czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 33

W kolejce do piekła
Księga I
Rozdział 33

Wróciłam z wycieczki, także zabrałam się za pisanie nowego rozdziału. Dlatego, że długo mnie nie było napisałam odrobinę długi :D
Mam nadzieję, że się cieszycie i dziękuję wam, że mnie nie opuściliście ♥!
Jesteście najlepsi, kocham was ♥!

*Clary*
Cały czas wpatrywałam się w ojca z wyraźną wrogością. Wiedziałam, że wystarczy jeden gest, by go zabić, lecz coś w głębi serca podpowiadało mi, by tego nie robić. "Przecież to twój ojciec" -


podpowiadała mi cząstka umysłu w duchu, którą ignorowałam. Nagle poczułam uścisk na ramieniu. Mogłam go poznać wszędzie. Ciepły i delikatny. Stanowczy i troskliwy. Jace. Mój Jace. Kropla słonej łzy spłynęła po moim poliku, gdy tylko o nim myślałam. Rozum sądził, że jest cząstką mnie. Że mam w sobie cząstkę jego. Że naprawdę jest moim bratem i naprawdę jest ze mną spokrewniony. Ale serce myślało inaczej. Podpowiadało inaczej. I tym się kierowałam. Uniosłam miecz, który nadal oświetlał okolicę swoim diamentowym blaskiem. Zamknęłam oczy i mocniej zacisnęłam dłoń na klindze. Już miałam przebić serce ojca, gdyby nie krzyk matki. Odsłoniłam silnie zaciśnięte powieki, a moim oczom ukazała się biegnąca w naszym kierunku Jocelyn. Jej rude włosy były splątane od krwi. Jej ubranie również było poplamione szkarłatną cieczą. Podbiegła bliżej i padła na kolana tuż obok Valentine'a.
- Nie rób mu krzywdy, kochanie - szeptała. - Nie rób mu krzywdy.
- Mamo... - głos mi się załamał. Wtem poczułam, jak dłoń Jace'a osuwa się po moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam blondyna. Moje oczy zaszły łzami, krzyczałam, płakałam... słyszałam śmiech. Zobaczyłam Jace'a. Mojego Jace'a. Mojego Anioła, który był sensem mojego życia. Mojego... brata... już martwego. Upadłam i pozwoliłam sobie dalej szlochać.
- Czy teraz pójdziesz z nami na podbój świata? - wysyczał... Jonathan. Nawet nie wiedziałam, kiedy się tu pojawił. Nagle mnie olśniło.
- Zabiłeś go... - wyszeptałam z wrogością. Gwałtownie wstałam i szybkim krokiem znalazłam się przy bracie, mówiąc:
- Ty parszywy draniu... zabiłeś go! - krzyknęłam.
- Nie uważasz, że tak jest lepiej? On był tylko nędznym wyrzutkiem. Naszym bratem. A teraz masz tylko mnie i nareszcie będzie tak, jak dawniej. Przecież byłaś szczęśliwa, prawda? Nie pamiętasz, jak biegaliśmy dookoła lasu, nie pamiętasz, jak razem pływaliśmy w jeziorze, jak razem budowaliśmy zamki z piasku, jak walczyliśmy? Jak naprawdę się kochaliśmy i żyliśmy jak prawdziwe rodzeństwo? Przecież ten dupek nie może...
- Przestań! - krzyknęłam. Nie miałam dalszych sił. Nie miałam sił, by żyć. Szybko odbiegłam od Jonathana, łapiąc pobliski sztylet.
- Salve atque vale - wyszeptałam i przebiłam własne serce. Zobaczyłam krew dookoła... i ciemność. Pustkę. Nareszcie zobaczyłam, jak wygląda śmierć. Bez tego bym tego nie doświadczyła. Nadal żyłabym w niewiedzy. A teraz przynajmniej jestem razem z Jace'em. I razem będziemy szukać prawdy.
***
Nagle ciemność zniknęła, a ja pojawiłam się znów na tej samej trawie. Byłam sparaliżowana, nie mogłam się poruszyć. Wtem usłyszałam szepty. Szepty Aniołów, które dopiero teraz się pojawiły.
- Nie masz wstępu do nieba, Clarisso.
- Nie możesz zginąć w ten sposób.
- Walcz.
- Pokonaj swój lęk.
- Znajdziesz prawdę.
- Pokonaj ojca.
- Żyj.
- Nie umieraj.
- W ten sposób nie uciekniesz od prawdy.
- Nie uciekniesz od prawdy - to zdanie nagle wypowiadał każdy Anioł, dzięki czemu powstało echo.
