piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 34

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 34

Ostrzegam, że rozdział "trochę" długi ^^!

*Jace*
- Połóż ją na jednym z łóżek, a ja pójdę powiadomić Jię - oznajmiła i powędrowała w kierunku podwyższenia. Gdy tylko przechodziła przez dwa przeciwległe rzędy Nefilim, po Sali rozbrzmiały oklaski i wiwaty. Byłem z niej dumny, lecz nadal nie znałem stuprocentowej prawdy.
- Jace? Możemy porozmawiać? - odwróciłem się, choć dookoła mnie nikogo nie było. - Będę czekać przy fontannie na dziedzińcu - podrapałem się w głowę, gdyż nie widziałem twórcy tego głosu. Oszołomiony wyszedłem z Sali Anioła, idąc na podwórko. Wtem we wskazanym przedtem miejscu stała matka Clary. Zaskoczony podskoczyłem i już chciałem uciec, lecz ta zatrzymała mnie słowami:
- Nie jesteście rodzeństwem. Znam prawdę, Jace. I chcę ci ją wyjawić.
- Nie lepiej powiedzieć tego przy Clary?
- Nie. Ona musi teraz odpoczywać, w końcu zabiła Valentine'a.
- A pani...? Jak to się stało, że nie żyjesz?
- Demony się przeciw wstawiły. Niewdzięczne bestie.
- Dlatego miałaś czarne oczy? - skinęła głową. - W takim razie przejdźmy do rzeczy.
- Valentine, gdy jeszcze istniał Krąg przeprowadzał eksperymenty. Eksperymenty na sobie, na mnie i na twojej matce, czego skutkiem jest to, że ty i Clary macie więcej krwi Anioła, niż powinniście. Obie z twoją matką byłyśmy w ciąży. Życie Celine było zagrożone, a że Valentine'owi nie przypodobał się Jonathan, postanowił wykorzystać sytuację i przywłaszczyć sobie ciebie po jej śmierci, zabijając również Stephena... twojego ojca. I udało mu się to. Wychowywał cię tak samo dobrze, jak Jonathana, lecz tamten nie był tak dobry, jak ty. I to najbardziej denerwowało Valentine'a. Chciał posiadać syna idealnego, a ty mu go zastępowałeś. Dostawałeś wszystko, co chciałeś. Pamiętam nawet, jak kiedyś zapragnąłeś wykąpać się w spaghetti - zaśmiała się. - I dokonałeś tego. Nadszedł czas, którego do teraz nie rozumiem. Valentine odszedł, pozostawiając ciebie pod opiekę Lightwoodom, a Clary oddał do sierocińca. Biedna przez tyle lat myślała, że straciła rodziców... co jest zwykłym bzdetem. A teraz powrócił, by siać zniszczenie. Wykorzystał waszą miłość przeciw wam, by mieć Clary znów przy swym boku. Ale moja córka okazała się silniejszą od niego. I jestem z niej dumna.
- Więc skoro ty i Valentine nie jesteście moimi biologicznymi rodzicami... kto nimi jest?
- Celine i Stephen Herondale. Pochodzisz z tego rodu, Jace.
- Jonathan Christopher Herondale - wyszeptałem. - Czyli... moją babcią jest Inkwizytorka? - skinęła głową.
- Czas mija. Żegnaj - i rozpłynęła się w powietrzu. Uradowany wróciłem do budynku, by wszystko opowiedzieć Clary.

