poniedziałek, 21 sierpnia 2017

NINE






To jeden z tych dni, w których nie znasz swoich myśli i po prostu się w nich gubisz. 
To jeden z tych dni, w których miałaś być blisko niego, ale nie potrafisz nawet na niego spojrzeć.
Wstydzisz się. Wstydzisz się samej siebie, choć nie powinnaś, bo nigdy nie zrobiłaś nic, co mogłoby zniszczyć najbliższe otoczenie. Jesteś zagubiona w własnym ciele. Jesteś jego więźniem. Czujesz, widzisz, słyszysz. Ale nie możesz wykonać żadnego ruchu. Jakbyś była przywiązana silnymi węzłami do łóżka, ręce miała spięte kajdankami, a na ustach miała taśmę uniemożliwiającą wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. 
To trudne. Ciągłe życie w strachu o siebie i najbliższych. Musisz sięgać spojrzeniem daleko w przód i postarać się przewidzieć to, co nadejdzie. Lub co gorsza to, co nie nadejdzie. To jest jeszcze cięższe. Bo wydarzyć się może wszystko, a twoim zadaniem jest wskazanie tych sytuacji, które nie mogłyby mieć miejsca. Jest ich tak wiele, a wymówienie jednej już zajmuje wieki. A przed tobą jeszcze tysiące kolejnych. 
To jest jak obraz. Zapętlony obraz. Robisz coś w kółko i w kółko, nie dostrzegając tego, że to co widzisz nie ma najmniejszego sensu. Powtarzasz jakąś czynność od dobrych kilku godzin i dłużej, nie mogąc stwierdzić, czy robisz dobrze. Czy istnieje jakiś dobry powód, dla którego to właśnie się dzieje. Ale na to także nie ma odpowiedzi. Tak jak i na inne miliony pytań.
Dlaczego niebo jest niebieskie?
Dlaczego już jest ósma rano?
Dlaczego urodziłam się taka, a nie inna?
Dlaczego nie pamiętam nic z okresu całego dzieciństwa?
Dlaczego gubię się w swoich uczuciach?
Dlaczego nieświadomie ranię osoby, które tak bardzo kocham?
Dlaczego muszę wyolbrzymiać każdą sytuację, niezależnie od tego, jak duża czy mała jest?
Dlaczego tlen jest nam potrzebny do życia?
Dlaczego znowu skończyło mi się wolne miejsce w telefonie?
Dlaczego nikt nie potrafi na to sensownie odpowiedzieć?
Dlaczego w ogóle zadaję te pytania, skoro nadal pozostaną tylko pytaniami?
Ale w jednej chwili wszystko może nabrać innych kolorów. W jednej chwili możesz zostać porażona potężnym światłem i wiedzieć już wszystko. Wszystko poza tym, co będzie dalej. Odpowiedzi nie sięgają w przyszłość. Do tego musisz dojść sama, bo efekt motyla nadal istnieje i choćbyś nie wiem, jak bardzo się starała, możesz zmienić czasoprzestrzeń jedną, najmniejszą rzeczą. Możesz zapomnieć postawić kropki na końcu zdania i już masz jeden błąd na kartkówce z ortografii. Możesz zapomnieć podłączyć telefon na noc i pospać kilka godzin dłużej, spóźniając się na lekcje. Możesz zapomnieć siebie i zginiesz na pierwszym lepszym zakręcie. 
Tak to właśnie działa. To co nieuniknione i tak się wydarzy. Możesz temu zapobiec lub nie. Możesz podjąć ryzyko i pobawić się w Wróżbitę Macieja, lecz nie musisz. Bo najważniejsze to żyć dzisiejszym dniem. Tak, jakby jutra miało nie być. Bo lepiej kiedyś powiedzieć "nie wierzę, że to zrobiłam", niż "szkoda, że tego nie zrobiłam". 
To jest to porażenie światłem. Światłem każdego błędu, jaki popełniłaś. Światłem niewiedzy. Światłem teraźniejszości. Przeszłości i przyszłości. Światłem niepokoju. Światłem radości. Miłości. Bólu. Uśmiechu. Muzyki. 
Nazywaj to jak chcesz. 
Nic to nie da. Nic nie doda. Nie odejmie. Nie pomnoży i nie podzieli. Wszystko będzie takie samo. Bo to światło jest tylko jedno. I od ciebie zależy, jak je wykorzystasz i w jakiej dziedzinie, w jakiej sytuacji i pod jakim względem będzie twoim sprzymierzeńcem.
Tak to właśnie działa...

