*przepraszam za jednodniowe opóźnienie (jakimś cudem usunął mi się plik z komputera i moja praca uległa zniszczeniu...), za możliwość występowania błędów oraz za to, że dzisiaj tak krótko, chciałam, by było fajne zakończenie i sami oceńcie, czy mi się to udało*
Miłego czytania!
To jeden z tych dni,
w których powoli zaczynasz uświadamiać sobie, jakie głupstwa popełniłeś,
w których masz świadomość, że w sumie nie są one tak ważne, bo zaczynasz nowy, wcześniej zawsze zamknięty rozdział,
w których jesteś pewny, że należysz tylko do jednej osoby i nie ukrywając - podoba ci się to,
i co najważniejsze, w których wystarczy tylko jeden zły ruch, a brama śmierci stanie przed tobą otworem.
Witamy w naszym świecie... u nas to stuprocentowo normalne. Nieważne, gdzie spojrzysz, ujrzysz coś odbierającego wszelką mowę. I co najlepsze, to nie żadna książka, którą mama czytała tobie do snu. To nie usłany różami wiersz o chłopcu, który został wykonany z drewna, który pokonał złego smoka lub który uratował księżniczkę z kilkumetrowej wieży. To nie szkolna lektura, którą dręczysz od trzech tygodni. Tutaj jest inaczej. Żyjesz, bo żyjesz. Oddychasz, bo oddychasz. Widzisz, bo widzisz. Ale w jednej chwili może to ulec poważnej zmianie i zamiast żyć - umierasz, zamiast oddychać - dusisz się, zamiast widzieć - ślepniesz, kolory stają się szare, a nawet przezroczyste. Nie czujesz, nie smakujesz, nie rejestrujesz spojrzeniem. Blakniesz od środka. Wypalasz się. I to wszystko w jednej chwili, przez kilka sekund nieuwagi.
Słyszysz? Idzie po ciebie. Mało tego, jest coraz bliżej. Masz minutę na podjęcie decyzji. Na zastanowienie się, gdzie popełniłeś błąd, w którym miejscu nie pogodziłeś tego z tamtym, czegoś z czymś. I kiedy wreszcie znajdziesz odpowiedź, jest już za późno. Nie ma powrotu. Drzwi się zamknęły.
Tak to właśnie działa.
- I tak to właśnie działa - zamknął kilkusetstronicową książkę, która tak naprawdę była ⅛ całej wiedzy o tym popieprzonym świecie - Najważniejsze szkolenie za tobą, reszty dowiesz się w trakcie.
- Mam nadzieję, że będzie to znacznie ciekawsze od tego syfu.
- A ja mam nadzieję, że lubisz czytać, bo na twoją niekorzyść to jeszcze nie koniec - jęknęłam głośno, opadając z całej siły na kanapę.
- Mam dość. Jestem zmęczona.
Zasłoniłam sobie ręką oczy i zaczęłam analizować wszystkie za i przeciw każdej z ras, wszystkie gatunki demonów oraz broni, jakiej można użyć do ich stracenia. Było tego tak dużo, że moje dwie półkule miały niezłą robotę z przetwarzaniem tych informacji.
- Obudź mnie, kiedy będzie trzeba, dobrze?
- Czyli za... dwie sekundy?
- Żartujesz? - otworzyłam oczy, bacznie przyglądając się jego mimice twarzy - Och, nie żartujesz...
Jace tylko się zaśmiał, wyciągając do mnie rękę.
- Przyznaj, gdybyś się wcześniej dowiedziała o codziennej dawce snu wcale byś się na to nie pisała, prawda?
- Wow, czytasz mi w myślach. Mogę jeszcze zmienić decyzję?
- Niestety, już za późno. 1:0 dla mnie. Ale spokojnie, tym razem można powiedzieć, że masz szczęście.
- Dlaczego? Istnieje jakaś runa na utrzymanie poziomu zmęczenia w stanie stałym?
- Dokładnie tak. Punkt dla ciebie, co daje nam...
- 1:1?
- Wolałbym buziaka w ramach nagrody, ale jak wolisz.
- To chyba ja powinnam o to prosić, w końcu to ja odpowiedziałam poprawnie.
- Tak, ale to ja cię tego nauczyłem. Jestem świetnym nauczycielem, dlatego mi się to należy.
- A skąd wiesz, że nie improwizowałam?
- Czytam w myślach, zapomniałaś? Mówiłaś mi to 3 minuty temu.
- Ok, wygrałeś - uniosłam ręce w geście poddania - Ale następnym razem ci nie daruję - ostrzegłam i oboje skierowaliśmy się do biura przełożonego Jace'a.
