Rozdział 19
*Clary*
~9 miesięcy później...Poprzednie miesiące spędziłam w Instytucie, by Maryse miała mnie na oku. Codziennie mi powtarzała, bym się nie przemęczała, choć nie robiłam nic wielkiego. Od czasu do czasu zdarzyło mi się porysować lub pomóc Isabelle sprzątać po obiedzie lub kolacji. Nic poza tym.
Ostatnio, gdy Sebastian zabrał mnie na spacer, bym mogła pooddychać świeżym powietrzem spotkałam na drodze Matta ze swoją bandą wampirów. Co prawda widok tego kłamcy tylko sprawił, że czarujący uśmiech na mojej twarzy zastąpił grymas obrzydzenia. Nie ukrywałam tego, nawet wyznałam mu, co czuję do jego osoby, a ten zamiast być na mnie wściekł tylko tajemniczo się uśmiechnął i odesłał swoje Dzieci Nocy z dala od nas, by pogratulować mi zajścia w ciążę. Spodobał mi się jego miły gest, nawet się tego nie spodziewałam. Odchodząc zauważyłam, jak ich przerażające kły wysuwają się na zewnątrz, by tylko posmakować mojej krwi, a oczy wpatrzone były w ciężarny brzuch.
"Za nic w świecie nie pozwolę, by te istoty wpoiły się w moje dziecko" - pomyślałam i dumnie wróciłam do Instytutu z Sebastianem u boku, który po dostaniu ode mnie drugiej szansy zmienił się i zaczął zachowywać się naprawdę jak starszy brat, którego nie wymieniłabym na żadnego innego.
Leżałam w skrzydle szpitalnym. Nade mną pochylały się Maryse i Isabelle. Nikogo innego nie wpuszczano do Sali, nawet Jace'a, który był ojcem, jak i moim mężem. Jeśli dobrze się orientuję z zewnątrz słyszałam śmiech Jii i Tessy. A jeśli jest tu Zmiennokształtna to zapewne jest z nią Jem.
"Idealnie" - pomyślałam. "Cała rodzina w komplecie" - i zamknęłam powoli oczy, by złagodzić w jakiś sposób ból, który miał niedługo nadejść.
*Jace*
Minuty stawały się wiecznością. Za drzwiami była moja żona, a ja nie mogłem tam wejść. Nie mogłem być przy niej, gdy mnie potrzebowała. Otuchy dawała mi Tessa, która swoją wyjątkową mocą wcielała się w różne postacie, o które prosiłem. Na samym końcu ubłagałem ją, by zmieniła się w Willa, mojego pradziadka. Wymieniła spojrzenie z Jemem, po czym posłusznie spełniła prośbę. Jej ciało po chwili przybrało męskie kształty, a gdy blada mgła zniknęła mogłem dostrzec ogromne podobieństwo. Jego rysy twarzy były identyczne do moich. Spojrzałem ukradkiem na męża Tessy, który cofnął się o parę kroków i usiadł załamany na ławce widząc swojego parabatai. Nie dziwiłem mu się, postąpiłbym tak samo, a nawet gorzej. Wybiegłbym z Instytutu, by jego obraz nie przypominał mi o chwili jego śmierci i reszcie przyjemnych oraz złych momentów, które między nami zaszły. Spojrzałem ostatni raz, tym razem dokładnie na twarz Willa, po czym skinąłem głową na znak, by Tessa wróciła. Łzy spływały po policzku, kapiąc powoli na drewnianą podłogę. Podszedłem bliżej, ocierając słone krople kciukiem. Nie chciałem, żeby płakała. Nie wiedziałem, że tak zareaguje. Choć mogłem się tego domyślić. Była jego żoną przez tyle lat. Mieli dzieci, które teraz są na Uniwersytecie. Uśmiechnąłem się do niej, mówiąc ciche "przepraszam". Nie odpowiedziała, tylko wtuliła się we mnie, przelewając cały swój ból na mnie. Odsunęliśmy się do siebie, siadając obok siebie na ławce. Znów czekałem zdesperowany, aż ktoś wychyli się zza drzwi i nakaże mi wejść do środka.