- Stop! - krzyknęłam. Nagle głosy ucichły. Powstała grobowa cisza. Wtem moim oczom ukazały się błękitne błyskawice. Każda z nich przysłaniała Anioła, a gdy tylko zniknęła, Anioła już nie było. Rozpoznałam niektóre z nich, zanim zniknęły i pozostawiły mnie samą na szkarłatnej trawie. Gabriel, Michał, Casstiel, Piotr, Wadriel, Wall, Zada i Hesperos. Ostatni był mi dobrze znany, sama nie wiedziałam jak i czemu. Zostawiłam to w spokoju i zamknęłam oczy. Nagle usłyszałam cichy śpiew. Odsłoniłam śpiące powieki i ujrzałam, jak zza chmur wyłania się Razjel. "Już nie żyję" - pomyślałam i zaczekałam, aż Anioł przemówi.
- Zawiodłaś mnie, Clarisso. Zaufałem ci - jego poważny ton rozbrzmiał nie tylko w mojej głowie, ale i też dookoła terenu.
- Wybacz, Razjelu - skuliłam głowę. - Wiem, że nie dostanę ułaskawienia, ani przebaczenia, ale...
- Dostaniesz.
- Słucham?! - podniosłam głos z niedowierzenia. - To niemożliwe, Razjelu...
- Cisza! - znów skuliłam głowę. - Mimo tego, że kompletnie zawiodłaś mnie swoją postawą otrzymasz rozgrzeszenie.
- Czy mogę wiedzieć, dlaczego?
- Udowodniłaś, że jesteś w stanie oddać życie za ukochaną osobę. Twoje życie przepełnione jest miłością do Jonathana. Kochasz go tak samo, jak przedtem, mimo tego, że dowiedziałaś się smutnej prawdy. Jest twoim bratem, a mimo to nadal go kochasz. Nadal jesteś w stanie poświęcić swoje życie, by go uratować. I dlatego otrzymasz zbawienie.
- Dziękuję - wyszeptałam. - Ale jeśli to jest prawda...
- Nic takiego nie powiedziałem - uśmiechnął się... pierwszy raz.
- Czyli jednak...
- Clarisso, tego dowiesz się od kogoś innego.
- Rozumiem.
- Musisz już iść.
- A co będzie z Jace'em? - zakasłałam. - Z Jonathanem - poprawiłam się.
- Tego chcesz? Żeby wrócił? - skinęłam głową. - Jesteś tego absolutnie pewna?
- Dlaczego zadajesz takie pytania?
- Ponieważ otrzymujesz ode mnie jedno życzenie do spełnienia. Czy na pewno prosisz o zbawienie Jonathana? - znów skinęłam głową. - W takim razie niech tak się stanie.
Wtem dokoła rozbłysnął jaskrawy blask, od którego rozbolały mnie oczy.
- Żegnaj - i nagle chmury znów stały się szkarłatne, a ja leżałam tuż obok ogromnego drzewa.
***
Rozejrzałam się dookoła i poznałam okolicę. Byłam kilka metrów od Jeziora Lyn, co oznaczało, że muszę szybko się tam znaleźć, by zakończyć wojnę. Nagle moją uwagę przykuł leżący obok pnia mężczyzna. Podeszłam bliżej. Dopiero teraz mogłam rozpoznać tajemniczą osobę. Jace. Zobaczyłam, jak jego klatka piersiowa unosi się i gwałtownie opada. Wiedziałam, że żyje, że oddycha, ale mimo to nie okazywałam radości. Po moim bladym policzku spłynęły łzy. Opadłam na kolana tuż obok niego. Otworzył powoli oczy. Wyglądał okropnie. Stracił blask życia oraz jego sens. Sen, którym byłam ja. Wiedziałam, że ja jestem jego lekarstwem. Wiedziałam, że wygląda tak przeze mnie. I wiedziałam, że wystarczy tylko jedno spojrzenie, by go uratować.
- Jace? - szepnęłam. Odwrócił głowę w moim kierunku i lekko się uśmiechnął.
- Dlaczego?
- O czym ty mówisz?
- Dlaczego poprosiłaś o mnie? Mogłaś poprosić o cokolwiek, a zażądałaś mojego zbawienia. Mojego powrotu do świata żywych. Dlaczego nie zakończyłaś wojny, dlaczego nie poprosiłaś o zakończenie głodu na świecie lub o wynalezienie lekarstwa na raka? Dlaczego poprosiłaś właśnie o mnie?
- Ponieważ nie chcę niczego innego na świecie. Chcę ciebie. I zawsze prosiłabym o ciebie. Gdybym dostała jeszcze jedną taką szansę również poprosiłabym o ciebie - nasze spojrzenia znalazły się na tym samym poziomie. Widziałam jasny blask w jego oczach, które znów były złote. Jego sens życia wrócił. Sam go odnalazł. Sam go zażądał.
- Pocałuj mnie - wyszeptałam.
- Nie sądzisz, że to niedozwolone?
- Nie sądzisz, że to kłamstwo?
Nagle złapał mnie za przód koszulki i przyciągnął bliżej, złączając nasze suche usta w pocałunku. Znów czułam jego oddech, jego zapach. Znów dotykałam jego dłoni, ramion, szyi i jedwabistych włosów. Znów miałam tylko jego. I znów liczyło się tylko to.