************

Instytut w godzinach wieczornych mało różni się od tego wczesnym rankiem. Jedyne, co ulega zmianie to więcej talerzy w umywalce, ułożonych w wysoką wieżę oraz kinkiety lśniące w uroczym, ciepłym kolorze. 
Ściągnęłam z siebie ciemny kardigan i obracając go w dłoniach powiesiłam na wieszaku w holu. Stamtąd przeszłam do salonu, rozkoszując się zapachem świeżo wyszorowanych podłóg. Tatiana razem z Edmundem wykonują kawał dobrej roboty, zasługują na masę miłych komentarzy. 
- Panienko Fray, jak dobrze, że jesteś! - usłyszałam wołanie ciotki. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego określenia i najchętniej zwracałabym się do niej, jak i do jej narzeczonego per Pani, Pan, ale gdy widzę uśmiech, kiedy wszyscy wypowiadamy te słowa, nie mogę zrobić nic innego, jak po prostu im ulec. 
- Stało się coś? - spytałam, lekko wystraszona zachowaniem kobiety. Była pochylona, trzymając się kurczowo za materiał fartucha w miejscu, gdzie znajduje się serce. Oddychała w bardzo szybkim tempie, co oznacza, że musiała równie szybko biec, by po dotarciu na miejsce nie zastać tu nikogo. 
- Tak, tak - mówiła między próbami złapania powietrza - Znaczy się, nie. Wszystko w porządku. Już nic się nie dzieje.
- Nie bardzo rozumiem. O co chodzi? - gdy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, złapałam za jej ramię, prowadząc w stronę kanapy - Usiądź, odpocznij trochę i wszystko mi wyjaśnij, dobrze? 
- Dotarła do nas wiadomość o atakach Podziemnych na naszych ludzi. Wszyscy się niepokoili twoją długą nieobecnością. Baliśmy się, że cię dopadli.
- Nie dałabym im takiej możliwości, ciociu.
- Nie wątpię w twoją siłę i umiejętności, kochanie, ale nie dałabyś sobie z nimi rady. Atakują w dużych grupach. Choćby trzech na jednego to już za dużo. Nie miałabyś szans.
- Jest aż tak źle?
- Chodź, sama zobacz.
Zaprowadziła mnie do potężnych drzwi, przy których po lewej stronie zamieszczona była tablica numeracyjna. Wystarczyło wpisać odpowiedni kod i przyłożyć dłoń do panelu w celu identyfikacji tożsamości, by te się otworzyły i odkryły długie schody prowadzące w dół. Skrzyżowałam ręce na piersi czując lodowaty powiew z piwnicy Instytutu. 
- Co to za miejsce?
- Kostnica, skarbie. To tu przechowywane są wszystkie ciała, których jeszcze nie było okazji spalić.
Nie wierzę. Ona naprawdę nie żartowała z powagą sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Skoro mam oglądać zwłoki znajomych mi osób, musi to być coś dużo gorszego niż zwykły atak i tym samym złamanie Porozumień. 
- Nie bój się, walczyli w dobrym imieniu i choć zginęli tragiczną śmiercią, stanęli w obronie swoich - powiedziała, kiedy doszłyśmy na sam dół.
Pomieszczenie było średniej wielkości, lecz biały blask bijący z lamp znacznie je powiększał. Od razu moją uwagę przykuły metalowe stoły, na których leżały rozszarpane ciała Nocnych Łowców. Niektóre z nich były po sekcji, przykryte już warstwą białego materiału. W zasadzie wszystko tu było białe. Ściany, podłoga. Nigdy nie pomyślałabym, że tym razem będzie to tak przygnębiający widok. Na co dzień lubię patrzeć na pokoju wypełnione w całości właśnie tym kolorem i nigdy nie kojarzyło mi się to z czymś złym. Aż do teraz.
- Clary, na Anioła! - usłyszałam zmartwiony i dobrze znany mi głos.
