystko ma jakikolwiek sens?
Czy moje życie ma jakikolwiek sens, odkąd zboczyło z toru i nie wie, jak na niego znowu wrócić?
- Nie musisz odpowiadać, jeżeli nie chcesz - głos chłopaka przywrócił mnie znowu na ziemię.
- Chcę. Ale nie potrafię.
- Więc zostańmy przy samym "ja też", reszty mogę domyślić się sam, jeśli tylko spojrzysz mi w oczy.
Uniosłam głowę do góry, spoglądając, jak jego spojrzenie skupia się prosto na mnie. Ujął silnie moją dłoń, jakby miało mu to pomóc w wyczytaniu krążących we mnie emocji. Jego ciało nie ruszyło się do momentu, gdy panujący na zewnątrz silny wiatr zatrzasnął drzwi do jego pokoju. Wtedy dopiero mogłam zobaczyć, jak delikatnie podskakuje, ale nawet na chwilę nie zaprzestał swojej pracy. Nacisk jego ręki spowodował, że mogłam mieć bezpośredni kontakt z jego mięśniami, które z każdą sekundą napinały się coraz bardziej, a krew płynąca w jego żyłach coraz bardziej przyspieszała swój bieg. Zachowywał się tak, jakby działała na niego duża dawka adrenaliny.
Staliśmy tak jeszcze przez chwilę, ciągle w tej samej pozycji. Poczułam, jak moje ciało drży z powodu niekomfortowego ułożenia nóg. Miałam wrażenie, że zaraz wszystko zepsuję i stracę równowagę. W tym momencie Gideon wyczuł mój stres i szybkim ruchem ułożył wolną rękę pod mój tyłek, unosząc mnie w górę na wysokość swojego pasa. Zaśmiałam się, widząc jego zmieszaną minę i wtuliłam głowę w zagłębienie jego szyi, słuchając bicia serca. Jego rytm był spokojny i umiarkowany, jakby miał w planach taki ruch. Chwilę później podszedł do drzwi swojego małego królestwa, próbując je otworzyć. Z moją małą pomocą znaleźliśmy się w środku, gdzie powoli odłożył mnie na czerwoną kanapę. W zasadzie większość umeblowania jego pokoju była właśnie czerwona.
- Przytulnie - powiedziałam, rozglądając się uradowana po całym pomieszczeniu.
- Masz ochotę na coś do picia? Herbaty?
- Nie trzeba, dziękuję - uśmiechnęłam się do niego, biorąc do ręki czasopismo z koszyczka obok - Nie wiedziałam, że jesteś fanem astrologii.
- Następnym razem pokażę ci coś fajnego na niebie, tylko musisz mi zostawić swój numer, żebym mógł do ciebie zadzwonić.
Usiadł obok mnie na kanapie, pokazując mi poszczególne konstelacje i opisując krótko każdy z nich. Jego słowa trafiały w samo sedno, jakby miał do tego jakiś dryg. Gdyby nie fakt, że zbliżała się godzina 16, o czym poinformował mnie ogromny zegar znajdujący się w rogu, tuż obok biurka, mogłabym siedzieć tutaj do wieczora i słuchać jego głosu.
- Gdybyś mogła zostać chwilę dłużej pokazałbym ci jakiś gwiazdozbiór, to naprawdę cudowny widok, kiedy wiesz, co dokładnie oznacza.
- Następnym razem, obiecuję.
Wymieniliśmy się uśmiechami, po czym jego ręka znów wylądowała na mojej. Jego dotyk sparaliżował całe moje ciało. Mogłam jedynie oddychać i obserwować każdy jego ruch.
- Zamknij oczy - polecił, a ja spełniłam jego prośbę, jakbym była zahipnotyzowana jego obecnością.
W jednej chwili poczułam przyjemne ciepło w okolicy swojej szyi. Mój każdy zmysł się maksymalnie wyostrzył w momencie, kiedy przyzwyczaiłam się do ciemności. Poczułam, jak materac ugina się pod jego ciężarem, ale nie słyszałam, żeby zrobił jakiś krok w którąś stronę. Po chwili ciszy, kiedy kanapa nie wydawała już żadnego dźwięku skrzypienia, poczułam jego usta na swoich. W jednym momencie chciałam się odsunąć, ale kiedy jego druga ręka powędrowała na moje plecy, znowu nie mogłam się ruszyć. Odwzajemniłam pocałunek, szybko znajdując wspólny rytm z chłopakiem. Czułam, jak kąciki jego ust unoszą się ku górze, dając mu pełną satysfakcję z wykonanego zadania. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, odsunął kosmyk moich włosów z czoła i pogłaskał mnie czule po policzku. Szybko musnął jeszcze raz moje usta, chcąc zapamiętać ich bliskość na dłuższą chwilę, po czym zadowolony z siebie pomógł mi wstać.
- Będę chciał to robić jeszcze wiele razy, Clary. Ale od teraz będę czekał tylko na twoje zezwolenie.
Otworzył mi drzwi, zapraszając ręką do wyjścia, więc szybkim ruchem je zamknęłam, a go przycisnęłam plecami do ściany. Złapałam za jego policzki, patrząc przelotem w jego oczy, po czym zachłannie złączyłam nasze usta w trzecim już pocałunku, rozkoszując się każdą możliwą sekundą. On tylko ujął moją dłoń, kurczowo ją trzymając i nie pozwalając, by żadna siła to zmieniła.
- Do zobaczenia, Gideonie - wypaliłam, po czym wyswobodziłam rękę z jego uścisku i wyszłam, nie odwracając się ani razu. Nie chciałam patrzeć, jak stoi smutny przy drzwiach, oparty o ich framugę i przeklina wszystko, co właśnie w tym momencie zabiera mu dziewczynę jego snów i marzeń.
Zrobiłam dziś wystarczająco dużo złego, bym była w stanie znieść jeszcze ten przygnębiający widok.

poniedziałek, 17 lipca 2017

SEVEN

new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!new!