*Clary*
Poród minął szybko, choć był strasznie bolesny. Kiedyś, gdy byłam małym dzieckiem przewróciłam się na rowerze, zdzierając skórę. Cholernie piekło, gdy mama odkażała ranę wodą. Wtedy myślałam, że nic gorszego nie może mi się przytrafić. Ale teraz żałuję, że kiedykolwiek to powiedziałam. Upozorowana śmierć rodziców, Cecily w szpitalu, śmierć Simona, Jace jako mój brat, wojna z ojcem, a teraz poród. Dziecięcy wypadek był niczym w porównaniu do przeżyć z ostatnich trzech lat.Wtem usłyszałam płacz dziecka, potem krzyk, a potem znowu płacz, lecz już nie ten sam.
- Bliźniaki - wycedziła Izzy, a po moim poliku spłynęły łzy szczęścia.
- Nie ciesz się jeszcze - ostrzegła Maryse.
- D-dlaczego? - spytałam przerażona. Obawiałam się najgorszego. Tego, że dzieci są chore. Coś im się stało, ale nie. Wiadomość była dużo gorsza.
- Trojaczki. Jedno nie żyje.
Zakryłam ręką usta, z trudem powstrzymując krzyk i łzy. Zaczęłam się wyrywać, wierzgać nogami. Płakałam, krzyczałam. Moje starania na nic. Wtedy do pokoju wbiegła cała grupa czekająca na zewnątrz, w tym Jace na czele. Podbiegłam do niego, zarzucając mu ręce na szyję.
- Clary, co się stało? - pytał, ściskając mnie w talii i głaszcząc po głowie.
- J-jedno d-d-d... - jąkałam się.
- Ja powiem - odrzekła Izzy widząc mój stan. - Usiądź - nakazała.
Jace wziął mnie na ręce i położył na jednym z łóżek, siadając obok. Nie chciałam siedzieć. Nie mogłam. Musiałam coś robić, byłam cała roztrzęsiona. Podeszłam do Sebastiana, który jako jedyny stał jak wryty, nic nie mówiąc.
- Clary, tak mi przykro - wyszeptał, nawet na mnie nie patrząc. Pokiwałam głową, byłam bezsilna. Chciałam tylko, by mnie objął jako brat i powiedział, że nic złego się nie stało i wytłumaczył wszystkie niedogodności.
- Przytul mnie - nakazałam, a on posłusznie spełnił polecenie. Jego uścisk był silny, pełen miłości.
Odsunęłam się od niego i wróciłam do Jace'a. Jego twarz wyrażała mniej emocji niż ściana. Oczy były lekko załzawione, wpatrzone w jeden punkt.
- Jace - wyszeptałam. Tak bardzo go teraz potrzebowałam, a on najzwyczajniej w świecie był zby zajęty swoimi myślami, by na mnie spojrzeć.
- Jace - powtórzyłam, siadając obok niego.
- To moja wina - odrzekł.
- Nie możesz się oskarżać, idioto.
- Ale to...
- Przestaniesz się w końcu o wszystko obwiniać?! - uniosłam głos. Wzrok każdego był skupiony na mnie, czułam to.
- Clary, posłuchaj mnie...
- Nie, Jace. To ty posłuchaj. Za każdym razem, gdy coś złego się stanie zwalasz całą winę na siebie, choć nic nie zawiniłeś! Niedługo zaczniesz mówić, że głód na świecie również jest twoją winą! - krzyczałam. - Mam tego dość, rozumiesz?!
Nie patrzył na mnie, ale wyraźnie słuchał. Docierało to niego każde słowo.
- Muszę wyjść na świeże powietrze - wydusił i wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.
- Idiota - wyszeptałam, zrzucając szklaną doniczkę z okna.
- Mam po niego iść? - spytał zszokowany Alec.
- Nie. Jak będzie chciał to wróci. Mam nadzieję, że wszystko dokładnie przemyśli i dojdzie do wniosku, że nie może się oskarżać o byle jaką rzecz - odrzekłam i podeszłam do łóżeczka, na którym leżały moje dzieci.
- Chłopiec i dziewczynka? - spytałam, zwracając się do Maryse.
- Tak.
- A to trzecie dziecko?
- Chłopiec. Jacob miałby braciszka - uśmiechnęła się.
- Nie. Ma brata. Tylko nie będzie go przy nim, tak samo jak przy mnie nie ma teraz Jace'a.
- Ale...
- Stephen jest po prostu wśród Aniołów - wydusiłam, przerywając jej.