- Isabelle - wyszeptałam i wyciągnęłam do niej ręce, gdy zobaczyłam łzy na jej policzkach. Rzadko płakała. Musiała mieć do tego dobry powód, którym na pewno nie był mój widok, całej i bezpiecznej. Szybko się we mnie wtuliła, a jej ciało nie przestawało drżeć nawet na sekundę. Zaczynałam się coraz bardziej martwić i niecierpliwić z niedoboru informacji. 
- Isabelle, będzie lepiej, kiedy chwilę odpoczniesz w swoim pokoju. Nie mogę już patrzeć, kiedy wylewasz każdą pojedynczą łzę, to nie jest dobre rozwiązanie - usłyszałam głos blondyna i natychmiast przeszły mnie dreszcze. Jego ton był tak niski i tak zimny, idealnie komponował się z panującą tu temperaturą. 
Co tu się do cholery dzieje...?
- Isabelle, proszę - nie przestawał naciskać na dziewczynę, która wciąż płakała, wciąż przyklejona do mojego ramienia. Objęłam ją lżej, wyswobadzając się z jej uścisku na tyle, bym mogła bez problemu widzieć twarz chłopaka. Patrzył na nas smutno, próbując przekonać siostrę do wyjścia z kostnicy - Dobrze, widzę, że w ten sposób do niczego nie dojdę. Tatiano, wyprowadź ją stąd, a wy - wskazał palcem na dwójkę strażników - pomóżcie i upewnijcie się, że zaśnie.
Krzyk i jednocześnie płacz dziewczyny rozległ się po pomieszczeniu i odbił się echem od ścian. Słychać go było do momentu, kiedy nie dotarli do tych samych drzwi, przez które było mi dane przejść. Kiedy zostały zamknięte i zabezpieczone kodem, dopiero wszyscy obecni w kostnicy słyszeli jedynie swój oddech. 
A ja?
A ja poczułam pustkę i jeszcze większe zimno okalające moje ciało. Zabrali ją. Zabrali ją stąd siłą, a ja nie mogłam nic zrobić. Ciężko mi było wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Patrzyłam w ścianę załzawionymi oczami, starając się powiązać wszystkie fakty i znaleźć rozwiązanie. 
- Clary - usłyszałam i poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię. Mimo iż nie widziałam kompletnie nic, a każde słowo trafiało do moich uszu zniekształcone, jakby zamglone płaczem, mogłam spokojnie stwierdzić, że był to Jace. Wszędzie rozpoznam ten kojący dotyk jego delikatnej skóry i normalnie już wpadłabym w jego ramiona, gdyby nie stan, w jakim teraz jestem. Miałam wrażenie, że zaraz stracę równowagę, upadnę i obudzę się kilka dni później, dalej nic nie wiedząc, więc podtrzymałam się ramienia chłopaka, a następnie podeszłam do stołów i zaczęłam przyglądać się każdemu ciału z osobna. Przetarłam po raz kolejny oczy, pozbywając się na trochę widoku słonych łez. Czułam za sobą obecność chłopaka, która tym razem nie dodawała mi otuchy, a tylko powodowała ciągły stres i napięcie.
- Gabriel Branwell, trzydzieści cztery lata, żonaty od 2009 roku, miał dwójkę dzieci.
Powiedziałam cicho, rozpoznając tożsamość leżącej przede mną osoby.
- Dalej, Henry Verlac, dwadzieścia trzy lata, kawaler, chodzą słuchy o dwuletnim synu, lecz ostatecznie nie jest to prawdziwa informacja.
Nie przestawałam mówić.
- Sebastian Starkweather, zaledwie szesnaście lat, zostawił ojca i dwójkę rodzeństwa, matka zmarła przy porodzie całej trójki. 
- Niesamowite - wyszeptał chłopak, uważnie słuchając każdego mojego słowa.
- Lydia Carstairs, najmłodsza ofiara ataku. Miała zaledwie pięć lat. Pochodziła z zastępczej rodziny. 
- Chciała zostać Żelazną Siostrą. Od maleńkości ciągnęło ją do broni, bycie jedną z Sióstr umożliwiłoby jej z nią stały kontakt - powiedział, co wywołało u mnie kolejne prądy, które przeszywały moje ciało od stóp do głów, bez przerwy.