To jeden z tych dni, w których powoli wszystko staje się jasne. W których wiesz, że to już nie ma sensu. Ta ciągła walka, ciągłe cierpienie. Ciągłe łzy i ciągły ból. To co było już nie wróci. Zamknęło cały ten rozdział za ciebie. Jedyne, co teraz musisz zrobić, to zapomnieć. Zapomnieć o tym, co uważałaś za najważniejsze. Za najbardziej właściwe, odpowiednie dla ciebie. I mimo poczucia straty, musisz iść dalej tą krętą drogą, choćby nieważne co się działo. Nie możesz okazać kolejnej słabości. Nie możesz się poddać, kiedy jesteś tak blisko celu. Podejmujesz pewne wybory zbyt szybko albo są one podejmowane za ciebie. Więc znowu stajesz na rozdrożu. Masz tyle ścieżek do wyboru, a ty i tak wybierzesz tą jedną, która zaprowadzi cię do niego. I choćbyś miała przez niego znowu się głodzić, znowu nie spać, znowu nie oddychać, znowu stwarzać pozory, że wszystko jest w porządku...
wybierzesz tą drogę. Będziesz by nim nie tylko sercem, ale i ciałem, mimo tego, że on sobie tego nie życzył. Dopowiadasz sobie własne historie, własne zakończenia. I w każdym z nich jesteście szczęśliwi, wtuleni w siebie i wpatrzeni jak w obrazek, choć rzeczywistość mocno od tego odbiega.
Bo kiedy ty płaczesz, on się z tego śmieje.
Bo kiedy ty masz uśmiech na twarzy, on ma w głowie to, jak szybko się go pozbyć.
Bo kiedy ty cierpisz, on czuje, że ma nad tobą władzę i kiedy tylko kiwnie palcem, będziesz potulna jak baranek.
To nie ta bajka. Nigdy nią nie była, a przynajmniej nie w jego głowie. Patrzy na ciebie, jakbyś zrobiła mu największą krzywdę, choć to wcale nie ty zawiniłaś. Pomylił strony działania, uważa, że jest panem swojego losu i to, co zrobi w danym momencie nie będzie miało wpływu na późniejsze wydarzenia.
To nie tak sobie to wyobrażałaś, prawda?
Miało być zupełnie inaczej.
Tak, jak planowałaś.
Tak, jak układałaś w głowie.
Tak, jak sobie wyobrażałaś, gdy nie mogłaś zasnąć od nadmiaru łez w oczach.
Ale nadal masz wybór. Możesz podjąć decyzję. Sama i bez niczyjej pomocy. Jesteś tu tylko ty, nikt więcej. Nikt nie patrzy na twoje ruchy, nikt nie ma wglądu do twojego umysłu.
Drzwi się otwierają i czekają, aż wejdziesz w jedne z nich.
wygrywasz albo przegrywasz
jesteś albo cię nie ma
stoisz albo upadasz
żyjesz albo umierasz
Czy już wybrałaś...?


Niesamowite uczucie, kiedy budzisz się rano i na starcie czujesz motylki w brzuchu. Kiedy wiesz, że ta osoba, która leży obok ciebie jest tą jedyną, którą przypisałaś do twojego serca. Kiedy czujesz, że nie masz się czego bać, gdy jest obok. Kiedy możesz powierzyć tej osobie każdy możliwy i najmniejszy sekret, a to i tak nic nie zmieni w waszej relacji. Kiedy widzisz, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w tak uspokajającym rytmie, że mogłabyś przy tym usnąć i nic nie byłoby w stanie wybudzić cię z tego snu. Kiedy słyszysz dźwięk jego serca, które bije tylko i wyłącznie dla ciebie, bez wyjątku. Kiedy możesz wtulić się w jego klatkę piersiową, obejmując całe jego ciało tak, że nie może zaczerpnąć tchu.
I te wszystkie rzeczy są tak bardzo naturalnym i codziennym widokiem, że inni mogliby się śmiać z emocji, jakie wypływają ze mnie, gdy mogę je oglądać. Ale po prostu nawet te drobne rzeczy biorę za największą w świecie perfekcję, bo to należy do niego, a wszystko, co należy do niego kocham całym sercem i całą sobą. I nie ma nic, co mogłoby temu zaprzeczyć lub co mogłoby sprawić, że ulegnie to jakiejkolwiek zmianie.
- Ekhem - usłyszałam i natychmiast zwolniłam uścisk wokół talii blondyna, udając, że nadal śpię.
Odsunęłam się metr od niego, czując jednocześnie, że materac ugina się nie tylko pod moim ciężarem. Siedział na jego krańcu, podpierając łokcie na kolanach. Twarz schował w dłoniach, oddychając głęboko, jakby coś nie pozwalało mu zrobić żadnego ruchu. Jego wszystkie mięśnie automatycznie się napięły, gdy poczuł moją dłoń na swoim ramieniu. Jęknął z bólu, jakby był sparaliżowany nagłą zmianą temperatury ciała. Objął szybko ręką mój nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Jace... - wyszeptałam, lekko wystraszona obecną sytuacją.
- Przejdzie. Niedługo.
Przez moje ciało przeszły ciepłe prądy. Jego ton był tak niski, jak nigdy dotąd. Sama też nie rozumiałam czym to było spowodowane.
- Zawsze przechodzi - i znów jęknął, zsuwając się z łóżka na kolana.
Zakryłam ręką usta, po czym natychmiast objęłam jego szyję. Zacisnął dłonie w pięści, nie dając sobie rady z wewnętrznym sobą.
- Bądź tutaj, proszę. Nie poradzę sobie bez ciebie - skinęłam głową, ocierając brodą o kosmyki jego włosów.
Oddychałam ciężko, cudem powstrzymując łzy. Przytuliłam go do siebie mocniej, jedną ręką bawiąc się jego włosami. Zawsze stawał się spokojny, gdy masowałam skórę jego głowy w taki, a nie inny sposób. Zawsze...
tylko nie teraz.
Moje ciało trzęsło się niczym galareta od dobrych kilku minut i nie chciało ustąpić. Siedziałam przy chłopaku i w przyjemny sposób rysowałam kółka na jego nagim torsie. Moje mięśnie zdrętwiały od niekomfortowej dla mnie pozycji, ale wiedziałam, że jeśli się ruszę, tylko mu zaszkodzę. Żaden z nas nie odzywał się do siebie ani słowem. Żaden z nas nawet nie drgnął, ani nie zmienił swojego położenia. Tkwiliśmy ciągle w tym samym miejscu i ciągle wtuleni w siebie.
- Już lepiej? - odezwałam się w końcu, spoglądając w jego oczy.
- Tak - odepchnął mnie od siebie delikatnie, by potem znów ująć moje sine już nadgarstki i pociągnąć w górę.
Przyciągnął mnie bliżej siebie i ułożył dłonie w okolicy talii. Podparł brodę na moim ramieniu, kołysząc lekko moim ciałem. Wyswobodziłam ręce z uścisku blondyna i szybkim ruchem objęłam jego szyję, tracąc powoli grunt pod nogami. Jego obecność i zapach perfum, który utrzymuje się od wczorajszego wieczora wcale mi nie pomagał w utrzymaniu równowagi.
Westchnął ciężko, po czym odsunął się ode mnie i podszedł do okna. Podparł się o parapet wyprostowanymi w łokciach rękoma, po czym spojrzał na mnie w odbiciu szyby.
- To zdarzyło się już drugi raz. Zawsze, kiedy ona jest w pobliżu.
Ona?
- Yen. Yen Verlac, tak dla sprostowania. Byłaś wczoraj świadkiem naszej... rozmowy, o ile można tak nazwać wymianę zdań z tą blond żmiją. Pojawiła się tutaj, by naprawić to, co zepsuła spory czas temu, a następnie kontynuować to, co miała wtedy w planach. Ale jej na to nie pozwolę - spojrzał na mnie, tym razem nie jako postać z lustra i zrobił kilka kroków do przodu, by swobodnie zamknąć w dłoniach moje policzki - Nie, kiedy mam ciebie tak blisko - i wpoił się w moje usta tak zachłannie i tak natarczywie, że znów moje nogi zamieniły się w watę.