*Clary*
Siedziałam na krześle obok łóżka Isabelle. Była strasznie zimna, jakby nieżywa. Jej czarne włosy opadały na ramiona, a dłonie były splątane i ułożone na brzuchu. Nagle jeden z palców się poruszył, uwalniając Izzy z paraliżu.
- Clary?
- Jestem tu. Wszystko będzie dobrze.
- Nie słyszę jej.
- O czym ty mówisz?
- Nie słyszę mojego dziecka - po jej poliku spłynęły łzy.
- Unieś koszulkę - rozkazałam. Gdy tylko to zrobiła, położyłam dłonie na jej brzuchu i zaczęłam kreślić linie.
- Musisz naprawdę uważać, Izzy. Twoje dziecko jest zagrożone, w każdej chwili może stracić życie.
- Wszystko przez Jamesa, prawda? - skinęłam głową, a czarnowłosa zalała się łzami.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Tak.
- Jak?
- Zostaniesz moją parabatai? - spytała nagle. Nie spodziewałam się, że to powie. Że kiedykolwiek to powie.
- Nie wiem, czy jestem...
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i to właśnie ciebie chcę mieć za parabatai. Czy będziesz walczyć o mojego boku?
- Izzy, co to zapytanie? Oczywiście, że tak! - krzyknęłam uradowana.
- Tylko...
- Złap mnie za rękę - przerwałam jej, a gdy tylko posłuchała, dotknęłam pierścionka na lewej dłoni i pomyślałam o... Razjelu. Tylko on może udzielić nam tego sakramentu.
Nagle wszystko dookoła zaczęło znikać, a my pojawiłyśmy się na wysokiej górze, tuż obok Jeziora Lyn.
- Nie mogłyśmy tutaj po prostu przyjść? - szturchnęłam ją w ramię. - Nie musiałaś tego robić - jęknęła.
- Musiałam. Inaczej byś nie posłuchała.
Wtem na Jeziorze zaczęły pojawiać się fale, z których po chwili wyłonił się Razjel.
- Czego ode mnie oczekujesz, Clarisso?
- Siedź cicho - szepnęłam do Izzy, a następnie zwróciłam się do Razjela. - Przyszłyśmy prosić cię o związanie nas więzią parabatai.
- Jesteście tego pewne?
- Tak - powiedziałyśmy równo.
- Czy przysięgacie na mocy Aniołów walczyć przy swym boku i nie doprowadzić do śmierci drugiej osoby? - nagle przypomniał mi się Jace. Jace upadający na kolana, obezwładniony, stracony. Jace, który cały czas był przy mnie, doprowadzając tym samym do śmierci Aleca. Głos mi się załamał, nie mogłam nic powiedzieć.
- Clary? Przysięgasz? - pytała Iz.
- P-przysięgam - choć sama nie wiedziałam, co właśnie zrobiłam. Zgodziłam się na to... a jeśli zawiodę?
- Skoro tak... niech tak się stanie - wypowiedział słowa w nieznanym mi języku, gdy nagle z jego dłoni wystrzeliły złote iskry, które kierowały się w naszym kierunku. Zamknęłam oczy, przygotowana na ból, który nie nadszedł. Złote iskry zaczęły kreślić linie nad moim sercem, które po złączeniu utworzyły przepiękną runę parabatai.
- Nie zawiedźcie nas.
- Razjelu - wyszeptałam, odwracając wzrok. - Czy jeśli doprowadziłabym do śmierci Isabelle... byłabym stracona?
- Mogłabyś przystąpić do tej ceremonii jeszcze raz, jeśli wszyscy Aniołowie by się zgodzili.
- Rozumiem.
- Żegnajcie.
I znów znalazłyśmy się w Sali Anioła. Dookoła nas zebrały się tłumy innych Nefilim. Chciałabym zobaczyć, jak to musiało wyglądać, kiedy znikąd nagle pojawiłyśmy się na łóżku. Spojrzałam na miejsce nad sercem Isabelle. Runa nadal tam widniała, czyli to, co zdarzyło się przed chwilą nie byłą zjawą ani snem. To była rzeczywistość. Piękna rzeczywistość.
- Pójdę się położyć na górę, jeśli pozwolisz... moja parabatai - "moja parabatai". Te słowa przyprawiają mnie o delikatne dreszcze, zwłaszcza wtedy, kiedy mówi to Izzy. I teraz tak będzie już zawsze. Już zawsze Isabelle będzie moją parabatai. Już zawsze będę czuła to, co ona czuje. Będę czuła te urocze uderzenia w brzuch. Będę czuła wszystko. Dopóki nie zawiodę.
- Tak, musisz odpoczywać - pomogłam jej wstać, a dalej poradziła sobie sama. Oparłam się o ścianę i zaczęłam liczyć każdą sekundę życia. Życia, które od teraz jest zupełnie inne. I już będzie tak na zawsze.