- Nie wiedziałem, że będzie następny raz. Masz coś jeszcze do ukrycia, Madame Fray?
- Dowiesz się w swoim czasie. Wpierw idź złożyć wypowiedzenie.
- Tak jest, szefowo - przewróciłam z uśmiechem oczami, siadając na najbliższe krzesło.
Więzienie więzieniem, łóżka w celach wymagałyby gwałtownej wymiany, ale za to krzesła stawały u mnie na podium, jeśli chodziło o wygodę. Gdybym dowiedziała się o tym przywileju wcześniej, bez wahania poprosiłabym o wniesienie jednego z nich do mojej małej nory. Godnie zastępowałoby mi tamto kamienne posłanie, czego skutkiem byłoby później bardziej efektywna praca lub też mniejsze manto, jakie spuściłam Carlowi, kiedy poprzez moje spóźnienie na zbiórkę odebrano mi środową rację żywnościową.
- Clary - usłyszałam - Idziesz, czy mam cię zostawić?
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Właśnie widzę. Coś nie tak?
- Nie, skąd. Zwykłe refleksje po więziennym pobycie tutaj, nic wielkiego.
- Rozumiem. Czyli co, panie przodem? - otworzył przede mną drzwi komisariatu, unosząc kąciki ust ku górze. Zeszłam powoli po schodach, nie odrywając od niego wzroku.
- Wyglądasz uroczo, kiedy tak się uśmiechasz, przestań - powiedziałam cicho.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nic. Ładna dzisiaj pogoda, to wszystko - odwróciłam wzrok, przykładając dłonie do rozgrzanych do czerwoności policzków.
- Ale pada deszcz - zaśmiał się, otwierając bagażnik auta.
- No i co? Lubię deszcz.
- Ty też.
- Co, "ja"?
- Też wyglądasz uroczo, kiedy się uśmiechasz. Kiedy się nie uśmiechasz także. To tylko taka uwaga.
Spuściłam wzrok, jeszcze bardziej się rumieniąc.
- Hej, gdzie się podziała ta pewna siebie dziewczyna? - złapał mnie za ramię, drugą dłonią podnosząc mój podbródek do góry, tym samym zmuszając nasze spojrzenia do tego, by nadawały na tej samej fali - Naucz się przyjmować komplementy, dobrze? Dla mnie. Bo coś czuję, że będę to robił częściej.
- Dlaczego częściej?
- Lubię, kiedy dziewczyny tak reagują na moje słowa. Podnieca mnie to. A kiedy reagujesz na nie ty, podnieca mnie to jeszcze bardziej. Mało tego, mam ochotę cię pocałować, a nie zrobię tego, jeśli będziesz się przy mnie peszyć.
Wsiadłam za nim do auta, rozkoszując się zapachem jego drogich perfum. Kiedy wyciągnął rękę, by podkręcić głośność muzyki wydobywającej się z radia, zacisnęłam dłoń wokół jego nadgarstka. Nasze spojrzenia zetknęły się ze sobą po raz kolejny dzisiejszego dnia, szczerze mówiąc przestałam liczyć po 98 razie. Wykorzystałam sytuację i szybko musnęłam jego usta, następnie zapinając pas bezpieczeństwa. Szarpnął mnie delikatnie za rękę, przyciągając bliżej siebie i wpijając się w moje spierzchnięte wargi. Jedną dłonią obejmował moją szyję, drugą zaś wkręcił w rude loki, nie przestając się nimi bawić. Ja za to kurczowo trzymałam się jego przedramion, badając mieszaninę papierosów, mango i miętowej gumy do żucia.
- Dość... ciekawe doświadczenie - odetchnęłam z ulgą, kiedy uwolniłam się od jego bliskiej obecności.
- Tak. Zdecydowanie inne i lepsze od tych, które przeżyłem wcześniej.
- Dużo ich było?
- Clary... przy tobie nie ma to najmniejszego znaczenia. Przy tobie nawet czas potrafi stanąć w miejscu, bym mógł rozkoszować się wyglądem twojej uroczej postury. Nie liczy się dla mnie to, co było kiedyś, rozumiesz? Liczy się to, co jest teraz i później. A to, co jest później, chcę przeżyć tylko i wyłącznie z tobą, jeśli tylko ty też tego będziesz chciała.
- Chcę. Nigdy nie chciałam niczego bardziej, Jace.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, splatając nasze palce razem.
razem...
Teraz chyba wszystko będzie miało tą cząstkę 'razem' w sobie.
Razem to.
Razem tamto.
Wspólnie to.
Wspólnie tamto.
Łącznie, zespołowo, grupowo.
To to samo. Nieważne, jaki synonim tego słowa dobiorę.