*Jace* 
Gdy tylko się od siebie odsunęliśmy odetchnąłem z ulgą i wstałem, podpierając się suchej gałęzi. Gdy tylko się odwróciłem, by pomóc Clary, ta już też była na równych nogach. Westchnąłem, na co ta się zaśmiała.
- Powinniśmy zakończyć tę wojnę - stwierdziłem.
- Raz na zawsze.
I ruszyliśmy biegiem, omijając gałęzie i korzenie wyrastające z drzew. Gdy dotarliśmy do Jeziora, nikogo tam nie zastaliśmy.
- Cholera - mruknąłem.
- Dziedziniec - oznajmiła i ruszyła przodem, a ja za nią. Po chwili znaleźliśmy się przy Sali Anioła. Zobaczyliśmy, jak armia Valentine'a morduje Nefilim, jeden po drugim, a sam Valentine śmieje się szyderczo i obejmuje matkę Clary w talii.
- Zajdziemy ich od tyłu - oznajmiła, patrząc w moje oczy i czekając na odpowiedź. Skinąłem głową i wepchnąłem się przed rudowłosą.
- Teraz ja pójdę przodem - przewróciła oczami i ruszyliśmy wolnym krokiem, starając się nie potykać i nie deptać suchych gałęzi.
- Jace, stój! - krzyknęła cicho. Odwróciłem się. - Runy przestają działać - spojrzałem na swoje przedramię, które było jedynym odsłoniętym miejscem, na którym widniała Runa.
- Faktycznie - potwierdziłem i wyciągnąłem Stelę zza nogawki spodni.
- Jesteś zawsze przygotowany - stwierdziła i również wyciągnęła swoją Stelę z kieszeni.
- A to źle? - spytałem, rysując Znak Szybkości na ramieniu.
- Nie, ale myślałam, że chociaż raz będę lepsza - zaśmiała się cicho.
- Nikt nie może być lepszy od Jace'a Waylanda... - zrobiłem chwilę przerwy. - ... biszkopciku - dodałem.
- Biszkopciku? - uniosła brew w geście zdziwienia.
- Chciałem wypróbować nowe określenie Magnusa.
- I?
- Beznadziejne.
I poprowadziłem Clary wzdłuż ścieżki, kierując nas za dziedziniec.