************

- Jak ty to robisz, Jasie Waylandzie? - spytałam, opierając głowę na jego klatce piersiowej i znów rysując wyimaginowane kółka dookoła obojczyków.
- Masz na myśli to, jak nie możesz oprzeć się mojej osobie, gdy jestem obok? Jak nie możesz przestać o mnie myśleć, gdy nie widzisz mnie kilka minut? Jak widzisz mnie wszędzie, nawet w miejscach, w których nigdy mnie nie było? Lub jak chcesz powiedzieć "nie", ale mówisz "tak", bo ja tego chcę?
Zaśmiałam się i podniosłam do pozycji siedzącej, by nasze głowy znalazły się na równym poziomie.
- Bingo -  musnęłam delikatnie jego usta, śmiało się do niego uśmiechając.
- Urok osobisty, kochanie. Nawet ja tego nie rozumiem. Po prostu mam w sobie coś, co cię do mnie przyciąga, tak samo, jak ty masz w sobie coś, co przyciąga mnie do ciebie. Działamy na tych samych falach.
- Albo oboje połknęliśmy magnes, gdy byliśmy dzieciakami.
- Możliwe, byłem ponoć bardzo energiczny i nie zdawałem sobie sprawy z własnych błędów.
- Czyli jedyne co się zmieniło do tej pory to fakt, że jesteś starszy i wyprzystojniałeś?
- Nie, stałem się też bardziej pewny siebie, jestem znacznie silniejszy, nie ekscytuję nie na widok drewnianego mieczyka i nie zasłaniam oczu, gdy przypadkiem zauważę nagą kobietę.
- Jesteś pojebany - rzuciłam w niego poduszką, kręcąc rozbawiona głową.
- Ty jesteś pojebana, ja jestem niezły.
Oboje rozpętaliśmy pomiędzy sobą prawdziwą wojnę. Pióra ze środka naszych posiadających cztery rogi, miękkich przyjaciół latały dookoła nas i powoli opadały na podłogę. Sami byliśmy sprawcami tego, że jutrzejszego ranka nie będziemy dobrze wypoczęci ze względu na fakt, iż nasze poduszki nie są już tak delikatne, jak wcześniej. Leżeliśmy w pojedynczych kawałkach bawełny, które były porozrzucane po całej sypialni. Bawiliśmy się wzajemnie włosami drugiej osoby, wyciągając z ich kosmyków sztuczne, białe pióra.
- Powinniśmy już zejść na śniadanie?
- Jeszcze trochę, niech Isabelle się trochę za nami stęskni - powiedział i natychmiast odnalazł moje usta. Wyszczerzyłam zęby w promiennym uśmiechu, znajdując tym samym wspólny rytm pocałunków z blondynem. Nie czułam się dobrze z myślą, że te usta należały kiedyś do dziewczyny, którą będę zmuszona widywać na korytarzu, ale sam fakt, że należą teraz do mnie trochę sprowadził mnie na ziemię, co spowodowało również masę nowych myśli.
Jace jest mój. Tylko i wyłącznie. A Yen może tylko pomarzyć, by mogła choćby go dotknąć, a co dopiero mieć na własność.