Zawsze będzie 'razem'...
I już na zakończenie:
razem pojechaliśmy do Instytutu, bym mogła zapoznać się z kolejnym rytuałem w moim życiu.
Nowym, wspólnym życiu...
niedziela, 26 lutego 2017
czwartek, 2 lutego 2017
TWO
~ przepraszam, znowu nawaliłam z systematycznością. Postaram się to zmienić, obiecuję ~
To jeden z tych dni,
w których każda godzina wydaje się być sekundą.
w których nie masz czasu na zrobienie małej czarnej, by choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.
w których w końcu przeklinasz każdy element swojego życia, zwalając całą winę na wszystko, co się rusza i nie wygląda jak słodki, różowy jednorożec.
i wreszcie, w których nie wiesz, czy jesteś w domu, czy nadal za kratkami.
Wciąż czuję ten zapach, który towarzyszył mi przez ostatnie pół roku. I szczerze, dałabym wszystko, by o nim zapomnieć. Nawet na małą chwilę. Po prostu, poczuć coś innego. Nowego. I jeszcze mi nieznanego.
Za piętnaście minut powinnam się stawić na komisariacie. Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło i co mi się stało. Przyjęłam propozycję Waylanda tak szybko, jakbym naprawdę tęskniła za tamtym miejscem.
A może po prostu tęsknię za czymś zupełnie innym?
Za czymś, czego nawet nie potrafię wytłumaczyć, choćby ze względu na moją osobowość?
Szczelnie zamknęłam drzwi na klucz i powoli zeszłam po schodach, rozkoszując się zapachem świeżego powietrza oraz wolności. Wciąż do tego nie przywykłam, mimo iż minęło już kilka godzin. W tym czasie powinnam już być zaznajomiona z tą rzeczywistością, choć w maleńkiej części, tak jak kiedyś. A na razie podziwiam wszystko od nowa, rozglądam się dookoła, jakbym odkrywała coś niesamowitego i wartego uwagi.
- Nazwisko - przed komendą zatrzymał mnie średniej postury mężczyzna. Niski, piegowaty, z okularami spadającymi z nosa i bujnym wąsem na twarzy. Do tego z ciężarnym brzuchem, dzięki któremu mógłby się z łatwością stoczyć z wielkiej góry lub odgrywać rolę dziecięcej zabawki.
- Och, Carl, mówiąc 'do zobaczenia wkrótce', nie myślałam, że nadejdzie to tak szybko. Tęskniłeś?
- Cholernie. Mam nadzieję, że jesteś przygotowana na ciągłe chłosty.
- Nie rozśmieszaj mnie, skarbie. Wystarczy, że tylko dotknę cię palcem, a ty już wąchasz kwiatki i machasz rączkami jak - swoją drogą urocza - foka.
Carl tylko westchnął, dodał krótkie i mam nadzieję, że sarkastyczne "nienawidzę cię", po czym wpuścił mnie do środka budynku. Zdecydowanie jestem jego wrogiem numer jeden, ale w pełni mi to odpowiada. Przynajmniej mam jedną osobę więcej do gry w otwarte karty oraz wygrywania w pokera.
- Hej - przywitał mnie niski głos blondyna. Podszedł do mnie, objął jedną ręką w pasie i pocałował w policzek. Nie powiem, całkiem przyjemne uczucie. Zwłaszcza, kiedy wszystkie urocze panie z recepcji oraz młode, nieprofesjonalne policjantki wlepiają we mnie swój wzrok, jakbym wybiła im połowę rodziny.
- Nie zagalopowałeś się czasem?
- Gdybym wiedział, że nie zrobi to na tobie żadnego wrażenia, wcale bym się tego nie podjął - zaśmiałam się pod nosem.
- Podoba mi się twój tok myślenia, słodziutki, ale może weźmy się do roboty?
- Och, nawet się nie przywitasz?
- Mam udawać wielką euforię? - zbliżyłam się do niego, szepcząc mu do ucha. Blondyn tylko kiwnął głową i wystawił rękę na wysokości pasa - Masz rację, przepraszam. Hej, misiu, stęskniłeś się? - rzuciłam mu się na szyję, po czym splotłam ze sobą obie dłonie i zawadiacko mrugnęłam oczami.
- Przesadziłaś - prychnął, cicho się podśmiewając.
- Ty też - spojrzałam w dół, bacznie obserwując delikatne wybrzuszenie w jego żołnierskich spodniach.
Jace natychmiast się zaczerwienił, ciągnąc mnie za sobą do, jak podejrzewam, głównej siedziby zbrojnej, nie odzywając się do mnie nawet słowem. Ja natomiast, cały czas byłam rozgrzana, co chwilę wybuchając ogromnym śmiechem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miewałam takie napady energii i szczerze mówiąc, nawet nie chcę pamiętać.
