Księga II
Rozdział 1
*Clary*
~7 miesięcy później...
Obudziłam się w objęciach Jace'a. Jego dotyk przyprawił mnie o lekkie dreszcze, ale nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Próbowałam otworzyć oczy, lecz oślepił mnie blask słońca. Odwróciłam się na bok, gdy nagle usłyszałam głos, jakby ciche szeptanie. Znajomy głos...
- Dzień dobry - wyszeptał. Podskoczyłam wystraszona.
- Nie strasz mnie - mruknęłam.
- Wybacz - uśmiechnął się wyrozumiale... więcej, niż wyrozumiale. Był to jeden z rzadkich uśmiechów, dających pewność i otuchę na zawsze. Uśmiech, który można spotkać tylko kilka razy w życiu, a który ja widzę codziennie. Obejmował mnie, albo zdawał się obejmować na moment. Byłam całym jego nieskończonym światem. Koncentrował się na mnie z nieodpartą życzliwością. Było w nim akurat tyle zrozumienia, ile było mi trzeba, i tyle wiary we mnie, ile sam chciałby mieć. Odwzajemniłam uśmiech, próbując wstać, lecz z powodu częstych zawrotów głowy usiadłam z z powrotem na rogu łóżka.
- Wszystko dobrze? - wyczułam jego ton. Ton pełen troski i obawy o mnie.
- Tak - wyszeptałam. - Jak zawsze.
- Ostatnio nad tym myślałem, zastanawiając się, co jest tego przyczyną. I doszedłem do wniosku, że to może Alex.
- Alex? Jak to?
- Jesteś parabatai Isabelle. Czujesz to, co ona. Czujesz to, czego nie czują inni.
- Może i coś w tym jest.
- A zwłaszcza, że niedługo jej małe maleństwo przyjdzie na świat - zaśmiał się.
- Tak - potwierdziłam. - Niesamowite, jak czas szybko leci.
- Jeśli tylko poczujesz jakiś ból, daj znać - skinęłam głową i wstałam. Zadowolona zniknęłam za drzwiami łazienki. Po chwili poczułam na całym ciele przyjemne ciepło, którego źródłem była woda spływająca z prysznica. Nareszcie po tylu trudnych chwilach mogłam się rozluźnić.
*Isabelle*
Uradowana wiadomością o nadchodzącym porodzie robiłam kanapki, które o dziwo wszystkim smakowały. Chyba, że postanowili sobie ze mnie pożartować, co by tłumaczyło zwiędłe kwiaty w oranżerii.
- Isabelle! - krzyknęła mama, wyprowadzając mnie z rozmyśleń. Nim się obejrzałam, znalazłam się kilka metrów dalej, co oznaczało, że musiała mnie popchnąć. - Przypaliłaś grzanki!
- I o to tyle hałasu? - uniosłam brew.
- Usiądź, ja dokończę śniadanie.
- Przynajmniej Alec nie będzie musiał zamawiać jedzenie z Takki.
- Jest aż tak źle? - skinęłam głową.
- Proszę cię, nie widziałaś tych kwiatów w Oranżerii?
- Ach, a więc dlatego...
- Nie kończ - przerwałam jej.
-Będę cię musiała podszkolić - zaśmiała się. - Niedługo będziesz matką słodkiego maleństwa, dlatego musisz nauczyć się podstaw. I ja ci w tym pomogę.
- Mamo...
- Tak?
- Grzanki - spojrzała na patelnię postawioną na kuchence.
- O cholera! - zaśmiałam się pod nosem, czego nie zauważyła, gdyż była zbyt zajęta próbą ratowania przypalonego bochenka chleba.
*Clary*
~30 minut później...
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, które z każdym uderzeniem się nasilało. Zaniepokojona podeszłam i powoli je otworzyłam.
- Mogę wejść? - moim oczom ukazała się wystraszona Isabelle. Zaprosiłam ją gestem do środka, po czym ta zajęła miejsce na łóżku.
- O co chodzi?
- Pamiętasz, jak mi mówiłaś o Alex? Że przez Jamesa...- łzy spłynęły po jej poliku, które szybko otarła. - Czy jest możliwość, by Alex straciła przez to życie? - zaskoczyła mnie swoim pytaniem, które było jedne z najtrudniejszych, jakie do tej pory od niej słyszałam. Co prawda, nie byłam Czarownikiem, który potrafi uzdrawiać i stwierdzać takie fakty, ale dzięki mojej mocy znałam prawdę.
- Jest taka możliwość - wyszeptałam, a Iz zalała się płaczem. - Ale dobrze wiesz, że do tego nie dopuszczę. Jestem twoją parabatai, Izzy. To mój obowiązek.
- Czy możesz sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku?
- Unieś koszulkę - gdy to zrobiła, przyłożyłam dłonie do jej brzucha. Syknęła, gdyż poczuła zimny powiew. "Cóż, mogłam ją uprzedzić". Po chwili zobaczyłam maleńką osobę. Leżała spokojnie, mogłabym nawet przysiąc, że spała. Jej małe rączki były wielkości mojej gumki do mazania. Wyglądała uroczo. Wyczytałam z jej rysów twarzy, że jest bardzo podobna do Isabelle.