************

Zeszliśmy po schodach do holu, ciągle trącając się bokiem i nie dając dojść do słowa drugiej osobie. Zachowywaliśmy się tak, jak przystało na dzieci bawiące się w piaskownicy i nie wychodzące z niej przez większą część swojego życia, ale byliśmy po prostu szczęśliwi. Ale zrodziły się kolejne myśli.
Byliśmy szczęśliwi, bo byliśmy razem?
Czy byliśmy razem, bo byliśmy szczęśliwi?
A może byliśmy szczęśliwi, będąc razem?
Lub byliśmy razem, będąc szczęśliwi?
Czy też byliśmy i szczęśliwi, i razem?
I razem, i szczęśliwi?
Tak. Zawsze musi być to "i". Bo "i" jest łącznikiem. Łączy coś z czymś.
Miłość i pożądanie.
Radość i szczęście.
Śmiech i zabawa.
Clary i Jace...
Zawsze "i".
Nigdy "bo".
Bo od razu powstają zbędne pytania, które nie mają odpowiedzi. Lub mają odpowiedzi, ale ciężko je znaleźć.
Bo są dobrze schowane?
Bo nikt ich jeszcze nie odkrył?
Bo musisz do nich dojść sam?
Zawsze odpowiedź zaczyna się od "bo"...
A "i"? Od "i" nic się nie zaczyna...
Na "i" również się nic nie kończy.
Bo "i" trwa zawsze. Jest i zawsze będzie dopowiadać resztę historii, której ty wcale nie musisz znać. I właśnie to jest najpiękniejsze...
- No w końcu, już myślałam, że nigdy nie wyjdziecie - usłyszałam dobrze znajomy mi głos, który od razu zastąpił silny uścisk w okolicy mojej szyi.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie mogłaś popsuć nasze plany? - spytał Jace, krzyżując ręce na piersi i patrząc na Iz tak chłodnym wzrokiem, jakiego nigdy nie chciałabym poczuć na sobie.
- Plany?
- Plany. Dotyczące między innymi tego, by unikać cię cały dzień - uniósł jedną brew do góry, a gdy zobaczył zdezorientowane spojrzenie brunetki, roześmiał się na cały głos.
- Ha ha, bardzo zabawne, naprawdę - wywróciła oczami Iz, po czym odeszła od nas kilka kroków - Makaron stygnie, na waszym miejscu nie stałabym tutaj jak słupy, skoro na stole leżą takie frykasy.
- A kto gotował? - spytał Jace, odsuwając krzesło i czekając, aż zajmę miejsce obok niego.
- Ja?
- Tak, w takim razie podziękuję.
- Jeszcze będziesz mnie prosił o zwykłą, pieprzoną kanapkę, kiedy będziesz chodził głodny aż do popołudnia - spiorunowała wzrokiem blondyna.
- Swój głód mogę zaspokoić w inny sposób - zaśmiał się i spojrzał prosto w moje oczy, unosząc delikatnie brwi do góry.
- Tak, masz strasznie wybujałą wyobraźnię - wyciągnęłam rękę w prawą stronę, delikatnie odpychając od siebie twarz chłopaka - Równie dobrze mogła gotować ta blondi z pokoju obok, więc się ciesz, że masz szansę nie zjeść czegoś, po czym możesz mieć problemy żołądkowe.
- Mówisz o Yen? Spotkałam ją rano, gdy wyszłam do toalety. Jace, mogłeś mnie uprzedzić, że będziemy mieć gościa, przygotowałabym jej pokój.
- Sam nie wiedziałem, że tutaj będzie - wydusił Jace przez zapchane jedzeniem usta.
- Wspomniała o tobie w każdym razie i prosiła, żebym ci coś przekazała. Czeka na ciebie w bibliotece, chce, żebyś pomógł jej w znalezieniu jakiejś książki.
- A co, jest analfabetką, że nie da rady znaleźć jej sama? Spis leci równym ciągiem od A do Z - odrzekłam, poirytowana faktem, że na siłę będzie starała się nas poróżnić.
- Clary... - spojrzała na mnie wymownie brunetka, ale zignorowałam jej uwagę.
- O, a może jest zbyt niska, żeby sięgnąć do ostatniej półki? Z tego co wiem, jest takie coś jak drabina, może jej użyć.
- Nie, kochanie. Wydaje mi się, że może mieć prawdopodobieństwo Alzheimera, bo mimo tego, co mówiłem jej i wczoraj, i jakieś 2 lata temu, nadal tutaj siedzi i ma nadzieję, że jeszcze będziemy razem.
- A może po prostu znam tutaj tylko ciebie, a wstydzę się poprosić obcą mi osobę o pomoc?
O proszę, wywołaliśmy wilka z lasu. Pojawiła się po raz kolejny w nieodpowiednim momencie i mam nadzieję, że był to ostatni raz.
Spojrzałam na blondyna, który pozostał niewzruszony i dalej zajadał się swoim śniadaniem. Za to Yen stała oparta o ścianę, bawiąc się kosmykiem swoich włosów i dusząc mnie na odległość. Czułam na sobie jej zimne spojrzenie, przenikała mnie nim na wylot i jeszcze dalej.
- Wiem, że jesteś tu zaledwie kilka godzin, ale to miejsce nie przypomina mi biblioteki. A to właśnie tam miałaś czekać na mojego chłopaka - powiedziałam, oczywiście z naciskiem na dwa ostatnie słowa.
Odwróciłam się przodem do dziewczyny, bym mogła swobodnie obserwować jej reakcję na każde wypowiedziane przeze mnie słowo. I nie ukrywam, bawił mnie sposób, w jaki je odbierała. Wpierw uśmiechnięta od ucha do ucha i wpatrzona w blondyna, jakby dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. A teraz? Teraz cała w nerwach, z poplątanym językiem i piorunami iskrzącymi przy jej głowie.
- Clarissa Fray - odrzekła w końcu. Każda para oczu spoglądała w jej stronę, oczekując czegoś więcej. Nawet Jace'a, który do tej chwili przyjmował obojętną postawę wobec obecności Yen - Cieszę się, że w końcu się widzimy. Dużo o tobie słyszałam, każdy w Idrisie wychwala ciebie, twoje umiejętności i wrodzone piękno. Nikt niestety nie wspomniał, że jesteś taka pyskata. Sądziłam, że nie będę miała z tobą żadnych problemów i po prostu dasz mi to, czego chcę.
- Problemy zaczęły się w tym samym czasie, w którym przekroczyłaś próg tego budynku. Instytut ma na celu ochronę przed Światem Cieni dla każdego Nocnego Łowcy, ale nawet i tu nie znajdziesz przede mną schronienia. A uwierz, kiedy się zdenerwuję, mogę być naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem i wtedy lepiej nie wchodzić mi w drogę.
Cały czas paraliżowała mnie wzrokiem. Nie drgnęła nawet wtedy, kiedy blondyn gwałtownym ruchem odsunął krzesło i stanął między nami. Lecz nawet to nie zwiększyło między nami dystansu. Mało tego, chłopak pierwszy raz stał się jakby niewidzialny, a ja nie byłam zależna od jego decyzji. Ciągle byłyśmy blisko siebie. Wystarczyło kilka sekund, żebyśmy skoczyły sobie do gardeł. Byłyśmy obie tak samo zdeterminowane. Obie tak samo zachłanne. Obie tak samo napalone na tego samego faceta. Ale jednak jest coś, co nas różni. 
Ja mam Jace'a.
Mam to, czego ona chce.
I za nic w świecie jej tego nie oddam, choćbym miała przypłacić za to własnym życiem.
Choćbym miała przebić się do samego piekła, by nadal mieć go dla siebie na wyłączność.
Choćbym miała porzucić wszelkie nadzieje i wszelkie marzenia.
To się nazywa poświęcenie. Poświęcenie dla kogoś, kogo się kocha. Dla kogoś, kto jest całym naszym światem. Dla kogoś, kogo darzymy najsilniejszym uczuciem. Dla kogoś, kto jest naszym najpiękniejszym powitaniem i najgorszym pożegnaniem. Dla kogoś, z kim się jest, z kim się żyje i z kim wiążesz swoją przyszłość. 
I choć to wszystko wypowiedziane jest tak szybko i tak nagle, jest prawdziwe oraz w stu procentach odwzajemnione. Tego jestem pewna.
Yennefer Verlac, szykuj się na wojnę.
Bo ja nie odpuszczę.