- Tu tutaj - zakasłał, wciskając mały guzik przy regale na książki.
- No już, spokojnie, nie denerwuj się tak. Jesteśmy sami - podeszłam do niego, siadając na biurku i zarzucając nogę na nogę.
- Możesz przestać i się skupić? Proszę?
- Oj, rozpraszam cię? Wybacz, ale nie mogę się temu oprzeć - uśmiechnęłam się szeroko, bawiąc się moim rudym kosmykiem i przypatrując się mowie ciała Waylanda. Westchnął rozbawiony i wszedł do ciemnego pomieszczenia, które pojawiło się po wciśnięciu przycisku - Bawisz się w Harrego Pottera?
- A co, jeśli nim jestem?
- A jesteś? - oparłam się o ścianę obok, podziwiając półki z różnego typu bronią.
- Jeśli powiem ci prawdę, nie uwierzysz. Albo zwiejesz.
- Wiesz, podczas pobytu tutaj poznałam wiele ciekawych rzeczy. Uwierz, nic mnie już nie zdziwi.
- Mówisz? - uśmiechnął się czarująco, podając mi mały sztylet.
- Naprawdę? Nie zabiję tym nawet wiewiórki - prychnęłam, odkładając nożyk na blat stołu. W tym samym momencie po pomieszczeniu przebiegła szeroka wiązka światła, odsłaniając coś, czego jeszcze nigdy dotąd nie widziałam. Zdziwiona, powoli dotknęłam klingi, podziwiając z bliska lśniące elementy. Ostrze, wcześniej małe i krótkie, teraz długie na pół metra, z jakby runicznymi symbolami na głowni, wydawało z siebie oślepiający blask magii. Zdezorientowana spojrzałam na chłopaka, który był tym niewzruszony, jakby takie rzeczy były dla niego codziennością.
- Chyba pora na wyjaśnienia - skinęłam powoli głową i poszłam za blondynem, kurczowo trzymając go za rękę. Moje przerażenie dało się odczuć na kilometr. Mogli ze mną zrobić wszystko. Porwać, związać, upić, zgwałcić. Wszystko. Oddałabym im się w całości i nawet nie protestowała, nie wyrywała. Czułam się jak po zażyciu trawy, jak na ogromnym haju, który od tak przyszedł i nie miał zamiaru odejść.
Byłam zagubiona...
- Masz, wypij - usłyszałam. Wzięłam szklankę do ręki i upiłam z niej łyk, czy dwa.
- Błagam, powiedz, że to nie tak, że to tylko sen, który zaraz się skończy. Proszę, Jace. Proszę - mówiłam coraz ciszej. Nie wiem, może opadałam z sił, moja energia się wyczerpywała, a dusza wygasała.
- Przepraszam, że musisz dowiedzieć się tego ode mnie.
- Tylko ja to widzę?
- Nie - pokiwał przecząco głową - Nie, nie tylko ty. Na świecie jest pewna grupa ludzi. Dobrych ludzi. Którzy ochraniają innych przed tymi złymi. Nazywają ich Nocnymi Łowcami. Nazywają NAS Nocnymi Łowcami. Jesteś jedną z nas, Clary. Twoim zadaniem jest nam pomóc. Pomóc wygrać walkę z demonami. Uratować świat od zła. Taki jest nasz obowiązek.
- Nie wiedziałam, że policjanci odgrywają tak wielką rolę.
Zaśmiał się, głaskając mnie po głowie.
- Jestem tu, byś poznała prawdę. Równo z twoim przybyciem zjawiłem się na komendzie z odpowiednimi papierami. Musieli mnie przyjąć, nie mieli wyjścia. Ale teraz, gdy mam ciebie...
- Zaraz, zaraz. Ale jak to, gdy masz mnie?
- Nocnych Łowców jest coraz mniej. Potrzebujemy większej ilości cywili. Zakwalifikowanych cywili, a odszukanie ich nie jest takie proste.
- Dlaczego?
- Nasza rasa nie różni się tak właściwie niczym od tej, do której myślałaś, że należysz...
- Od ludzi?
- Wolałbym definicję "Przyziemni". W każdym razie, potrzebujemy istot specjalnych. Ludzi, ale z czystą krwią Anioła. Taka, która płynie w moim ciele. I w twoim też, Clary.
- I jak sądzę, to właśnie przez krew odszukanie ich nie jest prostym zadaniem?