- I jak? - wyprowadziła mnie z równowagi, przez co cały obraz zniknął.
- Śpi.
- Czyli jest dobrze? Nic jej nie jest?
- Jest słaba. Jej stan od ostatniego badania znacznie się pogorszył - odwróciłam się w stronę okna. Kątem oka widziałam, jak czarnowłosa dotyka swojego brzucha, w którym znajduje się Alex. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą osobę, mimo tego, że może stracić dziecko. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Uśmiechnęłam się mimo woli i nie mówiąc nic Iz wyszłam z pokoju.
*Jace*
W dniu zakończenia wojny otrzymałem od Imogen szkatułkę, w której podobno miały znajdować się rzeczy mojego ojca. Stare dokumenty, zdjęcia... Do tej pory nie miałem odwagi, by to otworzyć. W tej chwili przyglądałem się wzorom na skrzyneczce. Specjalnie wyrzeźbione gwiazdy i ptaki, które były symbolami mojego rodu. Rodu Herondale. Nie Wayland, jak myślałem przez kilka lat. Nie Morgenstern, co wyprowadziło mnie z równowagi. Żadne z tych. Tylko Herondale. Ród, który był jednym z najstarszych rodów Nocnych Łowców. Poniekąd byłem dumny, lecz nie przynosiło mi to wielkiej satysfakcji. Usłyszałem pukanie do drzwi. Poznałem tą delikatność i ilość uderzeń, co oznaczało, że za drzwiami jest Clary. Nie czekając na odpowiedź uchyliła drzwi, po chwili przechodząc przez ich próg.
- Sądziłam, że może miałbyś ochotę na krótki spacer, ale widzę, że jesteś zajęty. No cóż, może innym razem...
- Zaczekaj - przerwałem jej w połowie zdania. - Potrzebuję pomocy.
- Ach tak? - podeszła bliżej i usiadła obok mnie na łóżku. - O co chodzi?
- Widzisz tą szkatułkę? - skinęła głową. - Mogłabyś ją za mnie otworzyć?
- A mogę wiedzieć, co to jest? - uniosła brew, obracając drewniane pudełko w dłoni.
- Po zakończeniu wojny otrzymałem to od Imogen. Podobno należała do mojego ojca, a w środku są jego dokumenty i inne rzeczy tego typu.
- A dlaczego ty nie chcesz tego otworzyć? Przecież...
- Nie mam tyle odwagi, Clary. Przez tyle lat żyłem w błędzie, że pochodzę z rodu Waylandów, a teraz nagle okazuje się to nie prawdą.
- Wiem, co czujesz. Okłamywano cię przez tyle lat... tak samo, jak okłamywano mnie.
- Więc otworzysz to? - ponagliłem. Skinęła głową i otworzyła pierwszy zatrzask, potem następny. Spusty odpadły, a szkatułka się otworzyła. Clary odwróciła ją w moim kierunku. Wtem moim oczom ukazało się zdjęcie, które przedstawiało moich rodziców. Przynajmniej tak sądziłem, gdyż na odwrocie fotografii widniały imiona: Celine i Stephen. Chyba że i to było kłamstwem. Nagle ujrzałem notatnik, a w nim kilka zapisanych kartek. Przeczytałem pierwsze kilka zdań. Od razu zrozumiałem, co to jest. Wszystko sobie przypomniałem. Spojrzałem na Clary. Po chwili zdałem sobie sprawę, że również się we mnie wpatruje, tyle, że pytającym wzrokiem.
- Wiesz, co kiedyś wyznał mi ojciec? - pokiwała głową.
- "Tylko ten, kto przeżył prawdziwą miłość poznał w życiu szczęście i cierpienie, gdyż w miłości jest słodycz i łzy, wie o tym tylko ten, kto zakosztował jednego i drugiego" - zacytowałem.
- Twój ojciec był bardzo mądry.
- Albo takiego udawał.
- Nie sądzę.
Nastąpiła chwila ciszy, którą wykorzystałem na ponowne przeglądanie źródeł materialnych, pozostawionych po moim przodku. Napotkałem kolejne zdjęcie przestawiające młodą kobietę.
- Znam ją - oznajmiła rudowłosa. Spojrzałem na nią pytająco. - Tessa Gray - przeczytała podpis pod fotografią. - Gray - wyszeptała. - Fray.
- O czym ty mówisz?
- Gdy trafiłam do sierocińca, poznałam swoje nazwisko, które kiedyś uznawałam za prawdziwe. Clarissa Adele Fray.
- Jaki to ma związek z Gray?
- Michał mi mówił, jak wyglądała moja inicjacja. Widziałam ją. Leżałam na kamiennym stole. Dookoła mnie Brat Enoch oraz jedna z Żelaznych Sióstr. Teraz wiem, kim była. To Tessa udzieliła mi tej ceremonii - zrobiła chwilę przerwy. - Są jakieś nazwiska Nocnych Łowców rozpoczynające się na literę "F"?