*Clary*
Byliśmy tuż za Salą Anioła, przed którą stał mój ojciec. Śmiał się szyderczo, patrząc, jak Nocni Łowcy giną, poświęcają swoje życie, tak jak ja poświęciłam swoje dla Jace'a.
- Zostaniesz tutaj, a ja...
- Chyba sobie żartujesz - przerwałam mu, prawie krzycząc.
- Clary, proszę.
- Jace, to mój ojciec... być może nasz ojciec, ale moja walka. Moja wojna, na którą czekałam dostatecznie długo, przygotowywując się cały czas. Trenowałam po to, by zrozumieli, co stracili. Trenowałam, by nareszcie pokonać ojca - usłyszałam ciche westchnięcie.
- W porządku, ale idę z tobą - skinęłam głową i podkradłam się bliżej ojca. Spojrzałam jeszcze na Jace'a, który w jednej chwili znalazł się obok mnie. Jego wzrok mówił jedno: "Uda ci się" albo "Wierzę w ciebie". Jedno z dwóch. W każdym razem jego spojrzenie podtrzymywało mnie na duchu. Wyciągnęłam serafickie ostrze i wykrzykując imię Anioła rzuciłam się na ojca.
- Jak ty... co ty...
- Nie zrozumiesz, jak się tu znalazłam. Nie zrozumiesz, jak nadal żyję, oddycham i walczę.
- Niby dlaczego, córeczko? Masz jakieś wątpliwości?
- Myślisz, że rozumiesz język miłości? Sądzisz, że obejmując matkę i szepcząc jej czułe słówka znasz miłość? Nic o niej nie wiesz! Nic nie wiesz o miłości! - zamachnęłam się mieczem, lecz na ślepo.
- Kocham twoją matkę! Zrobiłbym dla niej wszystko! I ty uważasz, że nie znam miłości? - również się zamachnął. I również spudłował.
- Dokładnie tak myślę! Sądzisz, że człowiek, który właśnie w tym momencie walczy z córką, by odebrać jej życie postępuje zgodnie z językiem miłości?
- Córeczko, to nie tak...
- Skocz w ogień za matką! Zgiń za matkę! Oddaj za nią swoje życie, a uwiężę! - odwrócił wzrok. - No właśnie. Nic nie wiesz o miłości.
- Masz dopiero szesnaście lat. Jesteś jeszcze małym dzieckiem. I sądzisz, że to małe dziecko zna miłość? - prychnął.
- Oddałam życie za Jace'a. Sam byłeś tego świadkiem!
- To była tylko ucieczka od walki ze mną. Bałaś się. Nadal się boisz.
- Nie prawda! - do moich oczu napłynęły łzy. Upadłam na kolana z bezsilności. Znów poczułam się słabo, jak zbity pies. Jak małe dziecko, które straciło rodziców i które teraz musi uratować świat, by udowodnić, że mimo to, iż jego nazwisko pochodzi z tego parszywego rodu nie jest takie jak jego rodzice. I tym dzieckiem jestem ja. Otarłam łzy, gwałtownie wstając.
- Nazywam się Clarissa Adele Morgenstern. Wywalczę prawdę i pokój na tym cholernym świecie.
- Sądzisz, że mnie zabijesz?
- A ty sądzisz, że chociaż draśniesz mój policzek? - splunęłam mu prosto w twarz. Spojrzałam na Jace'a. Jego wzrok wyrażał dumę. Dumę ze mnie. Uśmiechnęłam się i ruszyłam do walki.