środa, 31 maja 2017

SIX

To jeden z tych dni, w których wszystko, co uważałeś za prawdziwe, zmienia się.
To jeden z tych dni, w których osoby, które kiedyś były ci bliskie, teraz są nikim. Mijacie się bez słów, jakby jeszcze niedawno nie łączyło was zupełnie nic, żadna więź. Jakbyście nigdy nie byli na "ty", nie siedzieli razem przy stole, nie śmiali się nawzajem ze swoich żartów.
Gdybyście oboje przestali być sobą. Gdybyście oboje zapomnieli o tym, co było między wami.
A może to on nie chce pamiętać? Może zrozumiał, że to nie jest to?
Ale może źle rozumiał?
Może odszedł, bo musiał, a nie, bo chciał? Bo ktoś go do tego zmusił?
I tak czy siak, już sama nie wiesz, czy masz czekać, czy sobie odpuścić. Bo być może to nie ma największego sensu, to czekanie...
Może on nie chce, żebyś czekała. Może chce, byś zapomniała, bo to już nie wróci.
A może wróci, ale w innym wcieleniu, w innej formie...
Pod innym pretekstem.
Pod innym działaniem.
Pod inną nazwą.
Imieniem. Nazwiskiem. Rasą. Kolorem. Barwą.
Może właśnie tak będzie...
Może to wszystko wróci. A może już wróciło, tylko nie jesteśmy tego świadomi?
Może tak naprawdę te osoby są cały czas koło nas, w postaci wiatru, słów?
W końcu tyle rzeczy ci się z nim kojarzy, prawda?
Pamiętasz? Ten park z fontanną, przy której zawsze siadaliście i jedliście nadziewane czekoladą pączki.
Ten kawałek ścieżki, przy której cię zatrzymał i spojrzał ci głęboko w oczy, mówiąc, jak bardzo mu na tobie zależy.
Ten szkolny korytarz, po którym biegaliście, szukając i wołając siebie nawzajem.
Pamiętasz?
Tak miało być zawsze.
Zawsze...
Tylko to "zawsze" czasami nie znaczy tyle dla tej drugiej osoby, ile znaczy dla ciebie.
Bo może to "zawsze" jest dla tej osoby zwykłym słowem, a nie przysięgą.
Bo może to twoje "zawsze" nie jest dla niego tym jego "zawsze".
I tak, jak są pytania, nie ma na nie odpowiedzi.
I do słowa "dlaczego"
nagle dochodzi słowo "może".
Bo może to, może tamto.
Bo dlaczego to, dlaczego tamto.
Bo może zawsze...
Ale dlaczego zawsze...
Bo może cię kocha, może zapomniał.
Ale dlaczego zapomniał, skoro może kochał?