Podeszłam do ostatniego stołu, który nie był zasłonięty przez satynowy materiał. Spojrzałam na mężczyznę, najbardziej rozszarpanego przez wilcze pazury i natychmiast zasłoniłam ręką usta, powstrzymując się od krzyku i płaczu. Od razu poznałam ten kształt oczu i władczy wyraz twarzy. Choć martwy, nadal ten sam, nadal tak samo dominujący jak za życia. Oddychałam szybko, nie mogąc pogodzić się ze stratą tak ważnej osoby w życiu każdego mieszkańca nowojorskiego Instytutu. W końcu odważyłam się na głośne wypowiedzenie i zdradzenie tożsamości człowieka, który mimo swojej krótkiej obecności w katedrze podczas mojego pobytu w niej, wniósł do mojego życia dużo uśmiechu.
- Robert Lightwood, pięćdziesiąt dwa lata.
Ułożyłam rękę na stole, pociągając nosem. Chwilę później zostałam odwrócona przodem do blondyna, który czule mi się przyglądał i odgarniał ciągle opadające na czoło kosmyki włosów.
- Zaniosę cię do sypialni, podobnie jak Iz musisz odpocząć.
I w kilku sekundach znalazłam się już w jego ramionach. Ciepłych, opiekuńczych i pełnych bezpieczeństwa ramionach...
- Cieszę się, że jesteś cała. Spaliłbym cały świat, gdybyś leżała tam razem z nimi - odłożył mnie delikatnie na łóżko, przykrywając kocem.
- Wolałabym takie wyjście niż widzieć Isabelle w takim stanie.
- Tak, przygnębiający widok. Była bardzo przywiązana do ojca, pokładała w nim każdą nadzieję. Dla Roberta zawsze była małą dziewczynką, która wymaga opieki i uwagi. Był z niej dumny choćbym nie wiem jak małą rzecz zrobiła. 
- Musimy mieć teraz na nią oko i ją wspierać. Ona nas potrzebuje, bardziej niż kiedykolwiek.
- Wiem. Boję się, że przywrócenie ją do poprzedniego stanu będzie długotrwałym procesem. 
- Na nic innego bym nie liczyła. Isabelle jest silna i nie przywiązuje dużej wagi do uczuć, ale tym razem jest to bardziej niż konieczne.
- Masz rację, tylko tu nie chodzi o nią, a o nas. Będzie nas odtrącała za każdym razem, ona nie oczekuje pomocy i wsparcia z naszej strony, a chwili spokoju i samotności, by mogła wszystko sama przemyśleć. A ja nie mogę na to pozwolić. Nie mogę patrzeć jak się męczy sama ze sobą, bo to ją w końcu zabije. 
- Nie będziesz z tym sam - położyłam dłoń na jego policzku, patrząc w jego złote oczy - Pomogę ci okiełznać jej ból, choćby nie wiem co się działo. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mógłbyś działać na własną rękę. Przejdziemy przez to razem. 
Złączył nasze usta w pocałunku, który z każdą kolejną sekundą rozgrzewał moje ciało do maksymalnego stopnia. Nie było to zachłanne ani namiętne działanie, które doprowadziłoby do seksu. Raczej wtapiało się to w spokojny i umiarkowany klimat, mówiący za nas, jak bardzo się nawzajem kochamy i dziękujemy Razjelowi, że na siebie trafiliśmy. Jesteśmy nierozłączną drużyną. Coś jak parabatai, tyle, że nie potrzebujemy Znaku. Wystarczy tylko nasza bliska obecność, byśmy byli dwa razy silniejsi niż jesteśmy osobno. 
- Idź spać, jutro żegnamy się z Robertem i resztą, wolę, żebyś była wypoczęta.
- Pójdę, jeśli obiecasz mi, że obudzę się obok ciebie - spojrzałam na niego znacząco, przypominając sobie samotną pobudkę.
- Od dzisiaj się bez ciebie nie ruszam - ucałował moje czoło, po czym zamknął się w łazience. Następne, co usłyszałam to strumienie wody, które spływały z słuchawki prysznica. 