- Tak. Istnieje też inna droga inicjacji. Krótsza. Ale z drugiej strony cholernie długa, pełna bólu i cierpienia. Anielska krew pozwala na bezwarunkowe nałożenie Znaków. Bez niej, proces ten się wydłuża. Staje się formą katowania i tortur. Nie zawsze się też przyjmuje, pod wpływem czego dana osoba umiera. Po prostu, wypala się od środka, dla bezpieczeństwa, by utrzymać nasz sekret dalej w tajemnicy.
- Jesteście potworami. JA jestem potworem.
- Nie oceniaj tego w ten sposób! Wiesz, co by się stało, gdyby ktoś obcy poznał nasze działania, poznał kim tak naprawdę jesteśmy i co mamy pod kurtką?
- A co macie pod kurtką, tatuaże z jogurtów i chrupek, które za góra trzy dni znikną?
- Chcesz wiedzieć, co?
Nie odezwałam się słowem. Wpatrywałam się w każdy jego ruch, kiedy sam z siebie zaczął ściągać policyjny płaszcz.
- Gdyby choć jeden niewtajemniczony wygadał drugiemu o naszej rasie, zginęłaby więcej niż jedna osoba, więc proszę, nie nazywaj nas potworami. Robimy, co uważamy za słuszne. Robimy to, co nakazał nam Razjel.
I w tej samej chwili znowu stanęłam jak wryta w ziemię. Co lepsze, wryta w cmentarną ziemię, bo od razu mogłabym zatopić się w niej jak w ruchomych piaskach i zginąć, pozostawiając po sobie kompletnie nic, tylko pustą, więzienną celę.
- Te same Znaki widniały na głowicy miecza, który mi dałeś - wyciągnęłam dłoń, delikatnie badając nią jego klatkę piersiową i ramiona.
- Jak myślisz, dlaczego? To wszystko jest ze sobą powiązane, Clary. Przed tobą długa droga poznawania na nowo swojego życia i świata, który cię otacza. Już nic nigdy nie będzie takie samo. Teraz każdy element będzie wydawał ci się zupełnie inny. Obcy.
- Skąd wiesz, że w to wchodzę?
- Bo nadal tutaj jesteś. Nie uciekłaś, mimo tego, że drzwi wciąż były otwarte. Mimo tego, że znasz prawdę, która na pewno przysparza cię o dreszcze. I mimo tego, że wiem, że nie chciałabyś takiego życia.
- Masz nałożony jakiś Znak Mądrości, czy coś w tym stylu?
- Zaskoczona?
- Rozgryzłeś mnie prędzej niż ktokolwiek inny, więc trochę tak.
Zaśmialiśmy się oboje. Wciąż miałam położone ręce na jego ciele. Biło od niego przyjemne ciepło, które mnie przy nim trzymało. I które wcale nie miało ochoty ustać, bym była w stanie się od niego oderwać.
- Clary - spojrzałam na niego. Jego spojrzenie przenikało mnie na wylot - Wiem, że może być ci teraz ciężko. I dlatego chcę, byś wiedziała, że zawsze będę przy tobie. Pomogę ci. Przejdziemy przez to razem, obiecuję ci to.
Westchnęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, Jace. Powiedziałeś wszystko tak, jak należy - uśmiechnęłam się do niego czule, znów podchodząc bliżej i wtulając się w niego jak małe dziecko w swojego ojca - Dziękuję. Za wszystko.
Cisza wypełniająca teraz gabinet Waylanda, a już niedługo kogoś nowego, pomagała mi utrzymać równomierny oddech. Mało tego, sprawiała, że moje serce trochę się uspokoiło, mózg zaczął przyswajać nowe informacje, a ja byłam w stanie usłyszeć bicie serca blondyna.
- To co, zaczynamy? - odchrząknął i natychmiast oparł się tyłkiem o parapet, prawie zrzucając z niego doniczkę.
- Co mam robić?
- Podwiń oba rękawy.
- Po co?
- Zobaczysz - uśmiechnął się tajemniczo, wyciągając z kieszeni małe narzędzie przypominające żyletkę.
- Myślałam, że szukacie nowych ludzi do pomocy, a nie żeby ich stracić, podcinając im żyły.
- Zabawna jesteś - zaśmiał się, czule obejmując dłońmi moją rękę - Gotowa? - spojrzał mi prosto w oczy, a kiedy z moich ust nie wydostało się żadne słowo, pogłaskał mnie krótko po wierzchu dłoni, po czym wrócił wzrokiem do mojego przedramienia - Zamknij oczy i zaciśnij zęby.
Skinęłam posłusznie głową i wykonałam jego polecenie. Już po chwili poczułam rozrywający mnie od środka ból. Przełknęłam ślinę, starając się nie uronić żadnej pojedynczej łzy, by nie okazać słabości.