*Jace*
Wpatrywałem się w Clary i już miałem jej pomóc, kiedy ktoś złapał mnie za nadgarstek i przycisnął do ściany. Jonathan.
- A już sądziłem, że nie żyjesz - syknął.
- Podobnie jak...
- Och, zaraz się chyba porzygam. Myślisz, że mam ochotę słuchać znów tej samej gadki o miłości?
- A ty myślisz, że uda wam się wygrać?
- Gdybym był tobą nie liczyłbym na wygraną. Spójrz tylko. Ta mała dziewczynka, która niestety jest moją siostrą - udał kaszel. - Naszą siostrą... - poprawił się. - ... wygra pojedynek z Valentine'em.
- Trochę szacunku do ojca - oznajmiłem i z całej siły kopnąłem go w brzuch, powalając go na ziemię. Z jego ust wypłynęły stróżki krwi.
- Nagle przypomniała mi się przeszłość... braciszku - oznajmiłem z naciskiem na słowo "braciszku". - Kiedyś nauczono mnie, że na plecach człowieka jest miejsce, gdzie jeśli zatopisz tam ostrze, przebijesz serce i jednocześnie przetniesz rdzeń kręgowy.
- Myślałem, że dostałeś ciasteczko na dziewiąte urodziny.
- A ja myślałem, że zabiję coś ciekawszego - jęknąłem i uniosłem miecz, przebijając wcześniej opisane miejsce. Usłyszałem, jak Jonathan dusi się własną krwią, kiedy na zawsze pochłonęła go śmierć.
- Łatwe jest zejście do piekieł - wyszeptałem i rozejrzałem się w poszukiwaniu Clary, lecz dookoła nikogo nie było.

*Clary*
Nadal zawzięcie walczyłam z ojcem. Dookoła wolna przestrzeń, trawa i krew. Najchętniej zamknęłabym oczy, lecz nie mogłam na to pozwolić, gdyż Valentine by to wykorzystał. Wierzą we mnie. Wszyscy we mnie wierzą. Zamachnęłam się kilka razy, dopóki nie drasnęłam go w obojczyk. Zaskoczony upuścił miecz, a ja wykorzystując sytuację powaliłam go na ziemię. Nie miałam żadnych skrupułów, by tym razem go nie zabić. I zrobiłam to. Przebiłam serce, pozbawiając ojca tchu. Dławił się i dusił

własną krwią. Zamknął oczy. Był wyraźnie przygotowany na nadchodzącą śmierć. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za nadgarstek, zmuszając do odwrócenia się w tamtym kierunku. Rozpoznałam to ciepło skóry. Jace. Ujął mą dłoń tak delikatnie, jak zawsze. Nadal to uwielbiałam.
Nadal to kochałam. Wtem mnie olśniło i gwałtownie odskoczyłam do tyłu, uwalniając dłoń z uścisku blondyna.
- Clary? - wyczułam troskę w jego głosie.
- A mama? - nagle usłyszałam ciche drapanie. Odwróciłam się, czego od razu pożałowałam. Moim oczom ukazała się Jocelyn. Moja matka... cała we krwi. Zobaczyłam, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada. Uradowana, ze łzami w oczach podbiegłam do niej. Gdy byłam dostatecznie blisko upadłam na kolana. Odwróciłam się, by zobaczyć, czy Jace idzie za mną.
- Jestem obok - wystraszona podskoczyłam. Rzeczywiście, był tuż obok mnie i trzymał mnie za rękę.
- Nie żyje? - nagle rudowłosa się poruszyła, otwierając oczy. Krzyknęłam, zasłaniając usta rękoma, gdyż widok był przerażający. Jej oczy... pozbawione blasku. Całe czarne i puste, jak u lalki. Zaczęłam płakać, wtulona w Jace'a. Przed śmiercią zdążyła wypowiedzieć tylko trzy słowa, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci:
"Nie jesteście rodzeństwem".
Nastała grobowa cisza... kolejna w tym dniu. Wiedziałam, że zaraz któreś z nas ją przerwie.
- Clary? - wiedziałam.
- Zostaw mnie i idź pomóc reszcie.
- Wiesz, że tego nie zrobię. Zawsze będę przy tobie.
- Proszę - jęknęła.
Wstał, lecz nie zrobił zbyt dużo kroków, gdyż natychmiast upadł, zwijając się z bólu i krzycząc.
- Jace, o co chodzi? - zobaczyłam, jak wskazuje na miejsce nad sercem. - Runa Parabatai - wyszeptałam. - Alec?
- Idź do niego, proszę.
- Zostań tutaj - rozkazałam i pobiegłam przed Salę Anioła, gdzie nadal trwała walka.
***
W oddali zobaczyłam, jak Magnus obejmuje nieprzytomnego Aleca i szepcze coś do jego ucha. Podbiegłam jak najszybciej i opadłam na kolana tuż przy czarowniku.
- Mogę zbadać puls? - skinął głową, a ja złapałam Aleca za nadgarstek, mocno ściskając. - Cholera - mruknęłam.
- Clary, o co chodzi? - pokręciłam głową. - Clary!
- Nie żyje - wyszeptałam.
- Idź powiadomić Isabelle, zostawiając nas samych - skinęłam głową i weszłam do Sali Anioła. Pytałem każdego Nocnego Łowcę o Iz, lecz nikt jej nie widział. Postanowiłam, że zajrzę na drugie piętro, gdzie znajdowały się pokoje.
- Clary! - usłyszałam za sobą swoje imię. Gdy się odwróciłam, moim oczom ukazała się Jia. - Isabelle jest w pokoju 117.
- Skąd wiesz...
- Pytałaś o to każdego - zaśmiała się. - Doszły mnie słuchy - skinęłam głową i popędziłam wzdłuż korytarza. Po kilku chwilach nareszcie zobaczyłam drzwi do pokoju, w którym była Iz. Grzecznie zapukałam i czekałam na odpowiedź.