************

Promienie słońca, które ogrzewały moje ciało sprawiły, że na moment oderwałam się od przygnębiającego nastroju i dałam się ponieść letniemu powiewowi. Odwróciłam się przodem do blondyna, obserwując każdy ruch jego klatki piersiowej. Brakowało mi tego widoku, choć nie widziałam go tylko jeden dzień. To doskonałe i nieskazitelne bicie serca, które wywołuje u mnie przyjemne prądy przechodzące przez moje ciało działa na mnie jak narkotyk lub jeszcze silniej, jeśli to możliwe. 
Wyciągnęłam rękę, gładząc opuszkami palców jego skroń, na co się wzdrygnął i otworzył oczy. 
- Dzień dobry, śpiochu - powiedziałam, całując czubek jego nosa.
- Dobrze widzieć cię w lepszym humorze - uśmiechnął się promiennie, biorąc do ręki kosmyk moich włosów i zaczynając zaplatać na nim warkocz.
Odpowiedziałam mu tym samym, lecz w porównaniu do niego zostawiłam jego włosy w spokoju. 
- Pójdę się trochę odświeżyć po wczoraj. Mam wrażenie, że wyglądam gorzej niż zombie.
- Dla mnie nawet w takiej postaci jesteś cudowna - westchnął, rozkładając się wygodnie na wolnym już łóżku.
Zaśmiałam się krótko, wyciągając z szafki czystą bieliznę i zmierzając w stronę łazienki. 

************

Po jakimś dziesięciominutowym prysznicu, gdzie znowu wspomnienia wczorajszego wieczoru wróciły, zarzuciłam na siebie burgundowy, satynowy szlafrok i wyswobodziłam włosy spod nacisku frotki. Otworzyłam drzwi, rozkoszując się chłodnym, lecz nadal umiarkowanym powietrzem, który natychmiast otulił moje ciało. Spojrzałam na puste, lecz idealnie nakryte łóżko. Sięgnęłam wpierw wzrokiem, a następnie ręką po karteczkę znajdującą się na środku koca.

Kochanie, poszedłem zbadać stan Isabelle. Gdy będziesz gotowa, przyjdź do mojej sypialni. Będę tam na ciebie czekał. 
Twój i na zawsze 
Jace
PS. Mam nadzieję, że pamiętasz jaki kolor obowiązuje na tę okazję.
PS. 2. BIAŁY! <szepcze>

Na samym dole nabazgrał jeszcze "kocham cię", co było ledwo widoczne przez małe litery i okropny charakter pisma. Zapewne zobaczył godzinę na zegarku i strasznie się spieszył, by i on zdążył się wyszykować na czas. Jakby nie patrzeć, przez jego wysoki poziom ego szykuje się dwa razy dłużej niż powinien, by uniknąć nieprzyjemnych komentarzy na temat jego wyglądu. 
Westchnęłam, otwierając skrzydła szafy i wyciągając wszystkie kreacje w odpowiednim kolorze. Rozłożyłam je na łóżku i natychmiast wyeliminowałam dwie krótkie sukienki, sięgające nawet nie do kolan. Zastanawiałam się nad dwiema pozostałymi opcjami. Obie długie i zwiewne, w tym jedna rozkloszowana, druga idealnie prosta. 
Po kilku przymiarkach przy lustrze zdecydowałam się na śliczną, długą i prostą sukienkę z wycięciem na prawej nodze, które sięgało plus minus do połowy uda. Centralnie w pasie dało się zauważyć skrawek materiału, który jakby oddzielał top z dekoltem na kształt litery V od samej spódnicy. Przy szyi, całość podtrzymywał skromny choker w tym samym kolorze co reszta stroju. Nogi zdobiły wysokie szpilki na dość szerokim obcasie. 
Gdyby nie inna kolorystyka panująca w Świecie Cieni, mogłabym iść prosto do kościoła, by wziąć ślub z kimkolwiek bym tylko chciała. 
Włosy jedynie rozczesałam i zostawiłam je w takim samym stanie co zawsze, by swobodnie opadały na ramiona i dodawały mi uroku. Jeśli chodzi o makijaż, pomalowałam jedynie rzęsy i usta, te drugie na delikatnie różowy odcień, dbając o swój późniejszy wizerunek, gdybym znów nie mogła powstrzymać łez. Na widok samej Isabelle stojącej nad trumienką swojego ojca robiło mi się maksymalnie chłodno, a żołądek podchodził mi do gardła. 
Przełknęłam ślinę, wychodząc na korytarz i zmierzając się z rzeczywistością. Przeszłam dwa metry dalej i wpierw pukając, weszłam do pokoju ukochanego. 
Był odwrócony plecami. Przeglądał się w lustrze, poprawiając spinki przy śnieżno białym garniturze. Poczułam, jak moje policzki rozpalają się do czerwoności, gdy nasze spojrzenia spotkały się w szklanym odbiciu. 
- Powiedziałbym, że wyglądasz jak przyszła pani Wayland, gdyby nie sytuacja, w jakiej siedzimy - ujął moje dłonie, przyciągając do siebie i składając pocałunek na czubku mojej głowy.
- A ja bym powiedziała, że wyglądasz w tym garniturze zajebiście seksownie i tylko czekam na moment, aż to się wszystko skończy.
Uśmiechnął się kusząco, przygryzając wargę i ukazując rząd lśniących zębów. 
- Posługując się teraz Kopciuszkiem, mógłbym powiedzieć to samo co ty. Czekam tylko na północ, by sprawić, że nie but, a sukienka z ciebie zniknie i wyląduje gdzieś w kącie, a ty w moim łóżku. 
Zaśmiałam się cicho, bijąc chłopaka delikatnie w pierś. 
- Chodźmy. Miejmy to już za sobą.