*Isabelle*
Zamknęłam drzwi na kilka spustów tak, by nikt bez mojego pozwolenia tu nie wszedł. Spotkało mnie dzisiaj dość nieprzyjemnych sytuacji, których nie chcę powtórzyć. Położyłam się na łóżku i jako, że w pokoju panował mrok postanowiłam się zdrzemnąć, jednak sen nie przychodził. Ciąża Nocnych Łowczyń rozwija się niespodziewanie szybko, dlatego mój brzuch był teraz ogromny.
- Cholera. Przez ciebie, maleńka, nie będę mogła założyć żadnej sukienki. I to przez kolejne osiem miesięcy - wyszeptałam i zaśmiałam się cicho. Odsłoniłam koszulkę. Gdy tylko zobaczyłam, że w środku mnie siedzi moje maleństwo na twarzy od razu pojawił się uśmiech. Uniosłam palec w górę i lekko popukałam w płód. Nagle pojawiła się mała rączka, co spowodowało jeszcze większy uśmiech i łzy szczęścia.

- Alex. Moja Alex - wyszeptałam. - Tylko kto jest twoim tatusiem?
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam, a drzwi gwałtownie się otworzyły. W progu pojawiła się...
- Mama?
- Isabelle... - rzuciła się do mnie przez pokój. Wstałam gwałtownie, by ją przytulić. Czułam się bezpiecznie w jej uścisku. Tak, jak w dzieciństwie. Tak, jak zawsze, gdy działa mi się krzywda, ona mnie tuliła. Podarowała mi swoją miłość już wtedy, kiedy byłam nędznym płodem, tak, jak ja teraz podarowuję miłość Alex. Zaufała mi, powierzając Instytut. Tak dawno jej nie widziałam... tak dawno nie widziałam tego radosnego uśmiechu przepełnionego miłością do mnie, do Aleca i taty.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Nie było okazji.
- Chłopiec, czy dziewczynka?
- Dziewczynka. Moja Alex.
- Alex - wyszeptała. - Kto jest tym szczęściarzem.
- Sama nie wiem, mamo. Sama nie wiem.
- Jak to nie wiesz?
- Byłam na imprezie i najwidoczniej za dużo wypiłam. Przepraszam! - zalałam się łzami. - Jestem nieodpowiedzialna, nie powinnam...
- Och, Izzy - przerwała mi. - To nie twoja wina, takie rzeczy się zdarzają.
- Jeśli tata się dowie...
- Wyjaśnię mu to, spokojnie.
- Dziękuję - wyszeptałam, ocierając łzy.
- Bądź silna. A teraz... muszę zejść na dół. Muszę coś wyjaśnić z Jią.
- Widzimy się później - odpowiedziała mi uśmiechem i wyszła. Ja wróciłam do swoich wcześniejszych planów. Okryłam się ciepłym kocem i wtuliłam w poduszkę. Byłam przygotowana na nadejście snu. Czekałam, aż moje powieki odmówią posłuszeństwa, lecz nawet to mi nie wychodziło. Zaczęłam znów myśleć o mojej nieodpowiedzialności, co doprowadziło do pojawienia się kolejnych łez. Zastanawiałam się, ile ich mi jeszcze zostało. Nigdy bym nie przypuszczała, że
dotrę do takiego momentu w życiu, w którym jedynym celem będzie tkanie łez. Zawsze byłam silna, nie pozwalałam sobą gardzić. Teraz czasy się zmieniły. Nawet nie wiem w jaki sposób. Noszę dziecko, którego nie planowałam i nawet nie wiem, czy będę w stanie się nim zaopiekować. Mimo to, kocham je całym sercem. Straciłam brata, co uznałam za coś w rodzaju żartu, lecz okazało się to smutną prawdą. Teraz Alec znów żyje. Właśnie... Alec. Wypadałoby się z nim zobaczyć. W końcu jestem jego siostrą, na którą zawsze mógł liczyć. Mógł liczyć... teraz nie dam rady nic zrobić. Nawet nie potrafię schylić się po sztylet. Czasami mam wrażenie, że to wszystko jest bez sensu. Życie jest bez sensu. I czasami myślę, jak można stracić dziecko, nie krzywdząc go. Lecz takiego sposobu nie ma. Zawsze skrzywdzę je, a przy okazji siebie. Biedna Alex... będzie wychowywana w taki sposób. Nie będzie znała własnego ojca. Będzie miała tylko matkę. Nie tak to sobie wyobrażałam...