*Isabelle*
Otworzyłam drewniane drzwi.
- Clary! - krzyknęłam uradowana. - Gratuluję! Wygrałaś wojnę! Zrobiłaś to! - ściskała mnie z całej siły.
- Isabelle... - zaczęłam.
- Isabelle? Nigdy nie mówisz do mnie pełnym imieniem - była zdziwiona. - Coś się stało, prawda? - skinęłam głową. - Coś z Jace'em?
- Nie!
- A więc...
- Chodzi o Aleca! - krzyknęła i zalała się płaczem.
- Co się stało mojemu bratu?
- Isabelle, tak mi przykro - mówiła przez łzy. Zrozumiałam, o co chodzi. - Alec nie żyje - ukryłam twarzy w dłoniach, pozwalając sobie na płacz.
- Możesz zostawić mnie samą? - spytałam przez łzy.
- Oczywiście - wyszeptała i wyszła z pokoju, nie domykając dokładnie drzwi. Wstałam gwałtownie i zrobiłam to za nią. Osunęłam się po ścianie w dół, nadal trzymając dłoń na ustach... i nadal płacząc.

*Magnus*
Nagle wstałem, nie mogąc pozbierać myśli w jedną całość. Alec był moim życiem, odkąd go poznałem. Nie może tak po prostu odejść. Powoli traciłem nad sobą panowanie. Dookoła zrobiło się niespodziewanie ciemno. Zamknąłem oczy i nagle coś sobie przypomniałem. Pewien czar z Białej Księgi. Usiadłem obok ukochanego. Wypowiedziałem słowa zaklęcia. Moje tęczówki zblakły, a ja poczułem, jak w moich żyłach przestaje płynąć krew. Spojrzałem na swoje dłonie, które zrobiły się jeszcze bledsze, niż wcześniej. Na plecach pojawił się garb, włosy straciły czarny kolor, przybierając siwy, a twarz została pokryta zmarszczkami. Dusiłem się własną krwią. Wtem zamknąłem oczy, by żyć samotnie w spokoju. Ostatnie, co zobaczyłem przed ciemnością to widok wstającego Aleca.
Poczułem, jakbym spadał. Spadał w dół... do piekła. Po drodze widziałem wijące się korzenie.
"Oddałem mu nieśmiertelność" - pomyślałem i zacząłem liczyć kolejne sekundy pośmiertnego życia. Życia bez Aleca...