Odwróciłam się do niej. Jej uśmiech był pełen podekscytowania z odpowiedniego doboru słów.
- Jesteś bardzo inteligentna, Clary. Ciri i Jacob na pewno to po tobie odziedziczyli.
- Tak - potwierdziłam.
Na głowie dzieci już można było zauważyć kolor włosów, lecz wszystko mogło się jeszcze zmienić. W końcu to dopiero noworodki.
- Zabiorę je, nakarmię i umyję. Potem do ciebie wrócą, dobrze? - spytała matka Izzy.
- Jasne. I tak muszę odpocząć.
Uśmiechnęłam się do niej, głaszcząc moje dzieci po główkach, po czym wyszłam z pomieszczenia, ciągnąc z sobą Sebastiana.
- Idziemy na spacer - odrzekłam.
- Na poszukiwania Jace'a?
- Chyab żartujesz. Nie zamierzam go szukać po całym Nowym Jorku - prychnęłam i wbiegłam na górę. - Pójdę się przebrać, zaczekaj - skinął głową, siadając na ławce.
***
Założyłam na siebie pierwsze lepsze rurki, koszulkę i buty, po czym zeszłam na dół.- Idziemy? - spytałam.
- Mhm - mruknął i otworzył drzwi, przepuszczając mnie pierwszą.
- Jesteś jakiś przygnębiony - zauważyłam. - Dlaczego?
- Wydaje ci się - odrzekł.
- Jestem twoją siostrą. Znam cię zbyt dobrze, byś coś przede mną ukrył.
- To moja wina, że twoje dziecko nie żyje, Clary.
- Teraz ty będziesz się obwiniać? Czy na tym świecie jest jeszcze normalny bliski mi facet?
- Nie, mówię prawdę. Clary, ja... ja przepraszam. Mogłem powstrzymać Lilith, gdy była blisko mnie.
Zaniemówiłam. Ta suka naprawdę oczekuje od mojego brata, że mnie zabije.
- Co ona od ciebie chce?
- Twojej śmierci, przecież ci mówiłem.
- Ale dlaczego nie zabiła mnie, tylko moje dziecko?
- Nie ma do ciebie dostępu. Jesteś chroniona przez Anioły.
- Chyba nie chcesz mnie zabić, prawda? - wystraszyłam się.
- Rozważam tą propozycję - zaśmiał się. - Przecież żartuję - dodał, gdy zobaczył moje spanikowane spojrzenie. - Jesteś moją młodszą siostrą. Jedyną osobą, której mogę powiedzieć wszystko.
- Wiem - wtuliłam swoją głowę w zagłębienie jego szyi. - Jaki masz plan?
- Nie mam planu. Chcę się po prostu oddać w jej ręce. To jedyne wyjście, by...
- Chyba żartujesz! Ta kobieta nigdy nie zostawi nas w spokoju, nie rozumiesz?!
- Więc co chcesz zrobić?! Czekać, aż zabije nas wszystkich?!
- Nie - powiedziałam cicho. Jeszcze nigdy na mnie nie uniósł głosu.
- Przepraszam, nie powinienem krzyczeć.
- Chcę po prostu poczekać na odpowiedni moment, wy wybrać się do Edomu.
- Sama?
- Nie. Nie pozwolą mi na to - prychnęłam.
- Ja ci nie pozwolę. Poszedłbym z tobą, dobrze o tym wiesz.
- Gdy stanęłabym z nią twarzą w twarz...
- Zaczęłoby się prawdziwe piekło - dokończył.
- Nie - zaprzeczyłam.
- Jak to? - spytał.
- Zabiłabym ją.
- N-nie. Jesteś za słaba, Clary.
- Ja? Słaba? Mam niezwykłą moc, o której ona nie wie. Moc tworzenia nowych run...
- Władanie ogniem i uzdrawianie - dokończył, na co ja skinęłam głową.
- Muszę tylko poczekać, aż zrobi pierwszy krok - odrzekłam. - Już się nie mogę doczekać - uśmiechnęłam się chytrze, po czym wróciliśmy zmęczeni do Instytutu.
Jak się podobało? Poród Clary, jej plan i Sebastian? A Jace, który nadal nie wrócił? Jak myślicie, gdzie poszedł? Gdzie się ukrył? I czy wróci?
10 komentarzy - kolejny rozdział, pamiętajcie :D!
Do zobaczenia!