*Clary*
- Clary! Clary, obudź się!
- C-co?
- Usnęłaś oparta o ścianę - zaśmiał się Jace.
- Cholera... mam nadzieję, że nikt nie zrobił mi żadnych kompromitujących zdjęć.
- W porządku.
- Coś się stało?
- Rozmawiałem z twoją matką. Wiem, że to głupio brzmi, bo Jocelyn nie żyje, ale...
- Nie jesteśmy rodzeństwem... wiem.
- Skąd...
- Była u mnie we śnie. Wszystko mi wyjaśniła, nie musisz się trudzić.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę.
- Ale tego nie okazujesz - zrobił minę zbitego psa.
- Jace, zrobiłam straszną rzecz - pokazałam mu Runę. Miejsce nad sercem. Runę, która złączyła mnie i Isabelle więzią parabatai. - Jestem parabatai Isabelle.
- I to jest ten problem? Jeśli nie chcesz z nią chodzić na zakupy...
- Nie! - krzyknęłam, przerywając mu. - Musiałam złożyć przysięgę przed Razjelem. Ale ja nie wiem, czy sobie poradzę, rozumiesz? A jeśli ją zawiodę? Jeśli przeze mnie zginie? Jeśli coś stanie się jej dziecku to będzie moja wina! Ja będę ponosić za to konsekwencje!
- Clary...
- Ja sobie nie poradzę, Jace! Tak, jak ty zawiodłeś Aleca, tak ja zawiodę Isabelle.
- Więc o to chodzi. Boisz się, że Isabelle się coś stanie, gdy ty będziesz w innym miejscu o innej porze.
- Tak - po moim poliku spłynęły łzy, które z każdą sekundą się nasilały. Jace przyciągnął mnie do siebie i mocno objął, głaszcząc moje włosy. Poczułam, jak składa pocałunek w czubek mojej głowy. Brakowało mi tego. Tak bardzo mi tego brakowało.
- Wierzę, że sobie poradzisz - wyszeptał koło mojego ucha. - Wierzę.

*Jace*
~2 dni później...
Trwają przygotowania do balu z okazji wygranej bitwy. Z tego, co mówiła mi Jia ja muszę się zająć nakryciem do stołu. "Widelec po prawej, a nóż i łyżka po lewej, czy na odwrót?" - pytałem samego siebie. "Cholera. To był zły pomysł, żeby mi powierzyć to zadanie". W końcu dałem sobie radę, przypominając sobie kolacje w Instytucie. Clary zawsze kładła widelec po lewej, a nóż i łyżkę po prawej. Dlatego teraz postąpiłem tak samo. "Teraz trzeba się zająć rozwieszeniem balonów" - westchnąłem cicho i powędrowałem do małego magazynu, gdzie podobno miały się znajdować kolorowe serpentyny i balony. Niestety, tam ich nie było, dlatego musiałem znaleźć Jię.
- Jace! - usłyszałem głos Aleca. - Wiesz, gdzie są balony? Muszę je rozwiesić.
- Nie, to ja miałem je rozwiesić.
- Nie, bo... - i zaczęliśmy się kłócić jak małe dzieci o zabawkę.
- Dzieci, spokojnie! Balony są na strychu - przerwała nam Clary.
- Będę pierwszy! - krzyknął i pobiegł schodami w górę.
- Jasna cholera, ten człowiek doprowadza mnie do szału - zaśmiała się.
- Nakryłeś do stołu? - skinąłem głową. - A prawidłowo? - uniosła brew.
- Widelec po lewej, pozostałe po prawej.
- Dobrze. W takim razie masz czas wolny.
- A ty czym się zajmujesz?
- Listą gości.
- Nie zapraszamy całego Idrisu?
- Zapraszamy. Ale ja muszę zająć im miejsca przy stole - przewróciła oczami.
- W porządku, pomogę ci - pocałowałem ją w policzek.
- Zgoda. Potem pomożesz mi wybrać sukienkę.
- Z tym problemem musisz iść do Izzy - zaśmiała się.
- Skoro tak mówisz - nie przestała się śmiać.
- W takim razie przejdźmy do rzeczy.
- Clary, możesz mi pomóc? - spytał Alec, który właśnie wrócił z balonami w dłoni.
- Jasne. Jace, weź te karteczki... - podała mi kawałki papieru. - ... i poustawiaj je na odpowiednich miejscach.
"Świetnie. Jace, zrób to, Jace, zrób tamto. Cholera, czuję się, jakbym był jakimś posłem lub służącym" - przewróciłem niezauważalnie oczami i wziąłem się do roboty.