- Fairchild - oznajmiłem.
- Teraz wszystko jasne - wyszeptała. - Moja matka kiedyś chciała uciec od ojca, ze względu na jego eksperymenty i chęć posiadania władzy. Wtedy miała przybrać nazwisko Fairchild, a jako że Tessa mnie uratowała podczas inicjacjii... ja miałam przybrać nazwisko Fray. I gdy rodzice upozorowali swoją śmierć, a ja trafiłam do sierocińca moim nazwiskiem było właśnie Fray.
- Zrobili wszystko, byś nigdy nie dowiedziała się o Świecie Cieni.
- Mogli to lepiej zorganizować.
- Chyba jednak pójdziemy na ten spacer - stwierdziłem.
- Dlaczego tak szybko zmieniłeś zdanie? Nie chcesz dalej przeglądać tych rupieci? - zaśmiała się.
- Nie. Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
- Skoro tak uważasz - wzruszyła ramionami i wstała z łóżka, ciągnąc mnie za sobą.
- Co powiesz na bardziej ekstremalne zejście? - spojrzała na mnie pytająco. Wziąłem ją na ręce i wyskoczyłem przez okno. Krzyknęła z zaskoczenia. - Wiesz, że nic mi się nie stanie.
- Tobie nie, ale mi może.
- Nie, jeśli będziesz się mnie mocno trzymać. Na wszelki wypadek zamknij oczy.
Westchnąłem, spoglądając w dół. Stałem z Clary na uboczu dachu Instytutu. Jeden nieodpowiedni ruch, by zginąć.
- Gotowa?
- Jak nigdy.
I skoczyłem, silnie trzymając Clary w ramionach. Musiało być to dla niej pierwsze takie przeżycie.
- I jak? - zaśmiałem się.
- Okropnie! To było gorsze niż jazda na diabelskim młynie!
- Przesadzasz.
- Kłóciłabym się.
- Wolę nie.
- Więc gdzie idziemy?
- Nie jedliśmy śniadania, więc proponuję Takki.
- Brzmi nieźle - wzruszyła ramionami, ujęła mą dłoń i poprowadziła ścieżką do centrum. Po chwili dodała:
- Jeśli ty stawiasz.
*Clary*
Jace biegł za mną przez całą drogę do restauracji. Czasami odwracałam się, by na niego spojrzeć i zobaczyć, czy przypadkiem nie został daleko w tyle. Gdy odwróciłam się ostatni raz, go nie było. Przerażona szukałam wzrokiem wysokiego blondyna, gdy nagle poczułam czyjś oddech na ramieniu. Odwróciłam twarz w tym kierunku. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zobaczyłam Jace'a. Jego zmierzwione włosy przysłaniały oczy, w których ledwo odbijał się blask słońca.
- Zrób coś dla mnie - wyszeptałam, zatapiając się w jego złotych tęczówkach.
- Co takiego?
- Obejmij mnie w pasie. Przyciągnij do siebie. I pocałuj, sprawiając, by ta chwila trwała wiecznie - uśmiechnął się lekko i postąpił zgodnie z moimi instrukcjami. Nie zważałam na to, że wszyscy dookoła się w nas wpatrują. Ważne, że był przy mnie. Liczył się tylko on, jego oddech, zapach i dotyk. Wysoka temperatura jego ciała sprawiła, że przeszedł mnie lekki dreszcz.
- Tak szczerze, to nie jestem głodny - zaśmiał się, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Jesteśmy przed restauracją, nie masz innego wyjścia - spojrzałam na niego gniewnie.
- W porządku - westchnął. - Ale robię to tylko dla ciebie.
Resztę wolnego czasu zajęło nam jedzenie przepysznego posiłku, który przygotowała nam znajoma Jace'a, Widać było, że się znali od dawna, jednak nie żywili do siebie jakiejkolwiek sympatii.
- Na nasz koszt - odrzekła kelnerka, gdy przyszła odebrać puste talerze. Uśmiechnęliśmy się w podzięce i wyszliśmy z knajpy. Trzymając się za ręce powędrowaliśmy do Instytutu. Dopisywała nam piękna pogoda i śpiew ptaków.
Trochę krótki, dlatego że mam gościa, którym jest mój bratanek (proszę, zabierzcie go ode mnie ;--;). Przysięgam na Anioła, że się poprawię i już niebawem rozdziały będą dłuższe :))
Możecie pisać swoje opinie w komentarzach... będzie mi bardzo miło :)!
Pozdrawiam i do zobaczenia jutro ^^!
Ach... no i przepraszam, że rozdział tak późno :))
Świetny mam tylko pytanie czy Clary nie jest w ciąży?
OdpowiedzUsuńNie jest :)
UsuńTo, że czuje kopnięcia w środku brzucha to tylko wina, tego, że jest parabatai Isabelle :) I to Iz jest w ciąży :))
Pozdrawiam :D
Rozdział NIEZIEMSKI <3 Jace taki... AHHH I WOW I AWWW <3 Kocham, kocham, kocham.
OdpowiedzUsuń