*Clary*
Wybiegłam na podwórko, dusząc się własnymi łzami. Było mi strasznie szkoda Izzy. Nie zasłużyła sobie na taki los. Wtem zobaczyłam martwego Magnusa. Magnusa leżącego we własnej krwi. Usłyszałam, jak ktoś do mnie podchodzi. Gwałtownie odwróciłam głowę w tamtym kierunku i zobaczyłam Aleca. Nasze spojrzenia się zetknęły. Nagle czarnowłosy wyciągnął ręce w moim
kierunku. Podbiegłam i rzuciłam mu się w ramiona, odwzajemniając uścisk. Jego skóra była jeszcze lodowato zimna.
- Pomogę ci - wyszeptałam, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Jak? - wyciągnęłam Stelę spod nogawki i zaczęłam kreślić linie na dłoni, które po chwili połączyły się, tworząc nową Runę.
- Iratze narysuje ci Jace, ale to i tak ci nie pomoże.
- A to pomoże? - skinęłam głową. - W porządku - i przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej Aleca, jednocześnie rozświetlając okolicę.
- Nie wiedziałem, że masz taką moc, Clary - oznajmił.
- Mam wiele zdolności, o których nie masz pojęcia - zaśmiałam się.
- Gdzie jest Magnus? - cholera... nie wiedział.
- Jest teraz w bezpieczniejszym świecie, Alec - powiedziałam do niego jak do dziecka, gdy umiera bliska osoba.
"- Gdzie jest teraz tata, mamo?
- Wśród Aniołków, skarbie".
To nie miało tak zabrzmieć.
- Stracił nieśmiertelność. Prawda? - skinęłam głową.
- I przekazał ją tobie - dodałam.
- Może tak będzie lepiej.
- Może i tak - potwierdziłam. - Ale teraz dobrze by było iść do Izzy, gdyż ta nadal rozpacza.
- Och, cholera - mruknął.

*Isabelle*
Siedziałam skulona na łóżku, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Spodziewałam się Clary lub Jace'a, lecz moim oczom ukazał się...
- James?
- Wpuścisz mnie, kochanie?
- Po co?
- Chcę ci coś oznajmić - otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając go do środka.
- Mów - ponagliłam.
- Nie mów do mnie takim tonem! - warknął.
- Co ci się nagle stało?! Gdzie jest uroczy chłopak, którego poznałam?
- Nie było żadnego uroczego chłopaka. Właśnie taki jestem. Kłamliwy...
- Kłamliwy?
- Proszę cię, naprawdę myślałaś, że jestem Nocnym Łowcą? Jesteś aż tak naiwna? Wy wszyscy jesteście tak naiwni?
- Więc kim jesteś?
- Demonem, złotko. I powinnaś wiedzieć jeszcze parę rzeczy, ale sądzę, że tyle wystarczy. I tak jesteś zbyt słaba, by znać...
- Mów! - podniosłam głos.
- Zgoda - uśmiechnął się szyderczo. - Oprócz tego, ze mam w sobie demoniczną krew i mam dziecko z inną kobietą...
- Co?! - krzyknęłam zaskoczona.
- To co słyszałaś. Więc prócz tego...
- Z kim?
- Och, a ty ciągle w tym temacie - jęknął. - Z tą blondynką... jak jej tam... Celine?
- Cecily - warknęłam. Poczułam się zdradzona, gdyż uważałam Cecily za przyjaciółkę. Po moim poliku spłynęły kolejne łzy.
- Tak, właśnie. Także kontynuując... mówiłem, że jestem demonem. Ale jestem tym samym demonem, który zabił twojego idiotycznego brata.
Nie wytrzymałam napięcia. Otarłam łzy, gwałtownie wstając i podbiegając do Jamesa.
- Chcesz się zabawić, kochanie? Mam dużo... - nie dokończył, gdyż moja dłoń spoczęła na jego policzku. - Pożałujesz tego - warknął.
Nagle drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły, a w progu stanęła Clary.
- Dość!
- Nie ładnie tak podsłuchiwać, kochanie - podszedł bliżej niej, okrążając ją dookoła. Świadoma tego stała wyprostowana, nie zwracając na niego uwagi. Modliłam się w duchu, by ten dupek nie zrobił jej krzywdy. Nagle oszołomiona rudowłosa upadła na ziemię, a gdy chciała się podnieść, James przygwoździł ją bardziej do podłogi.
- Alec żyje, Isabelle - wysyczała. - Idź na podwórko, a mnie zostaw. Poradzę sobie.
- Ale...
- Idź! - krzyknęła, wyrywając się z jego uścisku. Spanikowana wybiegłam z pokoju, lecz James był szybszy i gwałtownie powalił mnie na ziemię. Poczułam, jak z mojego policzka cieknie strużka krwi. Zamknęłam oczy z bólu, gdyż ten kopnął mnie w biodro, pozbawiając przytomności.