                                                                      ************

Salę wypełniały przyjemne dla oczu światła. Pod oknem, na tych samych stołach, co w kostnicy, leżały drewniane trumny z ciałami ofiar ataku. Gdy patrzę na każdą z nich mam nadzieję, że był to pierwszy i ostatni raz, gdy Podziemni nie wywiązali się z umowy, jaką podpisali między naszą rasą i tym samym, między Clave. 
Przy niektórych mogiłach brakowało członka rodziny, który będzie odpowiadał za bezpieczne dotarcie duszy do miejsca wiecznego spoczynku. Obserwowałam każde puste miejsce z nadzieją, że ktoś się jeszcze pojawi, jednak były to mylne przypuszczenia. Spojrzałam więc na przykryte satyną ciało Roberta i Isabelle modlącą się w ciszy o zwrócenie jej ojca. Gdy jej smutne oczy spojrzały w moje, pełne troski i wsparcia, poczułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Dominująca cisza również nie sprawiała, że mogłam choć na chwilę się uspokoić. Moje ciało było całe w nerwach, dosłownie chodziłam w tą i z powrotem, choć nikt tego nie widział. Wychodziłam z siebie i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie Jace, który pomagał mi sprawić, by poczucie winy zniknęło swoją obecnością i dotykiem. Przytulił mnie do siebie, wiedząc doskonale, że właśnie tego teraz potrzebuję. Znał mnie na wylot i gdyby nie to, już dawno straciłabym swoje życie w nieznany mi jeszcze sposób.
Do Sali weszła trójka Cichych Braci wraz z Konsulem Beethovenem na czele. Nie rozglądałam się nawet za jego synem. W tym momencie obchodziła mnie tylko ceremonia, nic więcej. 
Gdy cała czwórka stanęła w równym rzędzie naprzeciw trumien i już miała zabierać się za wypowiedzenie modlitw i intencji, do pomieszczenia wpełznął ubrany w idealnie dopasowany smoking syn marnotrawny. Te czyste, niebieskie oczy poznałabym wszędzie. Patrzyły na mnie z pokorą i miłością, gdy inne oczy były przepełnione brakiem szacunku i nienawiścią.
- Alec - wyszeptałam, kiedy przeszedł obok mnie z szarmanckim uśmiechem i dołączył do siostry.
Spojrzałam przelotnie na Jace'a, który z przykrością spoglądał w stronę swojego parabatai, wybaczając mu tym spojrzeniem wszelkie winy, jakich się dopuścił.
Ceremonia się rozpoczęła. Cici Bracia na przemian wymawiali imiona i nazwiska poległych Nocnych Łowców, a jako odpowiedź dostawali jednogłośne "Ave Atque Vale". W jednej chwili rozłożyli swoje ręce, oddając cześć zmarłym, a następnie jednym zdaniem sprawili, że białe prześcieradła upadły beztrosko na trumny pozbawione jakiejkolwiek ludzkiej obecności. Przy suficie w magicznym rytmie krążyły dusze Roberta i reszty Nefilim, które po skończonej modlitwie trafiły tam, gdzie ich miejsce.
Witaj i żegnaj, bracie...