- Clary - zaczął. Uchyliłam powieki, spoglądając na moje rozgrzane ramię, po którym spływała złota strużka krwi - Witaj w naszym świecie, skarbie.
witaj w naszym świecie...
To jeden z tych dni,
w których każda godzina wydaje się być sekundą.
w których nie masz czasu na zrobienie małej czarnej, by choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.
w których w końcu przeklinasz każdy element swojego życia, zwalając całą winę na wszystko, co się rusza i nie wygląda jak słodki, różowy jednorożec.
i wreszcie, w których nie wiesz, czy jesteś w domu, czy nadal za kratkami.
Wciąż czuję ten zapach, który towarzyszył mi przez ostatnie pół roku. I szczerze, dałabym wszystko, by o nim zapomnieć. Nawet na małą chwilę. Po prostu, poczuć coś innego. Nowego. I jeszcze mi nieznanego.
Za piętnaście minut powinnam się stawić na komisariacie. Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło i co mi się stało. Przyjęłam propozycję Waylanda tak szybko, jakbym naprawdę tęskniła za tamtym miejscem.
A może po prostu tęsknię za czymś zupełnie innym?
Za czymś, czego nawet nie potrafię wytłumaczyć, choćby ze względu na moją osobowość?
Szczelnie zamknęłam drzwi na klucz i powoli zeszłam po schodach, rozkoszując się zapachem świeżego powietrza oraz wolności. Wciąż do tego nie przywykłam, mimo iż minęło już kilka godzin. W tym czasie powinnam już być zaznajomiona z tą rzeczywistością, choć w maleńkiej części, tak jak kiedyś. A na razie podziwiam wszystko od nowa, rozglądam się dookoła, jakbym odkrywała coś niesamowitego i wartego uwagi.
- Nazwisko - przed komendą zatrzymał mnie średniej postury mężczyzna. Niski, piegowaty, z okularami spadającymi z nosa i bujnym wąsem na twarzy. Do tego z ciężarnym brzuchem, dzięki któremu mógłby się z łatwością stoczyć z wielkiej góry lub odgrywać rolę dziecięcej zabawki.
- Och, Carl, mówiąc 'do zobaczenia wkrótce', nie myślałam, że nadejdzie to tak szybko. Tęskniłeś?
- Cholernie. Mam nadzieję, że jesteś przygotowana na ciągłe chłosty.
- Nie rozśmieszaj mnie, skarbie. Wystarczy, że tylko dotknę cię palcem, a ty już wąchasz kwiatki i machasz rączkami jak - swoją drogą urocza - foka.
Carl tylko westchnął, dodał krótkie i mam nadzieję, że sarkastyczne "nienawidzę cię", po czym wpuścił mnie do środka budynku. Zdecydowanie jestem jego wrogiem numer jeden, ale w pełni mi to odpowiada. Przynajmniej mam jedną osobę więcej do gry w otwarte karty oraz wygrywania w pokera.
- Hej - przywitał mnie niski głos blondyna. Podszedł do mnie, objął jedną ręką w pasie i pocałował w policzek. Nie powiem, całkiem przyjemne uczucie. Zwłaszcza, kiedy wszystkie urocze panie z recepcji oraz młode, nieprofesjonalne policjantki wlepiają we mnie swój wzrok, jakbym wybiła im połowę rodziny.
- Nie zagalopowałeś się czasem?
- Gdybym wiedział, że nie zrobi to na tobie żadnego wrażenia, wcale bym się tego nie podjął - zaśmiałam się pod nosem.
- Podoba mi się twój tok myślenia, słodziutki, ale może weźmy się do roboty?
- Och, nawet się nie przywitasz?
- Mam udawać wielką euforię? - zbliżyłam się do niego, szepcząc mu do ucha. Blondyn tylko kiwnął głową i wystawił rękę na wysokości pasa - Masz rację, przepraszam. Hej, misiu, stęskniłeś się? - rzuciłam mu się na szyję, po czym splotłam ze sobą obie dłonie i zawadiacko mrugnęłam oczami.
- Przesadziłaś - prychnął, cicho się podśmiewając.
- Ty też - spojrzałam w dół, bacznie obserwując delikatne wybrzuszenie w jego żołnierskich spodniach.
Jace natychmiast się zaczerwienił, ciągnąc mnie za sobą do, jak podejrzewam, głównej siedziby zbrojnej, nie odzywając się do mnie nawet słowem. Ja natomiast, cały czas byłam rozgrzana, co chwilę wybuchając ogromnym śmiechem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miewałam takie napady energii i szczerze mówiąc, nawet nie chcę pamiętać.
- Tu tutaj - zakasłał, wciskając mały guzik przy regale na książki.