*Clary*
Zobaczyłam, jak Izzy leży obezwładniona na podłodze, oddychając ciężko.
Szybko wstałam, sięgając serafickie ostrze zza paska. Wypowiedziałam imię Anioła i ruszyłam do walki. Zablokował mnie tak, że nie mogłam dalej przejść. Wepchnął mnie znów do pokoju.
- Sądzisz, że dasz sobie radę? - warknął.
- Oczywiście - jęknęłam i kopnęłam go w sam środek brzucha. Leżał obezwładniony na zakrwawionej podłodze. Wykorzystując sytuację wyciągnęłam Stelę z nogawki spodni i nakreśliłam kolejne linie, które po złączeniu w całość utworzyły nową Runę. Ta miała na celu wykryć słabe punkty przeciwnika.
- Sądziłam, że jesteś o ciut silniejszy - rzekłam, gdy Runa wskazała na obojczyk Jamesa, który po chwili przecięło ostrze, pozbawiając w ten sposób życia bruneta. Zawył z bólu, a po chwili jego krew rozpryskała się dookoła, a ciało pochłonęło piekło. Dopiero w tym momencie mogłam wybiec z pokoju i sprawdzić, co dolega Izzy. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się Jace.
- Właśnie miałem sprawdzić, czy tam jesteś.
- Lepiej sprawdź, co z twoją siostrą.
- Zabiorę ją na dół - skinęłam głową i popędziłam za nim ciemnym korytarzem.

Jak wam się podobało? Mam nadzieję, że akcja się podobała, a szczególnie zakończenie wojny.
Tak, wiem, że znienawidzicie mnie za Magnusa, ale mam nadzieję, że dalej będziecie czytać moje rozdziały i nie będziecie pisać komentarzy typu:
"Bez Magnusa nie czytam!"
Starałam się napisać długi rozdział, czego skutkiem będzie mniej rozdziałów w Księdze I :D
Tak, niedługo koniec pierwszej księgi :)
A w drugiej będzie się działo dużo rzeczy, o których dowiecie się dopiero, gdy będziecie czytać dalej. Więcej szczegółów dowiecie się w epilogu :3!
Dziękuje jeszcze raz, że nie opuściliście mnie przez te kilka dni, jesteście najlepsi, kocham was <3!
Do zobaczenia jutro!



7 komentarzy:

  1. WOW WOW WOW WOW WOW!!!!!!! Rozdział taki... WOW! Clary taka... WOW! A cały rozdział taki...taki.... taki WOWOWOWOOWWOWO!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział zaje*isty!! Naliczyłam że 7 osób zginęło z czego jedna była demonem a 3 zostały wskrzeszone.
    Kocham! Pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Torbo ty! xD Nie poinformowałaś mnie, że dodałaś nowy rozdział. :P Skoro tak, to przeczytam go dopiero wieczorem (swoją drogą i tak bym to zrobiła wieczorem, bo teraz nie mam za dużo czasu, ale jednak) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę dodać komentarza, to wyślę ci go na Skype :)

      Usuń
  4. WOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOW i czekam na NEXT

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG! TA AKCJA :O! ZAJEBISTEEEEE! Serio, mega <333
    Już się nie mogę doczekać 34 i liczę, że będzie dzisiaj :D!
    Czekam do 18, jak nie będzie to UNSUB XD
    Żartuję :')

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze ? Pobeczałam się xD Pisz dalej ! MASZ WIELKI TALENT !!! <3

    OdpowiedzUsuń