Spacerowałam, stawiając pojedyncze kroki na granitowych płytkach. Nie wiem czemu, ale stukot szpilek przyprawiał moje ciało o delikatne dreszcze. Jakby było mi ich mało w ostatnim czasie...
Nagle z prawej strony korytarza otworzyły się drzwi, do których chcąc nie chcąc musiałam wejść.
- Clarissa Fray? - usłyszałam głos kobiety. Odwróciłam się w jej stronę, mierząc jej ciało od stóp do głów.
- Wystarczy Clary.
Skinęła do mnie nieśmiało głową, jakby miała do czynienia z jakąś wpływową osobą.
- Zapraszam do środka - wskazała ręką na wciąż otwarte drzwi, które podpierała tyłkiem. Miała na sobie długą, idealnie dopasowaną do ciała sukienkę w ciemnym kolorze. Sama do końca nie wiedziałam, czy podchodzi on pod czerwony, zielony, czy może czarny.
Westchnęłam głęboko, przechodząc przez próg pokoju. Biło od niego perfekcyjnie śnieżną bielą, dookoła nie było nic, do czego można byłoby się przyczepić.
- Tędy proszę - nim zdążyłam się rozejrzeć, poczułam na swoich plecach czyjąś dłoń. Była to ta sama dziewczyna, która wyczytała moje imię i nazwisko.
Zaprowadziła mnie do czerwonych, związanych czarną wstążką zasłon, przypominających choćby te w miejskich teatrach. Odsłoniła delikatnie jedną z nich, byśmy obie mogły przejść do kolejnego pomieszczenia. W porównaniu z poprzednim, to było w większym zasobie kolorów. Lawendowe ściany, na których wisiały liczne obrazy sławnych malarzy z całego świata, lub na moje raczej ich reprodukcje, dodawały temu miejscu czegoś takiego, przez co przyjemnie było tutaj siedzieć.
- Usiądź proszę, niedługo przyjdzie po ciebie Konsul i zaprowadzi cię do odpowiedniej celi.
- Nie pamiętam, kiedy przeszłyśmy na "ty", możesz mi przypomnieć? Swoją drogą, dlaczego TY nie możesz tego zrobić, skoro już tutaj jesteś? - oparłam się tyłkiem o wysoką komodę, obserwując blondynkę z odpowiedniego kąta.
- Przepraszam, to po pierwsze - wywróciła szybko oczami, jakby miała nadzieję, że tego nie zauważę - A po drugie, to nie leży w moich obowiązkach. Nie mogę wchodzić dalej niż za tamte drzwi, chyba, że mam na to pozwolenie.
- Masz moje pozwolenie, wystarczy?
- Odpowiednie pozwolenie - powiedziała z naciskiem na pierwsze słowo - A nie wydaje mi się, żebyś była... przepraszam, żeby pani była... kimś wpływowym w naszym świecie.
Przeszyłam ją wzrokiem. Ręce trzęsły mi się z nerwów, a ja nie mogłam tego opanować. Czułam, że jeśli ktoś tutaj zaraz nie wejdzie, jej śliczna buźka nawet po kupie kasy wydanej na operacje plastyczne nigdy nie będzie taka sama.
- No co? Już nie szczekasz, jak kilka sekund przedtem?
- Panienko Fray, czekamy na panią - zza drzwi wychyliła się głowa młodego mężczyzny, prawdopodobnie syna największej szychy w Idrisie.
- Już idę, tylko muszę porządnie wytresować tego pudla przede mną - powiedziałam, nie odrywając oczu od dziewczyny.
- To tylko Sam, ona nic nie znaczy i nie powinna pani zawracać sobie nią głowy, szkoda zdrowia.
Po jego słowach uśmiechnęłam się w duchu, idąc szybkim krokiem do kolejnego pokoju. Nawet nie zwróciłam większej uwagi na ową Sam, wysyłając w jej stronę tylko krótkiego buziaka i zaraz znikając jej z oczu.
- Poczeka pani 5 minut? Mamy maleńkie opóźnienia w...
- Tak, jasne - odrzekłam krótko, siadając wygodnie w fotelu i biorąc do ręki pierwszą lepszą książkę.
- Przepraszam, ale nie powinnaś tego czytać, to ściśle zabronione.
- I mówi to do mnie pryszczaty nerd w okularach? - spojrzałam na niego spoza stronic lektury - No już, nie złość się tak. Trzymaj - podałam mu "zakazany owoc", po czym wstałam, by być z nim na równi.
- Nie powinnaś mnie za takiego brać.
- Słucham?
- Nie powinnaś brać mnie za totalnego, aspołecznego chłopaka bez marzeń i dziewczyny, którego pasją są gry komputerowe i wszystko związane ze ścisłymi naukami. Może i tak wyglądam, ale to tylko głupie pozory.
- Ach, tak?
- Tak. Daleko mi do ścisłowca, a gry to wszystko czego nienawidzę. Niszczą dziecięcą wyobraźnię i marnują cenny czas.
- Nieprawdopodobne, jak bardzo nie należy oceniać książki po okładce - uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił.
- Jesteś w porządku. I cieszę się, że dokopałaś Sam. Uważa się za kogoś wyższego, niż jest i zawsze mi dokucza, jakby nie wiedziała, że wystarczy jedno moje słowo, i nie ma ani pracy, ani mieszkania. Życia też nie.
Zaśmiałam się cicho, wyobrażając sobie tą natrętną blondynkę, jak siedzi pod najbliższym sklepem i żebrze o najmniejszy kawałek chleba. Może i nie należy śmiać się z takich rzeczy, ale widok tak eleganckiej dziewczyny, która potem siedzi i błaga o jedzenie z puszką obok byłby dość komiczny.
- A ty? Kim jesteś, że możesz ustanawiać takie prawa?
- Jednym z dzieci Konsula. Jestem najstarszy, więc to mi ojciec ufa najbardziej i to mi powierza wszystkie odpowiedzialne zadania, dlatego mam prawo wyboru.
- To musi być fajna robota, ale chyba wymaga sporego poświęcenia.
- Może dlatego nie lubię gier, bo nie mam na nie czasu - zaśmiał się głośno, trzymając się lekko za brzuch.
- Jeśli poświęcenie jest dla ciebie synonimem braku czasu, to jest to bardzo możliwe - dołączyłam do niego, padając zmęczona na oparcie z tyłu.
- Pójdę sprawdzić, dlaczego to tak długo trwa. Nigdy nasze pięć minut nie trwało tak długo - skinęłam głową, rozglądając się po pokoju, by zabić czas.
Po krótkiej chwili zza ściany wyłoniła się postać w długim płaszczu z sporą blizną na policzku.
- Zapraszam, Clary. Teraz twoja kolej.
- Powodzenia - szepnął do mnie okularnik, po czym gdy już miałam zamykać za sobą drzwi, pociągnął mnie za rękaw bluzy - Jestem Gideon, tak swoją drogą. Wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem.
Uśmiechnęłam się do niego szczerze, a po chwili znów odwróciłam się do niego plecami i zniknęłam za kolejnymi drzwiami.
- Usiądź tutaj, zaraz go przyprowadzę. Oby tym razem nie próbował się wyrwać...
Tak jak powiedział ojciec Gideona, tak też zrobiłam. Rozsiadłam się w małym, drewnianym krześle, które wyglądem odstawało od reszty. W ogóle całe to pomieszczenie było jakoś dziwnie smętne, pozbawione blasku i jakichkolwiek kolorów. Kamienne ściany przypominały mi więzienie, w którym spędziłam całe 6 miesięcy życia, nie robiąc nic poza spaniem i odliczaniem dni do wyjścia z tej przykrej dziury.
- Clary - podniosłam głowę na dźwięk znajomego głosu - Cześć.
- Zagapiłam się, przepraszam - uśmiechnęłam się nieśmiało, stojąc przed chłopakiem, którego jeszcze niedawno tak bardzo nienawidziłam, a teraz tak bardzo mi go żal. Nie miałam siły, ani odwagi do niego podejść i po prostu stanąć przed nim twarzą w twarz. Przed oczami wciąż miałam sytuację, która miała miejsce około 2 tygodni temu.
- Właśnie widzę. O czym myślałaś?
Jeśli myślisz, że ci powiem, to się grubo mylisz, Alec. Nie mogę ci od tak znów zaufać, nie po tym, co się stało.
- O niczym ważnym, naprawdę. Opowiadaj lepiej co u ciebie.
Zaśmiał się pod nosem.
- Co u mnie? Siedzę tutaj jak debil i liczę owieczki, a ty co robiłaś siedząc w kiciu?
- I jak długo jeszcze będziesz to robił?
- Dopóki Jace nie wycofa zeznań, w końcu to on wniósł oskarżenie.
Przełknęłam nerwowo ślinę, bawiąc się swoimi palcami pod stołem, cały czas unikając kontaktu wzrokowego z chłopakiem.
- Dziwisz mu się?
- Nie.
I to wszystko? Zero przepraszam, zero błagania o przebaczenie?
Skinęłam delikatnie głową, biorąc głęboki wdech.
- A co będzie z waszą więzią, przysięgą? Jesteście nierozłącznymi towarzyszami w walce, nie możecie tak po prostu przestać nimi być...
- Clary, spokojnie. Dopóki Razjel nie stanie po jego stronie i nie wypali naszych Znaków, nadal jesteśmy i będziemy parabatai.
- A co z nami?
- A są jacyś "my"?
- Nie ma opcji, żeby pomiędzy nami było to, co było kiedyś, ale możemy zostać po prostu przyjaciółmi.
- Wiesz, że to będzie niekomfortowe? Wiesz, jak się będę czuł?
- Tak, wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jeszcze bardziej żenujące będzie to, jak będziemy się nawzajem unikać. Nie zatrzesz tego, co było. Tego nie można od tak zapomnieć, Alec.
- I myślisz, że powiedzonko "zostańmy przyjaciółmi" wszystko załatwi? Nie wiem, czy wiesz, ale w większości przypadków i tak się to nie sprawdza.
- Dlatego my możemy być inni, udowadniając wszystkim, że wystarczy tylko chcieć, żeby to powiedzonko przeistoczyć w czyste realia.
- Nie piszę się na to, wybacz.
Prychnęłam zażenowana jego postawą, nie wiedząc, czego on sam tak naprawdę chce lub do czego zmierza.
- Więc masz zamiar mnie unikać, tak? Unikać kontaktu wzrokowego, dotyku, a nawet zwykłej wymiany zdań?
- A mam inne wyjście, które jest według mnie słuszne i właściwe?
- Nie wiem, Alec. Nie wiem, co jest według ciebie słuszne i właściwe. W ogóle nic o tobie nie wiem.
- Aż tak się zmieniłem?
- Nie ty, tylko nasza relacja. I to, co nas otacza.
- Nie wiedziałem, że świat jest w stanie tak szybko się zmienić - zaśmiał się głupio, kręcąc głową.
- Zależy o jakim świecie mówimy. Istnieje wiele jego postaci, Alec. Może i świat jako planeta nie jest w stanie zmienić się pod wpływem chwili, ale świat w postaci pewnej osoby już tak. I właśnie ten świat uległ zmianie.
- To tylko twoje głupie spostrzeżenia.
- Mogą być głupie, ale są prawdziwe. To, że nie umiesz tego dostrzec jest tylko i wyłącznie wynikiem twojego pieprzonego egoizmu i arogancji. Myślisz tylko o sobie, jak zawsze.
- W takim razie nie wiem po co nadal tutaj jesteś.
Spojrzałam na niego lekko załzawionymi oczami, nie wiedząc, czy zostać, czy faktycznie iść. Byłam na totalnym rozdrożu...
- Masz rację. Nie wiem, po co nadal tutaj siedzę, skoro równie dobrze mogłabym robić o wiele ciekawsze rzeczy. Ale starałam się do ciebie jakoś dotrzeć, zrozumieć twoje działania.
- Nie na wiele ci się to zdało, jak widać. Beethovenie, odprowadź ją do drzwi, proszę - powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Poradzę sobie sama, nie trzeba - uśmiechnęłam się pod nosem, ocierając pojedyncze łzy opuszkiem palca. Zatrzymałam się na moment przy drzwiach, patrząc na niego ostatni raz, po czym podeszłam bliżej stołu, rzucając na niego znany Alecowi wisiorek, a następnie wyszłam, zostawiając go samego w sali odwiedzin. Nawet Konsul Beethoven z nim nie został, jakby poszedł po rozum do głowy i przestał zwracać uwagę na chłopaka.
Z jednej strony go rozumiałam, czuł się zdradzony przez własnego parabatai.
Ale z drugiej strony jego osoba stała mi się zupełnie obca. Myślałam, że wiem o nim wszystko, kiedy tak naprawdę nie wiem teraz nic.
Kompletnie nic...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------