- No już, spokojnie, nie denerwuj się tak. Jesteśmy sami - podeszłam do niego, siadając na biurku i zarzucając nogę na nogę.
- Możesz przestać i się skupić? Proszę?
- Oj, rozpraszam cię? Wybacz, ale nie mogę się temu oprzeć - uśmiechnęłam się szeroko, bawiąc się moim rudym kosmykiem i przypatrując się mowie ciała Waylanda. Westchnął rozbawiony i wszedł do ciemnego pomieszczenia, które pojawiło się po wciśnięciu przycisku - Bawisz się w Harrego Pottera?
- A co, jeśli nim jestem?
- A jesteś? - oparłam się o ścianę obok, podziwiając półki z różnego typu bronią.
- Jeśli powiem ci prawdę, nie uwierzysz. Albo zwiejesz.
- Wiesz, podczas pobytu tutaj poznałam wiele ciekawych rzeczy. Uwierz, nic mnie już nie zdziwi.
- Mówisz? - uśmiechnął się czarująco, podając mi mały sztylet.
- Naprawdę? Nie zabiję tym nawet wiewiórki - prychnęłam, odkładając nożyk na blat stołu. W tym samym momencie po pomieszczeniu przebiegła szeroka wiązka światła, odsłaniając coś, czego jeszcze nigdy dotąd nie widziałam. Zdziwiona, powoli dotknęłam klingi, podziwiając z bliska lśniące elementy. Ostrze, wcześniej małe i krótkie, teraz długie na pół metra, z jakby runicznymi symbolami na głowni, wydawało z siebie oślepiający blask magii. Zdezorientowana spojrzałam na chłopaka, który był tym niewzruszony, jakby takie rzeczy były dla niego codziennością.
- Chyba pora na wyjaśnienia - skinęłam powoli głową i poszłam za blondynem, kurczowo trzymając go za rękę. Moje przerażenie dało się odczuć na kilometr. Mogli ze mną zrobić wszystko. Porwać, związać, upić, zgwałcić. Wszystko. Oddałabym im się w całości i nawet nie protestowała, nie wyrywała. Czułam się jak po zażyciu trawy, jak na ogromnym haju, który od tak przyszedł i nie miał zamiaru odejść.
Byłam zagubiona...
- Masz, wypij - usłyszałam. Wzięłam szklankę do ręki i upiłam z niej łyk, czy dwa.
- Błagam, powiedz, że to nie tak, że to tylko sen, który zaraz się skończy. Proszę, Jace. Proszę - mówiłam coraz ciszej. Nie wiem, może opadałam z sił, moja energia się wyczerpywała, a dusza wygasała.
- Przepraszam, że musisz dowiedzieć się tego ode mnie.
- Tylko ja to widzę?
- Nie - pokiwał przecząco głową - Nie, nie tylko ty. Na świecie jest pewna grupa ludzi. Dobrych ludzi. Którzy ochraniają innych przed tymi złymi. Nazywają ich Nocnymi Łowcami. Nazywają NAS Nocnymi Łowcami. Jesteś jedną z nas, Clary. Twoim zadaniem jest nam pomóc. Pomóc wygrać walkę z demonami. Uratować świat od zła. Taki jest nasz obowiązek.
- Nie wiedziałam, że policjanci odgrywają tak wielką rolę.
Zaśmiał się, głaskając mnie po głowie.
- Jestem tu, byś poznała prawdę. Równo z twoim przybyciem zjawiłem się na komendzie z odpowiednimi papierami. Musieli mnie przyjąć, nie mieli wyjścia. Ale teraz, gdy mam ciebie...
- Zaraz, zaraz. Ale jak to, gdy masz mnie?
- Nocnych Łowców jest coraz mniej. Potrzebujemy większej ilości cywili. Zakwalifikowanych cywili, a odszukanie ich nie jest takie proste.
- Dlaczego?
- Nasza rasa nie różni się tak właściwie niczym od tej, do której myślałaś, że należysz...
- Od ludzi?
- Wolałbym definicję "Przyziemni". W każdym razie, potrzebujemy istot specjalnych. Ludzi, ale z czystą krwią Anioła. Taka, która płynie w moim ciele. I w twoim też, Clary.
- I jak sądzę, to właśnie przez krew odszukanie ich nie jest prostym zadaniem?
- Tak. Istnieje też inna droga inicjacji. Krótsza. Ale z drugiej strony cholernie długa, pełna bólu i cierpienia. Anielska krew pozwala na bezwarunkowe nałożenie Znaków. Bez niej, proces ten się wydłuża. Staje się formą katowania i tortur. Nie zawsze się też przyjmuje, pod wpływem czego dana osoba umiera. Po prostu, wypala się od środka, dla bezpieczeństwa, by utrzymać nasz sekret dalej w tajemnicy.