                                                                      ************

Leżałam spokojnie przy śpiącej Iz, bazgrząc po kartkach szkicownika. Spoglądałam mimowolnie na dwójkę bliskich mi mężczyzn, którzy siedzieli naprzeciw siebie bez słowa, jakby porozumiewali się za pomocą myśli. Trwałoby to w nieskończoność, gdyby nie nagłe pojawienie się ognistej wiadomości, tuż obok mojej twarzy. Wzięłam papierek do ręki, odczytując powoli pojawiający się pod wpływem płomieni tekst.
- Wszystko ok? - spytał Jace, podchodząc bliżej mnie i łapiąc opiekuńczo za rękę.
- To coś poważnego? - tym razem Alec przejął pałeczkę, siadając przede mną i spoglądając w moje oczy.
- To Clave. Obserwowali moje treningi i twierdzą, że idealnie nadam się do wykonania tej misji.
- Jakiej misji?
- Jakiej misji?
Spytali równocześnie.
- Chcą, bym dowiedziała się, kto stoi za śmiercią trzynastki Nocnych Łowców, których wczoraj chowaliśmy.
- To niebezpieczne, nie puszczę cię tam samej.
- Pisali, że nie wyślą mnie tam z tobą, bo zamiast skupić się na zadaniu będę spędzała miło czas w twoim ramionach. Przykro mi, Jace.
- Więc ja z tobą pojadę, to dla mnie żaden problem.
- Wiedzą, co nas kiedyś łączyło, Alec. Poza tym, jesteś na stałej obserwacji. Nie ma szans, że przejdziesz przez granicę.
- Więc masz jechać tam sama?
- Jak daleko w ogóle będziesz?
- Wygląda na to, że pojadę z kimś wyznaczonym przez Radę. I pojadę do Indii, jeśli się oczywiście zgodzę.
- Nie igraj z Clave, Clary. Musisz się zgodzić.
- Alec ma rację. Mimo ostatnich wydarzeń musisz tam być.
- Mam w nosie Clave i ich polecenia, Isabelle mnie potrzebuje. Ty mnie potrzebujesz - zwróciłam się do blondyna.
- Clary, kocham cię i nigdy nikt się dla mnie tak bardzo nie liczył, ale proszę cię, nie lekceważ ich. Mogą jednym pstryknięciem palca sprawić, że wszystko obróci się przeciwko tobie.
- Ty się nie obrócisz przeciwko mnie i to mi wystarczy - oparłam się plecami o poduszki za mną, spoglądając w sufit.
- Przemyśl to, dobrze ci radzę - odezwał się Alec. Kto jak kto, ale jego zdanie się tutaj szczególnie liczy. Wie, do czego Clave jest zdolne, sam był i nadal jest ich króliczkiem doświadczalnym. Poczuł na własnym ciele ich złość, kiedy ich zdanie zostało podważone.
- Podajcie mi kartkę papieru - powiedziałam, siadając wygodnie w łóżku.
Chłopcy co chwilę spoglądali mi przez ramię, próbując odczytać mój charakter pisma, jednak bezskutecznie. Szybko nabazgrałam na niej odpowiedź i z pomocą Znaku wysłałam list do Rady. Gdy tylko odłożyłam długopis, spotkałam się z przenikliwym spojrzeniem parabatai.
- I co?
- I co?
Znów spytali w tej samej chwili.
- Zgodziłam się.
- Dobrze zrobiłaś - odezwała się zaspana brunetka, która gdy tylko na nią spojrzałam, czule się uśmiechnęła.
Przytuliłam do siebie całą trójkę, dziękując Razjelowi za ich wsparcie i obecność.
Osobno jesteśmy silni.
Razem... nie do pokonania.

_____________________________________________________________
Jak myślicie, czy nasza rudowłosa bohaterka dobrze zrobiła, zgadzając się na misję Clave?
A Alec? Cieszycie się, że znowu dołączył do drużyny?
I spodziewaliście się takiego zwrotu akcji?

KOMENTARZ = SZCZĘŚCIE

4 komentarze:

  1. Niesamowity rozdział, jestem pod ogromnym wrażeniem! Ale mam złe przeczucia co do tej misji... mimo to, cieszę się, że Alec wrócił i mam nadzieję, że na długo <3
    Robert [*]

    OdpowiedzUsuń
  2. Moją opinię znasz już z wattpada, więc po prostu napiszę cokolwiek i podaruję ci potrójne szczęście <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ślicznie córcia !
    jestem z ciebie dumna

    OdpowiedzUsuń