Wróciłam do Instytutu, omijając szerokim łukiem miejsca, w których mógłby ktokolwiek być o tej porze dnia. Było ciemno, niemal dochodziła 11 w nocy. Racjonalnie myśląc, powinnam leżeć o tej godzinie w łóżku, a rano wstać i iść wypoczęta na trening, jak co tydzień.
Ale coś mi zaprzątało głowę. Coś, czego nie byłam w stanie wytłumaczyć nawet sobie.
Chodziłam zdenerwowana po pokoju, sama nie wiedząc czym.
To się jeszcze leczy?
Wykluczałam od siebie wszystkie myśli, które i tak wracały, na dodatek z dwojoną siłą. Byłam zagubiona w własnym ciele, jak taka mała owieczka, która zgubiła swoją trzodę i czeka, aż ktoś ją uratuje przed niebezpieczeństwem. A jest ono ogromne. I czai się za każdym możliwym drzewem, a nawet krzakiem.
Czy to jakaś metafora? Ukryte znaczenie, definicja?
Wizjom nie było końca...
Wyszłam na korytarz, siadając na pierwszym od góry schodku. Wpatrywałam się zapłakanymi oczami w tarczę zegara, obserwując ruch wskazówek. Bujałam się na tyłku jak małe dziecko, zagubione wśród tłumu obcych mu ludzi, do momentu, aż złapałam wspólny rytm z dźwiękiem tykającego budzika.
Nagle usłyszałam kroki i przyspieszony oddech, jakby ktoś biegł, a potem szedł ze zmęczenia, potem znowu biegł, znowu szedł. I tak w kółko. Wychyliłam się zza poręczy, obserwując dolny korytarz.
Cisza.
Wstałam, poprawiłam koszulkę i wystąpiłam naprzeciw ogromnemu, ciemnemu korytarzowi. Spojrzałam w lewo, w prawo. Jedynym źródłem światła była lampa uliczna, której blask przedzierał się przez okno.
To samo. Cisza.
Po chwili znów usłyszałam przerywany stukot kroków. Zeszłam kilka schodków niżej, próbując zobaczyć cokolwiek lub kogokolwiek. Przełknęłam ślinę na widok nieznajomej sylwetki, która ukazała mi się tuż obok wejścia do salonu. Wyjęłam stelę z kieszeni spodni, rysując na wewnętrznej części dłoni runę jasnowidzenia, a na odwrotnej tę od bezdźwięczności.
Kiedy obie rozbłysły jasnym światłem, zeszłam na parter, chowając się zaraz za pierwszą ścianą, jaką napotkałam. Wychyliłam się zza niej, obserwując w ciszy, jak się niedługo okazało, dziewczynę. Kolejną blondynkę, co nie uszło mojej uwadze.
Jasnowłosa ewidentnie na kogoś czekała. Była wręcz trochę poddenerwowana faktem, że ten ktoś się spóźnia.
Cofnęłam się delikatnie do tyłu, kiedy moim oczom ukazał się kolejny cień. Nie miałam odwagi wyjść i nakryć tajemniczą dwójkę na nocnych spotkaniach w Instytucie, zwłaszcza, że dziewczyna nie jest w ogóle z naszego rejonu.
Przycisnęłam plecy bardziej do ściany, chcąc słyszeć każde słowo wypowiedziane z ich ust. Zamknęłam oczy, by bardziej wytężyć słuch.
- Skończyliśmy ten rozdział wieki temu, nie mam pojęcia dlaczego nadal to ciągniesz.
- Skoro byliśmy razem szczęśliwi, nie widzę przeszkody, by znowu nie mogło tak być.
- I jak masz zamiar to rozegrać? Zmusisz mnie, bym rzucił jedyną osobę, dla której jeszcze oddycham i nałożyć złotą obrączkę na serdeczny palec?
- Jeśli byłaby taka potrzeba to owszem, a ta ruda szmata nie stanie mi na drodze w wykonaniu celu.
- Uważaj przy mnie na te słowa, proszę. Gdyby nie to, że wyczuwam tutaj jej obecność, już dawno byłabyś za drzwiami.
- Więc dlaczego mnie nie wyrzucisz? Mógłbyś tym udowodnić, jak bardzo mnie nienawidzisz za te wszystkie błędy, ale skoro tego nie robisz, przeczysz sam sobie.
- Nie mogę cię wyrzucić, bo jesteśmy w Instytucie. Masz do niego takie same prawa co każdy z nas i dopóki nie będę jego szefem, będziesz musiała tutaj zostać, oczywiście pod odpowiednim pretekstem.
- Poszukuję schronienia przed ludźmi obcej rasy, jestem amatorką w zakresie posługiwania się bronią, nie możesz mnie stąd odesłać - przybrała głos niemowlaka. Co jak co, ale aktorką byłaby niezłą.
- Idź na górę i zajmij pokój, byle jakiś wolny. Jutro pomyślę co z tobą zrobić.
- Oczywiście, kochanie - wychyliłam się automatycznie zza ściany, bym mogła widzieć sytuację na własne oczy, zwłaszcza dlatego, że przyzwyczaiłam się do ciemnego otoczenia.
kochanie, tak?
- Nie... - odepchnął ją od siebie jednym ruchem - ... podchodź do mnie, a tym bardziej do Clary na odległość większą niż 3 metry. Wyjątkiem jest oczywiście korytarz i misje, na które lepiej, żebyś nie szła. Mam nadzieję, że się rozumiemy.
- Pewnie - rzuciła szybko, nie zmieniając pozycji ułożenia głowy i reszty ciała.
- I żeby było jasne, nawet nie próbuj rozmawiać o tym, co było kiedyś między nami, jeśli w ogóle mogę tak to nazwać. Teraz liczy się dla mnie tylko i wyłącznie Clary i nic w świecie tego nie zmieni.
- Zobaczymy - wyszeptała, kierując się na górę razem ze swoją torbą.