- Jesteście potworami. JA jestem potworem.
- Nie oceniaj tego w ten sposób! Wiesz, co by się stało, gdyby ktoś obcy poznał nasze działania, poznał kim tak naprawdę jesteśmy i co mamy pod kurtką?
- A co macie pod kurtką, tatuaże z jogurtów i chrupek, które za góra trzy dni znikną?
- Chcesz wiedzieć, co?
Nie odezwałam się słowem. Wpatrywałam się w każdy jego ruch, kiedy sam z siebie zaczął ściągać policyjny płaszcz.
- Gdyby choć jeden niewtajemniczony wygadał drugiemu o naszej rasie, zginęłaby więcej niż jedna osoba, więc proszę, nie nazywaj nas potworami. Robimy, co uważamy za słuszne. Robimy to, co nakazał nam Razjel.
I w tej samej chwili znowu stanęłam jak wryta w ziemię. Co lepsze, wryta w cmentarną ziemię, bo od razu mogłabym zatopić się w niej jak w ruchomych piaskach i zginąć, pozostawiając po sobie kompletnie nic, tylko pustą, więzienną celę.
- Te same Znaki widniały na głowicy miecza, który mi dałeś - wyciągnęłam dłoń, delikatnie badając nią jego klatkę piersiową i ramiona.
- Jak myślisz, dlaczego? To wszystko jest ze sobą powiązane, Clary. Przed tobą długa droga poznawania na nowo swojego życia i świata, który cię otacza. Już nic nigdy nie będzie takie samo. Teraz każdy element będzie wydawał ci się zupełnie inny. Obcy.
- Skąd wiesz, że w to wchodzę?
- Bo nadal tutaj jesteś. Nie uciekłaś, mimo tego, że drzwi wciąż były otwarte. Mimo tego, że znasz prawdę, która na pewno przysparza cię o dreszcze. I mimo tego, że wiem, że nie chciałabyś takiego życia.
- Masz nałożony jakiś Znak Mądrości, czy coś w tym stylu?
- Zaskoczona?
- Rozgryzłeś mnie prędzej niż ktokolwiek inny, więc trochę tak.
Zaśmialiśmy się oboje. Wciąż miałam położone ręce na jego ciele. Biło od niego przyjemne ciepło, które mnie przy nim trzymało. I które wcale nie miało ochoty ustać, bym była w stanie się od niego oderwać.
- Clary - spojrzałam na niego. Jego spojrzenie przenikało mnie na wylot - Wiem, że może być ci teraz ciężko. I dlatego chcę, byś wiedziała, że zawsze będę przy tobie. Pomogę ci. Przejdziemy przez to razem, obiecuję ci to.
Westchnęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, Jace. Powiedziałeś wszystko tak, jak należy - uśmiechnęłam się do niego czule, znów podchodząc bliżej i wtulając się w niego jak małe dziecko w swojego ojca - Dziękuję. Za wszystko.
Cisza wypełniająca teraz gabinet Waylanda, a już niedługo kogoś nowego, pomagała mi utrzymać równomierny oddech. Mało tego, sprawiała, że moje serce trochę się uspokoiło, mózg zaczął przyswajać nowe informacje, a ja byłam w stanie usłyszeć bicie serca blondyna.
- To co, zaczynamy? - odchrząknął i natychmiast oparł się tyłkiem o parapet, prawie zrzucając z niego doniczkę.
- Co mam robić?
- Podwiń oba rękawy.
- Po co?
- Zobaczysz - uśmiechnął się tajemniczo, wyciągając z kieszeni małe narzędzie przypominające żyletkę.
- Myślałam, że szukacie nowych ludzi do pomocy, a nie żeby ich stracić, podcinając im żyły.
- Zabawna jesteś - zaśmiał się, czule obejmując dłońmi moją rękę - Gotowa? - spojrzał mi prosto w oczy, a kiedy z moich ust nie wydostało się żadne słowo, pogłaskał mnie krótko po wierzchu dłoni, po czym wrócił wzrokiem do mojego przedramienia - Zamknij oczy i zaciśnij zęby.
Skinęłam posłusznie głową i wykonałam jego polecenie. Już po chwili poczułam rozrywający mnie od środka ból. Przełknęłam ślinę, starając się nie uronić żadnej pojedynczej łzy, by nie okazać słabości.
- Clary - zaczął. Uchyliłam powieki, spoglądając na moje rozgrzane ramię, po którym spływała złota strużka krwi - Witaj w naszym świecie, skarbie.
witaj w naszym świecie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)