*Clary*
~5 godzin później...
Dekoracje były już gotowe od kilku godzin, a potrawy wciąż się jeszcze smażyły i gotowały. Teraz ja dostałam czas wolny, dlatego razem z Isabelle i Jią poszłyśmy wybrać odpowiedni strój.
- Gustowny i szykowny, czy elegancki i skromny? - spytała Iz, kierując swoje spojrzenie w naszym kierunku.
- Elegancki i skromny - odpowiedziałam.
- Och, na Anioła, Clary! To jest bal! Trzeba się porządnie ubrać.
- Wybiorę sobie strój, który będzie miał wszystkie cztery opcje w jednym, spokojnie - zapewniłam.
- Jak wolisz. W takim razie my z Jią wybieramy...
- Nie decyduj za mnie! - zaśmiałam się, jak słyszałam ich kłótnię. Zignorowałam je i powędrowałam do garderoby, by wybrać śliczną sukienkę.
"Coś skromnego, eleganckiego, gustownego i szykownego. Biała, czarna, fioletowa, czy szmaragdowa?"
- Biała! - krzyknęła Izzy za moimi plecami.
- Cholera, Izzy!
- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć - powiedziała nienaturalnie słodkim głosem i zniknęła za skrzydłem szafy.
"Czyli biała" - wzięłam do ręki śliczną, białą sukienkę z koronką i zniknęłam za parawanem. Po chwili dopasowałam jeszcze szpilki tego samego koloru i z tego samego materiału. Jia podała mi wcześniej uszykowaną biżuterię, czyli białe perły. Włosy lekko zakręciłam, co spowodowało świetny efekt. Spryskałam się lekkimi perfumami. W końcu nadszedł czas na najgorsze. Makijaż. Już czułam ten szyderczy uśmiech Iz na twarzy. Byłam przygotowana na długie męczarnie.
~1 godzinę później...
Byłam już w pełni gotowa. Lekki makijaż delikatnie podkreślał kolor oczu i sukienki. Byłam zadowolona z efektu, jaki teraz widziałam w lustrze. Dziewczyny wyglądały równie dobrze.
- Schodzimy na dół? - spytała Jia, na co mi skinęłyśmy głowami. Otworzyłam drzwi, a po chwili w trójkę znalazłyśmy się w windzie, która zaprowadziła nas do holu. Otworzyłyśmy drzwi wejściowe rezydencji Lightwoodów i wolnym krokiem powędrowałyśmy do Sali Anioła, gdzie pewnie wszyscy już czekali. Z oddali słyszałam grającą muzykę.
- Clary niedługo wróci do swojego żywiołu.
- O czym ty mówisz?
- Taniec, idiotko. Przecież uwielbiasz tańczyć, prawda?
- Tak - odwróciłam wzrok. - mam nadzieję, że się nie zbłaźnię. Dawno tego nie...
- Na Anioła, rozluźnij się i bądź sobą! - krzyknęła, przerywając mi.
- Izzy ma rację, Clary.
- Od kiedy?! - spytałam zszokowana.
- Hej! - szturchnęła mnie w ramię. - Od zawsze - zaśmiałyśmy się. Gdy się rozejrzałam, byłyśmy już przed drzwiami do Sali, które otworzył nam jeden z wynajętych służących. Ukłoniłyśmy się lekko i weszłyśmy do środka. Podziwiałam wcześniej przygotowane dekoracje, które w świetle świec i kolorowych reflektorów wyglądały jeszcze cudniej. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie do tyłu. Od razu rozpoznałam ten delikatny dotyk. Jace. Rzuciłam mu się na szyję i lekko pocałowałam, co dopiero później przerodziło się w coś bardziej namiętnego.
- Uwaga, moi drodzy! - przemówiła Jia. - Skoro jesteśmy już wszyscy, czas zacząć bal!
Wtem po całej Sali rozbrzmiał dźwięk muzyki, która była stworzona do wolnego tańca.
- Można prosić? - spytał blondyn, kłaniając się przede mną. Podałam mu dłoń, którą od razu przyjął i razem wirowaliśmy na parkiecie. Było cudownie. Nie spodziewałam się, że Jace potrafi tak dobrze tańczyć. Choć jedynym wytłumaczeniem było to, że chciał mi dziś zaimponować. Zaśmiałam się w duchu i dałam się porwać muzyce.