Odetchnęłam z ulgą, klęcząc przy lodowatej ścianie korytarza. Schowałam twarz w dłoniach i oddychałam powoli. Wzięłam głęboki wdech, po czym podpierając się jedną ręką, wstałam na obie nogi z zamiarem powrotu do pokoju.
- Nigdzie się nie ruszasz, kochanie - zatrzymał mnie w pół kroku Jace, napierając na mnie całym ciałem.
- Dużo swoich byłych będziesz tutaj gościł? - spytałam, nie kontrolując tak naprawdę własnych słów.
- Mówiłem jej z początku, żeby wcale tutaj nie przychodziła, bo nie ma dla niej miejsca ani w Instytucie, ani w moim sercu, ale nie posłuchała.
- I nie mogła stąd wyjść?
- Prawo jest sprzeczne wedle naszego zdania. Mówi, że ten, kto wejdzie przez bramy naszej świątyni, zostanie w niej do momentu kryzysowego, to znaczy, kiedy ukradnie święty artefakt lub coś w tym rodzaju. Sam nie wiem o co chodzi, ale w każdym razie nie mogłem jej pozbawić tutaj opieki.
- Dura lex, sed lex, prawda?
- Szybko się uczysz - ujął dłonią mój podbródek, zadzierając moją głowę do tyłu, by miał łatwy dostęp do szyi. Zachichotałam, kiedy jego zwilżone wargi dotknęły mojego rozpalonego ciała.
- W końcu mam dobrego nauczyciela - wplotłam palce w jego włosy, bawiąc się każdym pojedynczym pasmem.
Splotłam swoje dłonie na jego karku, uśmiechając się do niego szeroko. Widziałam, jak kąciki jego ust również wygięły się w górę, a jego oczy miały w sobie pełno iskierek. Napiął wszystkie mięśnie, podnosząc mnie aż pod sam sufit, bym później znalazła się bezpiecznie w jego ramionach.
- Mówiłem ci już, że cię kocham? - szepnął mi do ucha.
Mruknęłam zadowolona, tuląc się do jego klatki piersiowej.
- A to, że jesteś niesamowicie seksowna też?
- Mhm.
- A to, że nie mogę się kontrolować, kiedy jesteś blisko mnie?
- Mhm.
- Lub to, że gdyby nie ty, byłbym zupełnie skończony?
- Też - zaśmiałam się pod nosem.
- A czy ty czujesz to samo? - spytał, sadzając mnie delikatnie na łóżku.
Złapałam za kawałek jego koszulki, przyciągając go bliżej siebie. Spojrzałam mu głęboko w oczy, trącając swój nos o jego.
- Nigdy nie czułam się bardziej szczęśliwa, niż przy tobie. Zawsze, kiedy cię widzę, moje serce podskakuje mi aż do gardła i nie jestem w stanie nad tym zapanować. Twój uśmiech jest moim uśmiechem. To samo jest też z innymi emocjami. Działamy na siebie po prostu tak samo i gdyby nie fakt, że mam cię blisko siebie, nie widziałabym sensu w dalszej egzystencji. Albo byłabym tuż obok, ale nie byłoby mnie w ogóle, bo nie umiałabym walczyć z dzielącą nas drogą.
- I gdyby nie to, że jesteś Nocną Łowczynią, nie mogłabyś tutaj być, spać w tym samym łóżku co ja, budzić się i zasypiać koło mnie oraz obserwować, jak moja klatka piersiowa unosi się i opada tylko i wyłącznie z twojego powodu.
- I gdyby kiedyś nas coś rozłączyło...
- A nie rozłączy.
- ... będziesz na zawsze w mojej pamięci. Ty i każda chwila z tobą spędzona. Ta dobra i ta zła. Ta smutna i radosna. Ta powodująca uśmiech i płacz. Po prostu każda. Bez wyjątku.
- I jeśli istnieją słowa większe, które mogłyby opisać moją miłość do ciebie niż zwykłe 'kocham cię' lub te, które przed chwilą powiedziałem, chciałbym umieć je powtórzyć, byś o tym wiedziała już na zawsze.
- A prawda jest taka, że nie musisz mi nic udowadniać, tylko po prostu być obok już do końca.
- I będę. Obiecuję ci to teraz i w trakcie naszych zaślubin, na których będziesz wyglądać tak samo pięknie jak teraz, tylko jedyną różnicą będzie złota sukienka i to, że przybierzesz moje nazwisko.
- I nic nie zmieni już tej decyzji?
Pokiwał przecząco głową, ujmując moją twarz swoimi dłońmi i całując mnie w sam środek czoła, następnie w koniuszek nosa, a na samym końcu w usta, już na tym poprzestając. Gdybym tylko mogła opisać uczucie, które mi towarzyszyło, musiałabym przeczytać wszystkie książki świata, a i tak nie znałabym odpowiedzi.
Bo na takie coś po prostu odpowiedzi nie ma.
Bo żeby wiedzieć, trzeba poczuć.
Żeby poczuć, trzeba żyć.
A żeby żyć, wystarczy tylko chcieć.
I ja chcę. Ale tylko i wyłącznie z nim przy sobie.