~30 minut później...
Po kilku tańcach podeszłam z Jace'em do baru, gdzie rozdawane były drinki. Wzięłam dużą szklaną butelkę, a jako, że usłyszałam dźwięk jednej z moich ulubionych utworów, zawirowałam lekko tak, że moje włosy wyglądały, jakby ruszał nimi wiatr. Nie zdążyłam nalać nawet kropelki alkoholu do kieliszka, gdyż zauważyłam pędzącą w moim kierunku Jię.
- Teraz ja cię porywam na parkiet - zaśmiała się i ujęła mą dłoń, ciągnąc mnie na środek Sali. Zaczęłyśmy się ruszać w dziwny sposób, choć mi to nie przeszkadzało. Liczyła się zabawa, prawda? Ten bal naprawdę był dobrym pomysłem, gdyż dzięki niemu odrzuciłam wszelkie złe myśli i zaczęłam się dobrze bawić.
 "Tylko nie przesadź z alkoholem, kochanie" - rozbrzmiał głos matki w mojej głowie. Uśmiechnęłam się szeroko, co było odpowiedzią na jej ostrzeżenie. "Wróciła dawna Clary" - pomyślałam i zaczęłam znów tańczyć, jak gdyby nigdy nic.

~3 dni później...
Byliśmy już spakowani, by powrócić do Nowego Yorku. Nareszcie zobaczę znów te ogromne wieżowce i ruch na ulicach, a smak, zapach i widok krwi na zawsze znikną z mojej pamięci, gdy tylko będę przy Jasie.
- Gotowa? - spytał, gdy znalazłam się obok niego z walizką.
- Nie. Muszę się tylko pożegnać z Jią - skinął głową, a ja uradowana pobiegłam do Sali Anioła.
- Clarisso? - nikt do mnie nie mówił pełnym imieniem oprócz ojca. Wystraszona odwróciłam się w tamtym kierunki i zobaczyłam Inkwizytorkę.
- Coś się stało?
- Uważaj na mojego potomka. Jest strasznie nieodpowiedzialny - i zniknęła za zakrętem. "O czym ona mówiła?" - pytałam sama siebie. Dopiero po chwili mnie olśniło. Przypomniała mi się wizja, w której mama powiedziała mi prawdę. "Jonathan Christopher Herondale. Imogen Herondale. O, cholera. Czyli Inkwizytorka jest... babcią Jace'a?"
- Clary! - odwróciłam się gwałtownie, gdy usłyszałam głos Jii. - Już wyjeżdżacie? - nie odpowiedziałam, tylko pobiegłam w jej kierunku, rzucając się w jej ramiona.
- Odwiedzę cię już niedługo.

- Znam to twoje niedługo - zaśmiała się. - Do zobaczenia - uśmiechnęłam się do niej ostatni raz i ruszyłam do wyjścia. "Teraz to ja będę musiała zastąpić Magnusa i otwierać Bramę" - pomyślałam. Mimo to, że Magnus nie żyje od kilku dni, na balu bawiliśmy się dobrze. Nawet Alec, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jego uśmiech być może był tylko przykrywką, ale nie zamierzałam go o to pytać. Ujęłam dłoń Jace'a i razem zniknęliśmy w niebieskiej mgle.


Także do zobaczenia jutro w epilogu ^^!
Tak mi się wydaje, że jutro pojawi się epilog, chyba, że pojawi się kolejny rozdział,w co wątpię :D!
Do zobaczenia!

4 komentarze:

  1. Nieeee.... nie gadaj, że to koniec pierwszej księgi :O
    Tak szybko :C?
    Ale rozdział świetny, nie mogę się doczekać jutra <333!
    Nieziemsko, a szczególnie te zakupy przy rozmowie Clace o parabatai XD
    Ale niektóre wypowiedzi takie pesymistyczne, że aż mi się płakać zachciało... no dobra... jedna łezka poleciała, ale ciiii :')
    Kocham mocno, mam nadzieję, że nie zrobisz sobie długiej przerwy po skończeniu księgi ^^
    Pozdrowionka <3!

    OdpowiedzUsuń
  2. CUDOWNY <3 Naprawdę się postarałaś, bo myślałam, że ten rozdział się już nigdy nie skończy XD

    OdpowiedzUsuń